Emily
nie chciała szybko wstawać. Nad ranem przyśnił się jej Tony i
miała ochotę pozostać w pościeli, dopełnić snu marzeniami na
jawie, wypatrywać rysów twarzy swego kapitana w chropowatej
fakturze sufitu. Nie widzieli się od pamiętnego weekendu w
Southend. Po wszystkim, co wtedy nastąpiło, czuła się tak
nasycona jego obecnością, że prawie nie tęskniła, jeśli tylko
regularnie do niej pisał. Dopiero gdy przyszedł do niej we śnie,
przypomniała sobie, jak bardzo jej go brakowało.
Tym
bardziej, że przez ostatnie dwa tygodnie powróciły koszmary. Znów
widywała nocami rozkładające się zwłoki, żywe i tchnące ku
niej zimną, wilgotną i stęchłą wrogością. Im bardziej
rozpaczliwie próbowała przed nimi uciekać, tym mocniej kulała i
tym silniejsze nawiedzały ją myśli: „Tym razem Tony’ego tu nie
będzie, żeby cię ocalić”. Budziła się w środku nocy i całymi
godzinami nie mogła zasnąć, do tego stopnia wytrącona z
równowagi, że bolał ją brzuch, a później nie miała apetytu na
śniadanie.
Ale
co, jeżeli brzuch ją bolał… z innych powodów? Bezpośrednio
związanych z Tonym i tamtym wieczorem? Ta myśl pojawiła się ni
stąd, ni zowąd i od razu zaczęła nękać jej myśli, jak nachalny
gołąb atakuje spacerowiczów jedzących bułki na świeżym
powietrzu. Emily z niepokojem dotknęła brzucha. Nie mogła wtedy
zajść w ciążę, nie była na to jeszcze gotowa! W przyszłości,
kiedy zostanie już panią kapitanową i wszyscy będą pytać
Tony'ego, czy to on jest mężem tej słynnej pisarki, przyjdzie
jeszcze na to pora, ale jeszcze nie teraz! Co prawda nie miała
żadnych innych objawów, o których czytała w książce, ale skąd
pewność, że akurat ona nie była rzadkim przypadkiem medycznym?
Zerwała
się szybko z łóżka i omal nie runęła jak długa na ziemię,
złapała się biblioteczki. Podeszła do lustra, by uważnie się
przyjrzeć swojej sylwetce. Czy się jej zdawało, czy jakby
przybrała ostatnio na wadze? Może ma minimalnie większy brzuch,
odstający na ćwierć cala? Nawet jeśli, to mogło wynikać z innej
przyczyny niż ciąża. Prawie na pewno tak było. Nie, pomyślała
Emily, wcale nie widać różnicy, przesadzam. Zresztą po miesiącu
i tak nic jeszcze nie byłoby widać.
Jest
październik, więc zakładając, że, odpukać, TO się stało
tamtej nocy, to dobiegnie końca w maju. W międzyczasie, w
grudniu, pobiorą się z Tonym, więc mniejsza o ludzkie gadanie.
Tyle że zupełnie nie była gotowa, a już strach pomyśleć, jak
zareagowałaby matka. Myśli panny Knight zaczęły coraz bardziej
odrywać się od rzeczywistości. W jaki sposób ukryć przyszłą
zmianę w wyglądzie? Taka na przykład kuzynka Marion
była prawie tak szeroka, jak długa, miała
trójkę dzieci i za każdym razem nikt nie widział różnicy
pomiędzy ciążą a jej normalnym stanem. Sylwetka Emily to jednak
diametralnie co innego…
Powinna
się jakoś upewnić, a nie tylko polegać na własnej wiedzy,
fragmentarycznej i skażonej obawami. Doktor Cresnall nie wchodził w
grę. Lekarz był niby zobowiązany do zachowania tajemnicy, ale on,
jako, bądź co bądź, przyjaciel rodziny, nie wiadomo, czy się nie
wygada matce. Może poszukać innego doktora? Albo pielęgniarki czy
położnej, one wydają się bardziej skłonne do trzymania ust na
kłódkę. Zresztą kto wie, może wiejskie akuszerki mają sposoby
na rozpoznanie ciąży, zanim jeszcze stanie widoczna, nawet w
pierwszym miesiącu. A gdyby tak umówić spotkanie przez umyślnego
i przyjść na badanie w masce? Bez sensu, wszyscy przecież wiedzą,
która panna w okolicy jest kulawa. Nie, bądźmy poważni, czegoś
takiego nie umieściłaby nawet w swojej powieści, gdyby pisała
romans.
– Nie
jesteś w żadnej ciąży, nie panikuj – powiedziała do swojego
odbicia.
Założyła
prostą ciemnobrązową suknię i zeszła na śniadanie. Kiedy z
wysiłkiem schodziła po schodach, zaczęły ją dobiegać głosy,
które nie od razu rozpoznała. W salonie siedziały przy śniadaniu
żona pastora i pani Rees,
które przybyły z okolicy w odwiedziny do pani Knight.
– Mama
jest w domu? – upewniła się Emily.
– Musiała
pójść do parku, skarbie – odparła pastorowa.
– Jakaś pilna sprawa.
Emily
zasiadła przy stole, wieszając laskę, jak zwykle, na oparciu.
Szybko pojawiła się Iris i podała jej śniadanie.
– Rymy
są dzisiaj niemodne, Charlotte –
mówiła tymczasem pastorowa. – Sztuki się teraz pisze prozą.
– To
spróbuj zapamiętać tyle tekstu bez rytmu i rymów!
– A
od czego jest sufler?
– Kto
miałby nim być? Ty czy ja, Edith? Nie żartuj!
Dostrzegły,
że córka pani Knight przygląda im się z zaciekawieniem.
– Piszemy
sztukę dla parafialnego kółka teatralnego – wyjaśniła pani
Rees. –
Do wystawienia po świętach.
– Chcemy
napisać – uściśliła żona proboszcza. – Ale nie bardzo nam
idzie, bo nie możemy uzgodnić, czy kwestie mają być prozą, czy
wierszem. Słyszałam, skarbie, że znasz się trochę na
literaturze. Jak ci się wydaje, co będzie lepsze?
– Biały
wiersz? – zasugerowała Emily. – Jak w tragediach Szekspira?
– Biały?
– pani Rees zmarszczyła
czoło. – To chyba jeszcze bardziej niemodne.
– Ale
ma zalety – przyznała panna Knight. – Wersyfikacja i rytm mimo
wszystko ułatwiają zapamiętanie tekstu, a przy odpowiednim
sposobie recytacji będzie nie do odróżnienia od prozy.
– O
widzisz, Charlotte, Emilka rzeczywiście się zna! – ucieszyła się
pastorowa. – Szczęśliwy będzie kapitan, mając tak inteligentną
żonę!
– O
czym właściwie ma opowiadać ta sztuka? – Emily rozpaczliwie
zmieniła temat.
– Taki
tam drobiazg, o żołnierzu wracającym z wojny do rodzinnego miasta
– powiedziała pani Rees.
– Aha.
Czyli coś jak „Tytus Andronikus”?
– No,
coś w tym rodzaju.
– W
takim razie może lepiej wystawić tego „Andronikusa”? –
zaproponowała pastorowa. – Oszczędzimy sobie roboty z pisaniem,
klasyka jest przecież ponadczasowa. Może tylko trzeba będzie
trochę przerobić.
– Trochę
– zgodziła się Emily.
– A
ja uważam, że lepiej napisać coś swojego – upierała się pani
Rees.
Panna
Knight zdążyła zjeść całe śniadanie łącznie z konfiturą,
wypić herbatę, a matki wciąż nie było widać. Zaniepokojona
przeprosiła pastorową i panią Rees, wstała od stołu i wyszła. W
sieni wydawało jej się, że słyszy odgłos samochodu. Gdy stanęła
na werandzie, auto było już przed bramą, którą otwierał szofer.
– Evans!
– zawołała Emily. – Gdzie jest mama?
– Pani
poszła do parku, proszę panienki – odparł kierowca. – Williams
się
połamał, więc muszę jechać po doktora.
– Jak to
się połamał? – Panna Knight poczuła, że ściska ją
przerażenie, a zdrowa noga, na której wspiera się cały ciężar
ciała, zaczyna drżeć.
– Normalnie,
panienko. Wlazł na drzewo, żeby ściągnąć grabie, a jak już był
na górze, to przyleciała sowa i go dziabnęła w twarz. No i
Williams
spadł z drzewa, coś sobie złamał i
wszystko go strasznie boli, jak się rusza, a do tego twarz ma
podrapaną.
– Boże,
biedny człowiek!
– Pani
kazała mi jechać po doktora, więc…
– Koniecznie
po Cresnalla, Evans. Proszę nawet nie próbować z weterynarzem, bo
pan Williams
zostanie po
tym taką samą kaleką jak ja.
– Za
pozwoleniem, pani to samo mówiła. – Evans ukłonił się i wsiadł
do auta.
Patrzyła,
jak odjeżdża. Dopiero gdy warkot silnika oddalił się po drodze
wśród wciąż zielonych, lecz stopniowo szarzejących wzgórz,
usłyszała ze starego parku podniesione głosy stłumione przez
drzewa. Ogrodnik się połamał. Co to znaczy? Czyżby miał… nie
przeżyć? Gdyby to było coś mało poważnego, nie byłoby powodu
krzyczeć… Zimny pot wystąpił jej na czoło, ścisnęła rękojeść
laski tak mocno, że kostki dłoni jej pobielały.
Nie,
nie wolno wpadać w panikę, pomyślała, ze mną było gorzej, a
przeżyłam. Stała i patrzyła to na otwartą bramę, to na park, aż
w pewnej chwili przyszło jej do głowy pytanie, którego zapomniała
zadać Evansowi.
– Skąd
się wzięły grabie na drzewie?
Przez tę
dramatyczną nowinę czuła się tak wewnętrznie roztrzepotana, że
nie chciała wracać do stołu, dopóki się nie uspokoi. Musiała
iść na spacer, „rozchodzić” nerwy. Normalnie udałaby się do
starego parku, ale skoro właśnie tam wydarzyło się nieszczęście,
pozostawała jeszcze „kraina
cierni” –
kawałek gruntu po północnej stronie dworu, gdzie rosła tarnina,
głóg i dzika róża.
Biorąc się
w garść, Emily okrążyła dom i zanim pierwsze sylwetki ludzkie
wychynęły spomiędzy drzew, była już za rogiem. Wkrótce jej
oczom ukazały się rzędy krzewów. Dobrze, że pan Williams
zdążył
jeszcze zebrać owoce dzikiej róży. Mimo wszystko bez ogrodnika
trudniej będzie utrzymać posiadłość w porządku. Co prawda
roboty na ogół zimą bywa mniej, ale tym razem idzie ślub…
Odbędzie się oczywiście w Aberlogwyn, angielska część rodziny
będzie się musiała pofatygować do Walii.
Weszła
pomiędzy rzędy ciernistych krzaków, powoli spacerowała. Tony
wielokrotnie mówił i pisał, jak bardzo uwielbia jej rodzinny
majątek. Trudno się było dziwić. Pokój gościnny, gdzie
zatrzymał się podczas jej urodzin, Emily traktowała jako swego
rodzaju sanktuarium. Przychodziła tam, siadała na łóżku i
wspominała najbardziej czułe chwile ich znajomości, a kiedy w
pomieszczeniu tym miał czasowo nocować inny gość, odczuwała nie
do końca zdefiniowaną przykrość. Wyobrażała sobie, że po
ślubie całe to skrzydło domu będzie należało do niej i
Tony'ego. Czasem jednak przychodziło jej do głowy inne wyjście –
dom w Londynie, gdzie nie pozostawaliby pod tak silną kuratelą
matki. Cóż, najpierw trzeba za niego wyjść, a potem się zobaczy.
Jej
wzrok padł na szary kształt kilkadziesiąt jardów z przodu, pod
krzewem tarniny. Początkowo myślała, że to jakaś płachta, stary
worek porzucony przez ogrodnika czy coś w tym rodzaju. Potem
rozpoznała męską koszulę ze zgiętym rękawem. Ktoś tam leżał!
Poczuła, że brakuje jej tchu, serce zaczęło szybciej bić.
Zbliżyła
się i ku własnej trwodze nabrała pewności. To jakiś mężczyzna.
Żywy? Stanął jej przed oczami straszny dzień z czasów
dzieciństwa, kiedy znalazła w lesie zwłoki samobójcy. Nadleciały
z całą wyrazistością koszmary, które od niedawna znów zaczęły
ją nawiedzać. Jelita ścisnęły ię jej w bolesny węzeł, żołądek
zaczął podchodzić do gardła. Emily czuła, jak trzęsą jej się
ręce, nogi i w ogóle wszystko.
To
na pewno nie trup, to niemożliwe. Skąd by się tu miał wziąć?
Może ten ktoś potrzebuje pomocy? A jednak się nie rusza.
– Hopper!
Iris! – próbowała krzyknąć, ale ze zdenerwowania jej głos nie
wybrzmiał tak donośnie, jak by chciała.
Poczuła,
że traci równowagę, ale wsparła się na lasce i powoli podeszła
bliżej, z trudem, jakby nogi miały jej się zapaść w grunt.
Spokojnie, dziewczyno, mówiła sobie w myślach. Jeśli to
faktycznie nieboszczyk, nie jest w stanie kogokolwiek skrzywdzić,
nieważne, co by mówiła ciotka Flora. Może to ten łobuz Ernie
zrobił jej niewybredny kawał? W końcu często tu kiedyś grasował.
Ale, po pierwsze, on by czegoś takiego nie zrobił, nie jej. A po
drugie, pojechał dziś z ojcem na stację, odstawić konie, które
wuj Robert sprzedał wojsku.
Wyraźnie
już widziała leżącą sylwetkę. Był to mężczyzna. Leżał na
brzuchu, ubrany w poszarzałą z brudu koszulę i burobrązową
kamizelkę. Dolna część ciała pozostawała skryta pod krzakiem, a
głowę osłaniał ramieniem. Ale czy oddychał? Emily nie potrafiła
powiedzieć. Im bardziej próbowała się uspokoić, by dostrzec
miarowe ruchy jego klatki piersiowej, tym bardziej się trzęsła i
nie mogła rozróżnić, czy rzeczywiście je widzi, czy tylko jest
rozedrgana. W końcu zdobyła się na odwagę i stuknęła go w
przedramię końcem laski.
Domniemany
trup poruszył się, a to już było dla Emily za dużo. Zemdlała.
– Ej!
Panienko! Wszystko w porządku?
Odzyskując
czucie, Emily ujrzała nad sobą przerażające oblicze o zajęczo
rozbieganych oczach. Na chwilę straciła dech, ale zaraz się
zorientowała, że to nie trup, a żywy człowiek, choć zarośnięty
i brudny.
– Proszę
nie robić mi krzywdy – powiedziała i nawet się jej to udało bez
drżenia w głosie.
– A
masz, ty lorbasie! – rozległ się ryk.
Hopper
jak tygrys pojawił się znikąd, a jego kopniak wyrzucił
nieznajomego z pola widzenia panny Knight. Podniosła się, by
zobaczyć, jak obdartus upada w ciernisty krzak, a krewki kamerdyner
okłada go kopniakami.
– Co
chciałeś zrobić panience, flaku błotny? – wykrzykiwał Hopper.
– Jak tyś tu w ogóle wlazł?
– Hopper,
proszę go już nie kopać – odezwała się Emily.
Służący
spojrzał na nią z pewną dezorientacją, podobnie włóczęga.
Pojawiła się Iris i pomogła panience wstać. Emily była całkiem
rozdygotana, czuła straszny gorąc i chyba podrapała sobie dłoń.
– Przed
panią się będziesz tłumaczył! – warknął Hopper, brutalnie
podciągając zaniedbanego mężczyznę za kołnierz.
Poszli
na podwórze przed domem: przodem kamerdyner popychał przed sobą
włóczęgę, za nimi Emily wspierała się na ramieniu pokojówki.
Przez większość czasu bezsilnie patrzyła w ziemię. Co za
niedorzeczny poranek, nie mogła wręcz złapać oddechu!
Przed domem
tymczasem parobcy na prowizorycznych noszach wynieśli ogrodnika na
otwartą przestrzeń i położyli na skraju różanych rabatek.
Pozostało czekać, aż wróci Evans z doktorem. Mildred Knight
uwijała się wokoło. Odgrażała się parobkowi Luke'owi, że mu
potrąci z poborów. Na widok obdartego mężczyzny zatrzymała się
i wbiła weń zaszokowany wzrok.
Iris
zaprowadziła panienkę na werandę i pomogła usiąść.
– Wiadomo,
co się stało ogrodnikowi? – wykrztusiła Emily.
– Podobno
obojczyk, panienko – odparła Iris. – No i twarz podziobana, ale
to już dla Williamsa nie
pierwszyzna.
Panna
Knight westchnęła. Albo puszczyk zamieszkujący stary park jakoś
nie umiał tolerować ogrodnika, albo to ten ostatni nigdy nie mógł
zapamiętać, gdzie sowa się gnieździ.
– Dlaczego
trzeba było ściągać grabie z drzewa?
– A bo pan
Williams
oparł je o
wygiętą gałąź. Luke ją trącił, gałąź się odgięła i
grabie poleciały!
Pobiegła
po coś do picia. Tymczasem przez bramę wbiegła, lamentując, Mary,
żona ogrodnika. Parobek Sian
zaczął tłumaczyć, co się stało jej
mężowi. Słysząc zamieszanie,
z domu wyszły pastorowa i pani Rees.
Przystanęły na moment, po czym zdecydowały się dosiąść do
Emily.
Matka
tymczasem odzyskała już nieco orientację. Weszła
na werandę, stała chwilę na schodach, jakby wypatrując w oddali
Evansa. Potem zajęła wolne krzesło i spojrzała na włóczęgę.
Hopper
bezceremonialnie popchnął ku niej nieznajomego. Mężczyzna upadł
na schody, pozbierał się, przysiadł. Wyglądał
niesamowicie potulnie, patrząc na nią z dołu jak zbity pies.
– Co to za
łapserdak? – spytała wreszcie. – Na litość boską, Hopper,
czuć go chyba w samym Abertillery!
– Dać mu
kawałek mydła i zaprowadzić nad staw – powiedziała Emily.
Mildred spojrzała na córkę, jakby ta postradała rozum.
– Chciał
zrobić panience krzywdę! – warknął oburzony służący.
– Nieprawda!
– zaprotestował włóczęga. – Miałem sobie już iść, ale
zobaczyłem, że zemdlała, więc chciałem sprawdzić, czy nic się
jej nie stało!
– Co pan
robi w moim gospodarstwie?! – zapytała srogo pani Knight.
– Nie
wiedziałem, że to czyjeś gospodarstwo – bronił się obdartus. –
Chciało mi się spać, to znalazłem krzaka i się położyłem.
– Nie
wiedziałeś? – rzucił nieprzyjaźnie Hopper. – Nie zauważyłeś,
że przelazłeś przez płot?
– Możliwe
– nieznajomy wzruszył ramionami. – Byłem tak senny, że już
ledwo kojarzyłem.
– Wtargnął
pan na cudzą posesję – uniosła się Mildred – i nastraszył
moją córkę, że mało nie dostała lewitacji! Powinnam wezwać
policję!
Spojrzał
na nią z przerażeniem.
– Najmocniej
przepraszam – wyrzucił z siebie. – Trzy dni nic nie jadłem i
padłem z wyczerpania akurat tutaj. Jak pani uważa, że muszę
zostać ukarany, to niech ten Hopper mi jeszcze raz przywali.
– Bezczelny!
– syknęła pani Rees.
– Chyba
nietutejszy? – zapytała pastorowa, zwróciwszy uwagę na jego
akcent.
– Nazywam
się Glenn
Cronin –
przedstawił się włóczęga. – Jestem z Glasgowa.
– No
to daleko pan zawędrował!
Wzruszył
ramionami.
– Jechałem
do domu, kiedy Hun posłał nam torpedę i statek poszedł na dno. A
niszczyciel, co nas wyłowił, akurat szedł do Cardiff. Wszystko
przepadło: ani dokumentów, ani pieniędzy. No to muszę, za
przeproszeniem, dyrdać do Glasgowa na piechotę.
– Żołnierz?
– uściśliła pastorowa. – Z frontu pan wracał?
Cronin
kiwnął głową.
– Byłem
ranny nad Sommą. Mógłbym pokazać bliznę, ale to nie przy
paniach.
– Te, a w
której dywizji byłeś? – dociekał kamerdyner. – Jaki pułk?
– Pięćdziesiąta
piechoty, kompania polowa wojsk
inżynieryjnych.
– Saper
– mruknął Hopper z pewnym lekceważeniem.
– Ale
z tym już koniec, tak oberwałem, że jestem niezdatny do służby.
– Cóż –
odezwała się pani Rees – mnóstwo ludzi w naszym kraju chętnie
pomaga inwalidom wojennym. Dlaczego pan nie pójdzie poprosić o
pomoc jakiejś organizacji dobroczynnej?
– Przecież
idę. Trzeci dzień, proszę szanownej pani, padam już z głodu.
– Dajmy mu
jeść – zaproponowała Emily.
W
poszukiwaniu wsparcia spojrzała na pastorową.
– No
tak – powiedziała żona proboszcza. – To jest, bądź co bądź,
uczynek miłosierny wobec ciała i zresztą poniekąd ducha. Głodnych
nakarmić…
– A
my musimy mieć w sobie miłosierdzie, zwłaszcza w obecnych czasach
wojny – zapaliła się panna Knight. – Po prostu nie może być
tak, żeby były żołnierz Jego Królewskiej Mości tuła się po
polach i objadał owoce z krzaków. Człowiek za nas krew przelewał,
a myśmy go jeszcze skopali.
– Myśmy?
– zdziwiła się pani Knight. – Przecież nie ja osobiście, a
już na pewno nie ty, wręcz było odwrotnie. Jeżeli mielibyśmy się
litować nad każdym łazęgą…
– Nawet
jeśli chciał mi zrobić krzywdę – przerwała jej córka – to
nie zrobił, a Hopper już go ukarał na zapas.
– Chyba
trochę dzisiaj, dziecko, spadłaś z formy. Przecież ten…
jegomość jest kompletnie
niezadbany!
– Jak
niezadbany, to niech się umyje. Kawałek mydła się dla niego
znajdzie.
– Pasowałoby
mu też dać czyste ubranie – zaproponowała pani Rees – albo
przynajmniej pożyczyć, aż sobie wypierze własne.
Mildred
Knight rzuciła jej zabójcze spojrzenie.
– Myślisz,
Charlotte, że jesteśmy Armią Zbawienia? – zapytała surowo. –
Aberlogwyn to nie noclegownia!
– Pomoc
jednemu zbłąkanemu wędrowcowi to nie noclegownia – stwierdziła
pastorowa, widocznie urażona.
Pani
na Aberlogwyn poczerwieniała nieco.
– Przepraszam,
Edith, jeśli to zabrzmiało ordynarnie i przez to ci się wydaje, że
pogardzam ideą dobroczynności – zwróciła się do żony
proboszcza. – Ale już i tak wszystkiego nam brakuje przez te
zatracone U-booty!
– Właśnie!
– odcięła się podekscytowana Emily. – Ten nieszczęśnik
cierpi z tego samego powodu co my! Co z Brytyjczyków za
społeczeństwo, skoro doprowadziliśmy do czegoś takiego?
– Znowu
przesiąkłaś socjalizmem?
Emily
wstała w porywie oratorskiej pasji, ale zerwała się za szybko.
Zakręciło jej się w głowie i gwałtownie opadła z powrotem na
krzesło, które groźnie zatrzeszczało. Iris podbiegła ratować
panienkę, choć nie było takiej potrzeby.
– Jestem
przez ciebie u kresu załamania nerwowego – westchnęła matka, po
czym odwróciła się do Hoppera. – Dać temu człowiekowi mydło i
jakąś miednicę. I zaprowadzić go gdzieś, żeby się umył. Potem
dać mleka i chleba z masłem.
– Tylko
żeby w tej miednicy była woda – przypomniała Emily słabym
głosem.
– Bardzo
przepraszam – odezwał się Cronin z pewnym zakłopotaniem – ale
jeśli jestem dla szanownych pań zbytnim ciężarem, to mogę
wszystko odpracować.
– Odpracować
– powtórzyła pani Knight. – Miałabym wziąć do gospodarstwa
kogoś, o kim nic nie wiem?
– Może
i jestem lorbas, ale umiem dobrze pracować, jak mi powiedzą, co
robić.
Wyciągnął
dłoń. Mildred spojrzała na niego z obrzydzeniem, potem na Hoppera,
który wyjął z dłoni Cronina przedmiot i wręczył pracodawczyni.
Emily nachyliła się, żeby też widzieć. Był to brązowy medal z
podobizną Jego Królewskiej Mości, zawieszony na wypłowiałej i
przybrudzonej różowej wstążce z dwiema czarnymi pręgami.
– Co
to takiego? – zapytała matka.
– Tyle
mi zostało z całej służby Jego Królewskiej Mości – odparł
Cronin.
Hopper,
weteran wojny burskiej, wzruszył ramionami. Żadna z obecnych pań
też nie umiała rozpoznać odznaczenia.
– Może
morskie – przypuściła pastorowa i spojrzała na Emily. – Jak
myślisz, skarbie, kapitan Scolding na pewno by wiedział?
Glenn
Cronin rzucił ku niej okiem, potem ku pannie Knight, po czym
błyskawicznie znów spuścił wzrok ku ziemi.
– SGM
– mruknął tajemniczo. – Jak się topiliśmy, to pomogłem
takiemu jednemu. Dali mi blaszkę, a mogliby lepiej na bilet do domu.
Hopper sprawiał wrażenie, jakby miał wielką ochotę znowu
porachować Croninowi kości, więc pani Knight wezwała parobka Siana
i kazała mu
zaopatrzyć włóczęgę. Tymczasem u bramy wreszcie pojawił się
automobil. Doktor Cresnall nie czekał, aż Evans do końca otworzy
wrota i wjedzie na podwórze, lecz wysiadł i od razu puścił się
biegiem ku poszkodowanemu ogrodnikowi. Matka szybko poszła w tamtą
stronę, zaś Emily wstała i z pewnym wysiłkiem wróciła do domu.
Miała
ochotę wyrzucić z siebie wszystko, napisać list do Tony'ego albo
przynajmniej opisać całą tę historię na pierwszym wolnym arkuszu
papieru. Była jednak zbyt wycieńczona, żeby wejść na górę.
Usiadła w salonie na otomanie i odchyliła się na oparcie.
Była
przekonana, że postąpiła słusznie. Miała obowiązek pomóc
inwalidzie w trudnej sytuacji życiowej – w ten sposób wniosła
własny, skromny wkład w wysiłek wojenny, zamiast tylko siedzieć i
marnować papier. To odrobinę tak, jakby walczyła ramię w ramię
ze Scoldingiem. W myślach opowiadała przebieg tego poranka swojemu
kapitanowi, zastanawiając się nad doborem wystarczająco obrazowych
słów i sformułowań. Przymknęła oczy i wyobraziła sobie, że w
trakcie tej opowieści Tony bierze ją delikatnie za nadgarstek,
podnosi jej dłoń do ust i na końcu każdego palca składa czuły,
lecz mocny pocałunek…
– Emily?
Dobrze się czujesz?
Panna
Knight wyprostowała się gwałtownie, widząc przed sobą
zdezorientowaną matkę.
– Całkiem
dobrze, proszę mamy. Lepiej, niż by można pomyśleć po
dzisiejszych wydarzeniach. Co z ogrodnikiem?
– Dobrze
mówiłam, że obojczyk. Będzie musiał leżeć zagipsowany, a Mary
będzie wokół niego latać całą dobę.
Emily
westchnęła, przypominając sobie czas, gdy sama znajdowała się w
takiej sytuacji, tyle tylko, że wokół niej krzątała się Iris.
– Przynajmniej
dobrze, że od razu znalazł się nowy pracownik.
– Ten
cały Cronin nie jest ogrodnikiem – matka pozostawała sceptyczna.
– Sam powiedział, że jaką pracę mu dadzą, to będzie robić.
Czyli niewykwalifikowany.
– Jakąś
część roboty jednak zdoła wykonać.
Mildred
Knight spojrzała poważnie na córkę.
– Strasznie
się dziś rządzisz od rana – powiedziała.
– Ślub
za dwa miesiące, proszę mamy, przyzwyczajam się do roli pani domu.
– Ja
jeszcze żyję! – zirytowała się matka. – A ty już chcesz za
naszego Williamsa przyjąć do roboty nie wiadomo kogo, kto wie, czy
nie pijaka.
– Nie
było od niego czuć alkoholu.
– Było
czuć tyle rzeczy, że może i alkohol gdzieś tam się zaplątał!
– Ale
mówił składnie.
– E,
wydaje mi się, że trochę jakby bełkotał.
– To
taki akcent, proszę mamy. To Szkot, który służył w
northumberlandzkiej dywizji. Jest zdemobilizowany i niezdolny do
służby, więc nie ma obawy, że armia go nam zabierze.
Do
salonu weszła pastorowa z panią Rees, obie mimo wszystko w
skowronkach.
– Już
będziemy się zbierać, Mildred! – zawołała pierwsza z nich. –
Dziękujemy za śniadanie!
– I
nie zapomnijcie wpaść do mnie w przyszłą sobotę! – dodała
pani Rees.
– Emilko,
skarbie – powiedziała z egzaltacja pastorowa – twoja
patriotyczna i chrześcijańska postawa zrobiła na nas ogromne
wrażenie!
– Dziękuję,
ja tylko…
– No
proszę, Charlotte – żona proboszcza nie pozwoliła jej dokończyć,
zwracając się do przyjaciółki. – Próbujemy wystawić sztukę o
żołnierzu wracającym z wojny i co? Jak raz trafia nam się akurat
nieszczęśnik, który przeżył Sommę i wojnę na morzu! To znak!
– Skoro
ten Cronin ma zostać u was w Aberlogwyn przez parę dni –
zaproponowała pani Rees z roziskrzonym wzrokiem – wypytaj go
trochę, jak było na froncie! Wiesz, będziemy wystawiać tego
„Tytusa”, ale własną sztukę i tak mam zamiar napisać! A
relacja naocznego świadka jest po prostu bezcenna!
– Tylko ja
cię bardzo proszę, Charlotte – rzekła pastorowa – niech to
będzie bez rymów!
Dzięki za komentarz i link. Rozdział, jak sądzę, wyszedł mi dużo lepszy od poprzedniego. Cóż, kiedy za jakiś czas trzeba będzie napisać następny...
OdpowiedzUsuńDo Sabatona mam stosunek dość umiarkowany, ale ten kawałek wydaje mi się jednym z lepszych tego zespołu, które zdarzyło mi się słyszeć. Inna sprawa, że do pisania opka próbuję się raczej inspirować muzyką tematycznie niepowiązaną.
Rozmaicie to bywa. Przy planowaniu scen obyczajowo-romansowych szukam natchnienia w bardziej nastrojowych klimatach, typu wczesny Queen (z okresu przedwąsatego) czy Kate Bush też raczej wczesna. Za to przy batalistyce sięgam po wyroby metalowe. W tej chwili trudno mi przywołać konkretne nazwy i tytuły, ale np. parę utworów Acceptu się nadaje (choć np. "Neon Nights" bardziej mi pasuje do nalotu bombowego niż walk myśliwskich). Jak był rozdział z powstaniem wielkanocnym, to pomagała mi płyta Gary Moore'a "Wild Frontier". Ale to wszystko psu na buty, bo i tak nie potrafię zawczasu rozplanować sceny bitewnej (ani nawet zwykłej bijatyki), tylko za każdym razem piszę ją z marszu, lepiej mi przez to wychodzi chaos pola walki.
OdpowiedzUsuńW kwestii odznaczenia błąd, pręgi na wstążeczce powinny być białe, nie czarne :D SGM - Sea Gallantry Medal, za ratowanie tonących.
Wuj Robert może jeszcze wystąpić, o ile pijany nie prześpi okazji, ale z działa raczej nie skorzysta, bo po ostatnim razie wujek Eugene pozbawił je cech bojowych.
Wincyj będzie, ale trudno powiedzieć kiedy, bo czeka mnie teraz skok przez Kanał z powrotem do naszych lotników, a w tym wątku trochę zastój.
To ja tylko zostawię radosny kwik na nowy rozdział i komunikat, że jak coś to kibicuję naszym lotnikom - nie odczuwam w tym wątku żadnej blokady z perspektywy czytelnika, więc ten zastój pewnie tylko w szanownej autorskiej głowie. Oby przeszedł!
OdpowiedzUsuńWracam do pisania artykułu z dedlajnem na wczoraj, opko zdecydowanie umiliło prokrastynację, podziękowania serdeczne składam
- Miętówka
No i co najlepszego uczyniliście, mam już 3 zdania nowego rozdziału, które na razie nijak nie pasują do dotychczasowej akcji :)
OdpowiedzUsuńDziamdziaramdzia, co tu się odwaliło, jak mnie nie było?
OdpowiedzUsuńSama nie wiem, czy mam nadzieję, że to coś więcej niż tylko pregnancy scare, którego nikomu nie życzę, bo to nic fajnego, ale tego, Emilcia zamiast macać się po brzuchu, zastanawiać czemu boli i myśleć, czy przytyła, a potem liczyć, kiedy będzie rodzić, jeśli rzeczywiście zaciążyła, powinna pomyśleć, kiedy miała ostatni okres i ile jej się spóźnia. Chyba że pomyślała, a ja, jadąca na deprywacji snu, nie zauważyłam, to soraski.
I o co chodzi z tym gościem z krzaków, co on, kto to, skąd on, po co, a na co, a dlaczego, a co się dzieje.
NIC NIE OGARNIAM I CHYBA TO WIDAĆ, ALE SIĘ STARAM.
Jakby od początku o tym pomyślała, to nie byłoby angstu. Czasem, jak się człowiek zestresuje, to zapomina o najbardziej oczywistym rozwiązaniu. A potem sobie o nim przypomni i się zastanawia, czy nie jest aby wyjątkowym przypadkiem medycznym, jednym na milion czy coś. Przy generalnej przeróbce trzeba to bydzie uwypuklić.
Usuń