Rozdział 56. Dodatkowy patrol




         Tony siedział przy biurku w swojej kabinie. Rano poleciał na patrol z Evanem Borkerem, a po powrocie zasiadł do pisania oceny personalnej mechaników z sekcji, nad którą sprawował pieczę. Przymierzał się do tego zadania od kilku godzin i w ogóle mu nie szło. Wszystko, co pisał, wydawało się ogólnikowe, niekonkretne i idiotyczne. Dla ożywienia umysłu próbował oderwać się od papierkowej roboty i pisać list do Emily, lecz w stosunku do niego miał takie same odczucia.
            Tego dnia, pomimo słonecznej pogody, Tony’ego dopadł najgorszy spleen od dawna i był pełen obaw. Lękał się, że to dopiero początek i wkrótce znów wrócą te potworne nastroje sprzed urodzin Emily. Podchodził do tej oceny jak pies do jeża, z nieprzyjemnym wrażeniem, że cokolwiek by w niej umieścił, komandor Filgate się przyczepi i wytknie masę rzeczy, a głównie to, że Scolding nie napisał nic odkrywczego.
Zdecydowanie brakowało mu Henry’ego i tej synergii, jaką dawała jego obecność. Odkąd porucznik Vincent trafił do szpitala, Tony czuł się jak bez ręki. Całe szczęście, że Cejloński Storczyk miał na dniach wrócić, ale i tak jego obecność dała się Scoldingowi we znaki.
            Nie wiedział, co napisać o podwładnych, zupełnie jakby w ogóle nie miał z nimi styczności. A może to wszystko skutek długiego urlopu, przez który Tony oderwał się od spraw jednostki i pomimo upływu czasu nie mógł całkiem wrócić do ustalonego trybu życia? Ale przecież był już czerwiec, bez przesady!
            Postanowił rzeczywiście zająć się czym innym. Przerzucił dokumenty leżące na biurku, znalazł gazetę i zaczął ją przeglądać. Jego uwagę zwróciła reklama firmy produkującej spadochrony. Przypomniała mu się niedawna walka o niemiecki balon obserwacyjny. Nie było to dobre ani nawet ekscytujące wspomnienie. Nie chodziło wyłącznie o to, że Henry został nie tylko ranny, ale i po bitwie haniebnie spostponowany. Kapitan Scolding wciąż jeszcze wzdragał się na myśl, że musi powiedzieć obserwatorowi, jak wielką niesprawiedliwość mu wyrządzono. W końcu jednak musiał, tak czynią przyjaciele. Tymczasem jeszcze inne wspomnienie zaryło się w jego umyśle: Savage wypadający z kokpitu swej okaleczonej, płonącej maszyny, lecący bezradnie w dół, prosto w fale. Nie było sposobu, aby go uratować, nic się nie dało zrobić.
Nie ma co, to się nazywa zająć umysł dla odmiany czymś przyjemniejszym! Tony skrzywił się i spojrzał raz jeszcze na kartkę papieru. Po jakimś czasie przemógł się wreszcie i ulepił parę zdań na temat podwładnych. Zasugerował, aby starszy marynarz Ronald Boswell otrzymał awans na podoficera – jego liczne umiejętności na to zasługiwały. Wskazał też, że pożądany byłby awans Uptona, który rozwijał talenty rusznikarskie. Pegg służył w miarę poprawnie, zaś przydzielony niedawno marynarz Veale miał problemy z subordynacją i nie przykładał się do pracy.
Przypomniał mu się starszy mechanik Calum Flynn. Z nim to dopiero były kłopoty! Z jednej strony dobrze pracował i bosman Angus często określał go jako pojętnego, a to, co zrobił po storpedowaniu HMS „Evelyn”, kwalifikowało się wprost jako bohaterstwo, Tony sam go zgłosił do Medalu za Dzielność na Morzu. Chłopak miał prawdziwy potencjał, byłby dawno podoficerem, gdyby nie… właśnie, ta druga strona. Flynn sprawiał zwykle wrażenie spokojnego i ugodowego, wręcz potulnego jak owca, ale kiedy wpadał w kłopoty, zapamiętywało się to na długo. Nie każdy przecież spędza wychodne w obcym porcie na ucieczkach przed miejscowymi i spadaniu z dachu. A potem Flynn rozpłynął się we mgle: pojechał na urlop i od tej pory nikt o nim nie słyszał.
Tygodnie mijały, więc Flynna można było spokojnie zaliczyć do zaginionych. Czyżby zdezerterował? Scolding czytał, co prawda, że w Irlandii doszło wówczas do rozruchów, i to podobno całkiem poważnych. Czyżby i Flynna gdzieś tam wciągnęło? Niemożliwe, to by był za duży zbieg okoliczności. Prędzej nadział się, wracając z urlopu, na nadgorliwego bosmana, który siłą go wcielił do swojej załogi. Tak czy inaczej, nie było sensu wspominać o nim w raporcie.

Komandor Robert Filgate rozpoczynał dzień od narady z komendantem bazy Fastlym, a po śniadaniu odbywał odprawę z całym gronem pilotów i oficerem inżynieryjnym. Później wykonywał obchód hangarów, sprawdzał, czy mechanicy się nie obijają i czy samoloty są przygotowane do ewentualnego awaryjnego startu. W spokojne dni, kiedy nie było alarmów bojowych, dowódca dywizjonu starał się codziennie wylatywać na patrol, przy czym nigdy sam: czasem brał skrzydłowego, a czasem podrywał całą eskadrę. Po tym, jak w niedawnym starciu utracono Savage’a i jego samolot, z Felixstowe przysłali nową maszynę. Nie był to jednak mały, zwinny myśliwiec identyczny z tymi, którymi latali pozostali piloci eskadry A, tylko dwumiejscowy Nieuport 12, do którego można było zabierać także obserwatora. Zazwyczaj latał nim właśnie dowódca dywizjonu, traktując go jako latające stanowisko dowodzenia.
Przed południem Filgate siedział u siebie, więc kapitan Scolding udał się do niego zaraz po ukończeniu raportu. Dowódcę zastał za biurkiem, popijającego herbatę.
– Przyniosłem ocenę personalną swojej sekcji – wyjaśnił Tony i położył raport na biurku.
– Dobrze – odrzekł komandor beznamiętnie, spoglądając na kartkę z ukosa. – Powie pan z łaski swojej Dunmore’owi, żeby też przyniósł, bo tylko on mi jej jeszcze nie oddał.
            Kapitan nie zamierzał wychodzić. Filgate uniósł głowę i spojrzał na podwładnego pytająco.
– Jeszcze coś?
– Chciałbym coś wnieść pod rozwagę – odparł Scolding. – Moim zdaniem należałoby się zastanowić nad zaopatrzeniem naszej jednostki w spadochrony.
– Spadochrony? – powtórzył dowódca. – Chyba pan przesadza.
– Owszem, modele, o których czytałem, wydają się dość toporne, ale możliwe, że całkiem niedługo ktoś zaprojektuje wygodniejsze. Technika się rozwija, wystarczy spojrzeć, jak wyglądały samoloty jeszcze dwa lata temu, a jak wyglądają dziś.
– W ten sposób pośrednio przyznaje się pan do tchórzostwa – powiedział sucho Filgate.
– Baloniarze używają spadochronów i nikt ich nie posądza o brak odwagi – sprzeciwił się Tony.
– Baloniarze nie mają dokąd uciekać. Pilot samolotu zawsze może zrobić unik.
– Chyba że już spada. Gdyby Savage miał spadochron…
– Ale nie miał. To już zamknięty rozdział.
– Spadochrony mogą zapobiec takim sytuacjom w przyszłości.
            Filgate wstał z fotela.
– Dla mnie – stwierdził, nie patrząc na podwładnego – kwestia pierwszorzędna polega na tym, żeby zapobiec upadkowi morale. Nie potrzebujemy spadochronów.
– Panie komandorze – odezwał się Tony ciężkim głosem, z nieprzyjemnym poczuciem, że mówi do ściany. – W dalszym ciągu nie rozumiem związku pomiędzy jednym a drugim.
– Ja natomiast widzę go bardzo dobrze – mówił komandor, wyglądając przez okno. ­– Nie cały personel latający ma w naszym dywizjonie właściwe cechy charakteru. Ich kształtowaniem miał się zająć właśnie pan, nawiasem mówiąc. Obecność spadochronów mogłaby stwarzać pokusę ucieczki przy pierwszych oznakach niebezpieczeństwa.
– Dobrze pan wie, dowódco, że nie jesteśmy tchórzami.
– Więc tym bardziej nie należy niepotrzebnie stwarzać okazji.
            Dowódca dywizjonu odwrócił się w stronę kapitana.
– Temat uważam za zakończony. W ciągu godziny przygotuje się pan do kolejnego patrolu.
– Leciałem już rano – przypomniał Tony.
– Rano. Aha. Wie pan, kapitanie, we Flandrii spędzałem nieraz całe dni w powietrzu. Przerwy tyle, co na wypicie kawy i uzupełnienie paliwa. Może i ma pan osiągnięcia bojowe, ale ostatnio zrobił się pan nadmiernie wydelikacony. A teraz proszę wracać do swoich zadań.
            Kapitan Scolding zasalutował i skierował się do drzwi.
– Niech pan przy okazji pośle kogoś po porucznika Vincenta – dogoniły go słowa przełożonego. – Lepiej, żeby mu się nie udzieliło pańskie zamiłowanie do długich urlopów.

            Z rozmowy z Filgate’em Tony wyszedł jeszcze bardziej przygnębiony. Nie chodziło o konieczność wykonania kolejnego patrolu, a o okazany mu wyraźny brak zaufania. Dowódca go nie doceniał, wręcz uważał za tchórza, tylko dlatego, że poruszył temat środków bezpieczeństwa! Scoldingowi prawie chciało się płakać na myśl o tym, jak dobrze w porównaniu układały mu się stosunki z Bancroftem, dowódcą HMS „Evelyn”, czy kontradmirałem Hillem i komodorem Titcombe’em dowodzącymi polowaniem na niemieckiego rajdera. Nawet zresztą Lionel Fastly w czasie pierwszego pobytu w Chopham pozwalał na całkiem przyjazną współpracę. Co prawda żaden był z niego lotnik i teraz, kiedy jego obowiązki ograniczały się do przyziemnego zarządzania bazą, wydawał się całkiem zadowolony, pozostawiając Filgate’owi wolną rękę w sprawach lotniczych. Scolding czuł frustrację. Chyba powinno być tak, że im dłużej służy, tym lepsze ma warunki! A może to on zrobił coś niewłaściwego? Może faktycznie jego czas już dawno minął?
Dość tego, pomyślał Tony. Zadzwonił do warsztatu, by wydać dyspozycje Angusowi: montaż wewnętrznej linii telefonicznej pomiędzy głównymi budynkami bazy znacznie ułatwił wszystkim życie. Potem, chcąc jakoś rozładować negatywne emocje, udał się kapitan do piwnicy i wpakował cały bębenek rewolweru w słomianą tarczę strzelniczą. Właściwie nie zwracał specjalnie uwagi, czy trafia w cel, więc załadował webleya raz jeszcze i tym razem ściśle skupił umysł na celowaniu. Wyniki były dużo lepsze, ale nie o wyniki mu chodziło, lecz o uspokojenie.
Musiał odszukać Dunmore’a. Northumbryjczyk nie siedział w salonie ani nie grzał się na słońcu przed budynkiem. Podczas gdy Angus i jego ludzie wytaczali maszynę ku pomostowi, Tony zdołał znaleźć kolegę w hangarze, w samym środku sprzeczki z Godrikiem Traylorem. Howlett, nowy obserwator Dunmore’a, przyglądał się całej scenie z niepewnością, jakby nie do końca wiedział, o co im poszło.
– Co to jest!?! – ekscytował się Traylor. – Jakim prawem napisałeś na burcie „Cordelia”?
– To nie ja, tylko mechanik – odparł Dunmore ze stoickim spokojem.
– Nie udawaj głupiego, to przecież na twój rozkaz – stwierdził Traylor oskarżycielsko.
– A jeśli nawet, to co z tego? To nie RFC, żeby nie wolno było ozdabiać maszyn.
– Masz mi to zamalować! – zdenerwował się Godric.
– W porządku, poruczniku Traylor. Jeżeli tylko znajdziesz mi inną rudowłosą piękność, która w dodatku odwzajemni moje uczucia, to zaraz każę zmienić napis.
– Rudowłosą?! Twoje uczucia?!? Licz się ze słowami, Dunmore, bo inaczej pożałujesz.
Tony zdecydował, że powinien podjąć interwencję.
– Spokój! Jak ty się, Traylor, odnosisz do starszego stopniem?
– Melduję, że kapitan Dunmore obnosi się na burcie samolotu ze swoim rozwiązłym trybem życia – odpowiedział kwaśno dotknięty Traylor. – I to w sposób wymierzony bezpośrednio we mnie.
– Odmaszerować, poruczniku – nakazał Scolding i odczekał chwilę, zanim Traylor wyszedł z hangaru.
– Czego on właściwie chciał? – Howlett przerwał ciszę.
            Northumbryjczyk wzruszył ramionami.
– Do końca nie jestem pewien – odparł. – Najprościej byłoby powiedzieć, że mu spostponowałem narzeczoną, ale…
– Jego narzeczona też ma na imię Cordelia? – zdziwił się obserwator.
– I też ma ten sam kolor włosów? Nie, już dawno ustaliliśmy, że to niemożliwy zbieg okoliczności – rzekł Tony. – Słuchaj, Dunmore, znów lecę na patrol, przejmij obowiązki.
– Tak jest, panie kapitanie. – Dunmore zasalutował niedbale. – Kogo bierzesz?
– Tym razem sam.
           
Scolding nie czuł się zbyt pewnie, latając ze świadomością, że tylny kokpit jest pusty, ale z drugiej strony dobrze było czasem spędzić w przestworzach trochę czasu sam na sam z własnymi myślami.
Z jakiegoś powodu Filgate nadal nie może się do niego przekonać. Raczej nie wypuści go zbyt szybko na urlop, a to znaczy, że minie sporo czasu, zanim po raz kolejny zobaczy Emily. Ale Tony był jak najdalszy od zapomnienia o niej. Wręcz przeciwnie, w jego myślach panna Knight gościła cały czas. W pewnym sensie była przy nim nawet fizycznie, bo pod kurtką nosił sweter, który mu przysłała – nie wykonany osobiście przez nią, ale jednak produkt Aberlogwyn, z wełny od tamtejszych owiec. Tony z pewnym zakłopotaniem stwierdził, że w jego myślach o Emily coraz częściej pojawia się wątek cielesnego pożądania. Z drugiej strony, wobec kogo lepiej mieć takie odczucia, jeśli nie wobec własnej narzeczonej? Lepiej niż wobec cudzej, vide Dunmore. Prędzej czy później, ale może jeszcze w tym samym roku, przyjdzie przecież chwila, w której Tony będzie musiał zrobić użytek z wiedzy ongiś nabytej, ale od lat w praktyce nie wykorzystywanej, choć podczas długiego urlopu kilka razy było blisko, i to niekoniecznie z jego inicjatywy.
            Już po kilku minutach na dywanie krajobrazu wybrzeża, rozściełającym się pod pływakami shorta, zjawiło się Felixstowe. W bazie lotniczej trwał ożywiony ruch, kapitan dostrzegł kilka hydroplanów różnych typów, które startowały lub lądowały. Ostrożnie i z wyczuciem, by nie wejść żadnemu na kurs, posadził maszynę na wodzie i na niskich obrotach, z pomocą przyboju, dobił do jednego z pomostów.
Wysiadł, rozpiął kurtkę i pilotkę. Z kokpitu zabrał skórzany płaszcz, zabrany specjalnie na ten lot. Obsługa naziemna już czekała, ale samolot był dobrze utrzymany, więc Tony nakazał im tylko dopełnić zbiornik paliwa. Wtem zauważył, że mechanicy sprawiają cokolwiek ponure wrażenie.
– Czegoście tacy smutni? – zapytał. – Stało się coś?
– Lorda Kitchenera zabili, panie kapitanie! – wypalił podoficer.
– Co takiego? – Scolding był zaskoczony, ta wieść jeszcze nie nadeszła do Chopham. – Jak to się stało?
– Poszedł na dno z całym HMS „Hampshire”, panie kapitanie! Dostał torpedę gdzieś koło Orkadów!
            Wiadomość o śmierci ministra wojny naturalnie nie poprawiła Tony’emu nastroju, lecz ruszył dalej załatwić sprawę, w której ze swojego patrolu zboczył do Felixstowe.
Z płaszczem przewieszonym przez ramię skierował się w stronę szpitala, ale swój cel odnalazł już wcześniej. Wśród zgiełku bazy marynarki wojennej Cejloński Storczyk rozwijał się ku słońcu, siedząc na jakichś skrzyniach. Twarz wznosił do góry, miał zamknięte oczy i wyglądał na pozbawionego trosk. Też bym tak chciał, pomyślał Scolding.
– Czołem, poruczniku – przywitał się, siadając obok. – Łapiesz słońce?
Henry Vincent otworzył oczy i spojrzał na niego pogodnie.
– Doszedłem do wniosku, że słońce i ciepło to jedyne rzeczy, których mam tutaj za mało. Za niczym innym na Cejlonie już nie tęsknię.
– Powiedz, jak się czujesz?
– Już wszystko dobrze, zagoiło się jak na psie. Ale i tak z początku myślałem, że będę kulawy.
– Nie daj Boże! Jeszcze by tego brakowało, żeby obie najważniejsze osoby w moim życiu zostały okulawione.
            Vincent poprawił czapkę, zsuwając ją ku przodowi głowy.
– Tak czy inaczej – stwierdził – bez porównania z moimi poprzednimi ranami.
– Który to już twój pobyt w szpitalu, czwarty?
– Wliczając izbę chorych na „Evelyn” po tamtej awanturze arabskiej, trzeci.
– Zaraz po tym, jak do nas dołączyłeś, rozłożyła cię grypa – przypomniał Tony.
– Ale wtedy chorowałem we własnym łóżku. I z własnym pilotem w roli pielęgniarza.
– Z perspektywy czasu widzę, że ty jesteś lepszy w tej roli.
            Kapitan Scolding pokrzepiająco uścisnął nadgarstek porucznika. Nie spodoba mu się to, co muszę powiedzieć, pomyślał.
– Słyszałeś o Kitchenerze? – odezwał się tymczasem Henry.
– Przed chwilą powiedział mi mechanik. To wielka strata: bohater Imperium Brytyjskiego, zdobywca Chartumu…
– Chciał przygotować naszą armię na wojnę europejską, ale nie zdążył do końca. Jak sobie teraz Brytania poradzi?
– Musi. Nie mamy innego wyjścia.
– Potrafisz pocieszyć człowieka. Dobrze, że przynajmniej lato się zbliża.
– Jest jeszcze coś – dodał Tony bez wesołości. – Wiesz, że stary nie zaliczył ci tego myśliwca?
– Jak to nie zaliczył?
– Zapisał go na swoje konto! – Scolding z prawdziwą przykrością informował o tym swojego obserwatora.
– Miał go na ogonie! – wybuchnął Henry. – Nie było mowy, żeby zdołał strzelić! Przecież pamiętam!
– Tak mu powiedziałem. Stwierdził, że głupstwa gadam, bo to on wszedł Niemcowi na ogon i go strącił.
– Owszem, wszedł! Ale potem Niemiec zrobił immelmana i sytuacja się odwróciła! Nikt inny tego nie widział?
– Tam był kompletny młyn, każdy patrzył na swojego przeciwnika. W papierach stoi, że Dunmore i Thorne-Stevens mają na koncie po jednym niemieckim hydroplanie, my – uszkodzenie torpedowca, a Filgate – balon i samolot myśliwski. Gdyby nie ty, już by był dawno w morzu! W dodatku to były myśliwce typu Pfalz, a u starego zapisany jest zestrzelony Fokker!
– No cóż, to przykre – rzekł Vincent. – Następnym razem spróbuję przemówić mu do rozsądku. Idziemy?
            Scolding położył Henry’emu płaszcz na kolanach.
– Lecimy.


6 komentarzy:

  1. USTANAWIAM WŁASNY REKORD W KOMCIANIU. Tak szybko jeszcze chyba nigdy nie byłam. PIERWSZA, ololololo!!! (hyhyhy)

    Przymierzał się do tego zadania od kilku godzin i w ogóle mu nie szło. - To prawie jak ja do nauki.
    Wszystko, co pisał, wydawało się ogólnikowe, niekonkretne i idiotyczne. - A to ja, kiedy piszę swoje opko.
    Tony’ego dopadł najgorszy spleen - #uczęsięnowychsłów
    Lękał się, że to dopiero początek i wkrótce znów wrócą te potworne nastroje sprzed urodzin Emily - TYLKO NIE EMO TONCIO!!!
    komandor Filgate się przyczepi i wytknie masę rzeczy, - To prawie jak szkolne "a bo facetka z majcy się na mnie uwzięła", hyhy
    Odkąd porucznik Vincent trafił do szpitala - AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! Żyj, Heniu, żyj.
    Cejloński Storczyk miał na dniach wrócić - yassssss
    Nie ma co, to się nazywa zająć umysł dla odmiany czymś przyjemniejszym! - Tony to jest w tym wyjątkowo beznadziejny, tak zauważyłam. :D
    A potem Flynn rozpłynął się we mgle: pojechał na urlop i od tej pory nikt o nim nie słyszał. - Ty, aż se o nim zdążyłam zapomnieć. Flynn, chłopie, żyjesz?
    Zazwyczaj latał nim 1)właśnie dowódca dywizjonu, traktując go jako latające stanowisko dowodzenia. - A co tu się z tą jedyneczką podziało?
    – Ale nie miał. To już zamknięty rozdział. - Chamskooooo
    Przerwy tyle, co na wypicie kawy i uzupełnienie paliwa - I na siku.
    Lepiej, żeby mu się nie udzieliło pańskie zamiłowanie do długich urlopów. - ZAZDROSNYŚ, BO NIE MASZ DZIEWCZYNY TAKIEJ JAK EMILKA!!!
    Może faktycznie jego czas już dawno minął? - Tony jest mistrzem w overthinking.
    Jakim prawem napisałeś na burcie „Cordelia”? - Ahahahahahaha, umieram.
    Melduję, że kapitan Dunmore obnosi się na burcie samolotu ze swoim rozwiązłym trybem życia - A bo to jednemu psu na imię Burek? (Kolejny zazdrosny, że dziewczyny nie ma)
    Tony z pewnym zakłopotaniem stwierdził, że w jego myślach o Emily coraz częściej pojawia się wątek cielesnego pożądania - ME LIKEY
    YASSSS, HENRY!
    – Lecimy. - WEŹCIE MNIE ZE SOBĄ!

    A to ci był całkiem przyjemy rozdzialik, muszę przyznać. To opko jest teraz w jednym ze swoich najlepszych momentów, moim skromnym zdaniem (wiem co mówię, w końcu czytam je od dawna, hyhy, GDZIE MÓJ MEDAL). Nie mam pojęcia, co planujesz dalej, ale teraz jest naprawdę dobrze. Nie przynudzasz, dajesz mi Toncia i Emilkę, jak o nich poproszę, a nawet uczysz nowych słów. :D Faaajnie dziś było.

    To co, trzym się ciepło (bo za oknem zimno, zwłaszcza na moim wypizdowie) i do następnego. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, to w twoim wykonaniu rzeczywiście rekord, 2,5 godziny po publikacji :) Z drugiej strony, ta nocia wyszła po prawie dwóch miesiącach przerwy - zdarzył mi się ostatnio mały kryzys weny, tak mi to trochę szło, jak Antunijemu pisanie oceny personalnej.

      Odnoszę wrażenie, że to nie jest jeden z moich najlepszych rozdziałów, ale był konieczny, żeby odblokować wenę. Cieszę się, że jednak może się podobać, chociaż właściwie nic szczególnego się w nim nie dzieje.

      Ta niespodziewana jedynka to skutek przesiadki na nowszego kompa, pamięć mięśniowa robi mi czasem wbrew.

      "Nie mam pojęcia, co planujesz dalej" - a ja to niby mam? :P

      W moich stronach też zimno, za oknem śnieg, w telewizorze śnieg, niech chociaż w opku będzie trochę słońca.

      Usuń
    2. Jak to po prawie dwóch miesiącach przerwy? :O Omg, ale mi szybko zleciało. Nic szczególnego się nie dzieje, ale generalnie opko jest teraz w fajnym momencie, jak już wspomniałam, w jednym ze swoich najlepszych od początku. Śmiem twierdzić, że znaczny wpływ ma na to fakt, że Tony ma swoją kobietę, on kocha ją i ona kocha jego. I nie musi Henkowi zazdrościć, że on ma. (Smieszkuje, wiem, że Toncio nie z tych zazdrosnych.)

      No jakieś tam ogólne pojęcie na pewno masz, większe niż ja. :D Sama odpuściłam już dawno dokładne planowanie na rzecz: niech sie dzieje co chce, byle mi się ogólna fabula zgadzała. Na przypale albo wcale, heheh.

      W Rzeszowie tak pizga, że do 2 marca dzieciaczki i młodzież mają miejskie za darmo. A CO ZE STUDENTAMI, ja się pytam. Nam też jest zimno. :<

      Usuń
    3. No, z twojej perspektywy to faktycznie mogło być krócej, bo komciałaś pod poprzednimi rozdziałami na początku lutego, ale 55 był opublikowany w Nowy Rok i przez większą część tych dwóch miesięcy normalnie wydawało mi się, że tym razem naprawdę nie dam już rady ciągnąć tego opka dalej. Ale może jeszcze dam radę :)

      Usuń
    4. Pisz, pisz, ja też będę pisać i jakoś oboje przez nasze opka przebrniemy :D. A w razie chwili poważnego zwątpienia zawsze służę wspomagającym komciem, hyhyhy.

      Usuń
    5. Wygląda na to, że im dłużej piszę, tym trudniej mi idzie. Z jednej strony oczekiwania czytelników :D a z drugiej - generalna tendencja, żeby każdy kolejny rozdział był lepszy i mocniejszy od poprzedniego. W którymś momencie zawieszę sobie poprzeczkę tak wysoko, że będzie już nie do przeskoczenia... Chociaż mam wrażenie, że ten rozdział udało mi się napisać na większym luzie. Może i z następnymi się uda.

      Usuń