Tony siedział przy biurku w swojej kabinie. Rano poleciał
na patrol z Evanem Borkerem, a po powrocie zasiadł do pisania oceny
personalnej mechaników z sekcji, nad którą sprawował pieczę. Przymierzał się do
tego zadania od kilku godzin i w ogóle mu nie szło. Wszystko, co pisał, wydawało
się ogólnikowe, niekonkretne i idiotyczne. Dla ożywienia umysłu próbował oderwać
się od papierkowej roboty i pisać list do Emily, lecz w stosunku do niego
miał takie same odczucia.
Tego dnia, pomimo słonecznej pogody, Tony’ego dopadł
najgorszy spleen od dawna i był pełen obaw. Lękał się, że to dopiero początek i wkrótce
znów wrócą te potworne nastroje sprzed urodzin Emily. Podchodził do tej oceny jak
pies do jeża, z nieprzyjemnym wrażeniem, że cokolwiek by w niej umieścił,
komandor Filgate się przyczepi i wytknie masę rzeczy, a głównie to, że Scolding
nie napisał nic odkrywczego.
Zdecydowanie
brakowało mu Henry’ego i tej synergii, jaką dawała jego obecność. Odkąd porucznik
Vincent trafił do szpitala, Tony czuł się jak bez ręki. Całe szczęście, że Cejloński
Storczyk miał na dniach wrócić, ale i tak jego obecność dała się Scoldingowi we
znaki.
Nie wiedział, co napisać o podwładnych, zupełnie
jakby w ogóle nie miał z nimi styczności. A może to wszystko skutek długiego
urlopu, przez który Tony oderwał się od spraw jednostki i pomimo upływu czasu nie
mógł całkiem wrócić do ustalonego trybu życia? Ale przecież był już czerwiec,
bez przesady!
Postanowił rzeczywiście zająć się czym innym. Przerzucił
dokumenty leżące na biurku, znalazł gazetę i zaczął ją przeglądać. Jego
uwagę zwróciła reklama firmy produkującej spadochrony. Przypomniała mu się
niedawna walka o niemiecki balon obserwacyjny. Nie było to dobre ani nawet
ekscytujące wspomnienie. Nie chodziło wyłącznie o to, że Henry został nie tylko
ranny, ale i po bitwie haniebnie spostponowany. Kapitan Scolding wciąż jeszcze wzdragał
się na myśl, że musi powiedzieć obserwatorowi, jak wielką niesprawiedliwość mu
wyrządzono. W końcu jednak musiał, tak czynią przyjaciele. Tymczasem jeszcze
inne wspomnienie zaryło się w jego umyśle: Savage wypadający z kokpitu swej
okaleczonej, płonącej maszyny, lecący bezradnie w dół, prosto w fale. Nie było
sposobu, aby go uratować, nic się nie dało zrobić.
Nie ma co,
to się nazywa zająć umysł dla odmiany czymś przyjemniejszym! Tony skrzywił się
i spojrzał raz jeszcze na kartkę papieru. Po jakimś czasie przemógł się wreszcie
i ulepił parę zdań na temat podwładnych. Zasugerował, aby starszy marynarz
Ronald Boswell otrzymał awans na podoficera – jego liczne umiejętności na to
zasługiwały. Wskazał też, że pożądany byłby awans Uptona, który rozwijał
talenty rusznikarskie. Pegg służył w miarę poprawnie, zaś przydzielony
niedawno marynarz Veale miał problemy z subordynacją i nie przykładał się do
pracy.
Przypomniał
mu się starszy mechanik Calum Flynn. Z nim to dopiero były kłopoty! Z jednej
strony dobrze pracował i bosman Angus często określał go jako pojętnego, a to,
co zrobił po storpedowaniu HMS „Evelyn”, kwalifikowało się wprost jako bohaterstwo,
Tony sam go zgłosił do Medalu za Dzielność na Morzu. Chłopak miał prawdziwy potencjał,
byłby dawno podoficerem, gdyby nie… właśnie, ta druga strona. Flynn sprawiał zwykle
wrażenie spokojnego i ugodowego, wręcz potulnego jak owca, ale kiedy wpadał w
kłopoty, zapamiętywało się to na długo. Nie każdy przecież spędza wychodne w
obcym porcie na ucieczkach przed miejscowymi i spadaniu z dachu. A potem Flynn
rozpłynął się we mgle: pojechał na urlop i od tej pory nikt o nim nie słyszał.
Tygodnie
mijały, więc Flynna można było spokojnie zaliczyć do zaginionych. Czyżby zdezerterował?
Scolding czytał, co prawda, że w Irlandii doszło wówczas do rozruchów, i to podobno
całkiem poważnych. Czyżby i Flynna gdzieś tam wciągnęło? Niemożliwe, to by był za
duży zbieg okoliczności. Prędzej nadział się, wracając z urlopu, na
nadgorliwego bosmana, który siłą go wcielił do swojej załogi. Tak czy inaczej,
nie było sensu wspominać o nim w raporcie.
Komandor
Robert Filgate rozpoczynał dzień od narady z komendantem bazy Fastlym, a po
śniadaniu odbywał odprawę z całym gronem pilotów i oficerem inżynieryjnym.
Później wykonywał obchód hangarów, sprawdzał, czy mechanicy się nie obijają i
czy samoloty są przygotowane do ewentualnego awaryjnego startu. W spokojne dni,
kiedy nie było alarmów bojowych, dowódca dywizjonu starał się codziennie wylatywać
na patrol, przy czym nigdy sam: czasem brał skrzydłowego, a czasem podrywał
całą eskadrę. Po tym, jak w niedawnym starciu utracono Savage’a i jego samolot,
z Felixstowe przysłali nową maszynę. Nie był to jednak mały, zwinny myśliwiec identyczny
z tymi, którymi latali pozostali piloci eskadry A, tylko dwumiejscowy Nieuport
12, do którego można było zabierać także obserwatora. Zazwyczaj latał nim właśnie dowódca dywizjonu,
traktując go jako latające stanowisko dowodzenia.
Przed
południem Filgate siedział u siebie, więc kapitan Scolding udał się do niego zaraz
po ukończeniu raportu. Dowódcę zastał za biurkiem, popijającego herbatę.
– Przyniosłem ocenę personalną
swojej sekcji – wyjaśnił Tony i położył raport na biurku.
– Dobrze – odrzekł komandor
beznamiętnie, spoglądając na kartkę z ukosa. – Powie pan z łaski swojej Dunmore’owi,
żeby też przyniósł, bo tylko on mi jej jeszcze nie oddał.
Kapitan nie zamierzał wychodzić. Filgate uniósł głowę i
spojrzał na podwładnego pytająco.
– Jeszcze coś?
– Chciałbym coś wnieść pod
rozwagę – odparł Scolding. – Moim zdaniem należałoby się zastanowić nad
zaopatrzeniem naszej jednostki w spadochrony.
– Spadochrony? – powtórzył
dowódca. – Chyba pan przesadza.
– Owszem, modele, o których
czytałem, wydają się dość toporne, ale możliwe, że całkiem niedługo ktoś zaprojektuje
wygodniejsze. Technika się rozwija, wystarczy spojrzeć, jak wyglądały samoloty jeszcze
dwa lata temu, a jak wyglądają dziś.
– W ten sposób pośrednio
przyznaje się pan do tchórzostwa – powiedział sucho Filgate.
– Baloniarze używają
spadochronów i nikt ich nie posądza o brak odwagi – sprzeciwił się Tony.
– Baloniarze nie mają dokąd
uciekać. Pilot samolotu zawsze może zrobić unik.
– Chyba że już spada. Gdyby Savage
miał spadochron…
– Ale nie miał. To już
zamknięty rozdział.
– Spadochrony mogą zapobiec
takim sytuacjom w przyszłości.
Filgate wstał z fotela.
– Dla mnie – stwierdził, nie
patrząc na podwładnego – kwestia pierwszorzędna polega na tym, żeby zapobiec
upadkowi morale. Nie potrzebujemy spadochronów.
– Panie komandorze – odezwał
się Tony ciężkim głosem, z nieprzyjemnym poczuciem, że mówi do ściany. – W
dalszym ciągu nie rozumiem związku pomiędzy jednym a drugim.
– Ja natomiast widzę go bardzo
dobrze – mówił komandor, wyglądając przez okno. – Nie cały personel latający
ma w naszym dywizjonie właściwe cechy charakteru. Ich kształtowaniem miał się zająć
właśnie pan, nawiasem mówiąc. Obecność spadochronów mogłaby stwarzać pokusę
ucieczki przy pierwszych oznakach niebezpieczeństwa.
– Dobrze pan wie, dowódco, że
nie jesteśmy tchórzami.
– Więc tym bardziej nie należy
niepotrzebnie stwarzać okazji.
Dowódca dywizjonu odwrócił się w stronę kapitana.
– Temat uważam za zakończony. W
ciągu godziny przygotuje się pan do kolejnego patrolu.
– Leciałem już rano –
przypomniał Tony.
– Rano. Aha. Wie pan,
kapitanie, we Flandrii spędzałem nieraz całe dni w powietrzu. Przerwy tyle, co na
wypicie kawy i uzupełnienie paliwa. Może i ma pan osiągnięcia bojowe, ale ostatnio
zrobił się pan nadmiernie wydelikacony. A teraz proszę wracać do swoich zadań.
Kapitan Scolding zasalutował i skierował się do drzwi.
– Niech pan przy okazji pośle kogoś
po porucznika Vincenta – dogoniły go słowa przełożonego. – Lepiej, żeby mu się
nie udzieliło pańskie zamiłowanie do długich urlopów.
Z rozmowy z Filgate’em Tony wyszedł jeszcze bardziej przygnębiony.
Nie chodziło o konieczność wykonania kolejnego patrolu, a o okazany mu wyraźny
brak zaufania. Dowódca go nie doceniał, wręcz uważał za tchórza, tylko dlatego,
że poruszył temat środków bezpieczeństwa! Scoldingowi prawie chciało się płakać
na myśl o tym, jak dobrze w porównaniu układały mu się stosunki z
Bancroftem, dowódcą HMS „Evelyn”, czy kontradmirałem Hillem i komodorem
Titcombe’em dowodzącymi polowaniem na niemieckiego rajdera. Nawet zresztą
Lionel Fastly w czasie pierwszego pobytu w Chopham pozwalał na całkiem
przyjazną współpracę. Co prawda żaden był z niego lotnik i teraz, kiedy jego
obowiązki ograniczały się do przyziemnego zarządzania bazą, wydawał się całkiem
zadowolony, pozostawiając Filgate’owi wolną rękę w sprawach lotniczych.
Scolding czuł frustrację. Chyba powinno być tak, że im dłużej służy, tym lepsze
ma warunki! A może to on zrobił coś niewłaściwego? Może faktycznie jego czas
już dawno minął?
Dość tego,
pomyślał Tony. Zadzwonił do warsztatu, by wydać dyspozycje Angusowi: montaż wewnętrznej
linii telefonicznej pomiędzy głównymi budynkami bazy znacznie ułatwił wszystkim
życie. Potem, chcąc jakoś rozładować negatywne emocje, udał się kapitan do
piwnicy i wpakował cały bębenek rewolweru w słomianą tarczę strzelniczą.
Właściwie nie zwracał specjalnie uwagi, czy trafia w cel, więc załadował webleya
raz jeszcze i tym razem ściśle skupił umysł na celowaniu. Wyniki były dużo
lepsze, ale nie o wyniki mu chodziło, lecz o uspokojenie.
Musiał
odszukać Dunmore’a. Northumbryjczyk nie siedział w salonie ani nie grzał się na
słońcu przed budynkiem. Podczas gdy Angus i jego ludzie wytaczali maszynę ku
pomostowi, Tony zdołał znaleźć kolegę w hangarze, w samym środku sprzeczki z
Godrikiem Traylorem. Howlett, nowy obserwator Dunmore’a, przyglądał się całej
scenie z niepewnością, jakby nie do końca wiedział, o co im poszło.
– Co to jest!?! – ekscytował się Traylor. – Jakim
prawem napisałeś na burcie „Cordelia”?
– To nie ja, tylko mechanik – odparł Dunmore ze
stoickim spokojem.
– Nie udawaj głupiego, to przecież na twój rozkaz –
stwierdził Traylor oskarżycielsko.
– A jeśli nawet, to co z tego? To nie RFC, żeby nie
wolno było ozdabiać maszyn.
– Masz mi to zamalować! – zdenerwował się Godric.
– W porządku, poruczniku Traylor. Jeżeli tylko
znajdziesz mi inną rudowłosą piękność, która w dodatku odwzajemni moje uczucia,
to zaraz każę zmienić napis.
– Rudowłosą?! Twoje uczucia?!? Licz się ze słowami,
Dunmore, bo inaczej pożałujesz.
Tony zdecydował, że powinien podjąć interwencję.
– Spokój! Jak ty się, Traylor, odnosisz do starszego
stopniem?
– Melduję, że kapitan Dunmore obnosi się na burcie
samolotu ze swoim rozwiązłym trybem życia – odpowiedział kwaśno dotknięty Traylor.
– I to w sposób wymierzony bezpośrednio we mnie.
– Odmaszerować, poruczniku – nakazał Scolding i
odczekał chwilę, zanim Traylor wyszedł z hangaru.
– Czego on właściwie chciał? – Howlett przerwał
ciszę.
Northumbryjczyk
wzruszył ramionami.
– Do końca nie jestem pewien – odparł. – Najprościej
byłoby powiedzieć, że mu spostponowałem narzeczoną, ale…
– Jego narzeczona też ma na
imię Cordelia? – zdziwił się obserwator.
– I też ma ten sam kolor
włosów? Nie, już dawno ustaliliśmy, że to niemożliwy zbieg okoliczności – rzekł
Tony. – Słuchaj, Dunmore, znów lecę na patrol, przejmij obowiązki.
– Tak jest, panie kapitanie. –
Dunmore zasalutował niedbale. – Kogo bierzesz?
– Tym razem sam.
Scolding
nie czuł się zbyt pewnie, latając ze świadomością, że tylny kokpit jest pusty,
ale z drugiej strony dobrze było czasem spędzić w przestworzach trochę czasu
sam na sam z własnymi myślami.
Z jakiegoś
powodu Filgate nadal nie może się do niego przekonać. Raczej nie wypuści go
zbyt szybko na urlop, a to znaczy, że minie sporo czasu, zanim po raz kolejny
zobaczy Emily. Ale Tony był jak najdalszy od zapomnienia o niej. Wręcz
przeciwnie, w jego myślach panna Knight gościła cały czas. W pewnym sensie była
przy nim nawet fizycznie, bo pod kurtką nosił sweter, który mu przysłała – nie
wykonany osobiście przez nią, ale jednak produkt Aberlogwyn, z wełny od
tamtejszych owiec. Tony z pewnym zakłopotaniem stwierdził, że w jego myślach o Emily
coraz częściej pojawia się wątek cielesnego pożądania. Z drugiej strony, wobec
kogo lepiej mieć takie odczucia, jeśli nie wobec własnej narzeczonej? Lepiej
niż wobec cudzej, vide Dunmore. Prędzej czy później, ale może jeszcze w tym
samym roku, przyjdzie przecież chwila, w której Tony będzie musiał zrobić
użytek z wiedzy ongiś nabytej, ale od lat w praktyce nie wykorzystywanej, choć
podczas długiego urlopu kilka razy było blisko, i to niekoniecznie z jego
inicjatywy.
Już po kilku minutach na dywanie krajobrazu wybrzeża,
rozściełającym się pod pływakami shorta, zjawiło się Felixstowe. W bazie
lotniczej trwał ożywiony ruch, kapitan dostrzegł kilka hydroplanów różnych
typów, które startowały lub lądowały. Ostrożnie i z wyczuciem, by nie wejść żadnemu
na kurs, posadził maszynę na wodzie i na niskich obrotach, z pomocą przyboju,
dobił do jednego z pomostów.
Wysiadł, rozpiął
kurtkę i pilotkę. Z kokpitu zabrał skórzany płaszcz, zabrany specjalnie na ten
lot. Obsługa naziemna już czekała, ale samolot był dobrze utrzymany, więc Tony
nakazał im tylko dopełnić zbiornik paliwa. Wtem zauważył, że mechanicy sprawiają
cokolwiek ponure wrażenie.
– Czegoście tacy smutni? –
zapytał. – Stało się coś?
– Lorda Kitchenera zabili,
panie kapitanie! – wypalił podoficer.
– Co takiego? – Scolding był
zaskoczony, ta wieść jeszcze nie nadeszła do Chopham. – Jak to się stało?
– Poszedł na dno z całym HMS
„Hampshire”, panie kapitanie! Dostał torpedę gdzieś koło Orkadów!
Wiadomość o śmierci ministra wojny naturalnie nie
poprawiła Tony’emu nastroju, lecz ruszył dalej załatwić sprawę, w której ze
swojego patrolu zboczył do Felixstowe.
Z płaszczem
przewieszonym przez ramię skierował się w stronę szpitala, ale swój cel
odnalazł już wcześniej. Wśród zgiełku bazy marynarki wojennej Cejloński
Storczyk rozwijał się ku słońcu, siedząc na jakichś skrzyniach. Twarz wznosił
do góry, miał zamknięte oczy i wyglądał na pozbawionego trosk. Też bym tak
chciał, pomyślał Scolding.
– Czołem, poruczniku –
przywitał się, siadając obok. – Łapiesz słońce?
Henry
Vincent otworzył oczy i spojrzał na niego pogodnie.
– Doszedłem do wniosku, że
słońce i ciepło to jedyne rzeczy, których mam tutaj za mało. Za niczym innym na
Cejlonie już nie tęsknię.
– Powiedz, jak się czujesz?
– Już wszystko dobrze, zagoiło
się jak na psie. Ale i tak z początku myślałem, że będę kulawy.
– Nie daj Boże! Jeszcze by
tego brakowało, żeby obie najważniejsze osoby w moim życiu zostały okulawione.
Vincent poprawił czapkę, zsuwając ją ku przodowi głowy.
– Tak czy inaczej – stwierdził
– bez porównania z moimi poprzednimi ranami.
– Który to już twój pobyt w
szpitalu, czwarty?
– Wliczając izbę chorych na
„Evelyn” po tamtej awanturze arabskiej, trzeci.
– Zaraz po tym, jak do nas
dołączyłeś, rozłożyła cię grypa – przypomniał Tony.
– Ale wtedy chorowałem we
własnym łóżku. I z własnym pilotem w roli pielęgniarza.
– Z perspektywy czasu widzę,
że ty jesteś lepszy w tej roli.
Kapitan Scolding pokrzepiająco uścisnął nadgarstek
porucznika. Nie spodoba mu się to, co muszę powiedzieć, pomyślał.
– Słyszałeś o Kitchenerze? –
odezwał się tymczasem Henry.
– Przed chwilą powiedział mi mechanik.
To wielka strata: bohater Imperium Brytyjskiego, zdobywca Chartumu…
– Chciał przygotować naszą
armię na wojnę europejską, ale nie zdążył do końca. Jak sobie teraz Brytania poradzi?
– Musi. Nie mamy innego
wyjścia.
– Potrafisz pocieszyć
człowieka. Dobrze, że przynajmniej lato się zbliża.
– Jest jeszcze coś – dodał
Tony bez wesołości. – Wiesz, że stary nie zaliczył ci tego myśliwca?
– Jak to nie zaliczył?
– Zapisał go na swoje konto! –
Scolding z prawdziwą przykrością informował o tym swojego obserwatora.
– Miał go na ogonie! –
wybuchnął Henry. – Nie było mowy, żeby zdołał strzelić! Przecież pamiętam!
– Tak mu powiedziałem.
Stwierdził, że głupstwa gadam, bo to on wszedł Niemcowi na ogon i go strącił.
– Owszem, wszedł! Ale potem
Niemiec zrobił immelmana i sytuacja się odwróciła! Nikt inny tego nie widział?
– Tam był kompletny młyn,
każdy patrzył na swojego przeciwnika. W papierach stoi, że Dunmore i
Thorne-Stevens mają na koncie po jednym niemieckim hydroplanie, my – uszkodzenie
torpedowca, a Filgate – balon i samolot myśliwski. Gdyby nie ty, już by był
dawno w morzu! W dodatku to były myśliwce typu Pfalz, a u starego zapisany jest
zestrzelony Fokker!
– No cóż, to przykre – rzekł
Vincent. – Następnym razem spróbuję przemówić mu do rozsądku. Idziemy?
Scolding położył Henry’emu płaszcz na kolanach.
– Lecimy.
USTANAWIAM WŁASNY REKORD W KOMCIANIU. Tak szybko jeszcze chyba nigdy nie byłam. PIERWSZA, ololololo!!! (hyhyhy)
OdpowiedzUsuńPrzymierzał się do tego zadania od kilku godzin i w ogóle mu nie szło. - To prawie jak ja do nauki.
Wszystko, co pisał, wydawało się ogólnikowe, niekonkretne i idiotyczne. - A to ja, kiedy piszę swoje opko.
Tony’ego dopadł najgorszy spleen - #uczęsięnowychsłów
Lękał się, że to dopiero początek i wkrótce znów wrócą te potworne nastroje sprzed urodzin Emily - TYLKO NIE EMO TONCIO!!!
komandor Filgate się przyczepi i wytknie masę rzeczy, - To prawie jak szkolne "a bo facetka z majcy się na mnie uwzięła", hyhy
Odkąd porucznik Vincent trafił do szpitala - AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! Żyj, Heniu, żyj.
Cejloński Storczyk miał na dniach wrócić - yassssss
Nie ma co, to się nazywa zająć umysł dla odmiany czymś przyjemniejszym! - Tony to jest w tym wyjątkowo beznadziejny, tak zauważyłam. :D
A potem Flynn rozpłynął się we mgle: pojechał na urlop i od tej pory nikt o nim nie słyszał. - Ty, aż se o nim zdążyłam zapomnieć. Flynn, chłopie, żyjesz?
Zazwyczaj latał nim 1)właśnie dowódca dywizjonu, traktując go jako latające stanowisko dowodzenia. - A co tu się z tą jedyneczką podziało?
– Ale nie miał. To już zamknięty rozdział. - Chamskooooo
Przerwy tyle, co na wypicie kawy i uzupełnienie paliwa - I na siku.
Lepiej, żeby mu się nie udzieliło pańskie zamiłowanie do długich urlopów. - ZAZDROSNYŚ, BO NIE MASZ DZIEWCZYNY TAKIEJ JAK EMILKA!!!
Może faktycznie jego czas już dawno minął? - Tony jest mistrzem w overthinking.
Jakim prawem napisałeś na burcie „Cordelia”? - Ahahahahahaha, umieram.
Melduję, że kapitan Dunmore obnosi się na burcie samolotu ze swoim rozwiązłym trybem życia - A bo to jednemu psu na imię Burek? (Kolejny zazdrosny, że dziewczyny nie ma)
Tony z pewnym zakłopotaniem stwierdził, że w jego myślach o Emily coraz częściej pojawia się wątek cielesnego pożądania - ME LIKEY
YASSSS, HENRY!
– Lecimy. - WEŹCIE MNIE ZE SOBĄ!
A to ci był całkiem przyjemy rozdzialik, muszę przyznać. To opko jest teraz w jednym ze swoich najlepszych momentów, moim skromnym zdaniem (wiem co mówię, w końcu czytam je od dawna, hyhy, GDZIE MÓJ MEDAL). Nie mam pojęcia, co planujesz dalej, ale teraz jest naprawdę dobrze. Nie przynudzasz, dajesz mi Toncia i Emilkę, jak o nich poproszę, a nawet uczysz nowych słów. :D Faaajnie dziś było.
To co, trzym się ciepło (bo za oknem zimno, zwłaszcza na moim wypizdowie) i do następnego. :D
Faktycznie, to w twoim wykonaniu rzeczywiście rekord, 2,5 godziny po publikacji :) Z drugiej strony, ta nocia wyszła po prawie dwóch miesiącach przerwy - zdarzył mi się ostatnio mały kryzys weny, tak mi to trochę szło, jak Antunijemu pisanie oceny personalnej.
UsuńOdnoszę wrażenie, że to nie jest jeden z moich najlepszych rozdziałów, ale był konieczny, żeby odblokować wenę. Cieszę się, że jednak może się podobać, chociaż właściwie nic szczególnego się w nim nie dzieje.
Ta niespodziewana jedynka to skutek przesiadki na nowszego kompa, pamięć mięśniowa robi mi czasem wbrew.
"Nie mam pojęcia, co planujesz dalej" - a ja to niby mam? :P
W moich stronach też zimno, za oknem śnieg, w telewizorze śnieg, niech chociaż w opku będzie trochę słońca.
Jak to po prawie dwóch miesiącach przerwy? :O Omg, ale mi szybko zleciało. Nic szczególnego się nie dzieje, ale generalnie opko jest teraz w fajnym momencie, jak już wspomniałam, w jednym ze swoich najlepszych od początku. Śmiem twierdzić, że znaczny wpływ ma na to fakt, że Tony ma swoją kobietę, on kocha ją i ona kocha jego. I nie musi Henkowi zazdrościć, że on ma. (Smieszkuje, wiem, że Toncio nie z tych zazdrosnych.)
UsuńNo jakieś tam ogólne pojęcie na pewno masz, większe niż ja. :D Sama odpuściłam już dawno dokładne planowanie na rzecz: niech sie dzieje co chce, byle mi się ogólna fabula zgadzała. Na przypale albo wcale, heheh.
W Rzeszowie tak pizga, że do 2 marca dzieciaczki i młodzież mają miejskie za darmo. A CO ZE STUDENTAMI, ja się pytam. Nam też jest zimno. :<
No, z twojej perspektywy to faktycznie mogło być krócej, bo komciałaś pod poprzednimi rozdziałami na początku lutego, ale 55 był opublikowany w Nowy Rok i przez większą część tych dwóch miesięcy normalnie wydawało mi się, że tym razem naprawdę nie dam już rady ciągnąć tego opka dalej. Ale może jeszcze dam radę :)
UsuńPisz, pisz, ja też będę pisać i jakoś oboje przez nasze opka przebrniemy :D. A w razie chwili poważnego zwątpienia zawsze służę wspomagającym komciem, hyhyhy.
UsuńWygląda na to, że im dłużej piszę, tym trudniej mi idzie. Z jednej strony oczekiwania czytelników :D a z drugiej - generalna tendencja, żeby każdy kolejny rozdział był lepszy i mocniejszy od poprzedniego. W którymś momencie zawieszę sobie poprzeczkę tak wysoko, że będzie już nie do przeskoczenia... Chociaż mam wrażenie, że ten rozdział udało mi się napisać na większym luzie. Może i z następnymi się uda.
Usuń