Londyn był jak irlandzki wilczarz:
wielki i ogłuszająco głośny. Niczym Fangs, bestia z Aberlogwyn.
Tony tęsknił za walijskim
dworkiem prawie równie mocno jak za narzeczoną. Za trzy tygodnie miał
tam pojechać znowu – na kolejny, brzemienny w skutkach weekend, na wielką
uroczystość. Kolejny dłuższy urlop, najpewniej już w styczniu, planował spędzić
w Westward Ho! wraz ze swoją żoną Emily. Jak to dziwnie brzmi… Będzie się
musiał przyzwyczaić. Ale teraz był w stolicy i czekało go spotkanie z londyńską
częścią rodziny Knightów.
Spojrzał na zegarek. Za pięć
trzecia, do kolacji zostały trzy godziny. Przed dwoma dniami, gotując się już
do wyjazdu, otrzymał telegram, w którym panna prosiła go, by przyjechał
wcześniej. Bardzo słusznie: spędzą razem trochę cennego czasu, zanim wkręci go
w swoje tryby wujostwo i dziadostwo.
Pozostawił dywizjon pod
opieką Henry’ego i Roelofsa. Nie musiał się martwić, obaj byli dość kompetentni,
żeby poradzić sobie pod jego nieobecność. W Dunkierce ostatnio niewiele się
działo, większość zadań bojowych polegała na patrolowaniu linii wybrzeża albo eskortowaniu
statków i okrętów kursujących między Anglią a kontynentem. Inne jednostki – dywizjon
myśliwski albo sterowce – miały ciekawsze rzeczy do roboty i czasem zapuszczały
się nad samą linię frontu. Teraz, u progu zimy, Morze Północne rozbisurmaniło
się na tyle, że Niemcy zaprzestali nalotów na Anglię. A gdyby tak z nowym
rokiem poprosić o przeniesienie do obrony powietrznej kraju? Była już lepiej zorganizowana
niż jeszcze przed rokiem, więc mógłby pełnić służbę bliżej domu.
Tony tradycyjnie poleciał do
Londynu pod pretekstem załatwiania sprawy służbowej. W podmiejskiej bazie RFC
wygłosił odczyt dla młodych pilotów myśliwskich, opowiadając o swoim
doświadczeniu ze strąceniem zeppelina, a ich starsi koledzy sprzedali mu kilka
dobrych rad związanych z manewrowaniem w walce powietrznej. Później Tony miał wolne
do następnego popołudnia, więc mógł się zająć najważniejszą sprawą: miłością.
Dzień był chłodny. Kapitan
Scolding zadrżał i postawił kołnierz czarnej skórzanej kurtki. Nie był w londyńskiej
rezydencji Knightów od tamtego tragicznego obiadu, czyli… od dwóch lat? Sporo
musiało się zmienić. Albo i nie – Emily z matką spędzały przecież większość
czasu w Walii, po wybuchu wojny z rzadka tylko zaglądały do Londynu.
Brama nie była zamknięta na
klucz. Idąc przez podjazd, Tony szybko zwrócił uwagę, że światło pali się tylko
w oknie salonu. Rozejrzał się. Podjazd był pusty – ani powozu, ani samochodu. Brakowało
nawet dobrze mu znanego auta pani Knight. Musiał przyjść z naprawdę dużym
wyprzedzeniem.
Wszedł na ganek po
kamiennych stopniach i zadzwonił do drzwi. Czekając na otwarcie, rozpiął
kurtkę, eksponując frak Royal Navy, który miał pod spodem.
– Dzień dobry, panie kapitanie – rozległ się ciepły
kobiecy głos. – Zapraszam.
W
drzwiach stała Cordelia Harris. Miała na sobie atłasową bluzkę i plisowaną
spódnicę do kostek, wszystko w kolorze oliwkowym. Słońce, z wolna chylące się
ku zachodowi, rozpalało jej włosy, schludnie upięte według najnowszej mody.
Weszli
do środka. Kapitan zawiesił kurtkę na haku w sieni i podążył za Cordelią. W
domu panowała niesamowita cisza, z kilku różnych stron dochodziło jedynie tykanie
kilku zegarów. Rzeczywiście przybył grubo przed wszystkimi. Ale…
– Gdzie jest Emily?
– Emilka, mój generał, wysłała mnie przodem jako
rozpoznanie, żebym przygotowała dom na jej przybycie – wyjaśniła panna Harris.
– Ostatnie dni upływają jej na jeżdżeniu od jednych krewnych do drugich, a na
mnie wszyscy oni i tak są obrażeni, więc nic nie tracę, spotykając się z nimi.
Przypuszczam, że pan też by nic nie stracił.
Salon
wyglądał prawie tak samo jak podczas pierwszej wizyty Tony’ego, ta sama żyrafa
stała pod ścianą, tylko miejsce przesiąkniętego krwią dywanu zajął inny, w
odcieniach głębokiego granatu. Trudno się dziwić, że Emily nie bardzo chciała
tu przyjeżdżać i nawet tamtą pamiętną noc spędziła w wynajętym domku w Southend-on-Sea.
– Prawdę mówiąc, liczyłem na parę chwil w cztery
oczy – stwierdził, spoglądając na obraz nad kominkiem, przedstawiający romantycznie
malownicze ruiny.
– Chwil w cztery oczy się pan doczeka – rzekła panna
Harris. – Emilka powinna tu być lada chwila, oprócz spraw rodzinnych ma teraz
urwanie głowy z książką.
– Wydrukowali już?
– Proszę ją zapytać, niewielkie mam pojęcie o tych jej
sprawach wydawniczych. Usiądzie pan, kapitanie? Pójdę zaparzyć kawę, na pewno
musi pan się rozgrzać.
Kiedy
zniknęła za drzwiami, Tony powolnym krokiem podszedł do żyrafy. Nieśmiało podniósł
klapę i nacisnął pierwszy lepszy klawisz z lewej strony. Rozległ się niski,
przejmujący dźwięk. Scolding zaczekał, aż struna fortepianu ucichnie, opuścił klapę
i zajął miejsce na fotelu przy stoliku do kawy. Gdzieś w głębi domu zegar
uderzył trzy razy. Tony spojrzał na ten, który stał na kominku. Dwanaście po
trzeciej.
– Hopper je zawsze nakręca – wyjaśniła Cordelia,
wracając do salonu – ale któryś i tak chodzi po swojemu.
Podeszła
z tacą do stolika. Pochyliła się, spoglądając pogodnie na gościa, i rozstawiła na
blacie dwie filiżanki, imbryk oraz cukiernicę.
– Słodzi pan? – zapytała, nalewając kawę do
filiżanek.
– Poproszę dwie kostki, panno Harris.
Spełniwszy
jego prośbę, opadła na fotel po przeciwnej stronie stolika.
– Plecy znów dają mi się we znaki – westchnęła. – A wydawałoby
się, że taca z kawą to nic ciężkiego.
– Nie musiała się pani tak fatygować.
– Dla mojej ulubionej kuzynki i jej narzeczonego zrobię
wszystko.
– W domu nie ma służby? – zdziwił się Tony.
– Iris z Hopperem towarzyszą Emilce i cioci Mildred,
a kuchnia ma przed kolacją pełne ręce roboty. Reszta musiała zostać w
Aberlogwyn. Mają tam nowego ogrodnika, człowiek obrotny za dwóch, ciocia nie
może się go nachwalić, ale sam wszystkiego nie dopilnuje. Na szczęście mam z
Mayfair dość blisko, żeby wpaść w razie czego i podać pomocną dłoń. Pozwoli
pan, że wezmę swoje proszki?
Wyciągnęła
z kieszeni bluzki buteleczkę z ciemnego szkła. Wzrok Tony’ego powędrował na
ściany, zatrzymał się na obrazach: opactwo Tintern, łagodne wzgórza Walii,
portrety dam i dżentelmenów, jeleń uciekający przed pogonią, grupa sipajów na
wzgórzu pod drzewem.
– Pogoda się nam popsuła, kapitanie… – przemówiła Cordelia.
– Ale przynajmniej Niemcy przestali bombardować.
– Posejdon stoi po naszej stronie. Kto wie, ile byłoby
zniszczeń, gdyby wszystkie sterowce dolatywały do stolicy. A tak jeden zawróci,
bo lecąc pod wiatr, wyczerpie paliwo, drugi wleci w szkwał i nasiąknie deszczową
wodą… O ile nie wymyślą czegoś nowego, spokój będzie do wiosny.
Tony pociągnął łyk kawy. Miała
dziwny, gorzki posmak, więc dosypał cukru.
– Czy czuje pan podniecenie?
– Słucham? – zapytał, zbity z tropu.
– Do ślubu coraz bliżej – powiedziała panna Harris z
entuzjazmem. – Ja już nie mogę usiedzieć na miejscu, a przecież będę tylko jedną
z gości. Nie ma pan pojęcia, jak wspaniałą suknię mam gotową.
– Tylko proszę nie przyćmić panny młodej.
Zaśmiała
się, jakby usłyszała coś znacznie zabawniejszego, niż Tony powiedział.
– Bez obawy, będę siedzieć jak mysz pod miotłą.
– Bardzo duża i kolorowa mysz pod bardzo rzadką
miotłą, jak sądzę.
– Jest pan niemożliwy, kapitanie. Oczywiście, ściągnę
na siebie uwagę męskiej części gości, żeby Emilce przez cały wieczór nikt nie
przeszkadzał skupiać się wyłącznie na panu. Choć to właściwie nic trudnego.
Scolding
poczuł dziwny niepokój. Cordelia zachowywała się nad wyraz swobodnie, a on
siedział tu z nią sam na sam, chociaż umówił się z narzeczoną. To na pewno niewłaściwe,
nawet biorąc pod uwagę, że panna Harris była dla Emily jak najlepsza przyjaciółka
i pomagała jej przełamywać wrodzoną nieśmiałość. Pociągnął łyk.
– Czy to jakaś szczególna kawa? – upewnił się.
– Mój przyrodni brat pracuje w Indiach Zachodnich,
co jakiś czas przysyła nam parę worków.
– Podobnie my w eskadrze dostajemy skrzynkę herbaty
od rodziny porucznika Vincenta.
– O właśnie! – ucieszyła się Cordelia. – Co słychać
u Henry’ego? Nasza mała Saffron w kółko się nim zachwyca, dokumentnie zawrócił
jej w głowie.
Tony
przytaknął. Faktycznie, niedawno Saffron Coult przysłała Henry’emu kolejny list.
Wyglądał na wyznanie miłości, ale Vincent nie wiedział na pewno, bo treść była
mętna i kompletnie niegramatyczna.
– Tak, słyszałem, że panna Coult się nim interesuje –
odparł wymijająco.
– Co za niesamowici z was ludzie, kapitanie. Gdziekolwiek
się pojawiacie, kobiety tracą dla was
głowę.
– Być może tak jest. – Wzruszył ramionami i
dokończył kawę.
– Słyszałam pewne opowieści… Ale to nieważne.
– Jakie opowieści? – niespodziewanie Scolding poczuł
się nieswojo.
– Najprawdopodobniej nic takiego – panna Harris z
lekceważeniem machnęła ręką. – Nigdy nie uwierzę, że uwiódł pan narzeczoną
innego oficera. Za to z pewnością mogła oszaleć na pana punkcie, zupełnie bez
pana świadomości.
– Tu bym się jeszcze zgodził, gdybym w ogóle
kojarzył kogoś takiego – stwierdził Tony, dolewając sobie kawy. – Oficerowie
Royal Navy raczej nie przywożą narzeczonych do Francji, więc nawet nie miałaby kiedy
mnie zobaczyć.
– A pielęgniarka? Może którejś z miejscowych wpadł w
oko najpierw on, potem pan? Do mnie, na przykład, zalecał się przed wojną producent
szkła dekoracyjnego, ale że chodzi mu o coś innego niż zwykłą uprzejmość, zorientowałam
się dopiero wtedy, gdy podarował mi dwanaście figurek z barwionego szkła, przedstawiających
mnie samą, a każda w innej pozie. Wszystko na próżno: biedak nie był człowiekiem
wystarczającego formatu.
– W tej sprawie zapewne w ogóle nie chodziło o mnie –
stwierdził Scolding, choć język mu się odrobinę plątał. – Jakiś inny oficer z zupełnie
innej jednostki narobił bałaganu, a plotkarzom pomyliło się nazwisko i inne szczegóły.
– Na pewno tak było – zgodziła się Cordelia. – Nie
jest to coś, czym by Emilka musiała się przejmować, prawda?
– Oczywiście, że nie. Jest niezwykle inteligentna i
wiele rozumie… – rzekł kapitan, czując, że musi odpocząć. – Pani wybaczy, ale mamy
dziś chyba niekorzystne ciśnienie, bo ja też opadam z sił.
Odchylił
się na oparcie fotela, odrzucił głowę do tyłu i przymknął oczy.
Scolding obudził się,
chociaż nie pamiętał zasypiania. Czuł wtulone w siebie rozpalone ciało. I tego
ciała było coś za dużo jak na Emily.
Otworzył
oczy i zerwał się jak oparzony, wymuszając krótki pomruk z właścicielki
ciepłych kształtów. Leżał na dywanie, przykryty wyłącznie obrusem, a obok…
– No i co, kapitanie? Która z nas jest lepsza? – Cordelia
uniosła się na łokciu i odgarnęła z twarzy rude pukle, mimochodem odsłaniając pierś.
Tony ostentacyjnie zasłonił oczy dłonią.
– Panno Harris, dlaczego pani to zrobiła? – zapytał
dość niewyraźnie, jakby język odmawiał mu posłuszeństwa.
– Ja? – uśmiechnęła się niewinnie. – Raczej „dlaczego
my to zrobiliśmy”.
– Nic nie pamiętam!
– Nie szkodzi, przypomnę panu.
Przeciągnęła się lubieżnie,
przysunęła znów do Tony’ego, położyła mu rękę na udzie i sięgając twarzą pod
jego zawstydzoną dłoń, pocałowała go w usta. Szarpnął się w tył, uciekł przed
jej dotykiem, wysuwając się spod obrusa.
– To… po prostu obleśne, Cordelio – wyrzucił z siebie.
– W jakiej sytuacji pani mnie stawia? Kiedy przyjdzie Emily…
– Spokojnie, kapitanie. Ma pan wystarczająco dużo czasu,
żeby dojść do siebie.
Scolding
spojrzał na zegar. Dwadzieścia po piątej. Skierował rozgorączkowany wzrok na pannę
Harris.
– To pani wysłała ten telegram, każąc mi przyjechać
wcześniej! – krzyknął oburzony.
– Chylę czoła przed pańską domyślnością – Cordelia nie
traciła dobrego humoru. Ściągnęła z siebie obrus, odgarnęła włosy do tyłu i
sięgnęła po halkę, która leżała porzucona byle jak pod stołem.
Tony
poczuł wewnętrzną pustkę. Zaczął się rozglądać za własnym ubraniem. Leżało na
otomanie, idealnie złożone w kostkę. To szaleństwo!
– Dlaczego?! – warknął, wbijając wzrok w ścianę.
– Po pierwsze, bo pana lubię. Po drugie, z ciekawości.
Po trzecie, chciałam przeprowadzić mały eksperyment.
– Eksperyment?
– Aha. Nie był wcale taki mały, jak się spodziewałam.
Kapitan
Scolding poczuł się jak dźgnięty nożem. Ledwo zdążył naciągnąć spodnie, gdy opadł
na kanapę. Drżącymi dłońmi zapinając koszulę, wsłuchiwał się w wariacki rytm serca.
Powinien był to przewidzieć! Na litość boską, ta panna zawsze emanowała aurą
uwodzicielki! Co z tego, że mówiła o narzeczonym? Cóż, że wcześniej obdarzała
względami Henry’ego? To moja wina, pomyślał Tony. Niepotrzebnie podejmowałem temat
Saffron, więc ostatecznie zrezygnowała z Henry’ego i mnie wzięła na celownik. I
upadłem! Wydawało mi się, że skoro jest kuzynką Emily, to będzie niegroźna…
– Czemu jest pan taki skwaszony, kapitanie? – zapytała
beztrosko.
– Zdradziłem jedyną kobietę, dla której moje życie
się liczy – odparł, patrząc w drugą stronę. – Mam się cieszyć?
– Bez przesady. Emilka nie musi o tym wiedzieć. Może
to pozostać naszą słodką tajemnicą. I ta tajemnica, drogi kapitanie, może być kontynuowana.
Nie
odpowiedział. Po prostu go zatkało.
– Słyszał pan pewnie to przysłowie – ciągnęła
Cordelia – że żeniąc się z kobietą, mężczyzna żeni się z całą jej rodziną? Nasz
przypadek jest tylko trochę bardziej dosłowny.
Wyprostował
się i z prawym butem w ręku spojrzał na nią. Loki, które układała, gdy jej biała
koronkowa koszula, wciąż rozchełstana na piersi, odsłaniała dużo za dużo, wydały
mu się rzekami płynnej lawy.
– Cordelio, pani nie ma honoru! – powiedział spokojnym,
lecz bardzo stanowczym tonem.
Wybuchnęła
okrutnym śmiechem.
– Teraz pan tak mówi, po wszystkim. To typowe dla
mężczyzn. Jeszcze jeden argument na moją korzyść w sporze z Emilką.
– Sporze? – Tony nic nie rozumiał.
– Moja najdroższa kuzynka nie zgadza się ze mną co
do tego, że wszyscy mężczyźni są po jednych pieniądzach. Prawdę mówiąc –
mrugnęła do niego zalotnie – teraz, poznawszy pana bliżej, zaczynam nabierać
wątpliwości. Ale tylko troszeczkę. Dostarczył pan naprawdę potężnego argumentu
na moją korzyść.
Poprawił muszkę, zawiązał
drugi but i wyszedł do przedpokoju. Tam przystanął oszołomiony. Wyjść z domu i
nie wracać więcej czy stawić czoła nieuniknionej konfrontacji? Cordelia miała
wszystkie karty w ręku. Gdyby chciała, mogła w każdej chwili opowiedzieć Emily,
co zrobił. Skręcił w bok do innego, pogrążonego w półmroku pokoju i ciężko
opadł na fotel.
– Oto moja propozycja – dobiegł z przedpokoju głos panny
Harris. – Zaakceptuje pan obecny stan rzeczy, a ja nic nie powiem Emilce. O
tych plotkach, które na pana temat krążą na francuskim wybrzeżu, też nie. Wszyscy
troje będziemy szczęśliwi.
– Brak mi na panią słów, Cordelio. Przepraszam, ale nie powinna pani więcej ze mną rozmawiać.
– Po prostu to jest błąd i zapamiętaj to – rzekła
lodowato.
Wtem
rozległ się szczęk otwieranych drzwi. Już po chwili do przedpokoju wlało się
kilka entuzjastycznych głosów. Kapitan Scolding wstał z fotela i powolnym krokiem
zbliżył się do okna. Klamka się chyba zacięła, mocował się z nią kilka sekund. Słyszał,
jak panna Harris wita się z przybyłymi. Wydawało mu się, że rozpoznawał głos pani
Knight oraz chyba Ariadny Welsh. Kiedy ponad wszelką wątpliwość usłyszał Emily,
wyskoczył.
Na
dworze panował wieczorny, wilgotny chłód. Tony mechanicznie ruszył przed siebie
poprzez pełen cieni ogród. Stanął u krzaka dzikiej róży. Gałęzie były nagie, ciemne
i kolczaste, zupełnie jak jego dusza, z nielicznymi zaschniętymi,
pomarszczonymi owocami. Zwinął dłoń w pięść i energicznie pchnął wprost w nieżyczliwą
różaną gęstwinę. Zaciskając zęby, przekręcił dłoń kilka razy. Nic nie poczuł, a
jeśli nawet, to nie miało znaczenia. Wyczerpany, wierzchem dłoni przeciągnął po
twarzy. Rubinowe krople skropiły mu koszulę.
Stał
tak dłuższą chwilę, a za jego plecami w domu Knightów zapalały się światła. W
końcu odwrócił się i poszedł do domu. Zajrzał przez okno. Goście rozsiedli się
w salonie. Cordelia Harris była w swoim żywiole: śmiała się, zadawała szyku, czasem
tylko spoglądała w stronę okna. Obok niej siedziała Emily w jasnobrązowej
sukni, z głęboką dezorientacją na twarzy i wzrokiem wpatrzonym w pustkę.
Wszedłszy
drzwiami od strony ogrodu, Scolding natknął się w przedpokoju na panią Mildred.
– O, przyjechał pan wcześniej! – ucieszyła się matka
Emily. – Trzeba było dać znać, nie musiałby pan tak długo na nas czekać. A co
to, krew? Coś nie w porządku?
– Nic nie jest w porządku – odpowiedział Tony. –
Przepraszam.
Na drżących nogach powlókł
się w stronę sieni. Mijając salon, wbrew sobie zajrzał do środka. Jego wzrok
spotkał się ze spojrzeniem Emily. Dla obojga było to bolesne.