Rozdział 71. Londyńskie nieszczęście

  

Londyn był jak irlandzki wilczarz: wielki i ogłuszająco głośny. Niczym Fangs, bestia z Aberlogwyn.

Tony tęsknił za walijskim dworkiem prawie równie mocno jak za narzeczoną. Za trzy tygodnie miał tam pojechać znowu – na kolejny, brzemienny w skutkach weekend, na wielką uroczystość. Kolejny dłuższy urlop, najpewniej już w styczniu, planował spędzić w Westward Ho! wraz ze swoją żoną Emily. Jak to dziwnie brzmi… Będzie się musiał przyzwyczaić. Ale teraz był w stolicy i czekało go spotkanie z londyńską częścią rodziny Knightów.

Spojrzał na zegarek. Za pięć trzecia, do kolacji zostały trzy godziny. Przed dwoma dniami, gotując się już do wyjazdu, otrzymał telegram, w którym panna prosiła go, by przyjechał wcześniej. Bardzo słusznie: spędzą razem trochę cennego czasu, zanim wkręci go w swoje tryby wujostwo i dziadostwo.

Pozostawił dywizjon pod opieką Henry’ego i Roelofsa. Nie musiał się martwić, obaj byli dość kompetentni, żeby poradzić sobie pod jego nieobecność. W Dunkierce ostatnio niewiele się działo, większość zadań bojowych polegała na patrolowaniu linii wybrzeża albo eskortowaniu statków i okrętów kursujących między Anglią a kontynentem. Inne jednostki – dywizjon myśliwski albo sterowce – miały ciekawsze rzeczy do roboty i czasem zapuszczały się nad samą linię frontu. Teraz, u progu zimy, Morze Północne rozbisurmaniło się na tyle, że Niemcy zaprzestali nalotów na Anglię. A gdyby tak z nowym rokiem poprosić o przeniesienie do obrony powietrznej kraju? Była już lepiej zorganizowana niż jeszcze przed rokiem, więc mógłby pełnić służbę bliżej domu.

Tony tradycyjnie poleciał do Londynu pod pretekstem załatwiania sprawy służbowej. W podmiejskiej bazie RFC wygłosił odczyt dla młodych pilotów myśliwskich, opowiadając o swoim doświadczeniu ze strąceniem zeppelina, a ich starsi koledzy sprzedali mu kilka dobrych rad związanych z manewrowaniem w walce powietrznej. Później Tony miał wolne do następnego popołudnia, więc mógł się zająć najważniejszą sprawą: miłością.

Dzień był chłodny. Kapitan Scolding zadrżał i postawił kołnierz czarnej skórzanej kurtki. Nie był w londyńskiej rezydencji Knightów od tamtego tragicznego obiadu, czyli… od dwóch lat? Sporo musiało się zmienić. Albo i nie – Emily z matką spędzały przecież większość czasu w Walii, po wybuchu wojny z rzadka tylko zaglądały do Londynu.

Brama nie była zamknięta na klucz. Idąc przez podjazd, Tony szybko zwrócił uwagę, że światło pali się tylko w oknie salonu. Rozejrzał się. Podjazd był pusty – ani powozu, ani samochodu. Brakowało nawet dobrze mu znanego auta pani Knight. Musiał przyjść z naprawdę dużym wyprzedzeniem.

Wszedł na ganek po kamiennych stopniach i zadzwonił do drzwi. Czekając na otwarcie, rozpiął kurtkę, eksponując frak Royal Navy, który miał pod spodem.

– Dzień dobry, panie kapitanie – rozległ się ciepły kobiecy głos. – Zapraszam.

       W drzwiach stała Cordelia Harris. Miała na sobie atłasową bluzkę i plisowaną spódnicę do kostek, wszystko w kolorze oliwkowym. Słońce, z wolna chylące się ku zachodowi, rozpalało jej włosy, schludnie upięte według najnowszej mody.

       Weszli do środka. Kapitan zawiesił kurtkę na haku w sieni i podążył za Cordelią. W domu panowała niesamowita cisza, z kilku różnych stron dochodziło jedynie tykanie kilku zegarów. Rzeczywiście przybył grubo przed wszystkimi. Ale…

– Gdzie jest Emily?

– Emilka, mój generał, wysłała mnie przodem jako rozpoznanie, żebym przygotowała dom na jej przybycie – wyjaśniła panna Harris. – Ostatnie dni upływają jej na jeżdżeniu od jednych krewnych do drugich, a na mnie wszyscy oni i tak są obrażeni, więc nic nie tracę, spotykając się z nimi. Przypuszczam, że pan też by nic nie stracił.

            Salon wyglądał prawie tak samo jak podczas pierwszej wizyty Tony’ego, ta sama żyrafa stała pod ścianą, tylko miejsce przesiąkniętego krwią dywanu zajął inny, w odcieniach głębokiego granatu. Trudno się dziwić, że Emily nie bardzo chciała tu przyjeżdżać i nawet tamtą pamiętną noc spędziła w wynajętym domku w Southend-on-Sea.

– Prawdę mówiąc, liczyłem na parę chwil w cztery oczy – stwierdził, spoglądając na obraz nad kominkiem, przedstawiający romantycznie malownicze ruiny.

– Chwil w cztery oczy się pan doczeka – rzekła panna Harris. – Emilka powinna tu być lada chwila, oprócz spraw rodzinnych ma teraz urwanie głowy z książką.

– Wydrukowali już?

– Proszę ją zapytać, niewielkie mam pojęcie o tych jej sprawach wydawniczych. Usiądzie pan, kapitanie? Pójdę zaparzyć kawę, na pewno musi pan się rozgrzać.

            Kiedy zniknęła za drzwiami, Tony powolnym krokiem podszedł do żyrafy. Nieśmiało podniósł klapę i nacisnął pierwszy lepszy klawisz z lewej strony. Rozległ się niski, przejmujący dźwięk. Scolding zaczekał, aż struna fortepianu ucichnie, opuścił klapę i zajął miejsce na fotelu przy stoliku do kawy. Gdzieś w głębi domu zegar uderzył trzy razy. Tony spojrzał na ten, który stał na kominku. Dwanaście po trzeciej.

– Hopper je zawsze nakręca – wyjaśniła Cordelia, wracając do salonu – ale któryś i tak chodzi po swojemu.

            Podeszła z tacą do stolika. Pochyliła się, spoglądając pogodnie na gościa, i rozstawiła na blacie dwie filiżanki, imbryk oraz cukiernicę.

– Słodzi pan? – zapytała, nalewając kawę do filiżanek.

– Poproszę dwie kostki, panno Harris.

            Spełniwszy jego prośbę, opadła na fotel po przeciwnej stronie stolika.

– Plecy znów dają mi się we znaki – westchnęła. – A wydawałoby się, że taca z kawą to nic ciężkiego.

– Nie musiała się pani tak fatygować.

– Dla mojej ulubionej kuzynki i jej narzeczonego zrobię wszystko.

– W domu nie ma służby? – zdziwił się Tony.

– Iris z Hopperem towarzyszą Emilce i cioci Mildred, a kuchnia ma przed kolacją pełne ręce roboty. Reszta musiała zostać w Aberlogwyn. Mają tam nowego ogrodnika, człowiek obrotny za dwóch, ciocia nie może się go nachwalić, ale sam wszystkiego nie dopilnuje. Na szczęście mam z Mayfair dość blisko, żeby wpaść w razie czego i podać pomocną dłoń. Pozwoli pan, że wezmę swoje proszki?

            Wyciągnęła z kieszeni bluzki buteleczkę z ciemnego szkła. Wzrok Tony’ego powędrował na ściany, zatrzymał się na obrazach: opactwo Tintern, łagodne wzgórza Walii, portrety dam i dżentelmenów, jeleń uciekający przed pogonią, grupa sipajów na wzgórzu pod drzewem.

– Pogoda się nam popsuła, kapitanie… – przemówiła Cordelia. – Ale przynajmniej Niemcy przestali bombardować.

– Posejdon stoi po naszej stronie. Kto wie, ile byłoby zniszczeń, gdyby wszystkie sterowce dolatywały do stolicy. A tak jeden zawróci, bo lecąc pod wiatr, wyczerpie paliwo, drugi wleci w szkwał i nasiąknie deszczową wodą… O ile nie wymyślą czegoś nowego, spokój będzie do wiosny.

Tony pociągnął łyk kawy. Miała dziwny, gorzki posmak, więc dosypał cukru.

– Czy czuje pan podniecenie?

– Słucham? – zapytał, zbity z tropu.

– Do ślubu coraz bliżej – powiedziała panna Harris z entuzjazmem. – Ja już nie mogę usiedzieć na miejscu, a przecież będę tylko jedną z gości. Nie ma pan pojęcia, jak wspaniałą suknię mam gotową.

– Tylko proszę nie przyćmić panny młodej.

            Zaśmiała się, jakby usłyszała coś znacznie zabawniejszego, niż Tony powiedział.

– Bez obawy, będę siedzieć jak mysz pod miotłą.

– Bardzo duża i kolorowa mysz pod bardzo rzadką miotłą, jak sądzę.

– Jest pan niemożliwy, kapitanie. Oczywiście, ściągnę na siebie uwagę męskiej części gości, żeby Emilce przez cały wieczór nikt nie przeszkadzał skupiać się wyłącznie na panu. Choć to właściwie nic trudnego.

        Scolding poczuł dziwny niepokój. Cordelia zachowywała się nad wyraz swobodnie, a on siedział tu z nią sam na sam, chociaż umówił się z narzeczoną. To na pewno niewłaściwe, nawet biorąc pod uwagę, że panna Harris była dla Emily jak najlepsza przyjaciółka i pomagała jej przełamywać wrodzoną nieśmiałość. Pociągnął łyk.

– Czy to jakaś szczególna kawa? – upewnił się.

– Mój przyrodni brat pracuje w Indiach Zachodnich, co jakiś czas przysyła nam parę worków.

– Podobnie my w eskadrze dostajemy skrzynkę herbaty od rodziny porucznika Vincenta.

– O właśnie! – ucieszyła się Cordelia. – Co słychać u Henry’ego? Nasza mała Saffron w kółko się nim zachwyca, dokumentnie zawrócił jej w głowie.

      Tony przytaknął. Faktycznie, niedawno Saffron Coult przysłała Henry’emu kolejny list. Wyglądał na wyznanie miłości, ale Vincent nie wiedział na pewno, bo treść była mętna i kompletnie niegramatyczna.

– Tak, słyszałem, że panna Coult się nim interesuje – odparł wymijająco.

– Co za niesamowici z was ludzie, kapitanie. Gdziekolwiek się pojawiacie, kobiety tracą dla was  głowę.

– Być może tak jest. – Wzruszył ramionami i dokończył kawę.

– Słyszałam pewne opowieści… Ale to nieważne.

– Jakie opowieści? – niespodziewanie Scolding poczuł się nieswojo.

– Najprawdopodobniej nic takiego – panna Harris z lekceważeniem machnęła ręką. – Nigdy nie uwierzę, że uwiódł pan narzeczoną innego oficera. Za to z pewnością mogła oszaleć na pana punkcie, zupełnie bez pana świadomości.

– Tu bym się jeszcze zgodził, gdybym w ogóle kojarzył kogoś takiego – stwierdził Tony, dolewając sobie kawy. – Oficerowie Royal Navy raczej nie przywożą narzeczonych do Francji, więc nawet nie miałaby kiedy mnie zobaczyć.

– A pielęgniarka? Może którejś z miejscowych wpadł w oko najpierw on, potem pan? Do mnie, na przykład, zalecał się przed wojną producent szkła dekoracyjnego, ale że chodzi mu o coś innego niż zwykłą uprzejmość, zorientowałam się dopiero wtedy, gdy podarował mi dwanaście figurek z barwionego szkła, przedstawiających mnie samą, a każda w innej pozie. Wszystko na próżno: biedak nie był człowiekiem wystarczającego formatu.

– W tej sprawie zapewne w ogóle nie chodziło o mnie – stwierdził Scolding, choć język mu się odrobinę plątał. – Jakiś inny oficer z zupełnie innej jednostki narobił bałaganu, a plotkarzom pomyliło się nazwisko i inne szczegóły.

– Na pewno tak było – zgodziła się Cordelia. – Nie jest to coś, czym by Emilka musiała się przejmować, prawda?

– Oczywiście, że nie. Jest niezwykle inteligentna i wiele rozumie… – rzekł kapitan, czując, że musi odpocząć. – Pani wybaczy, ale mamy dziś chyba niekorzystne ciśnienie, bo ja też opadam z sił.

            Odchylił się na oparcie fotela, odrzucił głowę do tyłu i przymknął oczy.

 

Scolding obudził się, chociaż nie pamiętał zasypiania. Czuł wtulone w siebie rozpalone ciało. I tego ciała było coś za dużo jak na Emily.

            Otworzył oczy i zerwał się jak oparzony, wymuszając krótki pomruk z właścicielki ciepłych kształtów. Leżał na dywanie, przykryty wyłącznie obrusem, a obok…

– No i co, kapitanie? Która z nas jest lepsza? – Cordelia uniosła się na łokciu i odgarnęła z twarzy rude pukle, mimochodem odsłaniając pierś. Tony ostentacyjnie zasłonił oczy dłonią.

– Panno Harris, dlaczego pani to zrobiła? – zapytał dość niewyraźnie, jakby język odmawiał mu posłuszeństwa.

– Ja? – uśmiechnęła się niewinnie. – Raczej „dlaczego my to zrobiliśmy”.

– Nic nie pamiętam!

– Nie szkodzi, przypomnę panu.

Przeciągnęła się lubieżnie, przysunęła znów do Tony’ego, położyła mu rękę na udzie i sięgając twarzą pod jego zawstydzoną dłoń, pocałowała go w usta. Szarpnął się w tył, uciekł przed jej dotykiem, wysuwając się spod obrusa.

– To… po prostu obleśne, Cordelio – wyrzucił z siebie. – W jakiej sytuacji pani mnie stawia? Kiedy przyjdzie Emily…

– Spokojnie, kapitanie. Ma pan wystarczająco dużo czasu, żeby dojść do siebie.

            Scolding spojrzał na zegar. Dwadzieścia po piątej. Skierował rozgorączkowany wzrok na pannę Harris.

– To pani wysłała ten telegram, każąc mi przyjechać wcześniej! – krzyknął oburzony.

– Chylę czoła przed pańską domyślnością – Cordelia nie traciła dobrego humoru. Ściągnęła z siebie obrus, odgarnęła włosy do tyłu i sięgnęła po halkę, która leżała porzucona byle jak pod stołem.

       Tony poczuł wewnętrzną pustkę. Zaczął się rozglądać za własnym ubraniem. Leżało na otomanie, idealnie złożone w kostkę. To szaleństwo!

– Dlaczego?! – warknął, wbijając wzrok w ścianę.

– Po pierwsze, bo pana lubię. Po drugie, z ciekawości. Po trzecie, chciałam przeprowadzić mały eksperyment.

– Eksperyment?

– Aha. Nie był wcale taki mały, jak się spodziewałam.  

            Kapitan Scolding poczuł się jak dźgnięty nożem. Ledwo zdążył naciągnąć spodnie, gdy opadł na kanapę. Drżącymi dłońmi zapinając koszulę, wsłuchiwał się w wariacki rytm serca. Powinien był to przewidzieć! Na litość boską, ta panna zawsze emanowała aurą uwodzicielki! Co z tego, że mówiła o narzeczonym? Cóż, że wcześniej obdarzała względami Henry’ego? To moja wina, pomyślał Tony. Niepotrzebnie podejmowałem temat Saffron, więc ostatecznie zrezygnowała z Henry’ego i mnie wzięła na celownik. I upadłem! Wydawało mi się, że skoro jest kuzynką Emily, to będzie niegroźna…

– Czemu jest pan taki skwaszony, kapitanie? – zapytała beztrosko.

– Zdradziłem jedyną kobietę, dla której moje życie się liczy – odparł, patrząc w drugą stronę. – Mam się cieszyć?

– Bez przesady. Emilka nie musi o tym wiedzieć. Może to pozostać naszą słodką tajemnicą. I ta tajemnica, drogi kapitanie, może być kontynuowana.

            Nie odpowiedział. Po prostu go zatkało.

– Słyszał pan pewnie to przysłowie – ciągnęła Cordelia – że żeniąc się z kobietą, mężczyzna żeni się z całą jej rodziną? Nasz przypadek jest tylko trochę bardziej dosłowny.

            Wyprostował się i z prawym butem w ręku spojrzał na nią. Loki, które układała, gdy jej biała koronkowa koszula, wciąż rozchełstana na piersi, odsłaniała dużo za dużo, wydały mu się rzekami płynnej lawy.

– Cordelio, pani nie ma honoru! – powiedział spokojnym, lecz bardzo stanowczym tonem.

            Wybuchnęła okrutnym śmiechem.

– Teraz pan tak mówi, po wszystkim. To typowe dla mężczyzn. Jeszcze jeden argument na moją korzyść w sporze z Emilką.

– Sporze? – Tony nic nie rozumiał.

– Moja najdroższa kuzynka nie zgadza się ze mną co do tego, że wszyscy mężczyźni są po jednych pieniądzach. Prawdę mówiąc – mrugnęła do niego zalotnie – teraz, poznawszy pana bliżej, zaczynam nabierać wątpliwości. Ale tylko troszeczkę. Dostarczył pan naprawdę potężnego argumentu na moją korzyść.

Poprawił muszkę, zawiązał drugi but i wyszedł do przedpokoju. Tam przystanął oszołomiony. Wyjść z domu i nie wracać więcej czy stawić czoła nieuniknionej konfrontacji? Cordelia miała wszystkie karty w ręku. Gdyby chciała, mogła w każdej chwili opowiedzieć Emily, co zrobił. Skręcił w bok do innego, pogrążonego w półmroku pokoju i ciężko opadł na fotel.

– Oto moja propozycja – dobiegł z przedpokoju głos panny Harris. – Zaakceptuje pan obecny stan rzeczy, a ja nic nie powiem Emilce. O tych plotkach, które na pana temat krążą na francuskim wybrzeżu, też nie. Wszyscy troje będziemy szczęśliwi.

– Brak mi na panią słów, Cordelio. Przepraszam, ale nie powinna pani więcej ze mną rozmawiać.

– Po prostu to jest błąd i zapamiętaj to – rzekła lodowato.

     Wtem rozległ się szczęk otwieranych drzwi. Już po chwili do przedpokoju wlało się kilka entuzjastycznych głosów. Kapitan Scolding wstał z fotela i powolnym krokiem zbliżył się do okna. Klamka się chyba zacięła, mocował się z nią kilka sekund. Słyszał, jak panna Harris wita się z przybyłymi. Wydawało mu się, że rozpoznawał głos pani Knight oraz chyba Ariadny Welsh. Kiedy ponad wszelką wątpliwość usłyszał Emily, wyskoczył.

            Na dworze panował wieczorny, wilgotny chłód. Tony mechanicznie ruszył przed siebie poprzez pełen cieni ogród. Stanął u krzaka dzikiej róży. Gałęzie były nagie, ciemne i kolczaste, zupełnie jak jego dusza, z nielicznymi zaschniętymi, pomarszczonymi owocami. Zwinął dłoń w pięść i energicznie pchnął wprost w nieżyczliwą różaną gęstwinę. Zaciskając zęby, przekręcił dłoń kilka razy. Nic nie poczuł, a jeśli nawet, to nie miało znaczenia. Wyczerpany, wierzchem dłoni przeciągnął po twarzy. Rubinowe krople skropiły mu koszulę.

        Stał tak dłuższą chwilę, a za jego plecami w domu Knightów zapalały się światła. W końcu odwrócił się i poszedł do domu. Zajrzał przez okno. Goście rozsiedli się w salonie. Cordelia Harris była w swoim żywiole: śmiała się, zadawała szyku, czasem tylko spoglądała w stronę okna. Obok niej siedziała Emily w jasnobrązowej sukni, z głęboką dezorientacją na twarzy i wzrokiem wpatrzonym w pustkę.

            Wszedłszy drzwiami od strony ogrodu, Scolding natknął się w przedpokoju na panią Mildred.

– O, przyjechał pan wcześniej! – ucieszyła się matka Emily. – Trzeba było dać znać, nie musiałby pan tak długo na nas czekać. A co to, krew? Coś nie w porządku?

– Nic nie jest w porządku – odpowiedział Tony. – Przepraszam.

Na drżących nogach powlókł się w stronę sieni. Mijając salon, wbrew sobie zajrzał do środka. Jego wzrok spotkał się ze spojrzeniem Emily. Dla obojga było to bolesne.