Rozdział 58. Samo się zrobiło



Emily skuliła się na twardym, niewygodnym posłaniu. W kątach pomieszczenia kłębiły się cienie, zza ściany dobiegały ordynarne krzyki. Powinna się przespać, ale nie mogła zmrużyć oka. Cały czas miała wrażenie, że coś się czai w tych cieniach i lada chwila z nich wychynie. Ze zdumieniem musiała jednak przyznać, że to nie był w tej chwili jej największy problem.
Jeszcze przed paroma godzinami czuła się twarda jak stal, nie poznawała wręcz sama siebie. Może to nawet nie była ona. Ale teraz stała się wiotka i bezsilna jak ułamana łodyga. Nie czuła się nawet na siłach wstać.
Jeszcze rano zdawało się jej, że aż do końca roku wszystko będzie szło jak z płatka. Zajmie się pisaniem książki, przygotowaniami do ślubu i wizytami towarzyskimi. Aż tu nagle, w ciągu jednego popołudnia…
Tak naprawdę nie chciała tego, co się zdarzyło. Nie przewidziała, że sytuacja stanie się aż tak poważna. Ale jednak zdarzyło się i nie można było tego cofnąć. Musiała stanąć twarzą w twarz z konsekwencjami. Stanąć dumnie i bez lęku. Łatwo powiedzieć…
Może niepotrzebnie panikowała. Nadal jeszcze może być dobrze. Właściwie nic złego nie uczyniła, a nawet zrobiła to, co uznała za słuszne. Nie mogła przewidzieć, czym to się skończy. Czy panna Partridge by coś takiego pochwaliła? Oczywiście! A Tony?
Powinien ją przecież zrozumieć. Brawym trzeba być! I ona była, nawet jeśli po wszystkim czuła się sponiewierana i zachodziła w głowę, co ją ugryzło. Emily była pewna, że gdyby kapitan był tutaj, przyznałby jej rację. Ale skoro nie mogła już teraz, w tej właśnie chwili, poznać jego zdania, dręczyło ją to niemiłosiernie. Może Tony uzna, że to już przesada z jej strony? Tak bardzo marzyła, aby znalazł się teraz przy niej. Usiadłby obok, pogłaskał ją po włosach albo i niżej, powiedział, że wszystko będzie dobrze i że jest dla niego najważniejsza na świecie. A potem zaczęliby się całować, wkładając w to całą głębię swoich wzajemnych uczuć, całe zaangażowanie…
Nie od razu zasnęła, ale przynajmniej zdołała się trochę odprężyć.

            Około dziesiątej Mildred Knight wysiadła z samochodu przed posterunkiem policji w Caerphilly. Starannie poprawiła woalkę przy kapeluszu, żeby ludzie jej nie poznali. Ale i tak czuła, że ją widzieli. Choć woalka oddzielała ją od spojrzeń natrętów, pani Knight była pewna, że każdy, ale to każdy przechodzień patrzy na nią z potępieniem. Co za wstyd, i to na pół roku przed ślubem!
            Odsłoniła twarz dopiero, gdy weszła do środka. Sierżant dyżurny siedział przy kontuarze i przeglądał gazetę.
– Nazywam się Mildred Knight – przemówiła. – Macie moją córkę.
– Ach, to pani… – sierżant skinął głową. – Dzień dobry.
– Nie zamknęliście jej z jakimiś zwyrodnialcami, prawda?
– Zwyrodnialców, szanowna pani, akurat nie mamy, tylko paru pijaków – odparł bez emocji. – Ale proszę się nie obawiać, zapewniliśmy pannie osobną celę, jak należy.
            Pani Knight przestąpiła z nogi na nogę.
– O co jest oskarżona?
            Policjant sięgnął do przegródki z aktami, wyciągnął jedną teczkę, przejrzał.
– Zakłócenie porządku publicznego. Wtargnięcie na teren prywatny. Udział w bójce.
– Co takiego?! – oburzyła się pani Knight. – Ona nigdy by czegoś takiego nie zrobiła! To niemożliwe!
– Obawiam się, że to sąd zdecyduje, czy było to możliwe, czy nie.
– J…jak to sąd?
– Do spraw wykroczeń, szanowna pani. Za góra tydzień odbędzie się rozprawa i sędzia wyda odpowiedni wyrok, uniewinniający albo skazujący, sama pani wie, jak to bywa.
– To znaczy, że będziecie ją tak cały tydzień trzymać?! – zdenerwowała się, sądząc, że policjant uczynił aluzję do sporadycznych kłopotów jej brata z prawem.
            Wzruszył ramionami.
– Nie ma takiej potrzeby. Pani córka zaraz zostanie zwolniona, tylko będzie musiała bezwzględnie się stawić na rozprawie.
            Mildred Knight westchnęła.
Dobrze. Przyprowadźcie ją.

            Chwilę później drzwi celi otworzyły się i jeden z konstabli wyprowadził pannę Knight na korytarz. Z depozytu Emily odebrała rzeczy osobiste: torebkę, parasolkę, kapelusz, medalion, pierścionek zaręczynowy, pasek od żakietu, sznurowadła…
            Mildred czekała na nią w sali, gdzie siedział dyżurny. Obrzuciła córkę surowym wzrokiem, potem odwróciła się i ruszyła ku wyjściu.
– Szybciej, dziewczyno! – ponaglała z lękiem, gdy wyszły na dwór. – Bo ludzie nas zobaczą!
– Jeśli widzieli, jak mnie zamykano – odrzekła spokojnie Emily – to tym bardziej powinni zobaczyć, że wychodzę.
            Jechały do domu w milczeniu. Panna Knight czuła, że matka się na nią gniewa, i nie mogła jej za to winić. Sama na siebie się gniewała. A najbardziej kuriozalne w całej sytuacji było to, że miała w torebce honorarium z „Modern Herald”, które przed całą tą aferą odebrała z poczty, i teoretycznie mogłaby z miejsca zapłacić odpowiednią grzywnę.
Chociaż nie zrobiła przecież nic strasznego. Właściwie wszystko samo się zrobiło.

Poprzedniego dnia pojechała do Caerphilly na drobne zakupy. Przy okazji zajrzała na pocztę, by odesłać wydawcy poprawiony rękopis „Edyktu wielkiego peszwy” i odebrać korespondencję.
Wracała około piątej po południu, w porze podwieczorku, gdy pod majątkiem Pontyllaeth Evans musiał nagle zatrzymać auto. Całą szerokość drogi zajmowała grupa kilkunastu mężczyzn wyglądających na rolników. Rozmawiali nerwowo, gromadzili się w mniejszych grupkach, zaglądali przez kute żelazne pręty dworskiego ogrodzenia.
– Ej, co tu się wyprawia? – zawołał Evans, wychylając się z samochodu. – Puśćcie no, dziedziczkę przecie wiozę!
– Ech, dziedziczka – westchnął barczysty robotnik rolny z pszennymi wąsami. – Na dziedziczkę każdy ma zważać, a ciebie, biedny chłopie, mają w rzyci.
            Emily spontanicznie otworzyła drzwi.
– Co was złości? – zapytała.
– Nazywam się David Rhys, panienko – wyjaśnił wąsacz. – Pracuję razem z innymi u lorda Conwaya na polach. A on już trzeci tydzień wisi nam za pracę! Kobita w domu nie ma co do garnka włożyć!
– Żeby przegrywać w karty z proboszczem i pułkownikiem, to forsę ma! – dorzucił ktoś drugi.
            Panna Knight sama nie do końca wiedziała, jak doszło do tego, że podjęła taką decyzję. Może nie podejmowała żadnej, ale fakty były takie, że wysiadła z samochodu i zaczęła przemawiać. Tłumaczyła rozgoryczonym robotnikom rolnym, że mają rację i Conway nie ma prawa się zasłaniać ustawą o obronie królestwa, bo nie jest w niej wcale napisane, że robotnicy mogą pracować za darmo. I że są żywicielami Brytanii, a ten, kto ich wyzyskuje, to zdrajca. W którymś momencie zdała sobie sprawę, że mówi podniesionym głosem, wprost krzyczy. Nie tylko Rhys, ale i inni parobkowie patrzyli na nią zszokowani. Sama też zresztą nie posiadała się ze zdumienia. Co to miało być? Poczuła, że się czerwieni, poprawiła kapelusz, by rondo lepiej ocieniało twarz. Nagadała im samych bredni, zrobiła z siebie ostatnią wariatkę. Gotowi uznać, że panienka się wymądrza, śpi na puchowych piernatach, a myśli, że lepiej zna ich niedolę niż oni sami…
– Ja nie chcę nic, eee, sugesterować – powiedział Rhys. – Ale jakby co, to lord Conway panience prędzej da se coś przetłumaczyć niż parobkom.
Doszło więc do tego, że eskortowana przez Evansa, Emily poszła razem z Rhysem i kilkoma jego kolegami do lorda Conwaya, aby spróbować go przekonać, że zapłata pracownikom zaległego wynagrodzenia jest kwestią honoru. Tylko tyle. Nie bardzo jej wyszło.
Cała sytuacja była przecież kompletnie do niej niepodobna. Zupełnie jakby opętała ją Eleonora Partridge i przemawiała jej ustami. W tamtym momencie panna Knight czuła nawet pewien zapał – nie przywykła do wystąpień publicznych, więc po prostu plotła, co jej ślina na język przyniosła. Teraz, gdy zdawała sobie sprawę, jak bardzo to odbiegało od jej zwykłego zachowania, uszy ją paliły, a żołądek się skręcał. Już mniejsza o sąd.

Wróciwszy do domu, Emily musiała się w pierwszej kolejności umyć i założyć świeże ubranie po całym popołudniu, nocy i poranku spędzonym w areszcie w Caerphilly, od kiedy prosto z podwieczorku u lorda Conwaya została odstawiona, jak to ujęła matka, „pod ciupasem” na posterunek.
Matka na razie nie potrzebowała jej pomocy, a i sama panna Knight nie chciała się jej jeszcze pokazywać na oczy, więc poszła do siebie.  Usiadła na łóżku i popadła w zamyślenie. Wraz z nią do aresztu trafił Rhys i jeszcze trzech parobków, a także brat i kamerdyner lorda Conwaya, którzy wzięli najbardziej aktywny udział w całej rozróbie. Ciekawe, kiedy wyjdą i na jakich warunkach?
Żeby jej umysł odpoczął od tego godnego pożałowania incydentu, Emily sięgnęła po najnowszy numer „Modern Herald”, który kupiła poprzedniego dnia i jeszcze nie zdążyła przeczytać. Najpierw musiała przeczytać felieton panny Partridge. Odniosła niemiłe wrażenie, że tym razem trafił się poniżej poziomu. Obyło się prawie bez polityki, felieton nawoływał do uczciwości w stosunkach damsko-męskich. „Któraż z nas nie marzy o mężczyźnie, który zrobiłby dla niej wszystko? A jednak mężczyźni gotowi zrobić wszystko dla kobiety padają ofiarą kobiet, które chcą, aby wszystko za nie robił kto inny”. Może jednak nie był to najgorszy fragment…
            Na sąsiedniej stronie znajdował się kącik orientalistyczny, w którym uczony z Royal Asiatic Society przedstawiał we własnych przekładach poezję i krótkie utwory prozatorskie z Dalekiego Wschodu. W tym numerze opublikował dzieło chińskiego poety z ósmego wieku:

Małżonka wojownika usiadła u okna. Z sercem ciężkim wyszywa białą różę na jedwabnej poduszce. Ukłuła się w palec! Krew jej spływa na białą różę, która się staje czerwona.
Myśl jej biegnie ku ukochanemu, który jest na wojnie i którego krew czerwieni może śniegi.
Słyszy tętent konia… Wracaż to jej ukochany nareszcie? To jeno serce jej tętni tak mocno w piersi... 
Pochyla się znów nad poduszką i wyszywa srebrem swe łzy, otaczające czerwoną różę.*

Przeczytawszy wiersz poety, który już przed ponad tysiącem lat zasnął w ogrodzie bez światła, Emily poczuła się ciężko. Przypomniała jej się pierwsza wizyta Tony'ego w Aberlogwyn i to, jak tuż przed jego przybyciem rozcięła sobie palec. Naprawdę, poezja jest ponadczasowa!
Poczuła tęsknotę, tak silną i przytłaczającą, że przez moment wprost nie mogła oddychać. Dlaczego musi siedzieć tutaj, na walijskiej wsi, podczas gdy jej Tony służy w Suffolk? Kiedy wreszcie znów go zobaczy? Nie może być tak, że spojrzy w jego dobre oczy dopiero w dniu ślubu! Miłość przecież zbliża ludzi do siebie – więc dlaczego by nie również pod względem geograficznym?
Sięgnęła do szafki nocnej i spojrzała na wspólne zdjęcie. Zrobili je w maju, gdy po jej urodzinach kapitan Scolding został na jakiś czas w Aberlogwyn. Już na pierwszy rzut oka dało się poznać, że oboje byli wtedy szczęśliwi. Gdyby mógł się tu nagle zjawić… Ale to niemożliwe, pisał przecież, że jego nowy przełożony jest bardzo wymagający.
Emily położyła się tylko na moment, lecz zaraz potem zmęczenie wzięło nad nią górę, zasnęła.

Z drzemki obudziła się przed czwartą po południu. Czuła się osłabiona, ale nie chciało jej się szukać laski, więc zeszła na dół, trzymając się poręczy. W salonie opadła na kanapę. W taką pogodę chętnie poszłaby do altany w starym parku, ale na razie nie czuła się na siłach.
Matka siedziała w fotelu. Uniosła na Emily poważne spojrzenie znad robótki.
– Nie czuję się dobrze z powodu tego, co zrobiłam – wyznała dziewczyna, unikając jej wzroku.
– I bardzo słusznie! – odparła matka. – Narobiłaś wstydu sobie i mnie przy okazji!
Mildred Knight dobrze pamiętała – z prasy i z opowieści znajomych – wielką falę strajków rolnych, jaka na kilka lat przed wojną przetoczyła się przez całą Irlandię. Był to protest przeciw uprzywilejowaniu właścicieli ziemskich, którzy mieli nad dzierżawcami władzę prawie absolutną i mogli bez ograniczeń rugować ich z ziemi. Nazywano to nawet „wojną o rolę”. Gdyby ludzie mogli przewidzieć to, co się teraz działo gdzieś tam nad Sommą, nie używaliby nadaremno tak poważnego słowa.
– Sądziłam, że to irlandzka specjalność – powiedziała, wstając z fotela. – Na naszej wsi zawsze było przecież spokojnie. No i wykrakałam wilka z lasu. Okazuje się, że we własnym domu wykarmiłam socjalistkę!
– Naprawdę do tej pory nie mam pojęcia, jak to się stało, proszę mamy! – broniła się Emily. – Ja tylko zapytałam parobków, dlaczego tak się denerwują!
– Aha – odparła pani Knight. – A potem razem z nimi napadłaś na dwór.
– Nie napadłam, tylko poszłam przemówić lordowi Conwayowi do rozumu. Aberlogwyn jest o wiele mniej zamożne niż Pontyllaeth, a przecież nawet w najgorszych miesiącach jeszcze nie było u nas tak, żeby parobkowie robil za darmo!
– I dlatego zaczęłaś krzyczeć na Conwaya, że jest zdrajcą i tchórzem, który na froncie inaczej by gadał?
– Niezupełnie tak to brzmiało, proszę mamy. Powiedziałam, że robotnicy rolni są równie ważni dla naszego kraju jak żołnierze, a nawet bardziej, bo są niezbędni również i w czasie pokoju, więc kto nie szanuje ludzi pracujących na roli, ten nie szanuje też żołnierzy przelewających krew we Flandrii.
– A jak to było z tą pokojówką?
– Z którą, proszę mamy?
– Z tą, którą pobiłaś! – uściśliła pani Mildred z gniewem.
– Ludzie plotą najdziksze brednie, proszę mamy. Po pierwsze, to nie była pokojówka, tylko kamerdyner. Po drugie, czy wyglądam na kogoś, kto mógłby pobić kogokolwiek? W trakcie tej… sprzeczki on mnie popchnął, więc podparłam się parasolką, żeby nie upaść, i tak jakoś wyszło, że wbiłam mu ją w środek buta. On szybko zabrał nogę, a wtedy rzeczywiście upadłam. A co było potem, to już nie widziałam, bo parobkowie wzięli się za łby z lordem i jego domownikami. Oni, nie ja! Ja próbowałam rozstrzygnąć tę sprawę bez rękoczynów! Daję słowo, że rezultat byłby znacznie lepszy, gdyby… Gdybym to nie ja tam wtedy była!
– Nie mam do ciebie słów, dziecko – westchnęła matka. – Zawsze byłaś taka przykładna, byłaś kimś, kim się mogłam chwalić! Kiedy kapitan Scolding ci się oświadczył, czułam największą dumę od czasu… nie wiem, chyba swojego własnego ślubu!
– Jeszcze będzie powód, żeby czuć ze mnie dumę, proszę mamy. Może jeszcze nie dziś, ale w niedługiej przyszłości.

Wypocząwszy nieco, Emily postanowiła skorzystać z ciepłego popołudnia i przejść się jednak na spacer do starego parku. Przez incydent w Pontyllaeth na horyzoncie jej przyszłości wyrosła góra lodowa, lecz w ciągu ostatniej doby panna Knight zamartwiała się widmem sądu wystarczająco długo, żeby wreszcie, już po prostu ze zmęczenia, uznać, że będzie dobrze. Realne szanse miał chyba tylko zarzut wtargnięcia na teren prywatny… Cóż, w ciągu tygodnia wszystko się wyjaśni.
Wracała w stronę domu przez ogród różany, gdy od strony drogi dobiegł tętent kopyt i skrzypienie osi bryczki. Na krótki moment powóz zatrzymał się przed bramą posiadłości, po czym rozległ się przenikliwy okrzyk Erniego Griffitha i konie ruszyły dalej, ku Roddbwlch. Przez bramę weszła Cordelia Harris w kremowej letniej sukni i kapeluszu. Podbiegła do Emily i wzięła ją pod rękę, pomagając dotrzeć na werandę. Przywitała się z panią Mildred, która chwilę wcześniej skończyła podwieczorek.
– Nie mogłam wczoraj zasnąć, proszę cioci – westchnęła Cordelia, siadając przy stoliku. – Znowu mnie plecy bolały. Pojechałam do doktora, no i przepisał mi proszki. Nasenne i przeciwbólowe.
– Obie miałyśmy ciężką noc – odpowiedziała Emily.
– Właśnie słyszałam – rzekła panna Harris, uśmiechając się z autentyczną fascynacją. – Cała parafia o tobie gada! Podobno pobiłaś lorda Conwaya parasolką! Czy to możliwe?
– Boże przenajświętszy! – Mildred Knight krzyknęła rozpaczliwie.
– Niemożliwe, że pobiłam Conwaya. Możliwe, że gadają.
– No to co się naprawdę stało?
– Musicie do tego ciągle wracać? – mruknęła matka z niesmakiem.
– Nic się nie stało – odparła panna Knight, zmuszając się do spokoju. – Próbowałam swoich sił jako mediatorka między lordem a jego pracownikami, a skończyło się na tym, że spędziłam noc w areszcie.
– O mój Boże! – Cordelia zaszokowana uniosła dłonie do policzków. – I co teraz będzie?
– Jak to co? Rozprawa.
– I ty mówisz o tym tak spokojnie? – oburzyła się pani Mildred.
– Dlaczego nie? Wuj Robert nie raz stawał przed sądem i żyje.
– To ci dopiero wzór do naśladowania! – parsknęła matka.
            Podniosła filiżankę i wychyliła ostatnie krople herbaty.
– Jak myślisz, co sobie pomyśli kapitan Scolding, jeżeli tuż przed ślubem… – zrobiła pauzę, bo ze zgrozy zabrakło jej tchu – pójdziesz do więzienia?
– Nie wydaje mi się, skończy się raczej grzywną, jeśli nie uniewinnieniem.
– Skąd u ciebie taka pewność?
– Zobaczmy dla porównania – Cordelia wyjęła z torebki lokalną gazetę i otworzyła na notatkach z sądu do spraw wykroczeń. – Zakłócenie porządku publicznego w stanie nietrzeźwym – piętnaście szylingów. Używanie nieprzyzwoitego języka – piętnaście szylingów. Jazda na rowerze bez światła – dziesięć. Kradzież węgla – osiem funtów sześć szylingów. O, to chyba będzie podobne: bijatyka, piętnastu ludzi, trzech złapano – trzydzieści  szylingów od każdego.
– Zważywszy – powiedział Emily, odliczając na palcach – że byłam trzeźwa, nie używałam przekleństw, nie miałam w ogóle roweru, nikogo nie pobiłam ani nie nawoływałam do tego, a w dodatku nie byłam dotąd karana, jestem córką szanowanej obywatelki i do tego inwalidką, to myślę, że się zmieszczę w góra czterech funtach.
– I skąd je weźmiesz teraz, kiedy wełna jeszcze niesprzedana? – spytała matka.
– Odłoży się ze ślubnych. Najwyżej wujostwo zje siedem dań zamiast ośmiu.
– Pieniądze pieniędzmi, dziecko, ale reputacji już tak łatwo nie odbudujesz.
– Bez przesady, proszę cioci – stwierdziła spokojnie Cordelia. – Odrobina skandalu w życiu nie zaszkodzi. Ślub Emilki będzie wydarzeniem wyższej rangi, jeśli przedtem narobi wokół siebie trochę szumu.
– A wokół mnie?! Jako oficerska żona nie przeżyję tego. Wstyd się będzie gdziekolwiek pokazać!
– Nie ma powodu do obaw. Z własnego doświadczenia wiem, że skandale mają swoją żywotność. Ludzie pogadają trochę i zaraz znajdą sobie inny temat.
Pani Knight poważnie spojrzała na córkę.
– Powinnaś na trochę wyjechać, aż sprawa przycichnie.
– Niemożliwe, proszę mamy! Przecież muszę czekać na rozprawę.
– Po rozprawie – zaproponowała panna Harris. – Ludzie szybciej zapomną, proszę cioci, jeśli nie będą jakiś czas widywać Emilki.
            Zapadło milczenie, gdy Mildred Knight zastanawiała się nad decyzją.
– Tylko dokąd ja cię, dziecko, wyślę, skoro zaraz przeczyta o tobie w gazetach całe Glamorgan?
– Do Londynu, proszę mamy. Od czasu wypadku tylko raz tam byłam, na… tamtej ceremonii… a trzeba by wreszcie zajrzeć do domu.
– Wykluczone! – żachnęła się pani Knight. –  Nie pojadę do Londynu, kiedy w majątku najwięcej pracy, a kogo innego bym z tobą wysłała? Iris i Hoppera potrzebuję tutaj.
– Przecież ja mogę z Emilką jechać, proszę cioci – zaproponowała panna Harris.
            Mildred spojrzała na nią podejrzliwie.
– A to nie ty mówiłaś, że w Londynie jest niebezpiecznie?
– Wszędzie jest niebezpiecznie – odparła Emily. – Nie musiałam jechać do Londynu, żeby złamać nogę albo trafić do aresztu.
– W takim razie nie do Londynu – zdecydowała Cordelia. – Wynajmiemy coś w Southend-on-Sea. Wystarczająco blisko, żeby zwizytować dom, a dość daleko, żeby zeppeliny nam nic nie zrzuciły na głowę.

            Wieczorem Emily siedziała przy biurku, gdy Cordelia weszła do jej pokoju.
– Jak się czujesz? – zapytała, siadając na skraju łóżka.
– Oszołomiona – odparła panna Knight. – Wczoraj rano wszystko było po staremu. Teraz nagle czeka mnie sąd, a po nim deportacja do Southend.
            Kuzynka odchyliła głowę do tyłu i rozplotła włosy.
– Nie myśl o tym jak o deportacji, Emilko, tylko jak o wakacjach! Zobaczysz stolicę, zażyjesz prawdziwego życia, odpoczniesz trochę od tej wiejskiej nudy!
– Ja się tu nie nudzę. Ale… miałabym bliżej do wydawcy i mogłabym szybciej załatwić sprawy związane z książką.
            Panna Harris położyła się na boku i rzuciła Emily tajemnicze spojrzenie.
– A poza tym ucieszy cię z pewnością, że będziemy mieć znacznie bliżej do Tony’ego!

*Wiersz Li Tai-po (李太白) w przekładzie Leopolda Staffa.





7 komentarzy:

  1. Widziałam ten rozdział już w dniu, w którym się pojawił, ale jego publikacja zbiegła się z kulminacją mojego dzikiego nawalania w klawiaturę, bo 17 maja miałam oddać licencjat. I ODDAŁAM. ALLELUJA. 30 STRON PIERDOLENIA O NICZYM. Moja wygrana (mieć super temat i tak go zmarnować potrafię tylko ja).
    ZACZYNAMY ROZDZIALIK, już widzę, że będzie rozdzialik Emilkowy, CO MNIE BARDZO CIESZY. Bo Emilcia bliska mojemu sercu, widzę w niej trochę moją zapomnianą i porzuconą Kitty (tylko Emcio bardziej ogarnięte i ogółem inteligentniejsze), ale tego, adoptowałabym ją jako swoją postać, bo jest fajna.
    Cały czas miała wrażenie, że coś się czai w tych cieniach i lada chwila z nich wychynie. - MATKO DROGO, poczytaj sobie o shadow people. Odkąd ja przeczytałam to z kołdrą na głowie śpię, bo cały czas mam wrażenie, że coś za moją własną szafą stoi. (Nie bój się Emciu, Toncio cię obroni).
    Aż tu nagle, w ciągu jednego popołudnia… - SAY WHAT? Co się dzieje. Czy ja na pewno chcę czytać dalej?
    Nie wiem o co chodzi, nie wiem czy zapomniałam, co czytałam w poprzednich rozdziałach, czy ty znowu coś kombinujesz. I'm screaming.
    Co za wstyd, i to na pół roku przed ślubem! - ALE CO. COOOO.
    – Nazywam się Mildred Knight – przemówiła. – Macie moją córkę. - A, dobra, koniec krzyków, chyba zaczynam się domyślać.
    – Zakłócenie porządku publicznego. Wtargnięcie na teren prywatny. Udział w bójce. - Moja krew <3 Znaczy największe wykroczenie jakie kiedykolwiek popełniłam to picie nad Wisłokiem, ale kto tam nie pije...
    – Szybciej, dziewczyno! – ponaglała z lękiem, gdy wyszły na dwór. – Bo ludzie nas zobaczą! - Cudowna mamusia <3
    Właściwie wszystko samo się zrobiło. - Potwierdzam.
    Edyktu wielkiego peszwy - Czy jestem bardz głupia, że w ogóle nie rozumiem tego tytułu?
    – Co was złości? – zapytała. - Podejrzewam, że ogólnie rzecz ujmując, to wszystko.
    OMG, EMILCIU. Jeszcze nie jestem pewna, czy Toncio byłby dumny, ale tego, napisałam cały rozdział o emancypacji kobiet w XIX wiecznej Rosji, także czuję cię, dziewczyno.
    Dlaczego musi siedzieć tutaj, na walijskiej wsi, podczas gdy jej Tony służy w Suffolk? - Bo wtedy nie byłoby dramy i bólu rozstania :D.
    – A jak to było z tą pokojówką?
    – Z którą, proszę mamy?
    – Z tą, którą pobiłaś! – uściśliła pani Mildred z gniewem.
    - LOLZ XD
    Zawsze byłaś taka przykładna, byłaś kimś, kim się mogłam chwalić! - Weź się matka uspokój XD
    Przez incydent w Pontyllaeth na horyzoncie jej przyszłości wyrosła góra lodowa - Nauczona doświadczeniem Titanica, radziłabym już zacząć rozpoczynać manewr. A jeśli zderzenie będzie nieuniknione, to nie ocierać się bokiem, tylko walić w nią dziobem.
    Pojechałam do doktora, no i przepisał mi tabletki. Nasenne i przeciwbólowe. - Ja wiem, że tabletki też, ale damusie w sukienusiach to wtedy lubiły mówić proszki. Proszki takie, proszki tamte, zawsze mi to jakoś tamtą epokę przypominało :D.
    – W takim razie nie do Londynu – zdecydowała Cordelia. - Już czuję, że będzie impreza.
    Kuzynka odchyliła głowę do tyłu i rozplotła włosy. Jej rude loki . - Takie te zdania trochę krzywe. Ja wiem, że rozplotła swoje rude loki, ale to tak mnie zostawiło z "jej rude loki... co jej rude loki".
    A poza tym ucieszy cię z pewnością, że będziemy mieć znacznie bliżej do Tony’ego! - YASSSS. Czekam na schadzki.

    Rozdział Emilkowy to zawsze dobry pomysł, już dawno nie czułam z tym dziewczęciem takiego porozumienia dusz. Hue hue :D

    *flies away*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę były obawy, czy w tym rozdziale trochę nie przefajnowano, ale sądząc z reakcji czytelniczej, wygląda na to, że jednak nie wyszedł najgorzej.

      Tytułu powieści Emily był z grubsza wyjaśniony w rozdziale 51, a peszwa to taki indyjski władca z czasów Konfederacji Marackiej.

      Z tymi rudymi lokami ucięło mi kawałek zdania (Blogger znowu robi mi wbrew), ale to nic nie szkodzi, bo i tak nic ono nie wnosiło, więc wywalono.

      Usuń
    2. Ty, widzisz, ja mam pamięć muszki owocówki, standard, że zapomniałam. Dziena.

      Mam taką teorię (po tym, co się odwalało u mnie na Originie), że Blogger po prostu robi wbrew starszym blogom. Bo tam to mi się ciągle coś rozjeżdżało, na nowszych mam spokój. Ale to tylko teoria.

      Usuń
    3. Teraz nachodzą mnie myśli o przemeblowaniu bloga i nadaniu mu nowszej szaty, ale chyba usiądę i poczekam, aż mi przejdzie.

      Usuń
    4. Nie czekaj, zrób to! Na blogspocie przemeblowania robię rzadko, ale na tumblrze ciągle mnie ręka swędzi, a jaka potem satysfakcja, jeśli fajnie wyjdzie.

      Usuń
    5. Taak, instalacja na tym blogu nowej sukienusi to jest pomysł godny rozpatrzenia. I poważnego zastanowienia się. Tymczasem tabletki poprawione na proszki, faktycznie brzmi to lepiej :)

      Usuń
    6. Naród domaga się nowej sukienusi.

      Usuń