Rozdział 53. Stary wraca


Kapitan Pieter Roelofs szedł przez śródokręcie ku nadbudówce, czyli ku dostojnej ceglanej bryle byłego dworu, gdzie mieściły się kwatery oficerskie. Lotniczy półpłaszcz trzymał przewieszony przez ramię, pilotkę miał w drugiej ręce.
Była siódma rano, a Roelofs już miał za sobą patrol, i to w dodatku nieuportem, a więc samotnie, bez obserwatora. Czuł się niezwykle zmęczony. Może nie najrozsądniej z jego strony było po tak pracowitym poprzednim dniu wylatywać od razu z samego rana, ale harmonogram był już ustalony, a on nie miał ochoty zawracać staremu głowy o zamianę. W dodatku wstał dobrze przed pobudką, bo przyszły jakieś meldunki o okręcie podwodnym, który okazał się chyba przywidzeniem. Nic to, zaraz się zdrzemnie. Teraz kolej Savage’a, niech i on zadba o bezpieczeństwo Anglii.
Wszedł do budynku, powiesił płaszcz na haku, zamienił parę słów z pełniącym dyżur porucznikiem Crane’em, po czym udał się do kajuty. Otworzył drzwi, zapalił światło…
I zdębiał. W jego łóżku smacznie spał jakiś obwieś, rozebrany aż do pasa: rozwalił się bezczelnie na całą szerokość.
Kapitan Roelofs przez moment stał w oszołomieniu, a potem nachylił się nad nieznajomym.
– Co pan za jeden i co pan tu robi?! – zapytał z irytacją.
Intruz skrzywił się i zasłonił oczy przedramieniem.
– Nie, Jeffreyu – powiedział przez sen. – Scolding powiedział, że poleci.
– Ja ci dam Jeffreya – zdenerwował się Roelofs. – Wynocha z mojego łóżka, pętaku!
– Jak śmiesz się tak odnosić do oficera Jego Królewskiej Mości – wymamrotał nieznajomy i odwrócił się na drugi bok.
– Nie, tego już za wiele! – krzyknął kapitan. – Całe popołudnie babrałem się w oleju, od szarego świtu uganiałem się za nieistniejącym U-bootem, a wszystko po to, żeby ktoś mnie tak podstępnie podsiadł!
W pomieszczeniu szybko zjawił się dowódca eskadry, komandor podporucznik Robert Filgate. Był w koszuli i miał włosy w nieładzie, widocznie wstał całkiem niedawno.
– Co to za awantura, Roelofs? – zapytał niezadowolony.
 – Powinienem się zdrzemnąć po wczesnym patrolu, a tu jakiś jakiś blerrie skurk walnięty przez wiatrak zajął moje łóżko!
Filgate pochylił się nad nieproszonym gościem, chwycił go za ramię i potrząsnął.
–  Ej, panie! Skąd się pan wziął? Tu jest baza Royal Navy!
Mężczyzna zerwał się i wyskoczył z pościeli, choć, jak się okazało, rozebrany był nie tylko do pasa, ale i od pasa.
– Kapitan pilot Thomas Dunmore melduje swoje przybycie!
Filgate obrzucił go niechętnym spojrzeniem, potem zauważył mundur porzucony na krześle obok. W drzwiach stanął oficer w granatowym swetrze, którego również zastanowiła sytuacja.
– Tak się pan melduje wobec starszego stopniem? – zapytał dowódca eskadry. – Gdzie pan służy, że panuje tam zwyczaj sypiania w cudzych łóżkach? Na okręcie podwodnym?
– Bardzo przepraszam – powiedział Northumbryjczyk. – Byłem przekonany, że to jest moje łóżko. W każdym razie kiedyś było.
– Będzie pan łaskaw mi w końcu powiedzieć, co pan tu robi? – w głosie Filgate’a zabrzmiała nagła zgroza. – Prosiłem o uzupełnienia i jeżeli to właśnie pan…
– Nie mogę na to patrzeć – rzekł Roelofs, odwracając wzrok od człowieka, który zajął jego łóżko. – Niechże się pan ubierze.
Dunmore chwycił za przewieszoną przez oparcie krzesła skórzaną kurtkę, ale zamiast się ubrać, zaczął grzebać po kieszeniach.
– Przyleciałem jakieś dwie godziny temu – wyjaśnił. – Mam wiadomość dla komendanta bazy.
Milczący oficer w swetrze gwałtownie wyszedł z kajuty.
– I nie przekazał pan jej komendantowi, tylko od razu poszedł spać? – Filgate mierzył go lodowatym wzrokiem.
– Przepraszam, panie komandorze, byłem zmęczony i nie myślałem zbyt jasno.
– Szczerze wątpię, czy w ogóle pan myślał!
– Nie śmiem z panem polemizować.
Wreszcie Northumbryjczyk rzeczywiście zaczął się ubierać. Ledwo zdążył włożyć koszulę do spodni, do pomieszczenia przyszedł komendant morskiej bazy lotniczej Chopham, komandor Lionel Fastly.
– Co to za porządki? – odezwał się z irytacją. – To ja mam przychodzić do posłańca, zamiast on do mnie?
Zobaczył sprawcę całego zamieszania i zamarł w drzwiach. Oparł się dłonią o futrynę, a oczy omal nie wyszły mu z orbit.
– Dunmore? A pana co tu znowu przywiało?!


Zamiast obserwatora kapitan Dunmore przywiózł do Chopham bosmana Angusa. Ten przespał cały lot, strudzony przygotowaniami do przeprowadzki, które zajęły większość poprzedniego dnia. Podczas gdy Northumbryjczyk udał się do komendanta, ale po drodze zbłądził do swojej dawnej kajuty, szef mechaników poszedł dokonać oględzin maszyn i warsztatów. Miał się zawczasu zorientować, z czym będzie pracował i jak w tym umieścić to, co zostało z zaplecza technicznego eskadry. Zameldował się u inżyniera bazy, porucznika Turnbulla (poprzednim razem w Chopham w ogóle nie było takiej funkcji i Angus podlegał bezpośrednio komendantowi), i już po dziesiątej zaangażował kilku miejscowych marynarzy do porządkowania pomieszczeń gospodarczych. Wdał się przy okazji w sprzeczkę z Johnem Throatem, który pod jego nieobecność też awansował na szefa mechaników. Obaj mieli mieć ściśle wyznaczony zakres obowiązków, a zadaniem Turnbulla było pilnować, żeby jeden drugiemu nie wchodził w drogę.
Reszta eskadry, z kapitanem Scoldingiem na czele – personel latający, mechanicy, bagaże i cały warsztat – wczesnym popołudniem przyjechała koleją do Ipswich, gdzie wszystkich wsadzono na ciężarówki i zawieziono do Felixstowe, a stamtąd do Chopham.
– Trochę dziwnie po tym wszystkim dostać przydział akurat tutaj – stwierdził Henry Vincent, wpatrując się w drogę biegnącą ku horyzontowi. Razem ze swoim pilotem siedział w szoferce obok kierowcy, podczas gdy Traylor, Braeburn, Howlett i Borker musieli się trząść na skrzyni razem z bagażami.
– Wyjechaliśmy w sześciu – odparł Tony – a z tej szóstki wróciło trzech. Nie licząc strat w mechanikach.
– Pamiętam swój pierwszy dzień w Chopham – rzekł Henry. – Było wtedy tak zimno…
– Idą cieplejsze miesiące, będzie łatwiej. Na pewno wiele się zmieniło.
– Z drugiej strony trochę szkoda, że nie posłali nas do Calshot.
– Nic nie jest wieczne. Może wojna się niedługo skończy.
Cejloński Storczyk wybuchnął śmiechem, jakby usłyszał jakiś żart.
– Prędzej Linda się w końcu wyrwie z Portsmouth. Myślisz, że udałoby mi się ją gdzieś tu zainstalować? W Londynie nie jest zbyt bezpiecznie, ale może Cambridge? Muszą tu przecież być jakieś teatry.
– W Ipswich na pewno jest, pamiętam, że Davis kiedyś tam pojechał. Tylko czy Ipswich to nie byłaby dla Lindy degradacja? Przecież mówiła, że chciałaby się wyrwać z prowincji, nie trafić na jeszcze większą.
– No, rzeczywiście… – zgodził się stropiony Henry. – Ale to nic. Załatwimy parę zeppelinów i w Londynie znowu będzie spokój.
– Już widać hangary – zauważył Scolding.

Kiedy ciężarówki wjechały na teren dawnej posiadłości w Chopham, okazało się, że istotnie przez prawie dziesięć miesięcy zaszły pewne zmiany. Dwa hangary były wyremontowane, trzeci najwyraźniej zburzono, ale dobudowano dwa nowe, większe od tamtych. Opodal stał samolot przykryty brezentem. Budynków gospodarczych też było jakby więcej, a dawne czworaki, służące jako koszary dla marynarzy i podoficerów, wyglądały na rozbudowane. Pas startowy miał barwę przykurzonej czerni. Najwyraźniej w końcu został wyasfaltowany, a Tony podejrzewał, że nawet zremakadamizowany.
Ledwo Scolding zeskoczył z ciężarówki, Angus wyszedł mu na powitanie i złożył raport o stanie techniki w bazie. Tymczasem Ron Boswell i reszta mechaników brali się już do zdejmowania ładunku z samochodów, aby przenieść go w wyznaczone miejsca. Wkrótce zjawili się pierwsi miejscowi oficerowie: kwatermistrz Cornwell i inżynier Turnbull.
– Aleście się zmienili! – zauważył pierwszy. – Vincenta nie poznałem…
– Nie jestem tym człowiekiem co dawniej – odpowiedział Henry. – Za to ty, Cornwell, wcale się nie zmieniłeś.
– A gdzie Sinclair i Davis?
– Sinclair nie żyje, Davis ciężko ranny – wyjaśnił Tony. – Nie pytasz o Matthewsa?
– Już Dunmore mówił – odparł kwatermistrz ponuro. – Chyba ciężko to przeżył.
– U nas też ostatnio było parę pogrzebów – wtrącił Turnbull.
Nie dokończył myśli, bo jego uwagę nagle odwrócili mechanicy, jego zdaniem niosący skrzynie z wyposażeniem nie w to miejsce, co trzeba, więc od razu poszedł ich naprostować.
– Kto jest teraz komendantem, wciąż Fastly? – zapytał Scolding.
– Jasne – odpowiedział Cornwell. – Już mu Dunmore zagrał na nerwach. Mówię wam, kiedy go zobaczyłem, to myślałem, że zdechnę!
Tony niezwłocznie poszedł się zameldować do gabinetu komendanta. Lionel Fastly siedział przy biurku nad papierami. Miał nieco mniej włosów niż dawniej, ale w dalszym ciągu sprawiał wrażenie, jakby ogólnie pojęta rzeczywistość budziła w nim głęboką irytację.
– Wróciliście – westchnął bez satysfakcji. – Cóż, Scolding, przynajmniej do pana mam zaufanie. Ale jaki diabeł pana podkusił, żeby wysłać przodem akurat Dunmore'a?
– Spośród moich ludzi zostało tylko trzech pamiętających Chopham – stwierdził Tony. – Porucznik Vincent nie jest pilotem, a ja musiałem nadzorować cały transport.
W tym momencie przyszło mu do głowy, że właściwie mógł to zadanie powierzyć Henry'emu, który na pewno poradziłby sobie śpiewająco – ale nie podzielił się z komendantem. Nie pierwsza to niewłaściwa decyzja w jego karierze i pewnie też nie ostatnia. Na tę myśl przeszedł go nieprzyjemny, oleisty dreszcz, ale Scoldingowi udało się go zignorować.
– Mam nadzieję, że Dunmore wylądował bez przeszkód – powiedział, starając się dyskretnie wysondować, jaki obrót przybrał pierwszy kontakt Northumbryjczyka z Fastlym.
– Szczęśliwie nie rozbił samolotu – odparł komendant. – Musi pan wiedzieć, że o ile w zasadzie wiem, czego się po nim spodziewać, to komandor podporucznik Filgate nie jest pobłażliwy dla tego typu fantazji.
Obrócił stojący na biurku globus i przyjrzał się południowej Europie.
– A więc był pan na Morzu Śródziemnym?
– Między innymi – stwierdził kapitan.
Fastly pokiwał głową.
– Będą dwie eskadry. Pierwszą dowodzi komandor Filgate, drugą pan. Teraz wyleciał na patrol. Kiedy wróci, rozmówicie się w tej sprawie.
– Tak jest – odpowiedział Scolding. – Bosman Angus już mi zameldował o stanie techniki.
– Ostatnio utraciliśmy kilku ludzi – rzekł komendant. – Uzupełnienia bardzo nam się przydadzą.
– Zeppeliny?
– Był jeden przypadek. Reszta od awarii i błędów pilotażu. Potrzebujemy doświadczonych ludzi. Będziecie musieli podszkolić ten nowy narybek.
– Rozumiem. Czy otrzymamy te same kwatery co wcześniej?
– Jest trochę więcej personelu – stwierdził Fastly – dlatego będziecie musieli się nieco ścisnąć. Oczywiście dla pana, jako dla dowódcy eskadry, znajdzie się pojedyncza kajuta.

Henry i reszta oficerów udali się do salonu. Tu wszystko wyglądało z grubsza tak samo jak w poprzednim roku, tylko zmienił się kolor zasłon, a dywan trochę wyblakł. Ktoś wywalił stół bilardowy, niektóre obrazy na ścianach były inne, niż Henry pamiętał, a fotele i kanapy zajmowali jacyś całkiem nieznajomi porucznicy. Tylko pod oknem siedział Dunmore i pił herbatę z kapitanem o ogorzałej cerze i matowym odcieniu jasnych włosów. W każdym razie Vincent miał nadzieję, że to tylko herbata.
– Przyznaj się, Dunmore! – zawołał Braeburn. – Co za blasfemię znowu wykonałeś?
Northumbryjczyk chrząknął z powagą.
– Tym razem cały problem wziął się właśnie z tego, że nic nie zrobiłem – powiedział.
– Trochę się posprzeczaliśmy z rana, ale mniejsza o to – odpowiedział blondyn z nieco obcym akcentem. – Czasem człowiek bywa nie do życia, kiedy się nie wyśpi.
– To gdzie my tu tera mieszkać będziemy? – zapytał Evan Borker.
Jasnowłosy wstał, wyciągając dłoń do Henry’ego.
– Piet Roelofs – przedstawił się. – Do tej pory byłem tu zastępcą, ale wygląda na to, że przyjdzie mi ustąpić miejsca komuś z większym doświadczeniem.
– Rano nie byłeś taki skłonny ustępować miejsca! – rzucił Dunmore, a Roelofs spiorunował go wzrokiem.
– Co on ma na myśli? – spytał zaniepokojony Howlett, nowy obserwator Northumbryjczyka.
– On jest z pogranicza – powiedział Braeburn. – Przyzwyczaisz się.
Dwaj obcy porucznicy okazali się obserwatorami – Frederickiem Mildrumem i Williamem Reynoldsem. Obaj byli w Chopham od niedawna – pierwszy świeżo po szkoleniu, drugi miał za sobą parę miesięcy służby w Felixstowe. Żaden nie był też przydzielony do konkretnego pilota, bo tamci latali niekiedy maszynami jednomiejscowymi.
Roelofs oprowadził nowych kolegów po okolicy, a marynarze pełniący funkcje ordynansów zanieśli ich rzeczy osobiste do pokojów. Traylor został z miejscowymi obserwatorami, za to wkrótce dołączył Scolding, mając już za sobą rozmowę z komendantem. Ze złymi przeczuciami wszedł na strych, gdzie ongiś urządzono pomost. Teraz dominował tam wielki stół, zasłany rozłożonymi mapami. Wszelkie ornamenty zostały usunięte z pomieszczenia, a ściany obklejono tapetami w obleśnie nieokreślonym kolorze. Na widok tego, co nowi mieszkańcy zrobili z inicjatywą Henry'ego, Scolding miał ochotę dostać mdłości albo wybić pięścią dziurę w ściance działowej.
Za ścianką urządzono mniejsze pomieszczenia. W jednym znalazł się stół bilardowy, na którym leżały jakieś teczki, a w drugim urządzono pokój radiowy. Siedział tam kolejny obserwator, Nesbitt, Kanadyjczyk z zawadiacką grzywką, którą zaczynały już gdzieniegdzie zdobić srebrne nici.
– O, jesteście nowi? – zapytał przyjaźnie.
– Nie, jesteśmy starzy – stwierdził Tony, wskazując gestem Vincenta. – W każdym razie my dwaj.
Nesbitt dostrzegł jego dystynkcje i przestraszony zerwał się z miejsca, stając na baczność.
– Proszę o wybaczenie, kapitanie… – powiedział z zakłopotaniem.
– Spocznij. Nie jesteś Niemcem, żebyś musiał się nas bać.
– Nie przemęczacie się tu zbytnio, co? – zainteresował się Braeburn.
– Moglibyśmy bardziej – przyznał Kanadyjczyk. – Jest raczej spokojnie, same patrole, tylko mamy czasem mały problem ze sterowcami.
– Poczekaj trochę, a sterowce zaczną mieć problem z nami – uznał Tony. – Często się pojawiają?
– Idą przeważnie na Londyn, ale bywa, że niektóry zabłądzi i do nas. Dwa tygodnie temu straciliśmy Macmillana, szkoda chłopaka… Stary coś mówił, że niedługo może być lot na Belgię.
– Który stary? – zapytał Vincent. – Dowódca czy komendant?
– Dowódca to stary, komendant to łysy – wyjaśnił Nesbitt. – A w ogóle słyszeliście, że się podobno kroi nowa ofensywa?
– Najwyższy czas – powiedział Howlett. – Dobrze by było uderzyć Hunów w miękkie, póki zajęci pod Verdun.
– Dziś każdy jest specjalistą od wygrywania wojny, tylko jakoś jednak nie możemy wygrać – skomentował Scolding.
– Oczywiście – zgodził się Nesbitt, wskazując leżący na stoliku egzemplarz „Modern Herald”. – Nawet w tej modernistycznej
szmacie są tacy, co lepiej się na wszystkim znają.
– Nie gadaj, dobra gazeta, tylko ekscentryczna – odparł Braeburn.
Tony przejrzał „Modern Herald”, ale nie znalazł artykułu o tym, jak zdaniem redakcji należałoby prowadzić wojnę. Oczy automatycznie powiodły go do nowego felietonu panny Partridge. Była może w nieco gorszej formie, bo tekst nie miał wyraźnej myśli przewodniej, ale nie zapomniała o kontrowersjach:
…natomiast co do tragicznych wydarzeń, do jakich doszło w Dublinie, to pozostawiając na boku ocenę moralną tych ludzi, którzy podnieśli rękę na Koronę, można zastanowić się, jakie przyczyny popchnęły ich do takiego kroku i czy nie miał z tym nic wspólnego fakt, że choć niektórzy są lojalnymi poddanymi Jego Królewskiej Mości, to mimo wszystko traktuje się ich jak tubylców kolonialnych. Łatwo nazwać kogoś zdrajcą, ale równie łatwo jest zajrzeć do starej gazety i przypomnieć sobie, który mianowicie polityk twierdził, że wolałby widzieć w Irlandii pruskie pikelhauby niż Home Rule. Mimo woli przypomina się stare przysłowie o sianiu i zbieraniu różnych zjawisk atmosferycznych…
Lekturę przerwał Tony'emu sygnał telegrafu. Nesbitt oderwał się od przyjacielskiej rozmowy i zaczął przyjmować meldunek.
– Stary wraca – powiedział.
Scolding wyszedł na zewnątrz, by spotkać się z komandorem Filgate'em. Za nim wybiegł Evan Borker. Zbliżając się do pasa startowego, dostrzegli na horyzoncie dwa samoloty, zmierzające w tę samą stronę. To nie były shorty: miały krótsze skrzydła, dolny płat lekko nachylony ku środkowi, bardziej krępą sylwetkę, no i podwozie zamiast pływaków. Ewidentne myśliwce.
– Co to za maszyny? – zapytał Borker.
– Nieuporty jedenaste, panie poruczniku – odpowiedział jeden z miejscowych mechaników.
Myśliwce podeszły do lądowania. Pierwszy lekko zakozłował podwoziem o ziemię, dopiero w ostatnim momencie pilot skorygował zachowanie maszyny. Po kilku minutach drugi samolot wylądował gładko i w zgodzie z wszelkimi zasadami. Wokół zaroiło się od mechaników, którzy rzucili się przestawiać samoloty do hangaru i wykonywać wszystkie niezbędne prace techniczne. Przybiegł też Mildrum z notesem.
Piloci opuścili kokpity. Pierwszym okazał się porucznik Edmund Thorne-Stevens, drugim – sam dowódca. Komandor podporucznik Robert Filgate był barczysty, wysoki prawie tak jak Dunmore i ubrany w ciemnogranatowy, jednoczęściowy kombinezon z dystynkcjami na naramiennikach. Pod szyją miał fular w biało-błękitny rzucik.
– Zapisz jednego friedrichshafena na moje konto, około dwadzieścia mil na wschodni południowy wschód od Margate – rzucił do Mildruma, po czym wbił spojrzenie jasnoniebieskich jak wysokogórskie stawy oczu w salutującego Tony'ego.
– A pan to kto? – zapytał surowym tonem.
– Kapitan Anthony Scolding, dowódca drugiej eskadry – przedstawił się Tony.
– Eskadry B – poprawił Filgate.
Ruszyli spacerowym krokiem od pasa ku budynkowi dworu.
– Dostałem rozkaz o utworzeniu dywizjonu, a pan w nim będzie dowodził eskadrą B – sprecyzował dowódca. – O ile da pan sobie radę, bo chyba ma pan problem z dyscypliną w jednostce.
– To nie ja mam problem z dyscypliną – odparł Scolding. – Czasami go miewają niektórzy moi podwładni, ale stanowczo na to reaguję.
– Przykład kapitana Dunmore'a mówi co innego.
– Dunmore ma agresywnego, myśliwskiego ducha. To równoważy wszelkie niedogodności związane z jego… swobodnym stosunkiem do rzeczywistości.
– Swobodnym stosunkiem do rzeczywistości – powtórzył Filgate z dezaprobatą. – To mało powiedziane.
Spojrzał w bok, na Thorne-Stevensa, który też zdążał do budynku, jedną ręką rozpinał kurtkę, a drugą bezceremonialnie trąbił z piersiówki.
– Mam tu samych żółtodziobów, którzy nie wąchali prochu – stwierdził dowódca. – Przyda się kilku ludzi z doświadczeniem. Pan i pana ludzie, oczywiście, doświadczenie mają?
– Potwierdzone przez DSC. – Tony dotknął baretki na piersi.
– Czasami cała jednostka hurtem dostaje medal, bez względu na to, co robili konkretni jej członkowie. Albo do wniosków o odznaczenie dopisuje się kogoś, kto przyszedł później. Proszę pamiętać, że u mnie takich zwyczajów nie będzie.
– Powątpiewa pan w nasze doświadczenie?
– Mam zwyczaj wierzyć w to, co widzę, Scolding.
„To znaczy, że jest pan ateistą?” – miał ochotę zapytać Tony, ale się powstrzymał.
– Byłem we Flandrii – stwierdził dowódca. – Wie pan, jaka jest przewidywana długość życia pilota we Flandrii? Trzy tygodnie!
– Jeden z moich ludzi też służył we Flandrii, nawet został ranny i odznaczony – powiedział Scolding, nie precyzując, że Evan Borker był wówczas kapralem huzarów, a nie lotnikiem. – Drugi był w Dunkierce, trzeci na Gallipoli. Nie jesteśmy ani dekownikami, ani żółtodziobami. Wszystko jest w naszej dokumentacji.
– Na przykład pana niewątpliwe doświadczenie w dziedzinie długich urlopów? – zapytał kwaśno Robert Filgate. – Z tym już koniec. Od jutra bierzecie się, pan i pana ludzie, do poważnej służby.



8 komentarzy:

  1. A CO TU SIĘ WYPRAWIA? A kto rzuca kolejnym rozdziałem w ciągu miesiąca? I'M SHOOK. Ale, ale, w sławnych słowach generała Shanga: let's get down to business (to defeat the Huns!), ololololo.

    Kapitan Pieter Roelofs - żebym chciała, to tego nie wymówię, trzeba od razu było go Rokokoko nazwać
    już miał za sobą patrol, i to w dodatku nieuportem - myślałam, że se jaja robisz, ale google pomogły. Ale to nie powinno być wielką literą?
    W dodatku wstał dobrze przed pobudką - nie ogarniam takich ludzi, co nie mają spania. Ja mam największe właśnie tuż przed pobudką.
    W jego łóżku smacznie spał jakiś obwieś, rozebrany aż do pasa - ŁOHOHOHOHO, fabuła się zagęszcza!
    szarego świtu uganiałem się za nieistniejącym U-bootem - SAM ŻEŚ WSTAŁ PRZED POBUDKĄ, ŚPIJ JAK CI LUDZIE NIE BRONIĄ
    – Kapitan pilot Thomas Dunmore melduje swoje przybycie! - lol, że tak powiem
    Gdzie pan służy, że panuje tam zwyczaj sypiania w cudzych łóżkach? - Spójrzmy na tę sytuację tak: z drugiej strony zagrzał mu pościel!
    – Będzie pan łaskaw mi w końcu powiedzieć, co pan tu robi? - ŚPI I GRZEJE CI POŚCIEL
    – Nie mogę na to patrzeć - Sacrebleu!
    – Dunmore? A pana co tu znowu przywiało?! - Pomyślne wiatry!
    (Ja pitolę, mylą mi się te chłopy już strasznie, chyba sobie muszę z zakładki skorzystać...)
    z kapitanem Scoldingiem na czele - JEST MOJA MISIA!
    nawet zremakadamizowany - co zrobiony? (nie znam tego słowa, a google odmawia współpracy)
    bo jego uwagę nagle odwrócili mechanicy, jego zdaniem - jego uwagę odwrócili, jego zdaniem niosący
    DOBRA, JEST POWTÓRKA Z NAZWISK, ogarniam sobie (notatek nie robię, bo posiadam aktualnie tylko jeden zeszyt do uniwersytetu, bida z nyndzo)
    Cóż, Scolding, przynajmniej do pana mam zaufanie. - Huehuehuehue, ja też.
    właściwie mógł to zadanie powierzyć Henry'emu - Toncio to taka Zosia Samosia trochę (ale to nic, ciiiii)
    oleisty dreszcz - Say what? Ale że jaki to?
    – Zeppeliny? - YAY!
    – Piet Roelofs – przedstawił się. - To było celowe, czy ci końcówkę imienia zjadło?
    Na widok tego, co nowi mieszkańcy zrobili z inicjatywą Henry'ego, Scolding miał ochotę dostać mdłości albo wybić pięścią dziurę w ściance działowej. - Osz ty, misia <3
    Dobrze by było uderzyć Hunów w miękkie, póki zajęci pod Verdun. - O, zagazowali mi tam gdzieś wujka. Ale przeżył. I żył ponad 90 lat!
    – Kapitan Anthony Scolding, dowódca drugiej eskadry - OMG, nie przypominam sobie, kiedy ostatnio padło jego pełne imię :D
    – Na przykład pana niewątpliwe doświadczenie w dziedzinie długich urlopów? - AHAHAHAHA, umarłam.

    ALE PRZEŻYŁAM! (Ciekawe na jak długo...) Taki to ekspresowy komć, bo korzystam z faktu, że do niczego się nie nadaję TO SE TRZASŁAM. A co! Będę znowu pierwsza! (yassssss) :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, jakoś szybko mi poszło z tym rozdziałem. Pamiętam, że rok temu, po scenie z Henrym i Lindą w teatrze, moja wena była tak wykończona, że dopiero w styczniu się zregenerowała. Tym razem podobna sytuacja raczej nie grozi.
      Który to generał Shang? Jakiś rywal generała Fenga?
      Główny problem z tym rozdziałem to "loads and loads of characters", zwłaszcza jak na skalę mojego opka. Zakładka z bohaterami już nie nadąża za akcją - mam problem, jak ją uzupełniać, żeby nie robić spoilerów. Ale nie zaspoileruję chyba za bardzo, jeśli powiem, że na dzień dzisiejszy z tych nowych liczą się głównie Filgate i Antylopa, a reszta bardziej robi za tło.
      Pieter Roelofs, nieformalnie Piet, nie jest z Anglii, podobnie jak Henry. Jeśli pamiętać, że "oe" wymawia się jak "u", to już idzie z górki. "Rokokoko" brzmi jak przyzwoity fanowski nickname, choć ja wolę nazywać go "Antylopa".
      Ten "zremakadamizowany" się wziął w sumie z głupawki, bo mi się przypomniał artykuł ze 112-letniej gazety, w którym ktoś podawał "remacadamizing" jako mieszankę pięciu języków: "re" - łacina, "mac" - celtycki, "adam" - hebrajski, "iz" - greka, "ing" - angielski. A chodzi o ponowne pokrycie jakiejś nawierzchni makadamem.
      Czy mi się wydaje, czy ostatnio Tony przyćmił Vincenta?

      Usuń
    2. Tony z Emilką tak nie wykańczają? :D
      O, człowieku, ty nie z tego pokolenia, co Mulan oglądało, nie? Łap linka. Ja mam tym tak zryty mózg od najmłodszych lat, że już nie potrafię przeczytać "let's get down to business" i nie mieć w głowie Hunów. Coś jak dłuższe życie każdej pralki to Calgon.
      Masz tyle tych chłopów, a co chłop to imię i nazwisko, bo ciężko przecież inaczej, a ja mam mały móżdżek i krótką pamięć, ALE SIĘ STARAM.
      To ja go będę Rokokoko nazywać od dziś. Tony został Tonciem, Rolololo zostanie Rokokoko.
      (Nie, wcale nie wygooglowałam właśnie makadamu.) Mów ty do mnie, a ja będę oczami świecić, robię się za głupia na to opko.
      TAK. POWIEM CI ŻE TAK. Że jak wcześniej całym sercem czułam dziki romans Henry'ego i Lindy, to tak się nimi teraz przejadłam wręcz (nie że ich już nie lubię czy coś, po prostu tyle czasu antenowego mieli, że aż się zatęskniło za inną parką) NO I TONCIO WRESZCIE WZIĄŁ EMILKĘ W OBROTY, więc ja się cieszę. Fajna z nich para. Bardzo fajna. Wyszli ci, nie będę ukrywać, jak miałam takie momenty, że jęczałam, że Toncio nijaki i przyćmiony blaskiem zajebistego romansu Henry'ego, to teraz ZMIERZAMY W DOBRYM KIERUNKU.

      Usuń
    3. Może ja i z "pokolenia Mulana", ale nie zdarzyło mi się jeszcze oglądać. Trochę dziwne, zważywszy moje zakręcenie na punkcie chińskim od jakiegoś czasu. Co do Calgonu, to jeszcze pamiętam hasło "Zmiękcza pralkę, chroni wodę", czy tam odwrotnie, co za różnica.

      Chłopów faktycznie mnóstwo, więc krótka ściąga na obecny stan:
      Eskadra A: dowódca - Filgate, piloci - Roelofs, Thorne-Stevens, Savage, obserwatorzy - Crane, Nesbitt, Mildrum, Reynolds, szef mechaników - Throat.
      Eskadra B: dowódca - Scolding, piloci - Dunmore, Traylor, Braeburn, obserwatorzy - Vincent, Howlett, Borker, szef mechaników - Angus.
      Personel bazy: komendant - Fastly, kwatermistrz - Cornwell, inżynier - Turnbull.

      Mam nadzieję, że to nie znaczy, że, dajmy na to, Linda powinna... zniknąć? *villain laugh*

      Usuń
    4. Dajesz, ta baja ma jedne z najbardziej zapadających w pamięć piosenek. Let it go przy nich klęka. No i Muszu ty geniuszu.

      O, dzięki! Będę miała gdzie zaglądnąć, jak się jeszcze raz zapultam.

      ŁAPY PRECZ OD MOICH KOBIET. Właściwie masz problem powiem ci, przynajmniej z mojego punktu widzenia - człowiek tak się przywiązuje do twoich głównych postaci, że właściwie jak kogoś zabijesz, to masz przesrane. Chyba że ty nie z tych autorów, co zabijają dla przyjemności. :D

      Usuń
    5. Faktycznie piosenka jest bardzo porządnie zrobiona, chociaż w pamięć jeszcze mi nie zapadła (zresztą sławetnego "Let it go" jakimś cudem nie udało mi się jeszcze usłyszeć). Ogólnie mam spore braki popkulturowe wynikające z Podążania Własną Drogą i nadrabiam je nieraz dopiero po latach. Np. teraz dokształcam się z "Gry o tron" i o ile nie należę do autorów chętnie zabijających postacie, do których czytelnik się przywiązuje, to miewam też tendencje do inspirowania się tym, z czym ostatnio mam do czynienia, więc wszystko możliwe...
      A ten cytat w pierwszym komentarzu już się u ciebie kiedyś pojawił, jakoś mi się wtedy nie skojarzyło, że mogło chodzić o Hunów w sensie dosłownym :D

      Usuń
    6. (Frozen jest słabe, ale nie mów nikomu, że ci to powiedziałam, bo to niepopularna opinia.)

      Czytasz czy oglądasz? Kolega dawno dawno temu specjalnie przyniósł mi swoją książkę, żebym się zapoznała z oryginałem, ale dałam sobie siana po pierwszych 100 stronach, z fantasy to ja jednak tylko Harry'ego Pottera przyjmuję.

      Upsi, powtarzam się. Czas znaleźć sobie nowe teksty. :D

      Usuń
    7. Na razie oglądam. Czytanie też mam w planach, ale jeszcze nieprędko, bo chyba miną ze dwa lata, zanim przebrnę przez wszystkie lektury chińskie.

      Harry Potter to jeszcze jeden współczesny klasyk, którego mam niezaliczonego i chyba tak już zostanie, bo nieodwracalnie zepsuły mi go te wszystkie opka o córkach Voldemorta.

      Usuń