Rozdział 32. Kuzynki


Emily szła nieśpiesznie polną drogą, ciesząc się atmosferą wczesnego wieczoru. Po obu stronach aż po horyzont rozpościerały się świeżo zaorane pola, kojący zapach ziemi wypełniał powietrze. Granatowe niebo tchnęło spokojem, a za zakrętem, o jakieś pół mili, od jego tła odcinała się ciemną plamą sylwetka wiatraka.
- To moje ulubione miejsce – stwierdziła Emily, wskazując młyn laską. – Lubię tu przychodzić.
- Ja też – odpowiedział Tony.
Spojrzała na niego z niepewnością: skąd niby miałby znać tę okolicę? Kapitan uśmiechnął się ciepło, choć dyskretnie. Jego usta pozostały niemal nieruchome, ale oczy emanowały wszystkim, czego pragnęła. Do tego stopnia się w nie zapatrzyła, że wtem źle postawiła swą krótszą nogę i poczuła ból w kolanie.
- Nie mogę dalej – jęknęła bezradnie.
- Spokojnie…
Scolding podszedł bliżej. Emily zarzuciła mu rękę na bark, a on z wrodzoną łagodnością objął jej plecy. Zanim się spostrzegła, Tony wziął ją na ręce i zaczął nieść.
Tak! Nie myliła się i nie miała omamów. Niósł ją na rękach, a ona czuła, że jest niezmiernie lekka, nie przyczynia mu żadnego wysiłku. Usta Emily mimowolnie zbliżyły się do twarzy Tony'ego, a pocałunek, który potem nastąpił, okazał się czymś tak niezachwianie logicznym, a przede wszystkim tak słodkim…
- Kocham pana i chcę za pana wyjść – wyszeptała mu do ucha. – Najlepiej od razu.
Wstrzymała oddech w oczekiwaniu na odpowiedź Tony'ego. Ale zanim otworzył usta, ona sama otworzyła oczy i ujrzała… sufit. Była siódma rano.
Po przebudzeniu Emily wiele minut leżała bez ruchu, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w lampę na suficie. Powinna się cieszyć, że tym razem nie przyśnił jej się żywy trup goniący ją po lesie, lecz miała szansę choćby tylko we śnie zobaczyć drogiego Tony'ego. Jak by nie patrzeć – sama korzyść! Ale z drugiej strony – czuła się taka szczęśliwa, a potem się okazało, że to nie było prawdziwe… Ku jeszcze większej konfuzji, ból prawej nogi był całkiem realny, jakby po stłuczeniu.
Czuła smutek. Od czasu Swansea regularnie z Tonym korespondowali, a ich listy były przepełnione uczuciem, jednak co innego przeczytać list, a co innego spotkać nadawcę we własnej osobie. Kapitan Scolding od ponad miesiąca stacjonował zaś na Morzu Śródziemnym i nic nie wskazywało, żeby miał szybko wrócić. Odleciał na zimę do ciepłych krajów…
Panna Knight ubrała się i zeszła na dół. Na schodach, prawie u samego ich dołu, zachwiała się i omal nie spadła; zapowiadało się, że ból nogi jeszcze potrwa. W kuchni trwała już praca, ale salon, do którego przez rozchylone zasłony wkradało się poranne słońce, wciąż zdawał się drzemiący. Matka wstała wcześniej i najwyraźniej udała się na obchód gospodarstwa.
Emily siadła do pianina i zaczęła grać. Nie uważała się za wybitną pianistkę, ani nawet ponadprzeciętną, poza tym o wiele bardziej wolała się realizować literacko, lecz teraz czuła się zbyt rozbita, aby pisać. Grała niemal mechanicznie melodie, które jej akurat przyszły do głowy i jakieś przypadkowe pasaże, nie przejmując się kiksami i fałszywymi nutami. Chodziło jej o uporządkowanie myśli, a nie o żadną wirtuozerię. Kiedy czuła, że jej myśli brną w ślepy zaułek, bezlitośnie i ordynarnie waliła w klawisze, jakby chciała siłą odetkać zator.
Do napisania miała sporo. W kraju i na świecie działo się tyle, że czuła się zobowiązana zająć stanowisko, więc co jakiś czas wysyłała listy do prasy. Poza tym miała już gotową powieść o przygodach profesora Seapa i jego tybetańskiego lokaja, a w przygotowaniu pół zeszytu zapisków do kontynuacji. Należało też napisać do ojca, którego batalion od kilku miesięcy przerzucano z Francji na front mezopotamski. I nie zapominać o Tonym, wysłać mu wreszcie fotografię, którą Emily zrobiła specjalnie dla niego przed paroma tygodniami…
Na dłuższą metę nie dało się ukrywać przed matką, że kapitan Scolding nie jest znajomym jak każdy inny. Początkowo Emily zamierzała poprosić, aby przysyłał listy do Caerphilly na poste-restante, na takiej samej zasadzie, na jakiej korespondowała z prasą i potencjalnymi wydawcami, ale w końcu odrzuciła ten pomysł. Mildred Knight już i tak wiedziała, że ów nadzwyczajny oficer pisuje listy do jej córki. Fakt, że w ostatnich miesiącach nadchodziły one z coraz większą regularnością, znacząco matkę uspokoił. Widząc, że sprawa najwyraźniej znalazła się na dobrej drodze, nie zawracała już Emily głowy uwagami o „ułożeniu sobie przyszłości”, a nawet w chwaleniu kapitana była trochę bardziej powściągliwa niż dotychczas.
Tymczasem panna Knight wiele czerpała z tej znajomości. Sytuacja pomiędzy nią a Tonym była stabilna i to dawało jej spokój wewnętrzny. Łatwo było myśleć, że musiała poświęcić nogę, aby odnaleźć miłość, Emily jednak była racjonalistką i nie poddawała się tak mistycznym myślom, tej „ścieżce na skróty dla mózgu”, choć niewątpliwie była kusząca.
A cóż przyszłość? Emily nie czuła się gotowa na ślub, myśl o tak przełomowej zmianie budziła u niej zimny pot. Pewnie kiedyś przyjdzie taka chwila, że poczuje się gotowa, ale najpierw musi sama coś osiągnąć na własny rachunek. Choćby wydać powieść. Albo dwie. A gdyby się okazało, że to jeszcze potrwa… Wieczne narzeczeństwo? Właściwie czemu nie?
- A co to za okazja? – rozległ się nagle głos matki za jej plecami. – Od roku nie siadłaś do pianina sama z siebie!
- Czuję się melancholijnie, proszę mamy – odparła Emily, nie przerywając grania.
Pani Mildred nasłuchiwała przez moment, krzywiąc się od ewidentnych fałszów.
- Chyba jest trochę rozstrojone – zauważyła. – Musimy wezwać fachowca.
- Naszego stroiciela wzięli do armii, trzeba będzie poszukać gdzie indziej.
- Ten pobór nam potrzebny jak garbatemu siodło – stwierdziła matka z rezygnacją. – Nie będzie komu robić na polach. Wujowi w zeszłym tygodniu dwóch parobków zabrali.
- Jak to? Przecież ma kontrakt na konie dla wojska, powinni go oszczędzić.
- Dlatego wzięli tylko dwóch – wyjaśniła pani Knight. – Przedtem, jak wojna wybuchła, to trzej sami poszli. Wuj mówi, że więcej pracowników nie puści, choćby miał grzywnę płacić. A teraz jeszcze za Evansa się zabierają.
Usiadła przy stole, kontrolnie zerknęła na drzwi, czy nie widać służącej ze śniadaniem.
- Muszę jechać na posiedzenie trybunału – oznajmiła. – Przemówię im do rozumu, żeby dali Evansowi zwolnienie.
- Nie powinien sam się tam stawić? – zdziwiła się Emily.
- Zawsze to lepiej, kiedy przemówi za nim szanowana obywatelka i oficerska żona, niż żeby miał sam świecić oczami. A przy okazji kupię co trzeba. Pojedziesz ze mną?
- Na posiedzenie? – upewniła się Emily z niepokojem.
- Nie, nie wydaje mi się, żebyś i ty była jeszcze potrzebna w tej sprawie. Jeśli dżentelmeni z trybunału nie uwierzą mnie, to niby komu? Możesz obejrzeć w sklepie rękawiczki, iść na pocztę albo co chcesz. Ale nie odchodź za daleko, w razie gdyby coś im nagle strzeliło do głowy. A teraz zjedzmy śniadanie, już nadchodzi.
Do salonu weszła Iris, postawiła na stole posiłek i herbatę, a potem zawróciła po drugą porcję. Emily wstała od pianina i starając się ignorować ból, ruszyła do stołu.
- Jak twoja noga, kochanie? – zaniepokoiła się pani Mildred. – Wydaje mi się, że znów mocniej utykasz.
- Trochę stłuczona, proszę mamy – odpowiedziała Emily. – Musiałam przez sen kopnąć w ścianę.

Po przyjeździe do Caerphilly okazało się, że w kolejce do trybunału służby wojskowej czeka już siedmiu mężczyzn z wnioskiem o zwolnienie od poboru. Czterej z nich, subiekt, pomocnik murarski i dwaj górnicy, wyglądali na poborowych, zaś pozostali, obywatele słuszniejszego wieku i postury, przyszli, tak jak pani Knight, wstawić się za krewniakami czy podwładnymi.
Matka oznajmiła, że na pewno poradzi sobie sama, więc Emily, uspokojona, że nie musi brać udziału w tych wszystkich procedurach, poszła przejść się po mieście i załatwić inne sprawy. Szofer Evans, przyczyna zamieszania, nic sobie z nie robił z powagi swojego położenia i ze stoickim spokojem wkładał do bagażnika kolejne zakupy.
Wykonawszy sprawunki, panna Knight udała się jeszcze na pocztę, aby odebrać oczekującą korespondencję. Ku jej wielkiemu rozczarowaniu kolejne wydawnictwo odrzuciło jej rękopis, ale za to na niwie prasowej wszystko biegło jak  należy i nawet dostała przekazem wierszówkę za ostatni esej. Gdyby tylko matka wiedziała…  To był prawdziwy powód, aby  utrzymywać tajemnicę, a nie korespondencja z kapitanem Scoldingiem. Dla niego zresztą też coś od razu przygotowała – całą paczkę specjałów z cukierni, która oferowała gotowe przesyłki dla żołnierzy na froncie.
Luty tego roku był wyjątkowo łagodny i deszczowy, choć w Szkocji podobno zdarzały się jednak burze śnieżne. W tę środę deszcze zrobiły sobie przerwę, Emily wybrała się więc na przechadzkę po mieście. Słońce na chwilę wyszło zza chmur i świeciło jej w twarz.
Spacer nie potrwał długo, bowiem panna Knight szybko poczuła się zmęczona. Jak zwykle przeceniła siły, a poranne stłuczenie znów o sobie przypomniało. Usiadła zatem na ławce i wyjęła z torebki powieść Catherine Michelson „Ustronie Domiceli”. Czegoś tak otchłannie złego nie czytała już dawno, ale skoro ostatni felieton panny Partridge w „Modern Herald” stanowił apologię pogardzanej „literatury dla kucharek” („To chyba dobrze, że kobiety z klasy pracującej też mają co czytać, i to jeszcze tanio!”), Emily uznała, że musi się z tym zjawiskiem zapoznać bliżej. W miarę lektury nabierała przekonania, że z tym akurat dziełkiem zapoznawać się nie powinien nikt. „Ustronie Domiceli” z jednej strony dawało do zrozumienia, że kobieta bez mężczyzny znaczy mniej niż nic, z drugiej – mężczyzn przedstawiało jako bandę zaślepionych instynktami, za to pozbawionych inteligencji, niewiernych i brutalnych kozłowieprzy. Wszystko to zaś było napisane językiem wołającym o pomstę do nieba. Panna Knight podejrzewała, że niejeden spośród sipajów ojca o wiele lepiej władał angielszczyzną.
Dlaczego takie byle co sprzedawało się w tysiącach egzemplarzy, podczas gdy czwarte już wydawnictwo odesłało Emily rękopis z podziękowaniem i adnotacją, że nie jest zainteresowane? Mogłaby wprawdzie spróbować z wydawcami powiązanymi z „Modern Herald” – słowo Eleonory Partridge otwierało niektóre drzwi – ale to by było pójście na łatwiznę. Poza tym dzieje profesora Seapa miały charakter rozrywkowy i popularny, a oni tam woleli bardziej artystyczny rodzaj twórczości.
- Emily? Emily Knight? Poznałam!
Podniosła wzrok znad potwornej powieści. Z prawej nadchodziła młoda kobieta w palcie z brunatnego weluru z futrzanym kołnierzem. Miała niemal sześć stóp wzrostu, a spod szerokiego kapelusza włosy lśniły w południowym słońcu jak fale roztopionej miedzi.
- Cordelia? – zapytała Emily niepewnie.
Zamiast odpowiedzi dawno niewidziana kuzynka z szerokim uśmiechem rzuciła się na nią i porwała ją w ramiona, ściskając Emily z taką radością, że wręcz podniosła ją na chwilę w powietrze. Niestety, panna Knight, postawiona z powrotem, oparła ciężar ciała na prawej nodze. Zachwiała się, syknęła z bólu, złapała krewną za rękaw, by nie upaść.
- Cordelio, miej litość! – powiedziała. – Też się cieszę, że cię widzę, ale jestem teraz kaleką…
- Co się stało? – zaniepokoiła się kuzynka.
- Wypadłam z wozu i trochę mnie połamało.
- Och, współczuję…  – Cordelia dopiero teraz dostrzegła parasolkę-laskę spoczywającą na ławce.
- Ty za to wyglądasz nadzwyczajnie – Emily zamaskowała swoje zaskoczenie komplementem, z lekką zawiścią patrząc na jej ogniście rude loki.
Nie widziały się, od kiedy miała niecałe czternaście lat. Cordelia Harris, kuzynka ze strony ojca, była starsza od Emily o ponad dziesięć miesięcy, ale biorąc pod uwagę, jak wyrosła od tamtego czasu, ktoś postronny mógłby oszacować różnicę wieku między nimi na pięć lat. Nie tylko była od panny Knight niemal o głowę wyższa, ale w ogóle wszystko miała większe. Nie tylko ubierała się modnie i stylowo, ale zachowała swą dawną bezpośredniość. Emily, choć sama była dość wysoką panną, czuła się przy Cordelii dziwnie onieśmielona.
- Cóż to, masz może kłopoty finansowe, że w lutym przesiadujesz na ławce zamiast iść do restauracji? – uśmiechnęła się kuzynka. – Bez urazy.
- Nic z tych rzeczy, tylko spacerowałam – odparła panna Knight uprzejmie. – Przyjechałyśmy z matką do miasta, ja już załatwiłam swoje sprawy, a teraz na nią czekam.
- To może poszłybyśmy coś przekąsić? Opowiesz mi, jak tam żyjecie…
Kuzynki udały się do cukierni, zamówiły po kawie i ciastku.
- Coś mnie dziś plecy bolą – mruknęła panna Harris, zajmując miejsce na krześle.
- Nie trzeba było mnie podnosić – odparła Emily.
- Nie, już wcześniej to czułam. Może mam niedobry gorset albo muszę wymienić materac.
- Wróciłaś do Walii na stałe?
- Niekoniecznie. W Londynie teraz niespokojnie, zeppeliny latają, więc postanowiłam przeczekać na prowincji.
- U nas też władze już się szykują na wypadek nalotów – stwierdziła Emily, przypominając sobie przeczytane w gazecie sprawozdanie z posiedzenia rady miejskiej. – To znaczy na razie sprzeczają się, jak te przygotowania miałyby wyglądać i kto będzie za nie odpowiedzialny.
- Ale do was raczej zeppeliny nie dotrą. Nasi dzielni lotnicy zatrzymają je jeszcze nad Londynem. No, czemu się nagle tak uśmiechnęłaś?
- Nic takiego. Cieszę się, że… jest ktoś, kto nas broni – wyjaśniła panna Knight. – Przyjechałaś sama czy z kimś z rodziny?
- Sama, ojciec musiał zostać w Londynie. Bank of England to nie jest robota, którą można rzucić z tak błahego powodu jak bomby spadające na głowę. Billy jest oficerem w Indiach, jako terytorialny, a mój narzeczony też walczy za króla i ojczyznę, więc radzę sobie sama. Dorabiam lekcjami rysunku. Za dwie godziny jestem umówiona u uczennicy.
Emily spojrzała na kuzynkę z podziwem. Oto kobieta, która umie o siebie zadbać i nie jest prawie od nikogo zależna! Gdyby tak sama mogła osiągnąć taki stan… I niewątpliwie kiedyś osiągnie, niech no tylko znajdzie wydawcę.
- Masz narzeczonego? – zauważyła. – Gratuluję.
- A co z tobą, droga kuzynko? – Cordelia spojrzała na nią badawczo. – Siedzisz na tej dzikiej prowincji między owcami a górnikami, wielkiego świata nie widzisz… Trzeba cię trochę rozruszać, żebyś kogoś poznała.
- Czemu zakładasz, że już nie poznałam? – zapytała Emily zaczepnie.
- Doprawdy? – ucieszyła się panna Harris. – Pierścionka nie nosisz…
- Bo to nie narzeczony. Ale na dobrej drodze.
Emily nie wiedziała dokładnie, czemu nagle postanowiła się zwierzyć. Z jednej strony Cordelia peszyła ją swoją wylewnością i ciekawstwem, ale z drugiej – panna Knight chyba pragnęła w końcu podzielić się z kimś swoimi przeżyciami sercowymi, a przy tym pokazać kuzynce, że nie jest od niej gorsza.
- Ach tak…  – westchnęła Cordelia. – Pamiętam, że w dawnych czasach byłaś strasznie nieśmiała. A jednak ci się udało. Kim jest ten szczęśliwiec?
- Jest…  – Emily zawahała się – brawym kapitanem.
- Jakim?
- Tak o nim mówi Rosjanin, który mieszka u wuja Roberta.
- Co się w tej Walii wyprawia? Ty masz narzeczonego, który nie jest narzeczonym, wuj Robert ma Rosjanina… Muszę was kiedyś odwiedzić. No, powiedz mi coś o nim.
Emily opowiedziała więc Cordelii pokrótce o znajomości z Tonym. Starała się trzymać suchych faktów, nie wchodząc w szczegóły swoich przeżyć wewnętrznych, ale i tak nie zdołała ukryć przesączającego się między wierszami czystego zauroczenia.
- Mój Boże, Emilko! – westchnęła panna Harris z zachwytem. – Takiego kawalera zdobyłaś, a nikomu się nie chwalisz?
- Nie chwalę się, ale też się specjalnie nie kryję. Matka wie o jego istnieniu i jest zadowolona.
- Samo istnienie to za mało! Powinnaś jednoznacznie dawać do zrozumienia, że on jest twój.
- Dlaczego?
- A gdyby tak chciał odejść? Jaki miałabyś dowód, że w ogóle byliście razem? Właściwie jeszcze nie całkiem go zdobyłaś. Zakochać się łatwo, a potem zostajesz ze złamanym sercem albo czymś jeszcze gorszym…
- Tak się nie stanie. Jemu na mnie zależy.
- Z pewnością. Ale czy na pewno tylko na tobie? Z marynarzami trzeba uważać.
- Czy ty coś insynuujesz? – panna Knight poczuła nagła niechęć.
- Skądże znowu! Tylko się o ciebie troszczę i dzielę moim doświadczeniem – Cordelia uśmiechnęła się szeroko. – Tak się składa, że mój narzeczony też jest oficerem marynarki. I jak teraz udowodnisz, że twój ukochany i mój ukochany to nie ta sama osoba?
- Nie piszesz przypadkiem jakichś książek pod pseudonimem? – Emily starała się zachować obojętny ton, choć nie podobała jej się ta rozmowa.
Panna Harris zignorowała pytanie, sięgnęła do torebki.
- Bez obawy, sama zobacz – powiedziała, podając kuzynce zdjęcie.
Emily ku sporej uldze stwierdziła, że nie Tony widnieje na fotografii. Cordelia w jasnej jedwabnej sukni siedziała na ławce na tle malunku przedstawiającego idylliczny staw. Przy niej – porucznik Royal Navy, chyba niższy od niej, w galowym surducie. Trzymali się za ręce i wyglądali na szczerze zadowolonych swoim towarzystwem.
- Od dawna jesteście zaręczeni?
- Nieco ponad rok – stwierdziła Cordelia. – Ricky jest całkiem milutki, ale teraz nie ma go w kraju. Trochę się zdziwi, nie zastając mnie w Londynie, ale cóż, im dłużej będzie tęsknił, tym chętniej do mnie wróci.
- I to niby on jest taki niestały w uczuciach?
- Niech by tylko spróbował! Całkiem dobrze nad nim panuję. A ty?
- Wolę osiągnąć porozumienie niż panować.
- Ach, kochana Emilko, jakże urocze z ciebie stworzenie i jak bardzo oderwane od prawdziwego życia. Porozumienie? Mężczyźni są mniej skomplikowani, niż się zdaje. Trzeba nimi umiejętnie kierować, a zrobią wszystko, czego pragniesz. Ot i całe porozumienie.
- Pozwól, że ze swoim wybrańcem będę postępować w sposób, który do tej pory się sprawdzał – Emily wreszcie wyraziła niezadowolenie z kierunku tej rozmowy.
- W porządku – Cordelia odstąpiła od ciągnięcia tematu. – Twój kawaler, twoje zasady. Ale gdybyś miała z nim jakiekolwiek kłopoty, zawsze możesz mi się zwierzyć, ja cię wszystkiego nauczę. Powiedz w takim razie, o co chodzi z tym Rosjaninem…

Kilka godzin później Mildred Knight z córką – i, rzecz jasna, Evansem, który wywinął się od poboru, nawet nie stając przed trybunałem – wracała do Aberlogwyn.
- Najgorszy był ten pułkownik – mówiła pani Knight. – Uparł się, że szofer musi iść, bo to fach potrzebny w armii, a ja mogę zatrudnić nowego. Ale im powiedziałam, że od trzech miesięcy szukam innego człowieka o takich kwalifikacjach i nikt się nie zgłasza. W gazetowych sprawozdaniach ludzie tak zawsze mówią i działa. No i na ciebie się powołałam, to też pomogło ich przekonać.
- Jak to? – nie zrozumiała Emily.
- Powiedziałam, że moja córka jest inwalidką i bez szofera będzie praktycznie skazana na pustelnictwo.
- I rzeczywiście pomogło?
- Dali Evansowi odroczenie na pół roku. Szkoda, że nie całkowite, ale najwyżej za pół roku się wymyśli co innego. A ty co robiłaś? Poszłaś przynajmniej coś zjeść?
- Tak, byłam w cukierni u Owensa. Reklamował się w gazetach, że oferuje gotowe paczki dla żołnierzy na froncie, więc od razu zamówiłam dla kapitana Scoldinga. Osiem szylingów sześć pensów.
- To bardzo uprzejmie z twojej strony – pochwaliła matka. – Pan kapitan na pewno to doceni.
Emily spojrzała przez okno. Nad wzgórzami, w przeciwnym kierunku, ciągnęły chmury, z których zaraz znowu miał lunąć deszcz.
- Cordelia jest w mieście - powiedziała.
- Która Cordelia? Harris? Znudził jej się Londyn?
- Uciekła przed nalotami i prowadzi w Caerphilly lekcje rysunku.
- Można by ją kiedy zaprosić. Na pewno potrzebuje pomocy.
- Wydawało mi się, że mama nie za bardzo ją lubiła – przypomniała Emily. – A wręcz mówiła mama, że Cordelia nie jest dla mnie wzorem do naśladowania.
- Lubić kogoś a mu pomagać to zupełnie inna para kamaszy.
- Chyba kaloszy.
- Wszystko jedno.
Zamilkły i przez chwilę słychać było jednostajny pomruk silnika, zza którego od czasu do czasu przebijało wycie wiatru. W jednym z takich momentów Emily wzdrygnęła się.
- Właściwie powinnam była wysłać mu jeszcze coś ciepłego – powiedziała. – Jakiś sweter, kalesony, szalik…  
- Czyś ty zwariowała? Panna, dżentelmenowi, kalesony? Co on sobie o tobie pomyśli?
- Że o niego dbam.
- Naprawdę musisz zacząć więcej wychodzić do ludzi – westchnęła pani Knight. – Nie martw się, da sobie radę. Ojciec przecież niedawno pisał: tam u nich jest taka pogoda w lutym, jak u nas w listopadzie.


11 komentarzy:

  1. Naśmieciłam pod poprzednim rozdziałem i w ogóle dosyć dziwnie się zachowałam, ale oczywiście na wszystko mam usprawiedliwienie. Wciąż czuję się z tym głupio, trzeba było mnie poprawić, kiedy przez tyle czasu konsekwentnie zwracałam się do ciebie we wszystkich możliwych żeńskich formach, bo naprawdę, poczułam się jak skończona idiotka, kiedy dotarł do mnie własny debilizim. Mam jednak nadzieję, że o ile ja zostałam potraktowana niepoważnie, to Brawego Kapitana traktujesz już całkiem poważnie i wciąż chcesz, żeby ci go komciać. Skomciam więc, przecież nie będę się na koło z ruskiego uczyć, no po co, najwyżej nie zaliczę, moje studia to żart. Nie mam pojęcia, co blogspot robi z usuniętymi przez autora komciami, wkleję więc tutaj to, co było pod poprzednim, wywalając wszystkie żeńskie formy. Dobrze? Dobrze. Prosz, to wtedy sobie o nim myślałam, teraz już nie pamiętam, musiałabym drugi raz czytać, lol:
    Joł, chwilę mnie tu nie było, nie? Ale widzę, że ktoś poczuł się w obowiązku zająć moje miejsce pod ostatnią nocią, więc nie jest źle, mam nadzieję, że mi wybaczysz, bo i w sumie nawet z dwoma rozdziałami do skomentowania mam żałośnie niewiele do powiedzenia. Fabuła się uspokoiła, jest BARDZO spokojnie, taka cisza przed burzą, dobrze myślę? JA CIĘ ZNAM, JA WIEM, ŻE TY COŚ SZYKUJESZ. Prędzej czy później znowu szczena opadnie mi do podłogi, czy to z powodu ogromnego wrażenia wywołanego twoim stylem, czy pomysłami. OPADNIE NA PEWNO, JA TU SIEDZĘ JUŻ W SUMIE NIE WIEM ILE, ja cię znam. Nie no, żarcik, dobrze wiem, że w ogóle cię jeszcze nie rozpracowałam, ale to dobrze, zaskakuj mnie dalej, niech sobie głupia Gabrysia nie myśli, że wszystko już widziała i wszystko przewidzi. :D
    Tak się chyba trochę po cichu dopominałam o tę Josephine i mam, nie? :D Znaczy tego, wiesz, ja wciąż gorąco kibicuję Lindzie, nie widzę Henry'ego w parze w kimś innym, a już na pewno nie z jakąś pindzią z Cejlonu, ale tego, cieszę się, że się coś o niej pojawił, bo wiadomo, zbyt kolorowo być nie może, a zaczęło się robić chłopakom (chłopakom, toż to mężczyźni dorośli!) za łatwo w życiu. CISZA PRZED BURZĄ, ŻE SIĘ POWTÓRZĘ, JA CZUJĘ MOIM WIELKIM NOSEM, ŻE TY COŚ KOMBINUJESZ PO CICHU. I że będę to przeżywać jak mrówka okres. :D
    Olololo, to Tony miał całkiem interesujących przodków. :D Szkoda, że on mnie właściwie rusza tylko, jak dzieje mu się krzywda albo jest razem z Emily, ALBO zaczyna być uroczo troskliwy wobec Vincenta (serio, nie żebym twierdziła, że jest be i fe, po prostu wciąż nie mogę go wyczuć) CO JEST ZE MNĄ NIE TAK, TONY JEST BOSKIM BRAWYM KAPITANEM, A DO MNIE NIE DOCIERA JEGO ZAJEBISTOŚĆ, BOŻE, CO SIĘ DZIEJE. Nie podoba mi się to, żeby nie było, jestem z siebie niezadowolona, że ty się produkujesz, żeby czytelnik mógł Tony'ego poczuć, a ja go wciąż nie czuję, jak nie ma obok niego kogoś, kto by go napędzał. ALE MOŻE W SUMIE TO DOBRZE, EJ, TEORIA FANOWSKA, TONY'EGO NAPĘDZAJĄ LUDZIE, KTÓRZY SĄ OBOK NIEGO, to brzmi pięknie i tego się trzymajmy. JUŻ GO CZUJĘ, FORGET EVERYTHING THAT I HAVE SAID (urwało mi tu od angielskiej gramatyki, czy mi nie urwało? :DDD).
    Trololo, wyobraziłam sobie Hardinga ściśniętego paskiem z talią osy i zaczęłam się durnowato podśmiechiwać na przystanku pełnym ludzi, bądź z siebie dumna. :D (jak masz dziś podejrzanie dużo wejść to to jestem głównie ja i mój lecący sobie w kulki telefon, który wypierdziela mnie bez pytania z aplikacji :D).
    Czuję się jak zły czytelnik, podniecam się tylko romansami i przeszkodami z romansach. :<<<<<<< No i bitwami, ale te akurat opisujesz świetnie, więc nimi nie mogę się nie podniecać. Następnym razem postaram też popodniecać się resztą wątków.
    Jooooł, ale komć. :D
    PS ZGADNIJ NA CO GŁOSOWAŁAM W ANKIECIE :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaaaaa teraz, wracając do rzeczywistości. W sumie to ten rozdział mnie niezbyt ruszył. Podejrzewam, że mamy tu do czynienia z kolejnym spokojnym przerywnikiem między rozdziałem, który zostawi mnie emocjonalnie rozchwianą, ale tego, studia mnie już przyzwyczaiły do śmiania się w jednej chwili i płakania w drugiej (mówię, jakbym co najmniej 3 lata przestudiowała, hahaha, więc tego, twardy zawodnik ze mnie, nie dam się. Poważnie zastanawiam się, o co chodzi z tą Cordelią - czy wpadła sobie tylko na chwilę i zaraz o niej zapomnimy, czy zostanie na dłużej i nawet może coś namiesza. Nie podejrzewam cię o posunięcia w stylu nieprzemyślanych postaci, więc ta druga opcja wydaje mi się dużo bardziej rozsądna, ale... No nie wiem, ta pogawędka między nią a Emily była dość niezobowiązująca, wcześniej nie pamiętam, żeby ktoś o niej wspominał (ale pamięć mam słabą, więc tego, proszę mnie poprawić w razie czego). No, jestem ciekawa, co dalej z nią będzie, jak to zawsze przy nowej postaci człowiek jest ciekawy.
      A co do kalesonów dla Tony'ego - owszem, trochę tak łyso wysłać na tym etapie znajomości kalesony dżentelmenowi, ale, let's be honest, jak zacznie piździć jak w kieleckim, to dżentelmen nie pogardzi. Choć póki co to proponowałabym Emily jednak zdecydować się na sweter. Albo szalik. Najlepiej własnoręcznie dziergany, nicie przeplatane miłością i te sprawy.
      I tego, poprzednia ankieta była chyba inna, nie? Bo w tej strzelam focha, głosować nie będę, wybór jest zbyt trudny, nie chcę, żeby komuś zrobiło się przykro.
      I kurde, powiedz mi, że Brawy Kapitan jest na poważnie, a nie robię z siebie skończonej idiotki, komentując go.

      Usuń
    2. Po pierwsze primo: Brawy Kapitan jest na poważnie. Czyż w innym przypadku chciałoby mi się wkładać w niego tyle czasu i wysiłku? W związku z tym takie opisywane przez ciebie reakcje, jak na przystanku, zawsze uważam za swój sukces. Cieszy mnie, że moja pisanina komuś sprawia radość.
      Po drugie primo: żeńskie formy na tym blogu mi nie przeszkadzają. Taką mam przyjętą personę twórczą. Przepraszam, jeżeli poczułaś się przez to potraktowana niepoważnie. (Na marginesie: ech, koło z ruskiego! Wspomnienia się we mnie budzą... Prawie, za moich czasów mówiło się "kolos".)
      Po trzecie primo: każdy komentarz tak czy inaczej jest przesyłany na gmaila, więc w razie czego mam kopię; zanim skasowałaś, już prawie udało mi się na niego odpisać, tylko teraz tę odpowiedź gdzieś mi wcięło... No i oczywiście wszystkie są mile widziane.
      Cordelia jest jedną z pierwszych wymyślonych do tego dziełka postaci cywilnych, ale trochę jeszcze jej koncepcja mi ulega pewnym wahaniom. W poprzednim rozdziale z udziałem Emily została wspomniana jednym słowem, na zasadzie "blink and you'll miss it". O przodku Tony'ego zaś było daleko-daleko, na początku.
      I jeszcze raz: tak, jest na poważnie. Stay tuned for more!

      Usuń
    3. A mnie cieszy, że mogę przestać popisywać się na prawo i lewo nieogarnięciem życiowym.
      Tak myślałam, że nie przepadł, ale uznałam, że wkleić jeszcze raz nie zaszkodzi, zafundowałam ci chyba niezłego mindfucka, skoro odpowiedź była już prawie gotowa, a tu bum, zniknęło. Musiałam pokasować najświeższe dowody zbrodni, żeby się pogodzić. Wiesz, niedorobiona Karolinka i te sprawy, mam tendencję do brania własnej głupoty do siebie. Ale już mi lepiej, czuję się pocieszona. Tak żem czuła, że Kapitan to poważna sprawa, ale z drugiej strony jest nie do końca poważna Natalie, więc wiesz... Mam wrażenie, że miałam prawo nabrać w pewnym momencie wątpliwości. (Czyżby nam przyszło mierzyć się na etapie studenckiego życia z tym samym kierunkiem? :P Taa, na to się wciąż mówi kolos, ja mówię koło, ale ja na wszystko mówię nie tak, jak trzeba. Tylko jestem chwilowo na etapie, w którym mam ochotę rzucić tym ruskim w cholerę i iść na historię, ale z drugiej strony nie chcę być bezrobotna. Ciężkie życie.)
      No, blinknęłam i missnęłam, widzisz, wiedziałam, że nie mogła się pojawić tak całkiem od czapy. A z dalekiego początku to ja pamiętam głównie strzelanie na oślep w zeppelina, dokładnie to, o które co jakiś czas ci suszę głowę (i pewnie jeszcze nie raz suszyć będę, ale tak to jest, jak się taki smaczek na sam początek funduje, pokutuj teraz, huehue).

      Usuń
    4. "Koło" też już za moich czasów funkcjonowało, ale nikt z moich znajomych tak nie mówił. Tak, też filologia wschodnia. I historia do tego.
      Wiesz, skoro mowa o Natalie (o której "nie do końca poważna" to takie niedomówienie) - nikt nie powiedział, że trzeba się ograniczać do jednej konwencji na raz. Te dwa blogi to są dwie zupełnie różne bajki o (chyba) zasadniczo odmiennych grupach docelowych. W obie wkładam możliwe maksimum talentu, ale to Brawy jest projektem flagowym i moją dumą poniekąd.
      Takie wstawki do blinkania i missowania okazują się mieć sens dopiero później, kiedy się czyta po raz drugi :D Za pierwszym po prostu stanowią element tła. W kwestii zeppelina, już powoli myślę, co będzie zaraz potem (np. dziś, w czasie jazdy na rowerze). Tymczasem siedzę właśnie nad rozdziałem trzydziestym trzecim, ale dziś raczej już nic nie wyciosam...

      Usuń
    5. Nie czytałam nigdy więcej Natalie niż dwie linijki, sugeruję się tym, co ktoś gdzieś kiedyś, nie pamiętam już gdzie napisał, brzmiało właśnie mniej-więcej "nie do końca poważna Natalie". Sugeruję się czyimiś słowami nie znając kontekstu, wybacz, słabo to wygląda z mojej strony. ;)
      Nie poganiam, dopiero tydzień od publikacji trzydziestego drugiego, masz jeszcze duuuużo czasu. :D Co do jazdy na rowerze i myślenia o fabule - nie polecam, dla własnego bezpieczeństwa. Raz mi się zdarzyło obmyślać fabułę podczas jazdy na rowerze i w ostatniej chwili odbiłam kierownicą, co pozwoliło mi uniknąć wlecenia przez tylną szybę do środka strzelonego na poboczu niebieskiego saicento (pamiętam, jakby to było wczoraj, mogłam zginąć, kurde blade, na saicento bym się zabiła). Taka przygoda, pośmiej się ze mną, ile to pułapek czeka na opkopisarza, kiedy wyjdzie se swojej jamy. :D
      Pomyślnego ciosania! :D

      Usuń
    6. Może to Niofomune, pisała coś w ten deseń pod jednym z wczesnych rozdziałów.
      Czasu mam dużo, ale imperatyw tworzenia bywa bezlitosny. W tamtą niedzielę były moje urodziny i zostały uczczone publikacją nowych rozdziałów obojga blogów, więc wychodzi na to, że stosowana przeze mnie konsekwentnie zasada płodozmianu została nieco naruszona i teraz znów kolej na Brawego. Z rowerem mam na tyle doświadczenia, że obmyślanie fabuły nie grozi mi zdarzeniem drogowym. Seicento jak seicento, mój kolega kiedyś przywalił w kontener na śmieci... U mnie najpoważniejszym wypadkiem było lądowanie na asfalcie, związane z podarciem nowych spodni, ale to jeszcze w czasach przedblogowych :D
      Nie będę się specjalnie spieszyć z kolejną notką, w końcu nie chcę wypuszczać braków - w każdym razie może powoli, z pewną taką nieśmiałością, coś się zacznie dziać.
      Wracając do twojego drugiego komentarza - właśnie, szalik! Czymże byłby pilot bez szalika? Dunmore przynajmniej ma swój czerwony fular w żółte grochy... :D

      Usuń
    7. No to przyjmij spóźnione wszystkiego najlepszego, fajną masz datę. :D (Zawsze zazdrościłam ludziom, którzy się w jakiś bardziej znaczący dzień urodzili, nie wiem czemu, nie mam na to uzasadnienia nawet.)
      Nie poganiam, nie poganiam, po prostu postaraj się dać coś w okolicy zimowej sesji, żebym mogła wstać pewnego dnia rano i powiedzieć sobie "yolo, idę zaliczyć historię Rosji, a potem Brawy!". ;P
      Mówię, niech mu Emily zrobi na drutach! Jak nie umie, to niech się z miłości nauczy, wiesz jakie to by było urocze, wyjąć z paczki nieporadnie wydziergany szalik, tu krzywo, tu nitka wystaje, ale jak się dziewczyna dla swojego kapitana postarała! (No chyba że nie doceniam Emily i jest w te klocki całkiem niezła, ja tam nigdy drutów nie ogarnęłam, a miałam naprawdę dużo chęci...) Niech mu zrobi szalik z jakimś zabójczym wzrokiem/kolorem, ja cię proszę, to będzie takie urocze! (Lol, wiesz, że robi się poważnie, gdy czytelnicy zamiast dziękować za dodanie rozdziału zaczynają stawiać warunki. :D) (BTW, jakoś umknął mi fular Dunmore'a, znaczy wiedziałam, że ma coś w żółte grochy, ale ta nazwa mi wleciała jednym uchem i wyleciała drugim, mi tak wiele rzeczy w życiu umyka, ale mniejsza o to, wyguglałam sobie właśnie i aż mnie ścięło, bo ja się przez tyle lat zastanawiałam, jak to gustowne dziadostwo pod szyją przystojnych dżentelmenów się nazywa, co mi na jego widok kolana miękną...).

      Usuń
    8. Dziękuję za życzenia, chociaż spóźnione. To kiedy masz tę sesję? Postaram się wyciosać rozdział na odpowiedni termin :D

      Usuń
    9. Od 28 stycznia do 10 lutego, czasu masz ohohohoho i jeszcze trochę. :P Ale nie klej pode mnie rozdziału, bo się inni czytelnicy obrażą, że specjalne traktowanie i te sprawy. ;D

      Usuń
    10. Spokojnie, fabuła będzie iść według wcześniej wyznaczonego planu, ale termin pozwoli mi się lepiej zmobilizować :D

      Usuń