Rozdział 63. Nowy port




Hydroplan wyglądał fatalnie.
Mechanicy wciągnęli go do hangaru, ustawili w głębi i trochę podparli, żeby się nie przechylał. Zdjęli śmigło, chłodnicę i wymontowali inne ruchome elementy. Obok, na drewnianych kozłach, rozłożone było prawe skrzydło, górne i dolne. Podarte płótno i napęczniałe deski sprawiały przygnębiające wrażenie. Nawet gdy drewno zdoła wyschnąć, to nie wiadomo, czy odzyska swoje pierwotne właściwości.
– Jedno skrzydło złamać, to rozumiem – stwierdził Dave Upton. – Ale żeby oba jednocześnie, to myślałem, że tylko kapitan Dunmore potrafi!
A jednak samolot Dunmore’a stał z przodu hangaru, przy samych wrotach. Tim Pegg siedział w kokpicie obserwatora i naprawiał dynamo napędzające radiostację. Smętny wrak wyłowiony z kanału La Manche był maszyną kapitana Scoldinga. Już od poprzedniego wieczora słuchy o tym, że Scoldinga zestrzelili, zaczęły chodzić po Dunkierce.
– Da się to w ogóle poskładać do kupy? – powątpiewał mechanik Frampton.
– Wszystko się da, tylko trzeba mieć materiały! – powiedział bosman George Angus, piłując przy warsztacie metalową rurkę. – Dziś rano poszedł raport do dowódcy skrzydła, żeby przysłali nam trochę świerka, to zobaczymy, co dalej.
Szybkim krokiem do hangaru wszedł Ron Boswell, niosąc na ramieniu butlę z gazem do spawania. Podobnie jak inni, po zejściu na ląd zamienił mundur marynarski na kurtkę, spodnie i czapkę khaki, o kroju zbliżonym do umundurowania wojsk lądowych, tyle że z emblematami Royal Navy. Jedynie Angus chodził jeszcze w granatowym mundurze, na którym nie było aż tak widać zabrudzeń powstałych przy robocie.
– Słyszał pan, bosmanie? – odezwał się Boswell, stawiając butlę pod ścianą. – Yuan Shikai nie żyje!
– Skąd wiesz? – zapytał zaskoczony Angus. – Już myślałem, że znowu…
– Czytałem w gazecie. Podobno ogłosił się cesarzem i kazał nawet wyprodukować odpowiednią porcelanę, ale nie zdążył oficjalnie zrobić uroczystości objęcia tronu, bo zachorował i umarł.
– No to jak teraz? Doktor Sun będzie prezydentem?
– A bo ja wiem? – Ron wzruszył ramionami. – Stary cesarz jeszcze żyje.
– Jaki stary? To przecież dzieciak.
– Ale ze starej dynastii. Myśli pan, że go z powrotem posadzą na tronie?
– Wybaczy pan, bosmanie – odezwał się Clarke – ale o czym wy rozmawiacie?
– To polityka międzynarodowa, Clarke. Poważne sprawy – odparł Boswell.
– U Francuzów jest jeden Chińczyk – zauważył Pegg. – Można by go zapytać, co o tym sądzi.
– Zagadnąłem go, ale to nie Chińczyk, tylko Annamita. Za bardzo sobie nie pogadaliśmy.
Ron Boswell zdjął z gwoździa okulary spawalnicze, przetarł szkła ścierką i po chwili odwiesił z powrotem.
– Wie pan co, bosmanie? – zapytał, wskazując samolot Scoldinga. – Jeśli damy radę go naprawić, to urlop nam się należy jak psu miska.
– Najwyższa pora by była! – stwierdził Dave Upton. – Pojadę do Paryża i przepiję cały żołd!
– Chyba pojadę z tobą – powiedział Tim Pegg. – Muszę się przekonać, czy to prawda, co gadają o Francuzkach. Jak pan sądzi, bosmanie?
Angus odwiesił piłę do metalu, wziął za to pilnik i zaczął wygładzać koniec obciętej rurki, żeby nie można się było o nią pokaleczyć.
– Po to nie musisz jechać aż do Paryża. Przeca już jesteś we Francji!
– Ale Paryż to jednak… ma opinię. Może nawet jakieś Murzynki się tam trafią. Pamiętacie, jak stary Throat opowiadał?
– Daj spokój, Throat to kowal, jemu wszystko jedno… nieważne.
Szef mechaników zamyślił się na moment.
– Ruda Ethel, to dopiero była utalentowana grzesznica! Mistrzyni w swoim fachu! Ale jeszcze łońskiego roku wyjechała do Francji za wojskiem i tyle ją widzieli.
– Myśli pan, że jeszcze żyje? – zapytał Upton.
– Nie będę wiedział, dopóki nie sprawdzę. Hawr, Calais, Boulogne – może być wszędzie.
Zadzwonił telefon. Angus rzucił się do słuchawki i odebrał.
– Ronnie, leć na pomost – powiedział do Boswella. – Dunmore czegoś od ciebie chce.

Dywizjon siedział w Dunkierce od dwóch tygodni. Po powrocie z urlopu zdrowotnego kapitan Scolding dowiedział się o przeniesieniu. Zostawił w Chopham Traylora i większość obserwatorów jako jądro nowej obsady bazy, która miała wkrótce otrzymać świeże uzupełnienia. Sam z Dunmore’em, Braeburnem i Roelofsem oraz towarzyszącymi obserwatorami wsiadł na statek transportowy i popłynął na kontynent. We Francji nowy przełożony przydzielił mu jeszcze dwie załogi, które utworzyły eskadrę B pod dowództwem Pietera Roelofsa.
Brytyjczycy utrzymywali w mieście silną obecność, korzystając z instalacji użyczonych przez marynarkę francuską i budując własne. Również i lotnictwa morskiego nie brakowało. Stacjonowały tam pododdziały myśliwskie, rozpoznawcze, a nawet mieściła się baza sterowców. Kapitan Scolding był zadowolony, bo rozległość bazy w Dunkierce oznaczała, że przypadało na niego stosunkowo mniej pracy administracyjnej. Dostał gabinet na drugim piętrze jednego z budynków koszarowych, z widokiem na hangary, i odpowiadał bezpośrednio przed dowódcą skrzydła.
W południe Tony siedział w gabinecie. Od czasu do czasu przechodziły go dreszcze i z niechęcią myślał o perspektywie przeziębienia, ale ogólnie nie narzekał. Mogło być gorzej. Dużo gorzej. Czym jest w porównaniu z tym przeziębienie?
Służba płynęła rutynowo i dzień w dzień, z pominięciem niesprzyjającej pogody, dywizjon wykonywał patrole ku północnemu wschodowi, od czasu do czasu nękając niemiecką żeglugę u wybrzeży Belgii albo bombardując okręty podwodne. Zdarzały się też starcia z samolotami nieprzyjaciela: już trzy dni po przybyciu Charles Howlett zaliczył pierwsze zestrzelenie. Dunmore zapowiedział wtedy, że z tak uroczystej okazji pojedzie z nim do Paryża i nauczy go udawać gargulca na dachu katedry Notre-Dame.
Poprzedniego dnia wylecieli w parze Scolding i Braeburn. To miał być zwykły, rutynowy patrol – jak Bóg da, to nie spotkają nieprzyjaciela i wrócą do bazy na podwieczorek. I do pewnego momentu był.
– Sterowiec na drugiej! – zawołał nagle Henry Vincent, przekrzykując wycie wiatru i ryk silnika.
Tony spojrzał w kierunku wskazanym przez przyjaciela. W oddali, na tle nawisu kłębiastych chmur, widniała pękata sylwetka aerostatu. Przez moment kapitana przeszedł zimny dreszcz na wspomnienie tego, jak ostatnim razem wyglądała jego konfrontacja z zeppelinem. Rzucił okiem w tył na Vincenta, skręcił w prawo i wziął kurs na tamtą maszynę. Henry zaczął dawać sygnały Evanowi Borkerowi w tylnym kokpicie drugiej maszyny, a Braeburn szybko dołączył do manewru.
Nie trzeba było wiele czasu, aby na powłoce oddalonego statku powietrznego dało się rozróżnić znajomą niebiesko-biało-czerwoną kokardę. To był brytyjski sterowiec. I miał kłopoty. Niczym szerszenie uwijały się wokół niego dwa samoloty z czarnymi krzyżami.
– Idziemy z odsieczą! – zawołał Scolding do Henry’ego. – Gotowość bojowa!
Porucznik Vincent szybko dał znak skrzydłowemu, a potem przygotował lewisa do strzału. Tony ściągnął wolant, wchodząc wyżej. Właściwie shorty nie nadawały się do tej roboty, to było zadanie dla myśliwców, ale rzucił się do ataku, zanim jeszcze ta refleksja zdążyła mu przyjść do głowy. Liczył na to, że samo przybycie dwóch brytyjskich maszyn skłoni Niemców do odwrotu.
Jednak nieprzyjaciel nie zamierzał się zniechęcać. Jeden z niemieckich myśliwców oderwał się od ostrzeliwania sterowca i w ciasnym zwrocie przez prawe skrzydło uderzył na Braeburna, który sam też szybko odbił w prawo, by otworzyć Borkerowi pole ostrzału. Zaterkotały karabiny. Załoga sterowca, chwilowo odciążona, próbowała uciec w górę, poza pułap przeciwnika, lecz szło jej to dość wolno. Strzelec w gondoli, na ile mógł, omiatał ogniem niemieckie myśliwce, ale były za szybkie.
Kapitan Scolding uznał, że ma do czynienia z samolotami Pfalz. Podczas gdy Braeburn i Borker prowadzili walkę z jednym, drugi usiłował podejść Tony’ego od nieosłoniętej strony. Kapitan manewrował jak szalony, przy gorączkowym przekręcaniu wolantu znów zaczął pulsować ból świeżo zagojonego ramienia. Na razie Hun nie mógł go zaatakować od przodu, ale ogólnie był szybszy i zwrotniejszy. Manewry wymagały coraz większego wysiłku. Henry się starał, ale nieprzyjaciel wchodził w jego celownik najwyżej na parę sekund, za mało, żeby poczęstować go serią.
W pewnej chwili Tony ułowił kątem oka Braeburna zmagającego się z drugim przeciwnikiem, a kiedy oderwał od niego wzrok, okazało się, że… zgubił swojego. Zanim odzyskał orientację, od dołu zaświstała seria. Z prawego płata posypał się deszcz wiórów i strzępków płótna. Nikczemny Teuton zaatakował spod brzucha! Jak można było do tego dopuścić!? Scolding szybko zrobił beczkę w lewo, uciekając płat z zasięgu karabinów przeciwnika, ale kiedy wychodził z tego manewru, zdał sobie sprawę, że nie może odzyskać równowagi. Stracił panowanie nad shortem, który spadał ku morzu! Fragmenty poszycia skrzydła trzepotały wściekle na wietrze, dołączały do nich ciemne wstęgi dymu, ale Tony był tak zajęty próbami przywrócenia kontroli, że nawet nie przejął się tym tak bardzo, jak powinien.
Kiedy wreszcie zdołał wyrównać pozycję, kurs i wysokość, okazało się, że przeciwnik też dostał i z czarnym ogonem dymu spadał w kierunku morza. Trudno było powiedzieć, kto go trafił, ale chyba sterowiec, bo Braeburn właśnie zmuszał do ucieczki drugiego pfalza. Potyczka zakończyła się zwycięstwem.
Ze względu na uszkodzenia kapitan Scolding ogłosił zakończenie patrolu i obrał kurs powrotny. Braeburn zameldował przez radio, że Niemca przepędził i prosi o zgodę na odprowadzenie sterowca w bezpieczne miejsce.
Zniszczenia prawego skrzydła sprawiały wrażenie dość poważnych, a dolny płat wyglądał jeszcze gorzej niż górny. Tony musiał jak najszybciej przekazać shorta do naprawy jako priorytetowe zadanie dla mechaników, ale oceniał, że do bazy zdąży dolecieć, jeśli nie będzie wykonywał zbyt gwałtownych ruchów. Niewiele się pomylił.
Udało mu się wrócić do Dunkierki i schodził do lądowania nad basenem portowym, gdy oba posiekane kulami prawe skrzydła nie wytrzymały przeciążenia i całkiem po prostu się oderwały. Scolding nie pamiętał dokładnie, co widział i czuł w następnych sekundach, ale nagle znalazł się w zimnej wodzie, rozpaczliwie walcząc o oddech, gdy jego twarz zalewały fale. Przed utonięciem uratowała go kamizelka ratunkowa. Ale przede wszystkim Henry Vincent, bo gdyby nie wyciągnął Tony’ego z kokpitu, i kamizelka nic by nie pomogła.
Jeszcze przez kilka godzin od wyłowienia kapitan dochodził do siebie. Włóczył się po bazie, pił koniak i nie myślał najwyraźniej o niczym. Dopiero po zmroku wziął się za sprawy organizacyjne. Powiedziano mu, że kiedy short runął do wody, sam Dunmore z kilkoma marynarzami wypłynął szalupą, by ratować kolegów. Wkrótce później wrócili Braeburn i Borker, odprowadziwszy sterowiec do bazy w innej części miasta.
Tony i Henry wyszli z tego cało, tylko doszczętnie przemoczeni i, rzecz jasna, nieco nerwowi, a Scoldinga zaczęło znowu boleć nadwerężone ramię. Za to maszyna znajdowała się w znacznie gorszej kondycji. Całą noc przeleżała w basenie portowym i dopiero o świcie Angus, z pomocą przysłanego przez Francuzów żurawia, wyciągnął hydroplan z wody. Nie było wiadomo, czy w ogóle jeszcze będzie się dało nim latać. Całe śniadanie oficerowie dyskutowali w kantynie, czy można to liczyć jako zestrzelenie, skoro Niemiec nie widział momentu, w którym samolot Tony’ego się rozleciał. Z jego perspektywy należałoby to traktować jako uszkodzenie, w najlepszym razie zestrzelenie niepotwierdzone.
Dowódca dywizjonu pozostawał chwilowo bez własnej maszyny, ale w tej sytuacji tak czy owak nie był w kondycji do latania. Potrzebował dnia odpoczynku, zanim w ogóle mógł się porządnie wziąć do roboty. Tymczasem należałoby chyba złożyć wizytę sterowcom…
Do gabinetu wszedł bez pukania Henry Vincent. Wyglądał na nieco poruszonego, w dłoni trzymał otwartą kopertę i list.
– Napisała? – zapytał Tony.
Porucznik Vincent skrzywił się, pokręcił głową.
– To nie ona, to Josephine.
Tony westchnął. Wspominając swój fatalny stan ducha z wiosny, odnosił coraz silniejsze wrażenie, że ostatnio zamienili się z Henrym miejscami. Teraz to Scolding był na ogół pogodny, a Vincent wciąż się smucił. Trudno mu było się dziwić, Tony też by wariował, gdyby Emily nie pisała od tylu tygodni. A kiedy wreszcie porucznik dostał list, okazało się, że nie od tej panny, co trzeba…
– A to ciekawostka – skomentował kapitan. – Co słychać na Cejlonie?
– Pisze, że jeśli szybko wrócę na wyspę, to jej rodzina załatwi mi stanowisko w sztabie dowódcy Sił Obrony Cejlonu. Jakby nie wiedziała, że uciekłem z wyspy właśnie dlatego, że już miałem dość rodziny, która mi wszystko załatwiała.
Scolding wstał z krzesła. Objął Vincenta ramieniem i spojrzał mu poważnie w oczy.
– Drugi raz uratowałeś mnie przed utonięciem – powiedział. – Nigdy nie spłacę tego długu.
– Nie robiłem tego dla nagrody, tylko dla ciebie – oznajmił Henry. – I broń Boże, żeby kiedyś miało dojść do sytuacji, w której to ty będziesz musiał ratować mnie. Ale jeśli masz ochotę okazać mi wdzięczność, to nie pogardzę kilkoma dniami urlopu.
– Nie ma sprawy! – odparł Tony, wracając do biurka. – Już piszę wniosek do dowództwa. Należy ci się jak mało komu.
Porucznik Vincent schował list od Josephine do kieszeni.
– Muszę pojechać do Portsmouth. Odchodzę od zmysłów, to nie jest normalne, żeby Linda tak długo nie odpisywała.
– Mówiłem ci, pewnie wyjechała na wakacje.
– Ale jest już październik!
– A więc może zrealizowała swoje marzenie o wyrwaniu się z prowincji?
– Może. Tylko czemu ja nic o tym nie wiem? Dlaczego milczy? Muszę pojechać i wszystkio sprawdzić na miejscu.
– Na pewno nie ma powodu do paniki, nic złego się nie stało – uspokoił go Tony. – Złe rzeczy dzieją się u nas.
– Ten optymizm jest, jak na ciebie, podejrzany… – Vincent zmierzył przyjaciela badawczym spojrzeniem.
– Nie. Po prostu przypominam sobie, jaki byłem, zanim przywaliłem głową o szafkę na HMS „Evelyn”. Idziesz na obiad do sterowców? Chętnie bym zobaczył, komu ocaliliśmy skórę.

Po niebezpiecznym wodowaniu kapitan Scolding wrócił do siebie znacznie szybciej, niż sądził. Nie bez znaczenia dla poprawy nastroju było to, że w stresujących momentach zaczynał kierować swe myśli ku Emily. A było o czym myśleć.
Pierwszym, co tamtego ranka ujrzał po przebudzeniu, okazało się subtelne oblicze Emily. Długo patrzył na nią w milczeniu. Wiedział, że to niemożliwe, ale nie chciał jej opuszczać. Pragnął, aby już każdy dzień tak się dla niego zaczynał.
Dopiero po chwili Tony zdał sobie sprawę, że panna Knight ubrana jest w koszulę nocną, a jeśli czegoś był pewien, to tego, że na pewno jej na sobie nie miała, kiedy zasypiał. Rozejrzawszy się nieco, poczuł jeszcze większą dezorientację, bo okazało się, że leżał w swoim pokoju, a nie w sypialni Emily. Oboje musieli w pewnym momencie przenieść się z jednego pomieszczenia do drugiego, ale zupełnie sobie tego nie przypominał. Z tej nocy pamiętał za to mnóstwo innych rzeczy. O, jak dobrze on je pamiętał. To było dla niego aż za dużo wrażeń, znacznie więcej, niż jego mózg umiał na raz przetrawić.
Nie uważał się za człowieka szczególnie doświadczonego na niwie miłosnej, a już szczególnie, gdy chodziło o miłość fizyczną. Coś tam kiedyś przeżył, ale za mało, żeby to cokolwiek znaczyło: przeszedł inicjację i nic ponadto. Był jeszcze midszypmenem w trakcie szkolenia. Nie pamiętał twarzy tamtej kobiety, nie mówiąc nawet o jej imieniu, nie mógł sobie przypomnieć, gdzie to było, w Singapurze czy w Bombaju. Całe tamto zdarzenie potraktował jako jeszcze jeden egzamin do zdania, tyle że zarządzony nie przez instruktorów, a przez kolegów. Zdał, a potem zapomniał. Odtąd na czyjeś gawędy albo sensacyjne doniesienia o erotycznych przygodach i namiętnościach reagował z zażenowaniem, a czasem z niejaką ironią. Do momentu, aż na niego nie trafiło. A tamtej nocy w Southend, w rozpalonych objęciach Emily, w pełni zrozumiał, o co ludzie robią tyle szumu.
Wyciągnął dłoń i przesunął palcem po jej czole, wzdłuż nosa i po dolnej wardze. Na twarz ukochanej wypłynął łagodny uśmiech i już po chwili otworzyła oczy.
– Teraz jestem wystarczająco grzeszna, żeby zostać prawdziwą pisarką – odezwała się. – Gdyby nie moja noga, to niedługo zaczęłabym nosić spodnie.
Tony objął ją ramieniem. Poprzez tkaninę koszuli jego palce wyczuwały upajające ciepło kobiecego ciała. Obdarzył Emily czułym pocałunkiem, a jego druga dłoń natrafiła akurat na jej udo, gdy nagle z dołu zaczął dobiegać chrzęst przekręcanego klucza.
– Wróciła! – wyszeptała panna Knight z irytacją.
Szybko pocałowała go w czoło, wyswobodziła się z jego ramion, wstała z łóżka i najszybciej, jak na to pozwalała zdeformowana noga, pospieszyła do drugiego pokoju, by nic nie wyglądało podejrzanie, zanim Cordelia Harris wejdzie na górę.
Nie wiadomo, czy ruda kuzynka zorientowała się, co między nimi zaszło, ale nawet jeśli tak, to nie dała nic po sobie poznać. Przez cały następny dzień, jak i przez dwa kolejne, nie rzucała żadnych aluzji. Czasem przyglądała się Tony’emu z zagadkowym uśmiechem, ale kapitan był świadom, że mógł on oznaczać dziesiątki rzeczy.
Pozostałe trzy dni narzeczeni wykorzystali do maksimum. Wsparta na ramieniu Scoldinga, Emily w końcu dotarła do krańca molo. Spacerowali po promenadzie, chwytali na szezlongach przed domem ostatnie promienie letniego słońca, a nawet wybrali się do kina w southendzkim kursalu. Ale tamta pierwsza noc już się nie powtórzyła – między innymi dlatego, że Cordelię rozbolały plecy, więc już nigdzie na wieczór nie wychodziła. Tony był wtedy bez wątpienia szczęśliwy, ale mimo wszystko czasem się obawiał, że jego wewnętrzne demony mogą niedługo powrócić.
– Nawet nieszczęśliwy wolę być z tobą niż bez ciebie – powtórzył szeptem to, co jej wtedy powiedział.
Założył czapkę i poszedł na obiad.
Na dworze dołączył do niego Henry, Braeburn z Borkerem, a wkrótce zjawił się i Dunmore. Zatrzymali ciężarówkę zmierzającą w stronę bazy sterowców i wsiedli na pakę, siadając na skrzynkach konserw.
– Z tego wszystkiego zgubiłem papierośnicę – stwierdził kwaśno Northumbryjczyk. – Wysunęła mi się z kieszeni i chlup!
– Papierośnicę? – zdziwił się Henry. – Nie wiedziałem, że palisz.
– Nie palę, mam do częstowania. Poza tym to prezent. Dostałem ją przed wojną od lorda Falstone’a.
– Poproś go o następną – zaproponował Braeburn.
– Tyle że on jest teraz w Kanadzie.
Wkrótce dojechali do bazy sterowców. RNAS zagospodarowało na ten cel dawną fabrykę kół do wagonów, stawiając na posesji hangar, który sam wyglądał jak hala fabryczna. U jego otwartych wrót, wychodzących na północ, ku morzu, mechanicy przesuwali wielki, pękaty kształt z podwieszoną pod spodem czteroosobową gondolą. Scolding nie mógł dojrzeć, czy to ten sam sterowiec, z którym mieli do czynienia poprzedniego dnia.
Kwatery oficerskie urządzono w budynku dyrekcji, a na kantynę zaadaptowane zostało pomieszczenie biurowe. Kiedy Tony i większość jego eskadry weszli do środka, od jednego ze stolików z lewej wstał nagle płowowłosy oficer średniego wzrostu, spokojnie dotąd palący fajkę.
– Co, to znowu wy? – zapytał zaskoczony.
– Jamesie Foy – odezwał się Dunmore – a cóż się stało, że porzuciłeś wygodne stanowisko w Walii i przyjechałeś do tego barbarzyńskiego kraju, gdzie zamiast whisky pije się sok ze skwaśniałych winogron?
– Jakby Niemcy mi nie wystarczyli! – zawołał kapitan Foy z radością, witając dawnych kolegów. – Gotów jestem z wrażenia zeżreć własną czapkę, jeśli się dowiem, że to ty, Dunmore, odpędziłeś wczoraj ode mnie Hunów.
– Twoja czapka jest bezpieczna – zapewnił Scolding – bo w tym patrolu towarzyszyli mi obecni tu panowie: Borker przy karabinie i Braeburn za sterami.
– To wyście lecieli tym balonem? – zapytał Evan Borker, ściskając dłoń starszego oficera.
– Tylko nie balonem! – Foy skrzywił się złowrogo, wywołując lśniący złośliwą satysfakcją uśmiech na licu Northumbryjczyka.
– Przyszliśmy zobaczyć, w jakiej kondycji jest załoga. Nie sądziłem, że zastaniemy akurat ciebie – oznajmił Tony.
– Cóż, kiedyś ja was wyciągnąłem z kłopotów, teraz przyszła kolej na odpłatę. Dzięki wam bardzo, było naprawdę gorąco. Zresztą… straciłem jednego człowieka z załogi.
– My też o mało nie przypłaciliśmy tego życiem – przyznał Henry Vincent.
– Właśnie – zgodził się Scolding. – To z pewnością nie był szczytowy pokaz moich umiejętności.
Usiedli wszyscy przy stoliku i zamówili coś do jedzenia, a Foy znów zapalił fajkę. Tony opowiedział koledze z czasów szkolenia o awarii swojej maszyny nad basenem portowym, a potem, wraz z Henrym i Dunmore’em, szerzej wdali się w opowieści, o tym, co się zdarzyło od czasu, gdy ostatnio spotkali Foya w irlandzkim Queenstown.
– Cóż, Dunmore, stary północny byku! – stwierdził Foy. – Przy twoim temperamencie nie sądziłem, że cię jeszcze zobaczę żywego.
– Wiesz – odparł Northumbryjczyk – jakoś nie mam za bardzo ochoty umierać.
– Po dwóch latach wojny doszedłeś do takiego wniosku? – zdziwił się Foy. – Lepiej późno niż wcale.
– O właśnie – zauważył Braeburn. – „Lepiej późno niż wcale”. Jeśli dożyję setki, każę to sobie wyryć na nagrobku.
Foy splótł dłonie, opierając łokcie o blat. Na jego palcu wyraźnie zalśniła obrączka.
– Widzę, że w końcu usidliłeś porządną pannę – zauważył Dunmore. – A miałem być twoim drużbantem!
– Nie moja wina, że uciekłeś przed tak odpowiedzialnym zadaniem aż gdzieś na Śródziemnomorze. Wolałeś Turków od mojego towarzystwa!
– Turka przez cały ten czas spotkaliśmy jednego – przyznał Henry Vincent. – Braeburn może opowiedzieć o nich więcej, bo był na Gallipoli.
– Gallipoli? – powtórzył Foy. – Słyszałem, że tam było piekło, nie to, co u nas, same nudne patrole. Przeczytałem w gondoli całą bibliotekę dwa razy, dowódca miał mnie dość, bo zaczynałem mówić cytatami.
– Ja żem był we Flandrii – wtrącił Borker, chcąc jakoś zaznaczyć swoją obecność. – Ganialiśmy trochę Hunów, ale potem zaczęła się wojna pozycyjna i siedź tu w okopach… To już wolałem samolot.
– A co z wami? – James Foy zwrócił się do Tony’ego i Dunmore’a. – Dalej stanu wolnego, co?
– Ja się żenię w grudniu – odparł Scolding. – Też z Walijką, ale z Glamorgan.
– No to będziemy prawie sąsiadami. Co to jest ta setka mil… A ty, Dunmore?
– Na razie bez zmian – powiedział Northumbryjczyk. – Nie ufam kobietom, którym podobają się tacy mężczyźni jak ja.
– Ruda Cordelia jest już przeszłością? – zapytał Vincent. – Kazałeś wypisać jej imię na kadłubie, a teraz skreśliłeś.
– Podoba mi się optycznie, ale bym z nią nie wytrzymał.
– Jak to? Wyglądała na nie mniej postrzeloną od ciebie.
– Szaleniec wśród zwykłych ludzi może być geniuszem, ale szaleniec wśród innych szaleńców jest po prostu jednym z wielu wariatów.
– Ty filozofie! – warknął Foy. – Jedno ci poradzę, zanim zaczniesz się żenić, sprawdź rodzinę panny.
– Czyżbyś przeżył w tej materii brutalne rozczarowanie? – zapytał Braeburn.
– Wręcz przeciwnie! Ze wszystkimi mam dobre układy.
– A więc zwiodłeś na manowce nie tylko pannę, lecz także jej całą rodzinę! – odezwał się Dunmore. – Wiedziałem, że z ciebie łotr!
– Zresztą teść jak teść – powiedział Foy, puszczając Northumbryjczyka mimo uszu – ale nawet nie przypuszczałem, że trafi mi się tak świetny szwagier. Inżynier, ale jest wspólnikiem w firmie wytwarzającej bieliznę męską. Namówiłem go, żeby zaczął produkcję elektrycznych kalesonów.
– A po kij komuś elektryczne gacie? – zdziwił się Borker.
– To świetna rzecz na dużych wysokościach. Albo zimą. Kiedy gatki cię dodatkowo grzeją, nie musisz tyle inwestować w grube okrycie. Zakładasz coś cieńszego i masz więcej swobody w kokpicie.
– Ja ciągle marznę – przyznał Henry Vincent. – Chętnie bym sobie sprawił coś takiego.
– To się świetnie składa, poruczniku! Wszystko jest na razie na etapie prototypów. Mój szwagier, inżynier Penrose, będzie potrzebował chętnych do testów. Oczywiście już zamówiłem parę egzemplarzy dla swojej załogi, ale przydadzą się dla porównania próby na różnych wysokościach i w różnych statkach powietrznych. Tu trzeba jeszcze sporo dopracować, czy lepsze będą na baterię, czy na dynamo, takie rzeczy.
– Jeśli na baterię, to się nada nie tylko dla lotników – zasugerował Borker. – Na przykład wartownik w okopach, stoi na deszczu i wietrze, zimno mu…
Przy drzwiach kantyny zapanował zgiełk. Ktoś się upierał, że musi wejść do środka, jakiś młody podporucznik nie zamierzał iść mu na rękę.
– Czego chcesz? To jest mesa oficerska!
– Podobno jest tu kapitan Dunmore. To pilna sprawa, otrzymałem rozkaz, by zameldować się mu natychmiast, niezależnie od okoliczności.
– Dobra, wejdź – powiedział oficer z niesmakiem. – Ale załatw to szybko!
Do mesy wszedł Ron Boswell. Ubrany był nieporządnie, spodnie miał miejscami mokre, czapkę na bakier, spod rozpiętej kurtki widać było podkoszulek i fragment wytatuowanego chińskiego smoka. Idąc przez salę, pozostawiał za sobą mokre ślady butów.
– Co się dzieje, Boswell? – zdumiał się Tony. – Jak ty wyglądasz?
– Panie kapitanie, proszę o pozwolenie na rozmowę z kapitanem Dunmore’em – odezwał się mechanik formalnie.
– Udzielam, miejmy to już za sobą – westchnął Scolding.
Boswell, salutując, zwrócił się do Northumbryjczyka.
– Melduję posłusznie, że obiekt udało się wydobyć, panie kapitanie – powiedział, wręczając Dunmore’owi ciągle jeszcze mokrą srebrną papierośnicę.



9 komentarzy:

  1. Obok, na drewnianych kozłach, rozłożone było prawe skrzydło, górne i dolne. Podarte płótno i napęczniałe deski sprawiały przygnębiające wrażenie. Nawet gdy drewno zdoła wyschnąć, to nie wiadomo, czy odzyska swoje pierwotne właściwości. - Patrz na dwa pierwsze zdania, patrz na ostatnie. Aleś tu czasy pomieszał.
    Yuan Shikai - czyli mamy okolice czerwca 1916? (W sumie zależy jak szybko wtedy podróżowały informacje, lmao, ale takie to chyba dosyć szybko). Ty to ogółem masz chyba jakieś zainteresowania w stronę Chin, nie? Coś mi się obiło o uszy (oczy). Szacun. Ja jestem z tamtych stron strasznie ciemna.
    – Pojadę do Paryża i przepiję cały żołd! - Tak trzeba żyć!
    Czemu Angus mówi gwarą z... Borów Tucholskich? U mnie górnicy Dakoty mówią rzeszowską, fakt, ale tak z ciekawości pytam XD
    Od czasu do czasu przechodziły go dreszcze i z niechęcią myślał o perspektywie przeziębienia, ale ogólnie nie narzekał. - Weź, od zeszłej niedzieli jestem chora i jutro idę przejebać wypłatę na antybiotyk :/
    Sterowce mnie fascynują. Nie pytaj czemu, ale mam tak od dziecka.
    Boże ten Tony to jest, w jednym odcinku seksy, w następnym będzie się topił. Zluzuj trochę, chłopie, może się zdążysz ożenić, zanim zginiesz, byłoby miło...
    LIST OD JOSEPHINE!!!
    Jakby nie wiedziała, że uciekłem z wyspy właśnie dlatego, że już miałem dość rodziny, która mi wszystko załatwiała. - Ja też. Wtedy wyprowadziłam się do Rzeszowa, znalazłam mieszkanie, robotę i teraz czuję, jak niczego nie ogarniam, ale jednak jest stabilnie. W sumie go rozumiem. Jest zapierdol, ale taki pozytywny.
    Objął Vincenta ramieniem i spojrzał mu poważnie w oczy. - Bromance <3
    – Nie robiłem tego dla nagrody, tylko dla ciebie - Oesu <3 <3 <3
    O kurde, to czy mam się w następnym odcinku czegoś z Lindą spodziewać?
    Nie że to coś złego, ale tak masz dziwnie poskładany ten rozdział pod względem chronologii wydarzeń, że co chwilę mam ostry mindfuck XD Ale ogarniam, jest spoko, tak tylko mówię XD
    – Ja ciągle marznę – przyznał Henry Vincent. – Chętnie bym sobie sprawił coś takiego. - Majtki z golfem. Majtki z golfem lekarstwem na całe zło.

    No więc mieliśmy ten stały rozdział uspokajający po rozdziale z wielką akcją (którą tym razem okazały się przełomowe seksy, heheheheheeh, tak mam mentalność napalonego nastolatka, a dali mi dzieci do uczenia, nie mów mojej szefowej, bo lubię tę robotę). Ale ten rozdział uspokajający był o tyle inny od reszty, że, kurde, popraw mnie, jak gadam głupoty, ale tak sobie po chronologii jeszcze (albo już od dawna) nie skakałeś i w sumie całkiem ciekawie to wyszło... (powiedziała ta, co dwa opka już zaczęła od końca, heheheeh). No co ja mogę powiedzieć, całkiem przyjemnie się czytało, bromance Tony'ego i Henry'ego zawsze spoko, robią się razem coraz bardziej słodcy, takie związki to ja wspieram. Ufff, serio, cieszę się, że udało mi się wypluć tego komcia przed kolejnym rozdziałem, bo jakbym miała zaległości, to w tym roku już bym tu pewnie nie przyszła, a wciąż walczę, żeby przed nowym rokiem coś u siebie w końcu wypluć. Grh. To co, see ya przy numerku 64? See ya.

    PS Dzięki za lajki na insta, ale ostrzegam, u mnie z reguły kolejny krok po insta to znajomi na fejsbuku ;D
    PS 2 Śmieszkuję tylko, rzecz jasna. Ale za lajki serio dzięki, aż zaczęłam ambitnie znowu dodawać zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dodaję tego komcia tylko dlatego, że zapomniałam przy poprzednim zaznaczyć powiadomienia. :D

      Usuń
    2. Taaak, w tym rozdziale z chronologią ewidentnie się dzieje coś dzikiego. Tak to bywa, kiedy się próbuje ciągle zaskakiwać czytelnika. W końcu i sam autor potem może się czuć zaskoczony tym, co napowypisywał.
      To jest w zasadzie październik, ale mechanicy do tej pory jakoś nie słyszeli o Yuanie, mieli co innego do roboty niż śledzenie doniesień prasowych (albo w czerwcu przegapili odpowiednią gazetę, bo została rozszarpana do skręcania papierosów). Od czterech prawie lat mam okołochińskie zainteresowania, sterta przeznaczonych do przeczytania książek o Kraju Środka ciągle rośnie, ale akurat Angus i Boswell mieli powiązania jeszcze przedtem - jeden stacjonował przed wojną w Szanghaju, a drugi pływał kanonierką po Jangcy.
      Tucholskich? Ja nie mam zielonego pojęcia na temat gwary Borów Tucholskich! Angus miał mówić z wyraźnie śląskimi naleciałościami ("imitującymi" Lowland Scots), ale z czasem się to trochę rozmyło.
      Inściaka mam dopiero od niedawna i nie do końca jeszcze ogarniam, więc sugeruję nie dopatrywać się w mojej tam działalności jakiegokolwiek sensu przewodniego.
      W dalszym ciągu też czekam na coś nowego u ciebie. Ostatnio mi się obejrzało "Aż poleje się krew" i tak mi się górnicze wątki w Tonopah Kate przypomniały.
      See ya. Rozdział 64 ukaże się we czwartek po połedniu.

      Usuń
    3. Ej, ale to właściwie dobra rzecz. Trochę się w pierwszej chwili po każdym przeskoku nie mogłam połapać, ale w końcu odrosty blondynki (to znaczy, że mózg jeszcze walczy) wygrały i w miarę szybko szczaiłam. :D
      Piździernik już? :O Wzięłam się zapomniałam w takim razie! Ale podziwiam za wiedzę ogólnie, bo przyznam, że swego czasu byłam mocno nastawiona na to, że zainteresuję się Chinami, Japonią, jakimś innym azjatyckim krajem, a skończyło się na tym, że przez chwilę coś się tam koło Malezji kręciłam, Indie przeleciałam, a potem wylądowałam mocno w Stanach.
      A bo ja wyguglałam ten łoński rok i mi wyskoczyło, że to tamte okolice. Ale jak ma być Śląsk to będzie Śląsk, oksy spoksy.
      Sernik, brodę i kota to masz pierwsza klasa. Właściwie to najbardziej mi się ten kot podoba, bo koleżanka w pracy ciągle opowiada o swoim, a ja wtedy zaczynam tęsknić za własnym, który zostaje w domu na wiosce, a potem wracam na tę wioskę i kot jest mną kompletnie niezainteresowany. Jakbym jej nigdy dzieci nie ratowała ani we własnych ramionach przez drogę nie przeniosła. Bezczelna. (Ale wciąż kocham.)
      Aż poleje się krew <3. Oglądałam ten film w wieku wcześnie nastoletnim i wrażenie zostało do dziś. Kurde serio, ta przerwa u mnie się już robi irytująca, chciałabym coś strasznie opublikować, ale najpierw trzeba by to napisać, a to mi jak krew z nosa idzie... Paskudna jestem, tyle powiem.
      Uuuuuuu najs <3

      Usuń
    4. TY MASZ URODZINY W CZWARTEK PRZEJŻEJ! A JA SE MYŚLĘ CZEMU TAK SIĘ JUŻ OKREŚLASZ Z DATĄ.
      HEHEHEEH. Zapomniałam, że mam taką dobrą pamięć. :D

      Usuń
    5. Którego kota imiejesz w widu? Bo żaden nie jest mój na 100%. Najbliżej mam tę pręgowaną, opublikowaną ostatnio, ale np. wczoraj zdarzyło mi się ją odwiedzić pierwszy raz od miesiąca i większość czasu spędziła w terenie, nawet na kolana nie przyszła, pomimo założenia jej ulubionej kurtki, co to kiedyś przez cały rękaw (z moją ręką w środku) przelazła ;(

      Ano, urodziny, dlatemu rozdział już gotowy i wisi ustawiony na automatyczną publikację.

      Usuń
    6. Pręgowaną, bo mam taką samą! Myślałam, że twoja, mój błąd! Ale te pręgowane (u mnie się na nie mówi że bure) to tak chyba mają, bo moja też taka wredna. Trzy razy ugryzła mnie w piętę i wbiła pazury tak, że jej oderwać nie mogłam, a potem koleżanka od Whiskasa najlepsza. Taki typ chyba :D.

      Z jednej strony starość nie radość, z drugiej będzie rozdział. ;P

      Usuń
    7. Można przyjąć, że w 50% moja, a do tego mam do niej tylko 6 km w jedną stronę, więc dopóki nie zwerbuję jakiejś nowej przylepy, to jest "closest thing". Mój pierwszy kot też był bury, ważył jakieś 8 kg i miał tendencję do atakowania znienacka, a rany po pazurach zostawiał jak po przeciągnięciu gwoździem. To istny cud, że po traumie, o jaką mnie przyprawił w dzieciństwie, udało mi się zostać "cat person" w stopniu graniczącym z uzależnieniem.
      Nowy rozdział w pogotowiu, teraz lepiej się zastanowię, co w następnym :P

      Usuń
    8. No mówię, te bure coś takiego w sobie mają, predatory jedne. Strach pogłaskać, bo gryzie i drapie. Ale i tak są kochane <3. Ostatnio coś z dziećmi na lekcji zaczęłam gadać o kotach (chyba odmienialiśmy like w present simple i akurat kazałam im powtarzać He likes cats) i dziewczynka, która ma uczulenie na sierść powiedziała, że i tak chciałaby mieć kota. </3

      PS Poczułam się zmotywowana i skończyłam rozdział. Byndzie w piątek. Albo na przełomie piątku i soboty.

      Usuń