Kapitan
Scolding leciał nad rozedrganymi szafirowymi falami, ponad szumiącą pierzyną
topieli. Samolot zachowywał się bardzo przyzwoicie, niesiony nurtem powietrza.
Był szybki, dość zwrotny i nawet chłodnica tym razem nie zasłaniała widoku. Tony
z satysfakcją wykręcał beczki, zataczał zakręty i kreślił ósemki. Czuł się
panem swojej maszyny, całkowicie i nieodwołalnie.
Z
lewej dobiegł go wyraźny łopot. Tony wychylił się z kokpitu, aby stwierdzić, że
kawałek poszycia burty oderwał się i to on łopotał niczym proporzec na lancy.
Miał nawet taki sam kształt, z podwójnym językiem, zwanym gdzieniegdzie jaskółczym
ogonem. Scolding poprawił się na siedzeniu i ściągnął wolant do siebie, aby
wzbić się jeszcze wyżej, jeszcze bardziej oddalić się od ametystowej toni.
Rozejrzał
się – już nie był nad morzem. Teraz mknęły pod nim zielone fale łąk, wśród
których tu i ówdzie przemykała szmaragdowa wyspa lasu. Łąki falowały, pola
uprawne tak samo.
Zobaczył
dom na wzgórzu. Wysoki, wyniosły, roztaczał wokół siebie aurę dostojnego
chłodu. Tony zdał sobie sprawę, że to właśnie jest jego cel. Nakierował
hydroplan prosto na budynek. Wydawało się to całkiem szalone i nieracjonalne,
ale nic nie mógł poradzić. Zwłaszcza od momentu, gdy ujrzał fiołkowe oczy,
które naprowadzały go niczym światło latarni …
Oddał
wolant, schodząc do lądowania, i wtedy przekonał się, że leci nad sadem, gęstą
siecią rozłożystych drzew. W tym miejscu przy najlepszych chęciach nie było
gdzie usiąść… Odwrócił się do tyłu.
- Gdzieś ty mnie wyprowadził? –
rzucił do obserwatora. Ale Henry Vincent, który nie miał na głowie pilotki, jeno
leciał z gołą głową, uśmiechnął się tylko przepraszająco i zaczął obierać jajko
na twardo…
Scolding
schodził coraz niżej. Na drzewach żadną miarą nie dało się wylądować, ale musiał,
te oczy przyciągały go bezlitośnie… TRZASK!
Tony
zerwał się do pozycji siedzącej. Było jeszcze przed świtem, ale przebudzenie
nadeszło gwałtownie. Od razu pojął, że nie obudził go hałas, który się mu
przyśnił. Na zewnątrz coś się działo. Zanim Scolding wstał, zdążył dostrzec
przez okno czerwono-żółtą łunę. Słychać było bicie dzwonu okrętowego, który
wisiał na ganku, tupot i pokrzykiwanie, zdenerwowanego Charlie’ego, szczekającego
z kajuty dowódcy.
- Alarm bojowy! Wszyscy na
stanowiska! – rozległ się głos zniekształcony bekadłem mosiężnym.
Scolding
wstał energicznie. Pochwycił kołdrę, zanim dotknęła podłogi, i mocnym rzutem
cisnął ją za siebie, na łóżko. Wyjrzał przez okno. Na zewnątrz paliła się
latarnia zamontowana na jednym z hangarów, płonęły też dwie beczki po paliwie,
ustawione na śródokręciu. Marynarze biegali w tę i z powrotem, a ich długie
cienie rozciągały się, pełzając za nimi złowieszczo.
Nie
było czasu do stracenia. Ubrał się szybko: granatowa kurtka od codziennego
munduru, spodnie nieco bardziej sfatygowane (traktowane jako robocze). Czapkę i
pas wraz z kaburą złapał pod pachę i wybiegł na korytarz. Na klatce schodowej
wpadł na Matthewsa.
W
salonie byli już wszyscy oficerowie poza Sinclairem. Dunmore stał na środku,
odziany już w skórzaną kurtkę i pilotkę z goglami.
- Wypijcie kawę – rzucił,
wskazując gestem dzbanek i filiżanki na stoliku. – Akurat się zdąży, zanim obsługa
przygotuje maszyny.
Henry
Vincent, który stał najbliżej, napełnił filiżanki, podał Tony’emu i
Matthewsowi.
- Co się dzieje? – zapytał
wreszcie Scolding.
- Odebraliśmy sygnał SOS – wyjaśnił
komandor Fastly. – Statek handlowy, czterdzieści mil na północny wschód. Chyba
zostali zaatakowani. Macie tam polecieć i sprawdzić, co się dzieje, może pomóc
w ratowaniu rozbitków, tak że nie zapomnijcie nadajnika.
- Tylko dwie maszyny –
sprecyzował Dunmore. – Ja i Scolding. Na pewno sygnał odbiorą jeszcze w Felixstowe,
więc Sinclair tu będzie trzecim grzybem w barszcz.
- A gdzie on? – zapytał Matthews.
- Na pokładzie, nadzoruje obsługę
– wyjaśnił dowódca. – Dobra, kończcie już tę kawę i w drogę.
Tony
dopił i wybiegł wraz z innymi do przedpokoju. Zdjął z wieszaka skórzaną kurtkę,
zapiął pas, za pamięci zawiązał buty. Czapkę służbową zostawił, zamiast niej
chwycił pilotkę.
- Vincent! – zawołał. – Lornetka,
rakietnica, nadajnik!
- Tak jest, mój kapitanie! –
odpowiedział obserwator i w swym rozpiętym futrzanym płaszczu rzucił się ku
schowkowi pod schodami, gdzie niegdyś trzymano szczotki, a teraz wyposażenie personelu
latającego.
Wypadli
z dworu i szybko przebiegli śródokręcie, oświetlone zewnętrznymi latarniami i
ogniem buchającym z beczek. Bosman Ward stał pod hangarami i wykrzykiwał
komendy do marynarzy. Tony, zmierzając w stronę pomostu, nerwowo przecierał
gogle i wydawało mu się, że im bardziej wyciera, tym bardziej się rozmazują.
Na pomoście stał
Angus, komenderujący obsługą dźwigu, i Sinclair, który doglądał całokształtu
działań. Dunmore i Matthews jako pierwsi dosiedli swego bystrośmigłego rumaka,
a gdy zapuszczali silnik, obsługa już szykowała drugi hydroplan do spuszczenia
na wodę. Uwijali się jak w ukropie; gdy maszyny znikną na horyzoncie, oni rzucą
się odsypiać wzmożony wysiłek, zanim przyjdzie im obsługiwać samoloty po
powrocie.
Tony zwiększył
obroty silnika i od razu, gdy tylko pomosty bazy pozostały w tyle, wykonał
silny skręt w lewo. Słońce już wschodziło, a on w czasie startu wolał je mieć z
boku, chociaż chłodnica w dużym stopniu zasłaniałaby go przed ostrym światłem.
Ściągnął wolant na siebie i raz jeszcze znalazł się w niebezpiecznej, lecz
bliskiej i dobrze znanej rzeczywistości przestworzy.
Scolding
spojrzał na maszynę Dunmore’a, która ciągle nabierała wysokości. Skorygował
kurs, a potem się odwrócił, aby zbadać, jak sobie radzi Vincent. Obserwator
rozglądał się w skupieniu dookoła, na szyi miał silną lornetkę morską. Zza jego
ramienia wyzierała szeroka rura chłodnicy karabinu.
Za swoje marcowe ekscesy bosman George Angus został
ukarany wstrzymaniem żołdu i zakazem opuszczania bazy, ale się wychytrzył i
uzyskał skrócenie kary, konstruując z kątownika i blachy uchwyty do mocowania karabinów
maszynowych. Co prawda narzekał, że nie ma obrabiarek i musi sobie radzić z
nożycami i przecinakiem, ale jego dość prymitywna konstrukcja mimo wszystko okazała
się sprawna. System pozwalał na przetaczanie kaemu z lewej na prawą burtę,
umożliwiał także jego podnoszenie i opuszczanie, a w dodatku trochę nawet
kompensował odrzut. W rezultacie obserwator miał dość szerokie pole ostrzału.
Angus zamontował
swój wynalazek tylko na dwóch samolotach. Dunmore sprzeciwiał się kategorycznie
takiemu systemowi i kazał umieścić swojego lewisa na krótkim wysięgniku z
prawej strony przy kokpicie, bo chciał sam prowadzić ogień do nieprzyjaciela.
W oddali majaczyła
smuga dymu unosząca się w niebo, lotny słup wyznaczający kierunek, w którym
mieli lecieć. Tony wpatrywał się w niego w skupieniu, utrzymując stały kurs i
raz na jakiś czas tylko rozglądając się po bokach. Źródło dymu stawało się
coraz bliższe i bliższe, aż wreszcie można było rozróżnić podłużny kształt
stanowiący podporę tego słupa. Vincent przez lornetkę widział go jeszcze
lepiej. Frachtowiec, zwrócony do nich sterburtą, stał w miejscu, kołysząc się
niespokojnie, a dym bił nie tylko z jego kominów, ale także z nadbudówki. Wokół
na falach unosiły się jasne łupiny szalup ratunkowych, załoga gorączkowo
ewakuowała się do łodzi. Henry bez większego zastanowienia chwycił za klucz
telegrafu i zaczął wystukiwać pozycję zagrożonego statku.
Obaj mieli
nadzieję, że meldunek usłyszy ktoś o większym tonażu. Trudno przecież
oczekiwać, że marynarze ze statku zaczną uwieszać się na pływakach shorta jak
winogrona. Tony obejrzał się i z pewną ulgą dostrzegł na wodzie drugą sylwetkę:
niszczyciel zbliżał się od północnego zachodu. Potem znów popatrzył przed
siebie i ulga całkowicie mu przeszła.
- Tam jest okręt podwodny! –
krzyknął.
Jakieś
trzysta jardów od frachtowca na falach unosiło się szare cielsko z wysokim jak
ambona kioskiem. Błysnął strzał z działa pokładowego, statkiem wstrząsnęło
uderzenie. marynarze zbiegający do szalup padli plackiem na pokład, niektórzy
nawet się potoczyli.
Trzeba
było działać natychmiast. Niemiec najwyraźniej oszczędzał torpedy, zwykły
statek handlowy zamierzał rozwalić z armaty. Tony zatoczył łuk, aby ominąć
frachtowiec z prawej. Nie zatopią U-boota, ale może chociaż go skłonią do
zanurzenia…
Henry
Vincent też nie tracił czasu. Nadał kolejny komunikat, odłożył nadajnik i
chwycił za karabin. Short obniżył lot, przechylił się w lewo, ślizgnął się na
spotkanie z nieprzyjacielem. Działo Niemca ponownie splunęło ogniem, widocznie
próbowali zestrzelić samolot, ale za nisko wymierzyli. Brytyjski hydroplan
wykonał ostry zwrot, wchodząc w przestrzeń między frachtowcem a teutońskim
lewiatanem, i zalał tego ostatniego przeciągłą serią.
To
jest to, pomyślał Tony. Zajmijmy dziada na tak długo, żeby niszczyciel zdążył nadciągnąć.
Spojrzał w stronę, z której zbliżał się okręt: tamten był już lepiej widoczny,
chyba pędził na pełnej mocy maszyn. Tymczasem ponad horyzontem od południa
pojawiła się jeszcze jedna sylwetka hydroplanu, najwyraźniej z Felixstowe.
- Będzie polowanie! – rzucił
Vincent.
Scolding
zawrócił samolot i jeszcze raz rzucił się na U-Boota. Gdy Henry z tyłu ostrzeliwał
przeciwnika, Tony spojrzał na frachtowiec, w którego kadłubie zionęła teraz
dziura zaledwie o sześć stóp powyżej linii wodnej, potem na szalupy z
marynarzami. Wejście w przestrzeń między obydwiema jednostkami pływającymi było
błędem: Niemiec, próbując ugodzić hydroplan, może trafić tamtych. Szybko więc
Tony odleciał poza jego zasięg, zatoczył kolejny łuk i zaczął wykonywać zwrot…
Niszczyciel ciągle jeszcze był za daleko, tajemniczy trzeci hydroplan także.
Dunmore
przystąpił do gry. Wzbił się wysoko, by niespodziewanie runąć lotem nurkowym prosto
na okręt podwodny. Przechylił się silnie na prawe skrzydło i potraktował
nieprzyjaciela serią z lewisa. Tony nie słyszał z oddali, co wykrzykują obaj z
Matthewsem, ale z pewnością nie nadawało się to do powtórzenia w oficjalnym
rozkazie.
Tamci
poderwali się w górę tuż przed dziobem nieprzyjaciela, Scolding więc powtórzył manewr,
aby zaatakować jeszcze raz. Nie zamierzał pikować jak Dunmore, leciał po
płaskim torze półtorasta stóp nad U-bootem, z innego kierunku niż poprzednio.
Vincent wystrzelił krótką serię w stronę kiosku, na chwilę wypuścił kaem i w tej
samej chwili, gdy short znalazł się nad Niemcem, dobył pistoletu sygnałowego.
Czerwona rakieta poszybowała w górę i zaczęła swobodnie opadać, wskazując
pozycję nieprzyjaciela tym, którzy dopiero nadciągali z pomocą. A guzdrali się,
miał Tony poczucie, niemożebnie.
Gdy wyprowadzał
swą maszynę w zakręt, aby zrobić miejsce Dunmore’owi, obserwator jeszcze raz
pociągnął lewisem po niemieckiej puszce. Krótko, bo opróżnił magazynek, ale
skutecznie. Jeden z artylerzystów dostał w nogi, drugi potknął się i padł do
morza. Pozostali chwycili rannego kolegę i zsunęli się do luku, niknąc pod
pokładem.
Chyba
mieli dość. Woda coraz bardziej zalewała pokład U-boota – zanurzał się. Dunmore,
widząc to, nie zamierzał odpuszczać i ponowił atak. Nadleciał nisko, położył
się na prawe skrzydło… Od sylwetki hydroplanu oderwał się niewielki, obły
kształt i runął między fale.
Huk.
Fontanna wody wzbiła się na dwadzieścia stóp, a podmuch od eksplozji zarzucił
Dunmore’em. Samolot przez chwilę leciał dziwnym, krzywym torem, niczym pijak,
co zszedł z karuzeli. Tony niemal słyszał, bardziej uszami wyobraźni niż
naprawdę, zgrzyt zmuszanych do nadludzkiego wysiłku lotek i cięgien. Dunmore
śmignął nad kominami nieszczęsnego frachtowca, ciągle obniżając lot, aż w końcu
brutalnie rozciął fale i usiadł na morzu.
Scolding
zaniepokoił się sytuacją kolegi, ale zaraz przypomniał sobie, że wcale nie ma
pewności, czy wyeliminowali przeciwnika. Zdradziecki Hun, tym razem w zanurzeniu,
cały czas mógł jeszcze kogoś użądlić torpedą. Thomas przezornie wziął ze sobą
bombę, ale czy rzeczywiście trafił? Oni zaś dwaj, nawet gdyby pamiętali, toby
już im się bomba nie zmieściła, skoro Vincent musiał zabrać nadajnik. Właśnie w
tej chwili obserwator w skupieniu wystukiwał kolejny meldunek, popatrując
nerwowo na miejsce, w którym zniknął U-boot.
Tony odleciał
na trochę większą odległość i dał znak Henry’emu, żeby wypatrywał jakichkolwiek
podejrzanych zjawisk w rodzaju kilwateru, przed którym nie płynie żaden okręt.
Nagle w pobliżu punktu oświetlonego czerwoną rakietą buchnęły dwie kolejne
fontanny. To niszczyciel wreszcie znalazł się w pozycji, z której mógł
dosięgnąć nieprzyjaciela swoją artylerią, nie zagrażając frachtowcowi.
Można
było nieco ochłonąć. Jeżeli okręt podwodny nie poszedł na dno, to przy
odrobinie szczęścia ostrzał uszkodził peryskopy, oślepiając go. Zaś jeśli nawet
to się nie stało, był pewnie na tyle zniechęcony, że dało się spokojnie
dokończyć ewakuację frachtowca.
Scolding
spojrzał teraz w tamtą stronę. Atak na U-boota tak go zaabsorbował, że zupełnie
zapomniał o statku handlowym. Miał nadzieję, że Niemców udało się wprowadzić w
taki sam stan. Teraz tylko jedna szalupa wystawała zza bakburty niedoszłego
pryzu, reszta schroniła się po przeciwnej burcie, a dwie albo trzy łodzie nawet
wiosłowały zawzięcie w stronę niszczyciela.
Dunmore i
Matthews tymczasem kołysali się na falach z wyraźną frustracją. Chyba mieli problemy
z uruchomieniem silnika, a zresztą nawet gdyby udało im się zapalić, to przy
takim stanie morza porządny rozbieg był równie łatwy, jak jazda na rowerze pod
górę po hałdzie piasku. Nie wiedzieli, co robić. Tony zataczał kręgi,
pozwalając obserwatorowi rozglądać się za śladami U-boota, ale sam był przejęty
tym, co wyczyniali tamci dwaj na wodzie. Matthews nerwowo wymachiwał rękami,
wyglądało to, jakby się kłócił z pilotem. W końcu wylazł z kokpitu, przepełzł w
kucki po płacie (maszyną zarzuciła fala, Matthews przytrzymał się chłodnicy),
ostrożnie spuścił nogi na pływak i powoli, krok po kroku zaczął się zbliżać do
śmigła. Próbował nim zakręcić, ale za pierwszym razem o mało nie wpadł do wody,
a łapiąc równowagę, tak przechylił hydroplan w prawo, że Dunmore ze swego
kokpitu musiał wychylić się mocno w przeciwną stronę.
Jeffrey
Matthews, balansując niepewnie na pływaku, w dalszym ciągu usiłował kręcić
śmigłem, choć uderzały w niego urywki spienionych fal. Za którymś razem
wreszcie odniósł sukces, ale jego poświęcenie na nic się nie zdało, bo silnik i
tak nie chciał zaskoczyć. Matthews gwałtownie wstrząsnął ramionami, wdrapał się
na płat i wrócił do kokpitu.
- Chyba dali sobie spokój! –
usłyszał Tony głos Vincenta. Dopiero po chwili dotarło do niego, że obserwator
mówi o Niemcach.
Dunmore zaczął machać rękami do jednej z szalup przepływających w stronę niszczyciela.
Marynarz rzucił mu wiosło, ale krzepy mu zabrakło. Wiosło unosiło się na wodzie
o pięć stóp od kadłuba hydroplanu. Northumbryjczyk wyskoczył na skrzydło,
ściągnął kurtkę i trzymając za rękaw, szerokim wymachem rzucił ją na wiosło,
aby przyciągnąć je bliżej. Kiedy już drzewce tkwiło w jego dłoni, odrzucił mokrą
kurtkę do kokpitu i zaczął topornie, acz
z zawzięciem wiosłować w stronę niszczyciela.
Tymczasem
na pokładzie okrętu zgromadziła się spora grupa widzów. Dowódca, kilku innych
oficerów, członkowie załogi oraz część uratowanych marynarzy z frachtowca stali
przy relingu, ze zgrozą i podziwem przypatrując się nierównym zmaganiom
Dunmore’a i Matthewsa z żywiołem.
Nadszedł
wreszcie moment, kiedy niszczyciel i wodnosamolot zbliżyły się nawzajem do
siebie tak blisko, że obaj oficerowie RNAS wydawali się uratowani. Dunmore
skierował maszynę wzdłuż burty okrętu, do sztormtrapu, po którym chwilę
wcześniej wspinali się rozbitkowie z frachtowca. Tymczasem na pokładzie zaczęto
już szykować żuraw, aby oprócz ludzi ocalić także samolot.
W
tak krytycznym momencie pomiędzy Dunmore’em a Matthewsem znów wybuchła
sprzeczka. Nikt właściwie nie słyszał, o co im poszło, ale Tony, przelatując
nad niszczycielem, nabrał pewnych podejrzeń.
Ostatecznie obserwator
chwycił liny sztormtrapu i zaczął się piąć w górę, a Dunmore pozostał w
kokpicie. Ludzie z niszczyciela zaczęli do niego machać, żeby też wyłaził, ale
udawał, że ich nie widzi. Kompletnie ignorował nawet fale, które rzucały
shortem o burtę okrętu.
Ramię żurawia
zjechało w dół. Uwieszony na nim marynarz przycupnął na górnym płacie i zajął
się podwieszaniem hydroplanu, pełzając po nim płasko, aby ograniczyć ryzyko
upadku przy niespokojnym morzu. Wykonawszy swoją robotę, ze zręcznością szarego
langura ewakuował się na sztormtrap i wylazł z powrotem na pokład. Dźwig zaczął
powoli, ale nieustępliwie czynić swoją powinność. Short zakołysał się w
powietrzu, gdy jego pływaki straciły kontakt z wodą.
Dunmore wskoczył
do kokpitu, przejrzał kieszenie kurtki i poprzekładał z nich jakieś przedmioty
do kieszeni munduru. Potem spojrzał do góry, na ludzi zgromadzonych wokół
relingu. Dowódca niszczyciela machał ku niemu, najwyraźniej mówiąc, żeby się
nie wygłupiał, bo już za chwilę będzie uratowany. Dunmore zaś… zdjął pilotkę,
pokazał tamtemu dwa palce i skoczył do wody.
- Kompletnie mu oszalało! –
wykrzyknął Henry Vincent zza pleców Tony’ego.
Trudno
było się nie zgodzić z taką diagnozą. Dunmore przez chwilę bez większego wysiłku
utrzymywał się na powierzchni, a potem zaczął płynąć kraulem na zachód. Chyba
próbował dotrzeć wpław do ziemi angielskiej. Na pokładzie niszczyciela
zapanowało poruszenie.
Scolding
i Vincent próbowali znaleźć jakieś wyjście. Tony sprowadził maszynę na
niewielką wysokość i zataczał kręgi wokół pływającego Dunmore’a. Henry
tymczasem wyciągnął dwudziestostopową linę. Od jakiegoś czasu woził ją w
kokpicie na wypadek nagłego kontaktu z samolotami wroga: gdyby zabrakło
amunicji, próbowałby wkręcić ją Hunowi w śmigło. Teraz miał nadzieję złowić
Dunmore’a i na tej wędce dostarczyć go na ląd. Tony jednak zgasił zapał
obserwatora. Było mało prawdopodobne, aby dodatkowy pasażer w takim układzie przetrwał
lądowanie w jednym kawałku…
Na
szczęście okazało się, że żadne pomysły z liną nie są konieczne. Ten trzeci
hydroplan, nieduży, blaszany Sopwith Tabloid, usiadł na falach, dopłynął do
rozbitka, obniżył obroty silnika do minimum. Pilot wyciągnął rękę do Dunmore’a,
który tym razem ją przyjął. Tabloid miał nietypowy kokpit, w którym członkowie
załogi siedzieli obok siebie, a nie, jak w normalnych samolotach, jeden za
drugim. W marynarce służyły na ogół jednomiejscowe przeróbki tego typu,
schneidery, lecz szczęśliwie dla Dunmore’a, tym razem przytrafił się hydroplan
dwumiejscowy. Rozbitek wygramolił się z morza, ociekając wodą, i wcisnął się
obok pilota.
Kilka
godzin później Scolding i Vincent odpoczywali w salonie w Chopham, oczekując na
powrót kolegów. Pili kolejną już gorącą herbatę z koniakiem i opowiadali o całej
akcji tym członkom załogi, którzy pozostali w bazie.
- Przepędziliśmy U-boota chyba
skutecznie – zauważył Henry. – Już się więcej nie pokazał.
- A co z frachtowcem? – zapytał
Davis. – Poszedł na dno?
- Nie, był tylko uszkodzony –
wyjaśnił Tony. – Trzy albo cztery trafienia artyleryjskie na burcie i
nadbudówkach. Niszczyciel odholował go do Yarmouth, więc tylko ich odprowadziliśmy,
dopóki starczyło paliwa.
- A ja dalej nie pojmuję, co się
stało Dunmore’owi – stwierdził Vincent.
- Ach, to pewnie komandor Moffatt
– powiedział Scolding, uśmiechając się ze zrozumieniem.
- Jaki Moffatt? – zdziwił się
Cejloński Storczyk.
- Dowódca tego niszczyciela, jego
odwieczny rywal – wyjaśnił Tony. – Od zawsze są na noże. Nie wiadomo, o co im
chodzi, podobno kontynuują stary spór rodzinny, który zaczął się od jakichś
krów w 1547 roku.
Dunmore
wrócił po niecałej godzinie, ciężarówką, na której przyjechał także jego
samolot. Northumbryjczyk był rozebrany do koszuli i miał mimo wszystko bardzo
dobry nastrój.
- Aleśmy im pokazali! – cieszył
się. – Zmieniłem zdanie, Sinclair. Szkoda, że was tam nie było, Hun niechybnie
poszedłby na dno.
- Pewnie wszyscy cię już o to
pytali, Dunmore – odezwał się Sinclair – ale dlaczego nie ratowałeś się razem z
Matthewsem?
- Miałem taki zamiar – przyznał
dowódca eskadry. – Potem zobaczyłem tamtego podleca przy relingu i doszedłem do
wniosku, że sam dam sobie radę.
- Nie mów, że płynąłbyś kraulem
aż do samego Chopham – rzekł Scolding.
- Nieee, gdzie tam – powiedział
Dunmore, rozciągając się w fotelu. – Pewnie napotkałbym po drodze jakąś
żeglugę.
- A co z samolotem? –
zainteresował się Tony.
- Mam nadzieję, że ten kostropaty
nikczemnik go jeszcze gorzej nie zepsuł. Powiem Angusowi, niech zobaczy, co się
da zrobić. Nalejcie i mnie koniaku, jeśli można prosić. Może być bez herbaty.
Po
jakimś czasie oficerowie poszli na poddasze, na nowy mostek. Pomieszczenie było
już właściwie urządzone, dość skromnie, ale z gustem. Flynn nieźle się spisał
przy jego urządzaniu. Vincent zluzował Cornwella, który od rana pełnił wachtę,
a Scolding i Dunmore zostali razem z nim, żeby jeszcze chwilę pogadać.
Siedzieli
tak dłuższy czas, zastanawiając się, czy udało im się zatopić niemiecki okręt
podwodny, czy też nie. Konwersację przerwał dopiero Matthews, który wpadł do
pomieszczenia rozjuszony, drgała mu twarz i dłonie, a oczy przewracały się
wściekle w głąb czaszki i z powrotem.
- Ty niedojrzały idyjoto! –
rzucił się na Dunmore’a. – Próbowałeś mnie zabić!
- Jak to zabić? – zdziwił się
Northumbryjczyk, odpychając go lekko, ale stanowczo. – Przecież wysadziłem cię
na niszczyciel.
- Ale co cię ugryzło, żeby
przelatywać tak nisko nad tym Niemcem!?
- Ja cię bardzo przepraszam,
Matthews, ale bombę rzucałeś ty – odparł Dunmore. – Sam widziałeś, na jakiej
wysokości lecimy. I w ogóle jak do dowódcy gadasz, co?
- Nie latam z tobą więcej! –
powiedział Matthews. Odwrócił się do Dunmore’a tyłem i skierował się do
wyjścia.
- Nalejcie i jemu – rzekł Dunmore
z rezygnacją. – Biedak ma za sobą bardzo ciężki dzień.
Okazało
się jednak, że nie tylko Jeffrey Matthews ma pretensje do dowódcy eskadry. Nie
zdążył opuścić mostku, nim do środka
wparował komandor Fastly. Tony nigdy jeszcze nie widział, żeby stary Ploppy tak
się wściekał: wydawało się, że za chwilę wyciągnie z zanadrza rewolwer i zacznie
strzelać na oślep albo przynajmniej sam zacznie wybuchać.
- Mam dość twoich wybryków,
Dunmore! – krzyczał dowódca bazy, dźgając Thomasa palcem w pierś. –
Przeczytałem raport od dowódcy tamtego okrętu i muszę powiedzieć, że tym razem
grubo przesadziłeś!
Zanim
kapitan Dunmore zdążył zareagować, Fastly okrążył go nerwowym krokiem,
przygryzł wargę i cisnął na podłogę rękawiczki, które przez dłuższą chwilę
gniótł w ręku.
- To koniec, Dunmore – powiedział
wreszcie głuchym głosem. – Usuwam cię ze stanowiska dowódcy eskadry. Przekaż
Scoldingowi swoje obowiązki.
I
wyszedł. Po chwili z dołu rozległo się trzaśnięcie drzwiami, gdy stary Ploppy
izolował się od świata w swoim gabinecie.
- Tak jest, panie kapitanie –
rzekł Dunmore, dotykając skroni. – Wiesz co, Tony? Ja ci zaraz objaśnię tę całą
papierkową robotę, tylko się jeszcze napiję.
- Nie śpiesz się, Dunmore – odparł
Scolding. – Chyba muszę się przejść po bazie.
- No to co, będę sam tak
siedzieć? – Vincent wydawał się skwaszony.
- Tak bywa na wachcie – stwierdził
Tony. – Muszę się wdrażać w nową rolę. Jak się wdrożę, to jeszcze przyjdę.
- No to chodźmy – powiedział
Dunmore, kierując się na schody. – A Moffatt i tak będzie wisieć!
"Ubrał się szybko: granatowa kurtka od codziennego mundury" - munduru.
OdpowiedzUsuńJest Dunmore, jest zabawa. :P Jego zachowanie jest po prostu cudowanie absurdalne. Tak samo bitwa wyszła bardzo fajnie - znaczy, tak naturalnie.
Ech, dzisiaj wybitnie nie jestem w nastroju komciającym, więc ograniczę się tylko do odnotowania swojej obecności.
Jestem, dotarłam, standardowe opóźnienie zaliczyłam, przeczytałam, więc spełniłam też wszystkie warunki potrzebne do wyrażenia mojej arcyważnej opinii na temat rozdziału ósmego!
OdpowiedzUsuńWyczułam, że coś jest nie tak (a mimo to parsknęłam śmiechem godnym wariatki), kiedy zobaczyłam fragment z Vincentem obierającym jajko na twardo - mistrzostwo z swej prostocie, naprawdę! Ale cały ten sen miał naprowadzić nas głównie na to, że Tony się chyba zabujał, prawda? Nie wiem, trochę zdziczałam, bo sobie nie przypominam, żebyś gdzieś wspomniała o fiołkowych oczach Emily (no bo to o nią chodzi, nieee?), ale ja mam słabą pamięć, więc moja wina, mea culpa, ALE TONY SIĘ ZABUJAŁ, PRAWDAAA? :D Powiedz mi, że nie dokonałam fatalnej nadinterpretacji.
Kapitalnie opisana cała akcja z u-bootem - serio, chciałabym potrafić tak gładko prowadzić akcję, z taką wprawą wszystko ujmować, żeby to się tak lekko czytało. Chylę czoła aż do ziemi, możesz popaść w samozachwyt jeśli chcesz, ale przeplatanie brawurowej akcji i elementami komicznymi (Dunmore <3 zakładam fanklub, kto się dopisuje?) z taką wprawą, z jaką robisz to ty - rozpływam się, bo mam na czym, bo mi wolno, bo ci też trochę zazdroszczę, że ja tak nie potrafię. :>
No i na specjalną odznakę zasługuje też tekst Matthewsa Nie latam z tobą więcej!. Jeszcze niech tylko zabierze zabawki i wyjdzie z piaskownicy, hahaha, nie wiem czemu, ale tak mi się to skojarzyło. Wszyscy twoi bohaterowie dosłownie zagięli system w tym rozdziale i to w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu.
Rozumiem, że będzie się działo, skoro Tony dostaje nową fuchę? :P
"Zabujał się" to bardzo adekwatne określenie. Nie bardzo mi tutaj leży miłość instant, wolę zacząć od jakiejś łagodniejszej formy fascynacji. :) A o fiołkowych oczach Emily rzeczywiście nie było dotąd mowy, głównie dlatego, że oczy Emily nie są fiołkowe :P We śnie rzeczywistość wygląda trochę inaczej...
UsuńCieszę się, że się podobało, cieszy mnie także sam komentarz :D "Wszyscy twoi bohaterowie dosłownie zagięli system" - ta opinia sprawia mi autentyczną radość, bo zawsze mam poczucie, że postacie wychodzą mi papierowe. Tylko z tym "wszyscy" można by polemizować - George Angus miał tym razem mniejsze pole do popisu. :)
Mam nadzieję, że będzie się działo - na razie stoję trochę na rozstajach i pomysł na parę następnych rozdziałów musi mi się nieco skrystalizować. Oby ciąg dalszy był wart oczekiwania...
A więc tak. Jest wielkaaaa i bardzo ważna sprawa, ze względu że pewna osoba poleciłam mi twojego bloga zechciała bym skromnie poprosić o pewną rzecz... Zaczynam prowadzić spis opowiadań i chciała bym aby ten blog został w nim umieszczony, więc jeżeli wyrażasz zgodę, to mogła byś wysłać wiadomość na ten e-mail: kathy.reen286@gmail.com?
OdpowiedzUsuńPóźniej również w e-mailu wyślę odpowiedź, w której będzie zawarte wszystko czego potrzebuję.
Niecierpliwie oczekuję na odpowiedź
Kathy
Uwielbiam Dunmore'a i jego wybryki! Ma facet charakter :D Angus też jest super i szkoda, że tak go mało. Chyba nie zwróciłam uwagi na to, czy gdzieś w opisach jest zawarte w jakim wieku jest Flynn? Sprawia wrażenie takiego uroczego żółtodzioba, który uczy się od starych, dobrych wojaków :)
OdpowiedzUsuńMam tu w sumie dwóch uroczych żółtodziobów: Flynna w obsłudze naziemnej i Vincenta wśród oficerów :D O wieku Flynna nie było chyba mowy, jasne jest tylko to, że młodszy od Angusa i wcześniej nie służył w marynarce wojennej. Jak kiedyś dam mu więcej czasu antenowego, spróbuję jakoś wyjaśnić tę kwestię :)
Usuń