George Angus przyglądał się
refleksyjnie złotemu sznurkowi od zasłony, którym kołysał powiew wpadający
przez uchylone okno. Miał za sobą gorące półtorej godziny, lecz wcale nie czuł
się wyczerpany.
Była to niewątpliwa zasługa
jego nowej przyjaciółki, choć nie zrobiła tego całkiem z dobroci serca, a
usługowo. Angus podniósł głowę i spojrzał na jej pełne piersi, teraz skromnie
przykryte prześwitującym jasnoróżowym peniuarem, na który rozsypywały się jej
czarne loki. Pochwyciła jego spojrzenie i naszminkowane usta zalśniły krwistym uśmiechem.
Kazała się nazywać Claudette, ale tym razem zrobiła wyjątek. Nie co dzień
trafiał się jej klient, z którym mogła porozmawiać w ojczystym języku.
Większość była w ogóle niezainteresowana rozmową.
– A więc nigdy w życiu nie byłeś w Yunnanie? – zapytała
Hongmei z nieco obcym akcentem, lecz dla Angusa zrozumiałym.
– Od szesnastu lat nie oddalałem się od morza na
dłużej niż trzy dni, kwiatuszku.
– Gdybyś wiedział, od czego ja nie oddalałam się na
dłużej niż trzy dni, od kiedy skończyłam szesnaście lat... – uśmiechnęła się
Chinka zalotnie.
– Znać po tobie, że praktyki ci nie brakowało.
Założę się, że rozpaliłabyś nawet cesarskiego eunucha!
Zachichotała, tuląc się do
jego ramienia.
– Eunuchów ciągnie do innego rodzaju rozkoszy, mój
drogi. Pieniądze, władza i jedzenie - tego pożądają, a tych trzech rzeczy
właśnie im nie mogę dać. Tak czy inaczej, nie ma już cesarstwa, więc eunusi poszli
na bezrobocie.
– Nigdy nic nie wiadomo, kwiatuszku. – Angus
podłożył sobie ręce pod głowę. – Pan generał Yuan już próbował się zrobić
cesarzem, kto wie, czy zaraz komu innemu to do głowy nie strzeli.
Niektórym mechanikom z
eskadry kapitana Scoldinga trafiła się akurat przepustka, więc Angus, z Ronem
Boswellem jako skrzydłowym, wyruszył do miasta, żeby odpowiednio przepuścić od
dawna gromadzone oszczędności. Ly, ich przyjaciel z sojuszniczej floty
francuskiej, zapowiedział, że pokaże im miejsce, gdzie można zawrzeć znajomość
z pierwszorzędnymi grzesznicami. Bosman Angus ani się jednak nie spodziewał,
że pozna kogoś takiego jak Hongmei. Pod każdym względem przewyższała Rudą
Ethel, która kiedyś uprawiała swój proceder w Ipswich, ale podobno wyjechała do
Francji. Bosman do niedawna pragnął ją odnaleźć, ale tego wieczoru dał już sobie
spokój.
– Lubię cię, rudobrody – powiedziała Hongmei. – Jesteś
inny niż wszyscy klienci.
– Cóż, kwiatuszku, jesteśmy po prostu fachowcami w
swoich dziedzinach. Szanujemy się nawzajem.
– Ale moja praca to twój odpoczynek. Nie spędzasz
chyba na okręcie zbyt wiele czasu na leżąco?
– Nawet sobie nie wyobrażasz, co muszę czasami
robić.
– Mogłabym powiedzieć to samo. – Hongmei podniosła
się, odrzuciła włosy do tyłu. – Moja przyjaciółka mówi, że Niebiosa stworzyły
człowieka po to, aby leżał. Inaczej dlaczego jako największą powierzchnię ciała
dałyby mu plecy?
– Jak się za długo leży, to
się człowiek nudzi – zauważył Angus. – A dla marynarza nuda to straszna rzecz.
Znudzony marynarz się buntuje.
Hongmei przetoczyła się nad
Angusem, siadając mu okrakiem na udach.
– Nie sądzę, abyś ze mną mógł się nudzić, rudobrody.
Nawet na leżąco. Chcesz się przekonać?
– Wierzę na słowo. Pozwalasz mi się poczuć, jakbym
był znowu w Chinach.
– No to przygotuj się na
zwiedzanie tego małego kawałka Chin, który zawsze noszę przy sobie… – zaśmiała
się kurtyzana.
I już po chwili górowała nad nim: głowa odrzucona do
tyłu, piersi falowały unisono z rytmem nadawanym przez miednicę. Angus
przytrzymywał Hongmei za biodro i napawał się jej powabem. Nie miało znaczenia,
czy westchnienia i jęki, jakie z siebie wydawała, odzwierciedlały rzeczywistą
rozkosz, czy były tylko naśladownictwem – bo jeśli nawet prawdą było to drugie,
to odgrywała swą rolę tak idealnie, że sama świadomość tego, jak bardzo
przykładała się do swojej roboty, budziła w nim podniecenie. Wyciągnął drugą
dłoń ku jej rozdygotanej piersi, gdy nagle z dołu dobiegł trzask tłuczonego
szkła.
Przerażony krzyk kobiety, zaraz potem drugiej. Znów szkło, pijacki ryk, hurgot przewracanych mebli.
– Co to jest?! – pisnęła Hongmei
z oburzeniem.
– Powstanie bokserów! –
zawołał Angus.
Wyślizgnął się spod niej, błyskawicznie naciągnął
kalesony, chwycił w garść buty i wybiegł z pokoju. Zaniepokojona Hongmei
ruszyła za nim. Na korytarzu prawie wpadli na gwałtownie otwarte drzwi, zza
których wyskoczył Ron Boswell, też w gaciach. Chiński smok na jego piersi
wydawał się gniewnie falować. Z pokoju wyglądała z przestrachem śniada panienka
o brązowych, migdałowatych oczach.
– Na parterze – rzucił
nurek.
Pobiegli na antresolę, z której rozciągał się widok na
główny salon. Urządzono go luksusowo, ale teraz przypominał pobojowisko. Golas miotał
się po nim w pijanym widzie, demolując wszystko, co mu podeszło pod rękę.
Zdążył już przewrócić stół, tłukąc stojące na nim naczynia, kopniakami
poroztrącać krzesła. Opodal leżała roztrzaskana oszklona szafka.
Wiążąc buty, Angus wraz z Boswellem z bezpiecznego stanowiska
obserwował furiata. Ten rozbił o ścianę butelkę wina, przewrócił ostatnie
ocalałe krzesło. Podniósł je znowu i rzucił w przerażoną panienkę w fioletowej
sukni, która o włos uniknęła trafienia i gubiąc za sobą buty, uciekła na
tyły zakładu. Zrzucił lampę z małego stolika i przewrócił go kopniakiem.
– Która jeszcze powie, że
nie jestem wystarczająco męski?! – wrzeszczał, a jego mięsny bukszpryt sterczał
ostatecznym kontrargumentem
Przyszedł korpulentny mężczyzna w smokingu, zbliżył się do szaleńca
i próbował go opanować.
– Powinien pan wyjść –
zwrócił się do pijanego uprzejmie, ale stanowczo, z wyraźnym francuskim
akcentem. Wyciągnął ku niemu rękę.
– Łapy przy sobie, chamie!
Jestem oficerem Jego Królewskiej Mości! – ryknął nagus i powalił
pracownika prawym sierpowym.
– Rzeczywiście bokser –
zauważyła Hongmei, obserwując z marynarzami destrukcję z antresoli. Ich jednak
w całym zajściu zaszokowało co innego.
– O pierzyna kandego –
mruknął Angus. – To przeca Traylor.
– Jak to Traylor! Co on tu
robi? – Ron był nie mniej wstrząśnięty. – Przecież został w Chopham!
– Wy go znacie? – zdziwiła
się Hongmei.
– Tymi ręcami mu grzebałem w
silniku! – powiedział Boswell. – Zawsze był z niego całkiem niemiły dżentelmen,
ale nie aż tak!
– Bo pić to trzeba umieć,
Ronnie – zauważył Angus. – Stary Nicholls mówił mi kiedyś, że Traylor właśnie nie
umie.
– I jeszcze upadł na łeb –
przypomniał Ron. – Sam go przecie wyciągałem z kokpitu.
Tymczasem porucznik Godric Traylor, zupełnie pozbawiony
autorytetu, jaki dawał mu mundur oficera Royal Navy – a i jego prywatny
autorytet stracił przez ten czas nieco na prężności – rzucił się ku obrazowi
przedstawiającemu nagą brunetkę rozciągniętą na otomanie. Przez chwilę próbował
wściekle zerwać go ze ściany, ale nie zastanowił się nad sposobem zamocowania i
dłuższą chwilę wysilał się bez sensu.
Właścicielka zakładu, korpulentna kobieta w wieku na oko
średnim, wbiegła przerażona po schodach i błagalnym głosem zaczęła coś mówić do
mechaników.
– Madame prosi was, żebyście
coś zrobili – przetłumaczyła Hongmei – bo inaczej ten pan rozniesie jej cały
zakład w strzępy.
– Powiedz jej, że spróbujemy
- odparł bosman i ruszył w dół po schodach.
Na odgłos kroków furiat odwrócił się i wbił w Angusa
dzikie, rozbiegane spojrzenie osaczonego zająca.
– Angus! – warknął, zupełnie
się nie przejmując własnym brakiem odzieży. – A ty tu czego?!
– Czołem, panie poruczniku.
– Jeszcze i tu przychodzicie
mnie prześladować?
– A w jakim sensie, panie
poruczniku?
– Przez was mam zwichniętą
karierę! – rzekł oficer głosem, który przepełniała bełkotliwa wściekłość. –
Wszystko było dobrze, dopóki nie dostałem przydziału do was. I narzeczona mnie
rzuciła! Niewystarczająco męski, tak napisała! Dla wszystkich jestem
niewystarczająco męski! Jeszcze zobaczycie...
– Jest mi bardzo przykro,
panie poruczniku – odparł Angus. – Ale to jeszcze nie powód, żeby tak się
zachowywać. Gorzej niż kapitan Dunmore…
– A ty kim jesteś, ryży
owcojadzie, żeby mnie pouczać? – krzyknął Traylor.
Podniósł z podłogi ułamaną szyjkę butelki. Bosman cofnął
się gwałtownie.
– Spokojnie, panie
poruczniku – powiedział, pojednawczo wyciągając ręce. – Wszystkie panienki już
pan wystraszył. Proszę odłożyć to szkło, usiąść se na kanapie i madame zaraz
panu przyniesie herbatki na uspokojenie.
– Nie będę spokojny! Już
wystarczy! Wszystko zepsuliście!
Bez ostrzeżenia rzucił się na Angusa ze szklanym tulipanem. Bosman
zrobił błyskawiczny unik, ale ostre krawędzie szkła zraniły go w przedramię. Tyle
wystarczyło. Ron Boswell zaszedł Traylora od tyłu i założył mu nelsona. Były
podwładny kapitana Scoldinga zaczął miotać się wściekle, wierzgał nogami i
usiłował zranić Rona butelką, ale wyślizgnęła mu się z rąk i upadła na dywan.
– No panie poruczniku, niech
pan przestanie wierzgać – szepnął Boswell, ledwo nad nim panując.
– Jak śmiałeś podnieść rękę
na oficera?!
– Nie podnieść rękę, tylko
pana ochronić, dla pana własnego dobra, żeby się pan nie pokaleczył na tych
potłuczonych butelkach.
– Powiem wam coś – wyzewnętrznił
się Traylor na cały burdel. – Budzicie we mnie odrazę! Wszyscy, co do jednego!
– Melduję, że już o tym wiemy, panie poruczniku, i to od dawna – odparł Ron.
– A Scolding… – goły oficer zdyszał
się i zrobił pauzę – z niego robię sobie wyjątkowo grubą nieprzyzwoitość!
Podbiegła jedna z dziewczyn. Niosła jedwabny szal, żeby
pomóc Ronowi obezwładnić furiata. Hongmei, nie zważając na swój negliż, zeszła
po schodach, uznawszy, że jest już w miarę bezpiecznie.
– Ja tego tak nie zostawię!
Zemszczę się!!! – wrzasnął Traylor, po czym dostał torsji. Boswell wypuścił go
litościwie, a desperat przewiesił się przez kanapę i zaczął głośno,
niedyskretnie wymiotować.
– To prawda, on nie umie pić
– mruknął z niesmakiem Angus.
Madame zaczęła wylewnie dziękować obu mechanikom, choć
mieli na sobie tylko kalesony i buty. Zaraz też posłała jedną z podopiecznych
po wodę i bandaże, żeby opatrzyć Angusowi zranioną rękę. Gdy tylko dziewczyna
znikła na zapleczu, otworzyły się główne drzwi salonu i błysnęła w nich czerwień
czapek patrolu żandarmerii.
Pół godziny później Angus i Boswell szli już, kompletnie
ubrani, ulicą w kierunku brytyjskiej bazy marynarki.
– Ta moja to była Khmerka –
powiedział Ron. – Wpadła w histerię i reszta dziewczyn musiała ją uspokajać.
– Wrócimy tu jeszcze –
odparł szef mechaników. – Hongmei powiedziała, że nam załatwi zniżkę.
Boswell zsunął czapkę na tył głowy, z zastanowieniem
przyjrzał się grupie ludzi dyskutujących o czymś po drugiej stronie ulicy.
– To dopiero ziółko z tego
Traylora – odezwał się. – Co mu właściwie Scolding zawinił?
– A bo to wiadomo, co
pijanemu strzeli do głowy?
– Nigdy się tak nie
zachowywał, bosmanie – dodał Ron po chwili. – Był chamowaty, ale całkiem
sztywny. Nawet już po tym, jak wrócił ze szpitala. Musiało go coś nieźle
trzepnąć.
***
Tymczasem kapitan Scolding, zupełnie nieświadomy, jaki
dramat rozgrywa się, rzekomo przez niego, we francuskim burdelu, stał przy
balustradzie na molo w Brighton. Wiatr się wzmógł, morze stawało się coraz
bardziej niespokojne. Gdyby po powrocie miano mu wyrzucać, że się spóźnił,
zrzuci winę na warunki pogodowe. W końcu była już jesień. Do tego późne popołudnie,
należał do nielicznych spacerowiczów o tej porze.
Tego popołudnia musiał lecieć do Calshot z ważnymi dokumentami,
które w Dunkierce przekazał mu pewien sztabowiec, polecając dostarczyć
kontradmirałowi Hillowi. Ten ostatni powitał Tony’ego serdecznie i wypytał, co
się z nim ostatnio działo. Ubolewał, że Scolding już nie pozostaje pod jego
rozkazami, bo dawniej współpraca układała im się owocnie, a i teraz nie
brakowało na wojnie dyskretnej roboty w rodzaju tej, którą Hill się zajmował.
Przy okazji napomknął, że wyremontowana HMS „Evelyn” pełni teraz służbę w
Zatoce Perskiej.
W roli obserwatora Tony zabrał ze sobą Evana Borkera, Henry
miał bowiem duże zaległości w analizie zdjęć lotniczych i musiał nad nimi
posiedzieć. Zresztą wizja lotu do Calshot nie była już dla niego tak atrakcyjna,
jak jeszcze przed kilku miesiącami. Skoro Linda w niejasnych okolicznościach
uciekła z Portsmouth, Vincent zastałby w mieście tylko puste mieszkanie,
boleśnie przypominające mu chwile szczęścia, i wróciłby jeszcze bardziej
rozgoryczony.
Podczas gdy Scolding widział się z kontradmirałem,
midszypmen Borker załatwiał z jego upoważnienia sprawy w kwatermistrzostwie
– eskadra nie mogła się doczekać na niezbędne zaopatrzenie i musiała pożyczać od
innych jednostek z Dunkierki. Kiedy już wszystko zostało załatwione, polecieli
do Brighton, gdzie Scolding upewnił się, że w mieście nadal przebywa człowiek,
z którym zamierzał się spotkać. Powiadomił go przez umyślnego o spotkaniu na
molo, a teraz czekał przy barierce, patrząc na białe grzywy fal, pod którymi gdzieś
tam kryły się śmiercionośne miny, i zatapiając się w rozmyślaniach.
Do ślubu zostały dwa miesiące. Tony nie czuł się tym tak
bardzo podekscytowany, jak się spodziewał: szybko uznał perspektywę ożenku za
coś całkiem naturalnego, bez problemu wskoczyła w jego głowie na swoje miejsce.
W ostatnich zresztą tygodniach obowiązki zajmowały go na tyle, że nie miał
głowy do rozmyślania, jak to będzie, kiedy razem z Emily zamieszkają w
Aberlogwyn. Na bieżąco wymieniali listy, byli w regularnym kontakcie,
regularnie też tęsknił, chciał ją zobaczyć i dotknąć. A z czasem nawet
powtórzyć to, co zdarzyło się tamtego wieczoru. Pamiętał, jak w ramionach Emily
ogarnęła go huraganowa namiętność. A teraz zaczynały go ogarniać wątpliwości.
Właściwie wszystko było w porządku. Miłość między nimi kwitła,
panna Knight była dla Tony’ego najdroższą osobą, która dzięki swym przejściom
życiowym najlepiej go rozumiała. Ale coś mu nie grało. Czy wtedy, w sypialni,
nie okazał jej braku szacunku? Emily go pragnęła, nie ulegało to kwestii. A co,
jeśli jednak, mimo woli, zrobił jej krzywdę, która dla obojga stanie się jasna
dopiero za jakiś czas? I nie miał tu na myśli ciąży, tylko jakieś nieokreślone
konsekwencje emocjonalne, umysłowe, których w tamtym momencie nie byli w stanie
jeszcze przewidzieć. To nic, że ona sama wykazała inicjatywę. Wykorzystał
pierwszą nadarzającą się okazję, by pozbawić dziewczynę niewinności. Czym się w
takim razie różnił od pospolitego łobuza, przed jakim ostrzega się panny w umoralniających
lekturach? Tym, że nie zamierzał uciec, ale prócz tego? A co, jeśli, nie daj Boże,
przestanie ją kochać po tym, jak już zaspokoił żądzę? To by dla niego był
koniec wszystkiego. Na razie nic na to nie wskazywało, ale sama obawa i
towarzyszące jej rozmyślania mogły mu niepotrzebnie zatruć życie.
– Panie kapitanie? – rozległ
się głos z prawej.
Obok stał nieco tęgi mężczyzna po trzydziestce, ubrany w brązowy
płaszcz i kapelusz. Miał szeroką twarz, dość inteligentne spojrzenie i ciemne wąsy.
A więc tak wyglądał szwagier nieodżałowanego kapitana Foya.
– To na pana czekam, jak sądzę
– stwierdził Tony.
– David Penrose – przedstawił
się inżynier. – Miło pana wreszcie poznać.
– Jestem aż tak sławny?
– James trochę mi akurat o
panu opowiadał. Pójdziemy coś zjeść? Robi się chłodno.
Scolding się zgodził i podniósł teczkę, która dotąd stała
u jego nogi. Spokojnym krokiem opuścili molo, mijając nielicznych spacerowiczów
i żołnierzy na przepustkach.
– Bardzo mi przykro z powodu
Jamesa – przemówił kapitan, kiedy znaleźli się już na ulicy.
– Polubiłem chłopa –
przyznał Penrose. – Właściwie trochę panu zazdroszczę, że znał go pan dłużej
niż ja.
– Niewiele – przyznał Tony.
– Razem byliśmy na szkoleniu, a potem drogi się nam rozeszły, dostaliśmy inne
przydziały. Spotkaliśmy się potem jeszcze zupełnym przypadkiem, on uratował mi
życie, potem ja jemu.
– Racja, wspominał mi o tym.
– Aż w końcu… Nie udało mi
się.
– Straszna szkoda. – Inżynier
zapalił cygaro. – Zapowiadał się akurat na doskonałego męża dla Kathy. To moja
siostra.
– Jak to zniosła?
– W ogóle. Przechodzi ciężkie
załamanie. Mamy jeszcze jedną siostrę, najmłodszą. Nie odstępuje Kathy na
krok.
– No to moja ma gorzej, bo
jest jedynaczką – rzucił Scolding i westchnął ciężko.
– Słucham? – nie zrozumiał
Penrose.
Tony uświadomił sobie, że powiedział to na głos.
– Wie pan, panie inżynierze
– zdobył się na wyznanie – śmierć Jamesa mną wstrząsnęła szczególnie mocno dlatego,
że też się niedługo żenię i też w Walii. Kto wie, czy nie będę następny?
– Proszę tak nie mówić! Nie
ma co kusić losu.
– Jednakże tyle zbiegów
okoliczności…
– Zbiegiem okoliczności jest
także to, że ja i pan obaj mamy po dwa oczy. Gdyby to było takie proste, że ludzie
na wojnie giną akurat według określonego porządku, już by ktoś go do tej pory rozpracował
i wymyślił środki zaradcze. A na wojnie występuje splot tylu różnych czynników,
że nie ma na to mądrego. Możemy robić tylko to, co najlepsze w danej sytuacji,
czyli się modlić, żeby pan przeżył.
– To znaczy o to, żeby jakiś biedny łajdak, Hans
albo Kurt, pragnąc zdobyć medal od cesarza, wyszedł prosto pod lufę mojego
obserwatora? Nie powiem, żebym miał coś przeciwko.
Penrose
uśmiechnął się lekko, najwyraźniej nie poczuł się urażony.
– Takie mamy czasy, panie
kapitanie – przyznał. – Anglia oczekuje, że każdy… i tak dalej. Pana obowiązek
jest akurat taki, żeby zestrzelić tego biednego łajdaka, a mój – w miarę
możliwości zadbać, żeby się pan przy tym nie przeziębił.
– Właśnie. O tym też
chciałem porozmawiać.
Znaleźli po drodze w miarę przyzwoitą restaurację i
wstąpili na herbatę. W lokalu było pusto: pora roku i pogoda nie sprzyjały
turystom, wojna zresztą też nie, tylko w kącie siedział jakiś łysy dżentelmen,
po którym trudno się było spodziewać trzeźwości.
– Jak pan wie, panie inżynierze
– przemówił Tony, kiedy kelner przyniósł herbatę – James zdołał mnie zainteresować
pańską elektryczną bielizną. Mój obserwator jest z Cejlonu i ciągle mu zimno, mam
też w dywizjonie pilota z Afryki…
– W sensie, że czarnego? –
zdziwił się Penrose.
– Tak dobrze to jeszcze nie
ma! Afrykaner z veldtu, jest nawet dowódcą eskadry. Wracając do tematu,
uznałem, że jestem winien Jamesowi doprowadzenie tych testów do końca.
– To świetnie z pana strony.
I jak wypadły? – inżynier zdradzał wyraźną fascynację.
Scolding położył teczkę na kolanach i wyjął plik powiązanych
sznurkiem kartek.
– Moim zdaniem pomysł jest dobry, ale wymaga
poprawek. Kalesony są zawodne i często się psują, coś się w nich przepala. Mój
mechanik próbował usprawnić ten projekt, przywiozłem panu jeden egzemplarz z
jego przeróbkami i do tego schemat.
– O, jestem panu niesamowicie wdzięczny, kapitanie –
ucieszył się Penrose i od razu zaczął przeglądać raport z testowania swojego
wynalazku.
– Wdzięczność należy się bosmanowi, który przy tym
majstrował – odparł Tony. – No i jest jeszcze kwestia oparzeń.
Inżynier
gwałtownie poderwał ku niemu wzrok.
– Były jakieś? Poważne? James się nigdy nie skarżył.
– On latał sterowcem, a samolot rozwija inne
prędkości – wyjaśnił kapitan. – Główny problem wiąże się z dynamem. W
normalnych warunkach wszystko idzie dobrze, ale w czasie pikowania, gdy maszyna
z wielką prędkością leci w dół, wiatraczek kręci się tak szybko, że kalesony się
przegrzewają. Wtedy albo całkiem wysiadają, albo zaczynają parzyć. Od kiedy
jeden z moich ludzi wrócił dotkliwie poparzony, po prostu wyciągamy wtyczkę
przy wchodzeniu w lot pikowy, ale w warunkach bojowych różnie może być.
Penrose wypił trochę herbaty, wbił wzrok w żyrandol.
– A więc sugeruje pan akumulator?
– Nie, za ciężki. A gdyby
tak wbudować jakiś… nie wiem, bezpiecznik? Coś, co przerywa obwód po
przekroczeniu pewnej temperatury? Nie jestem elektrykiem, nie wiem, czy tak się
da.
– Wystarczy, że ja jestem, kapitanie
– odparł Penrose życzliwie. – Widzę, że zabrał się pan do tego całkiem systematycznie.
Zobaczę, co można zrobić, i akurat za jakiś miesiąc dostanie pan ulepszoną
partię.
– Może w prezencie ślubnym? –
rzucił beztrosko Tony i nagle sposępniał. – Zapraszałem Jamesa, żeby przyjechał
z małżonką, a teraz…
– Nie chce pan, żeby się
jedzenie zmarnowało? – w ustach inżyniera nie brzmiało to tak złośliwie, jak by
mogło.
Scolding westchnął. Czuł się nieco niezręcznie.
– Wydaje mi się, jakbym miał wobec Jamesa
jakiś dług. Zwłaszcza, że był przy tym, kiedy poznałem swoją narzeczoną. Jeśli wdowa po nim jest w takiej sytuacji, że nie powinna
pozostawać sama… A z drugiej strony to oczywiste, że poza wszystkim innym,
żałoba ma swoje prawa i pańska siostra może po prostu nie być w stanie…
– Podsunę jej tę myśl, ale razie
należałoby jej dać trochę czasu, żeby doszła do siebie.
– A jeśli nie, to może chociaż
pan, jako członek rodziny mego kolegi… Ja się bynajmniej nie zamierzam narzucać
i proszę o wybaczenie, jeśli odniósł pan…
Z pewnym zagubieniem spojrzał na inżyniera, mając
poczucie, że bredzi od rzeczy.
– Co pan gada, kapitanie!
Mieliśmy wspólnego przyjaciela, współpracujemy przy jednym produkcie, więc jest
to jakaś wspólna płaszczyzna, nieprawdaż? Że tak zapytam, gdzie się ten ślub
miałby odbyć?
– W okolicach Caerphilly, w
Dolinie Glamorgan. Zaraz po świętach.
Inżynier Penrose zgasił cygaro w popielniczce.
– Jestem zaszczycony, tym
bardziej, że równy z pana chłop, ale akurat w grudniu, jak na złość, będę musiał
siedzieć pod Londynem. Sam pan rozumie: zima, większy popyt na ciepłą bieliznę,
a może akurat, z pańską pomocą, mój wynalazek w końcu wejdzie do produkcji
seryjnej. Spodziewam się mieć duży ruch w interesie. Ale nic straconego, na pewno
trafi się jeszcze okazja, żeby nadrobić okazje towarzyskie.
Pochwyciła jego spojrzenie i naszminkowane usta zalśniły krwistym uśmiechem. - Albo poprawiała szminkę, albo miała tę od Kat von D, o której krążą legendy, bo nie wiem, jaka inna wytrzymałaby gorące półtorej godziny w łóżku. Żadna z takich, jakich ja używam, chętnie poznam tajemnice cycatej Claudette. No i Chinka z lokami, chyba się trochę musiała narobić przy kręceniu.
OdpowiedzUsuńSeksów to ostatnio w tym opku nie brakuje.
LMAO, Traylor. Co tu się odpiernicza.
Hahaha, dejcie miednice, bedzie rzygał.
Tymczasem kapitan Scolding, zupełnie nieświadomy, jaki dramat rozgrywa się, rzekomo przez niego, we francuskim burdelu, stał przy balustradzie na molo w Brighton. - I to się nazywa mężczyzna porządny.
A teraz zaczynały go ogarniać wątpliwości. - No weź.
Ale coś mu nie grało. - Jak się nie chce ze mną spotkać, to niech mu lepiej zacznie szybko grać.
Wykorzystał pierwszą nadarzającą się okazję, by pozbawić dziewczynę niewinności. - Toncio, zaręczam ci, dziewczyny w wieku Emilci wcale nie są takie niewinne, jak się wszystkim wydaje.
No, trochę mnie wydarzeń ominęło, ale już jestem na bieżąco i tego postaram się trzymać. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że straszny szok przeżyłam wynióswłszy się z chałupy nareszcie, teraz jestem w niej znów i od października akademik, akademik, ale będę miała i do pracy, i na uczelnię tak bliziutko, że aż miło, rok doświadczenia w mieszkaniu bez mamusi za sobą i powinnam to jakoś wszystko lepiej ogarnąć. Ciumki i do następnego! No chyba że mi postanowisz na ten bełkot odpowiedzieć, to jeszcze tu wpadnę. ;D
"Jeśli nie wiesz, co pisać - napisz seksy". Sie ciesz, że się bez jakiegoś yaoi obyło, jak dotąd. Claudette musiała poprawiać w trakcie, Angus i tak nie miał nastroju do zastanawiania się nad takimi technikaliami.
UsuńToncio, zaręczam ci, dziewczyny w wieku Emilci wcale nie są takie niewinne, jak się wszystkim wydaje. A Toncio na to: "Nawet jeśli nie są, to mnie i tak nie usprawiedliwia". (samoodraza level over 9000)
Nadziewam się, że następny rozdział powstanie w miarę szybko, a nawet szybciej niż ten, ale w tym roku siedzę gdzieś w jaskini na wyspach Pacyfiku i wyciąga to ze mnie moce przerobowe w stopniu dotąd niespotykanym. Later!
A co się mam cieszyć, że się obyło, nie miałabym nic przeciwko, wiesz, że mnie to w oczy ani nic innego nie razi.
UsuńBo to dobra szminka była.
Okej, kupuję argument o samoodrazie, w sumie śmiechłam teraz. XD
E. B. Sledge, Piekło Pacyfiku polecam, choć podejrzewam, że jak w temacie siedzisz, to nawet jak nie czytałeś, to na pewno słyszałeś. Mam swoją własną prywatną kopię i kocham ją jak własne dziecko.
Nawet nie ma z kogo zrobić tego yaoi (był jeden potencjalny pairing, ale to już przeszłość). Chociaż dla prawdziwych tró yaoistek im bardziej niedopasowana i od czapy para, tym lepiej :D
UsuńSiedzę w tej jaskini właściwie po przeciwnej stronie frontu... Do Sledge'a jeszcze nie udało mi się dotrzeć, choć oczywiście wiadomy serial obejrzany już dość dawno temu. Teraz bede się rozglądać się za wspomnieniami Martina Clemensa, brytyjskiego urzędnika z Wysp Salomona, który po japońskiej inwazji poszedł do dżungli i z grupą tubylców prowadził działalność rozpoznawczą (tzw. coastwatcher). Do tego jeszcze Hara z niszczyciela i Sakai z lotnictwa... Będzie co czytać. Ale nie wszystko na raz.
A tymczasem muszę coś zrobić, aby Toncio nie był skazany na bliskie spotkanie z Ceramicznym Nożem™.