Rozdział 67. Kalesony po dwakroć


George Angus przyglądał się refleksyjnie złotemu sznurkowi od zasłony, którym kołysał powiew wpadający przez uchylone okno. Miał za sobą gorące półtorej godziny, lecz wcale nie czuł się wyczerpany.
Była to niewątpliwa zasługa jego nowej przyjaciółki, choć nie zrobiła tego całkiem z dobroci serca, a usługowo. Angus podniósł głowę i spojrzał na jej pełne piersi, teraz skromnie przykryte prześwitującym jasnoróżowym peniuarem, na który rozsypywały się jej czarne loki. Pochwyciła jego spojrzenie i naszminkowane usta zalśniły krwistym uśmiechem. Kazała się nazywać Claudette, ale tym razem zrobiła wyjątek. Nie co dzień trafiał się jej klient, z którym mogła porozmawiać w ojczystym języku. Większość była w ogóle niezainteresowana rozmową.
– A więc nigdy w życiu nie byłeś w Yunnanie? – zapytała Hongmei z nieco obcym akcentem, lecz dla Angusa zrozumiałym.
– Od szesnastu lat nie oddalałem się od morza na dłużej niż trzy dni, kwiatuszku.
– Gdybyś wiedział, od czego ja nie oddalałam się na dłużej niż trzy dni, od kiedy skończyłam szesnaście lat... – uśmiechnęła się Chinka zalotnie.
– Znać po tobie, że praktyki ci nie brakowało. Założę się, że rozpaliłabyś nawet cesarskiego eunucha!
Zachichotała, tuląc się do jego ramienia.
– Eunuchów ciągnie do innego rodzaju rozkoszy, mój drogi. Pieniądze, władza i jedzenie - tego pożądają, a tych trzech rzeczy właśnie im nie mogę dać. Tak czy inaczej, nie ma już cesarstwa, więc eunusi poszli na bezrobocie.
– Nigdy nic nie wiadomo, kwiatuszku. – Angus podłożył sobie ręce pod głowę. – Pan generał Yuan już próbował się zrobić cesarzem, kto wie, czy zaraz komu innemu to do głowy nie strzeli.
Niektórym mechanikom z eskadry kapitana Scoldinga trafiła się akurat przepustka, więc Angus, z Ronem Boswellem jako skrzydłowym, wyruszył do miasta, żeby odpowiednio przepuścić od dawna gromadzone oszczędności. Ly, ich przyjaciel z sojuszniczej floty francuskiej, zapowiedział, że pokaże im miejsce, gdzie można zawrzeć znajomość z pierwszorzędnymi grzesznicami. Bosman Angus ani się jednak nie spodziewał, że pozna kogoś takiego jak Hongmei. Pod każdym względem przewyższała Rudą Ethel, która kiedyś uprawiała swój proceder w Ipswich, ale podobno wyjechała do Francji. Bosman do niedawna pragnął ją odnaleźć, ale tego wieczoru dał już sobie spokój.
– Lubię cię, rudobrody – powiedziała Hongmei. – Jesteś inny niż wszyscy klienci.
– Cóż, kwiatuszku, jesteśmy po prostu fachowcami w swoich dziedzinach. Szanujemy się nawzajem.
– Ale moja praca to twój odpoczynek. Nie spędzasz chyba na okręcie zbyt wiele czasu na leżąco?
– Nawet sobie nie wyobrażasz, co muszę czasami robić.
– Mogłabym powiedzieć to samo. – Hongmei podniosła się, odrzuciła włosy do tyłu. – Moja przyjaciółka mówi, że Niebiosa stworzyły człowieka po to, aby leżał. Inaczej dlaczego jako największą powierzchnię ciała dałyby mu plecy?
– Jak się za długo leży, to się człowiek nudzi – zauważył Angus. – A dla marynarza nuda to straszna rzecz. Znudzony marynarz się buntuje.
Hongmei przetoczyła się nad Angusem, siadając mu okrakiem na udach.
– Nie sądzę, abyś ze mną mógł się nudzić, rudobrody. Nawet na leżąco. Chcesz się przekonać?
– Wierzę na słowo. Pozwalasz mi się poczuć, jakbym był znowu w Chinach.
– No to przygotuj się na zwiedzanie tego małego kawałka Chin, który zawsze noszę przy sobie… – zaśmiała się kurtyzana.
I już po chwili górowała nad nim: głowa odrzucona do tyłu, piersi falowały unisono z rytmem nadawanym przez miednicę. Angus przytrzymywał Hongmei za biodro i napawał się jej powabem. Nie miało znaczenia, czy westchnienia i jęki, jakie z siebie wydawała, odzwierciedlały rzeczywistą rozkosz, czy były tylko naśladownictwem – bo jeśli nawet prawdą było to drugie, to odgrywała swą rolę tak idealnie, że sama świadomość tego, jak bardzo przykładała się do swojej roboty, budziła w nim podniecenie. Wyciągnął drugą dłoń ku jej rozdygotanej piersi, gdy nagle z dołu dobiegł trzask tłuczonego szkła.
Przerażony krzyk kobiety, zaraz potem drugiej. Znów szkło, pijacki ryk, hurgot przewracanych mebli.
– Co to jest?! – pisnęła Hongmei z oburzeniem.
– Powstanie bokserów! – zawołał Angus.
Wyślizgnął się spod niej, błyskawicznie naciągnął kalesony, chwycił w garść buty i wybiegł z pokoju. Zaniepokojona Hongmei ruszyła za nim. Na korytarzu prawie wpadli na gwałtownie otwarte drzwi, zza których wyskoczył Ron Boswell, też w gaciach. Chiński smok na jego piersi wydawał się gniewnie falować. Z pokoju wyglądała z przestrachem śniada panienka o brązowych, migdałowatych oczach.
– Na parterze – rzucił nurek.
Pobiegli na antresolę, z której rozciągał się widok na główny salon. Urządzono go luksusowo, ale teraz przypominał pobojowisko. Golas miotał się po nim w pijanym widzie, demolując wszystko, co mu podeszło pod rękę. Zdążył już przewrócić stół, tłukąc stojące na nim naczynia, kopniakami poroztrącać krzesła. Opodal leżała roztrzaskana oszklona szafka.
Wiążąc buty, Angus wraz z Boswellem z bezpiecznego stanowiska obserwował furiata. Ten rozbił o ścianę butelkę wina, przewrócił ostatnie ocalałe krzesło. Podniósł je znowu i rzucił w przerażoną panienkę w fioletowej sukni, która o włos uniknęła trafienia i gubiąc za sobą buty, uciekła na tyły zakładu. Zrzucił lampę z małego stolika i przewrócił go kopniakiem.
– Która jeszcze powie, że nie jestem wystarczająco męski?! – wrzeszczał, a jego mięsny bukszpryt sterczał ostatecznym kontrargumentem
Przyszedł korpulentny mężczyzna w smokingu, zbliżył się do szaleńca i próbował go opanować.
– Powinien pan wyjść – zwrócił się do pijanego uprzejmie, ale stanowczo, z wyraźnym francuskim akcentem. Wyciągnął ku niemu rękę.
– Łapy przy sobie, chamie! Jestem oficerem Jego Królewskiej Mości! – ryknął nagus i powalił pracownika prawym sierpowym.
– Rzeczywiście bokser – zauważyła Hongmei, obserwując z marynarzami destrukcję z antresoli. Ich jednak w całym zajściu zaszokowało co innego.
– O pierzyna kandego – mruknął Angus. – To przeca Traylor.
– Jak to Traylor! Co on tu robi? – Ron był nie mniej wstrząśnięty. – Przecież został w Chopham!
– Wy go znacie? – zdziwiła się Hongmei.
– Tymi ręcami mu grzebałem w silniku! – powiedział Boswell. – Zawsze był z niego całkiem niemiły dżentelmen, ale nie aż tak!
– Bo pić to trzeba umieć, Ronnie – zauważył Angus. – Stary Nicholls mówił mi kiedyś, że Traylor właśnie nie umie.
– I jeszcze upadł na łeb – przypomniał Ron. – Sam go przecie wyciągałem z kokpitu.
Tymczasem porucznik Godric Traylor, zupełnie pozbawiony autorytetu, jaki dawał mu mundur oficera Royal Navy – a i jego prywatny autorytet stracił przez ten czas nieco na prężności – rzucił się ku obrazowi przedstawiającemu nagą brunetkę rozciągniętą na otomanie. Przez chwilę próbował wściekle zerwać go ze ściany, ale nie zastanowił się nad sposobem zamocowania i dłuższą chwilę wysilał się bez sensu.
Właścicielka zakładu, korpulentna kobieta w wieku na oko średnim, wbiegła przerażona po schodach i błagalnym głosem zaczęła coś mówić do mechaników.
– Madame prosi was, żebyście coś zrobili – przetłumaczyła Hongmei – bo inaczej ten pan rozniesie jej cały zakład w strzępy.
– Powiedz jej, że spróbujemy - odparł bosman i ruszył w dół po schodach.
Na odgłos kroków furiat odwrócił się i wbił w Angusa dzikie, rozbiegane spojrzenie osaczonego zająca.
– Angus! – warknął, zupełnie się nie przejmując własnym brakiem odzieży. – A ty tu czego?!
– Czołem, panie poruczniku.
– Jeszcze i tu przychodzicie mnie prześladować?
– A w jakim sensie, panie poruczniku?
– Przez was mam zwichniętą karierę! – rzekł oficer głosem, który przepełniała bełkotliwa wściekłość. – Wszystko było dobrze, dopóki nie dostałem przydziału do was. I narzeczona mnie rzuciła! Niewystarczająco męski, tak napisała! Dla wszystkich jestem niewystarczająco męski! Jeszcze zobaczycie...
– Jest mi bardzo przykro, panie poruczniku – odparł Angus. – Ale to jeszcze nie powód, żeby tak się zachowywać. Gorzej niż kapitan Dunmore…
– A ty kim jesteś, ryży owcojadzie, żeby mnie pouczać? – krzyknął Traylor.
Podniósł z podłogi ułamaną szyjkę butelki. Bosman cofnął się gwałtownie.
– Spokojnie, panie poruczniku – powiedział, pojednawczo wyciągając ręce. – Wszystkie panienki już pan wystraszył. Proszę odłożyć to szkło, usiąść se na kanapie i madame zaraz panu przyniesie herbatki na uspokojenie.
– Nie będę spokojny! Już wystarczy! Wszystko zepsuliście!
Bez ostrzeżenia rzucił się na Angusa ze szklanym tulipanem. Bosman zrobił błyskawiczny unik, ale ostre krawędzie szkła zraniły go w przedramię. Tyle wystarczyło. Ron Boswell zaszedł Traylora od tyłu i założył mu nelsona. Były podwładny kapitana Scoldinga zaczął miotać się wściekle, wierzgał nogami i usiłował zranić Rona butelką, ale wyślizgnęła mu się z rąk i upadła na dywan.
– No panie poruczniku, niech pan przestanie wierzgać – szepnął Boswell, ledwo nad nim panując.
– Jak śmiałeś podnieść rękę na oficera?!
– Nie podnieść rękę, tylko pana ochronić, dla pana własnego dobra, żeby się pan nie pokaleczył na tych potłuczonych butelkach.
– Powiem wam coś – wyzewnętrznił się Traylor na cały burdel. – Budzicie we mnie odrazę! Wszyscy, co do jednego!
– Melduję, że już o tym wiemy, panie poruczniku, i to od dawna – odparł Ron.
– A Scolding… – goły oficer zdyszał się i zrobił pauzę – z niego robię sobie wyjątkowo grubą nieprzyzwoitość!
Podbiegła jedna z dziewczyn. Niosła jedwabny szal, żeby pomóc Ronowi obezwładnić furiata. Hongmei, nie zważając na swój negliż, zeszła po schodach, uznawszy, że jest już w miarę bezpiecznie.
– Ja tego tak nie zostawię! Zemszczę się!!! – wrzasnął Traylor, po czym dostał torsji. Boswell wypuścił go litościwie, a desperat przewiesił się przez kanapę i zaczął głośno, niedyskretnie wymiotować.
– To prawda, on nie umie pić – mruknął z niesmakiem Angus.
Madame zaczęła wylewnie dziękować obu mechanikom, choć mieli na sobie tylko kalesony i buty. Zaraz też posłała jedną z podopiecznych po wodę i bandaże, żeby opatrzyć Angusowi zranioną rękę. Gdy tylko dziewczyna znikła na zapleczu, otworzyły się główne drzwi salonu i błysnęła w nich czerwień czapek patrolu żandarmerii.

Pół godziny później Angus i Boswell szli już, kompletnie ubrani, ulicą w kierunku brytyjskiej bazy marynarki.
– Ta moja to była Khmerka – powiedział Ron. – Wpadła w histerię i reszta dziewczyn musiała ją uspokajać.
– Wrócimy tu jeszcze – odparł szef mechaników. – Hongmei powiedziała, że nam załatwi zniżkę.
Boswell zsunął czapkę na tył głowy, z zastanowieniem przyjrzał się grupie ludzi dyskutujących o czymś po drugiej stronie ulicy.
– To dopiero ziółko z tego Traylora – odezwał się. – Co mu właściwie Scolding zawinił?
– A bo to wiadomo, co pijanemu strzeli do głowy?
– Nigdy się tak nie zachowywał, bosmanie – dodał Ron po chwili. – Był chamowaty, ale całkiem sztywny. Nawet już po tym, jak wrócił ze szpitala. Musiało go coś nieźle trzepnąć.


***
Tymczasem kapitan Scolding, zupełnie nieświadomy, jaki dramat rozgrywa się, rzekomo przez niego, we francuskim burdelu, stał przy balustradzie na molo w Brighton. Wiatr się wzmógł, morze stawało się coraz bardziej niespokojne. Gdyby po powrocie miano mu wyrzucać, że się spóźnił, zrzuci winę na warunki pogodowe. W końcu była już jesień. Do tego późne popołudnie, należał do nielicznych spacerowiczów o tej porze.
Tego popołudnia musiał lecieć do Calshot z ważnymi dokumentami, które w Dunkierce przekazał mu pewien sztabowiec, polecając dostarczyć kontradmirałowi Hillowi. Ten ostatni powitał Tony’ego serdecznie i wypytał, co się z nim ostatnio działo. Ubolewał, że Scolding już nie pozostaje pod jego rozkazami, bo dawniej współpraca układała im się owocnie, a i teraz nie brakowało na wojnie dyskretnej roboty w rodzaju tej, którą Hill się zajmował. Przy okazji napomknął, że wyremontowana HMS „Evelyn” pełni teraz służbę w Zatoce Perskiej.
W roli obserwatora Tony zabrał ze sobą Evana Borkera, Henry miał bowiem duże zaległości w analizie zdjęć lotniczych i musiał nad nimi posiedzieć. Zresztą wizja lotu do Calshot nie była już dla niego tak atrakcyjna, jak jeszcze przed kilku miesiącami. Skoro Linda w niejasnych okolicznościach uciekła z Portsmouth, Vincent zastałby w mieście tylko puste mieszkanie, boleśnie przypominające mu chwile szczęścia, i wróciłby jeszcze bardziej rozgoryczony.
Podczas gdy Scolding widział się z kontradmirałem, midszypmen Borker załatwiał z jego upoważnienia sprawy w kwatermistrzostwie – eskadra nie mogła się doczekać na niezbędne zaopatrzenie i musiała pożyczać od innych jednostek z Dunkierki. Kiedy już wszystko zostało załatwione, polecieli do Brighton, gdzie Scolding upewnił się, że w mieście nadal przebywa człowiek, z którym zamierzał się spotkać. Powiadomił go przez umyślnego o spotkaniu na molo, a teraz czekał przy barierce, patrząc na białe grzywy fal, pod którymi gdzieś tam kryły się śmiercionośne miny, i zatapiając się w rozmyślaniach.
Do ślubu zostały dwa miesiące. Tony nie czuł się tym tak bardzo podekscytowany, jak się spodziewał: szybko uznał perspektywę ożenku za coś całkiem naturalnego, bez problemu wskoczyła w jego głowie na swoje miejsce. W ostatnich zresztą tygodniach obowiązki zajmowały go na tyle, że nie miał głowy do rozmyślania, jak to będzie, kiedy razem z Emily zamieszkają w Aberlogwyn. Na bieżąco wymieniali listy, byli w regularnym kontakcie, regularnie też tęsknił, chciał ją zobaczyć i dotknąć. A z czasem nawet powtórzyć to, co zdarzyło się tamtego wieczoru. Pamiętał, jak w ramionach Emily ogarnęła go huraganowa namiętność. A teraz zaczynały go ogarniać wątpliwości.
Właściwie wszystko było w porządku. Miłość między nimi kwitła, panna Knight była dla Tony’ego najdroższą osobą, która dzięki swym przejściom życiowym najlepiej go rozumiała. Ale coś mu nie grało. Czy wtedy, w sypialni, nie okazał jej braku szacunku? Emily go pragnęła, nie ulegało to kwestii. A co, jeśli jednak, mimo woli, zrobił jej krzywdę, która dla obojga stanie się jasna dopiero za jakiś czas? I nie miał tu na myśli ciąży, tylko jakieś nieokreślone konsekwencje emocjonalne, umysłowe, których w tamtym momencie nie byli w stanie jeszcze przewidzieć. To nic, że ona sama wykazała inicjatywę. Wykorzystał pierwszą nadarzającą się okazję, by pozbawić dziewczynę niewinności. Czym się w takim razie różnił od pospolitego łobuza, przed jakim ostrzega się panny w umoralniających lekturach? Tym, że nie zamierzał uciec, ale prócz tego? A co, jeśli, nie daj Boże, przestanie ją kochać po tym, jak już zaspokoił żądzę? To by dla niego był koniec wszystkiego. Na razie nic na to nie wskazywało, ale sama obawa i towarzyszące jej rozmyślania mogły mu niepotrzebnie zatruć życie.
– Panie kapitanie? – rozległ się głos z prawej.
Obok stał nieco tęgi mężczyzna po trzydziestce, ubrany w brązowy płaszcz i kapelusz. Miał szeroką twarz, dość inteligentne spojrzenie i ciemne wąsy. A więc tak wyglądał szwagier nieodżałowanego kapitana Foya.
– To na pana czekam, jak sądzę – stwierdził Tony.
– David Penrose – przedstawił się inżynier. – Miło pana wreszcie poznać.
– Jestem aż tak sławny?
– James trochę mi akurat o panu opowiadał. Pójdziemy coś zjeść? Robi się chłodno.
Scolding się zgodził i podniósł teczkę, która dotąd stała u jego nogi. Spokojnym krokiem opuścili molo, mijając nielicznych spacerowiczów i żołnierzy na przepustkach.
– Bardzo mi przykro z powodu Jamesa – przemówił kapitan, kiedy znaleźli się już na ulicy.
– Polubiłem chłopa – przyznał Penrose. – Właściwie trochę panu zazdroszczę, że znał go pan dłużej niż ja.
– Niewiele – przyznał Tony. – Razem byliśmy na szkoleniu, a potem drogi się nam rozeszły, dostaliśmy inne przydziały. Spotkaliśmy się potem jeszcze zupełnym przypadkiem, on uratował mi życie, potem ja jemu.
– Racja, wspominał mi o tym.
– Aż w końcu… Nie udało mi się.
– Straszna szkoda. – Inżynier zapalił cygaro. – Zapowiadał się akurat na doskonałego męża dla Kathy. To moja siostra.
– Jak to zniosła?
– W ogóle. Przechodzi ciężkie załamanie. Mamy jeszcze jedną siostrę, najmłodszą. Nie odstępuje Kathy na krok.
– No to moja ma gorzej, bo jest jedynaczką – rzucił Scolding i westchnął ciężko.
– Słucham? – nie zrozumiał Penrose.
Tony uświadomił sobie, że powiedział to na głos.
– Wie pan, panie inżynierze – zdobył się na wyznanie – śmierć Jamesa mną wstrząsnęła szczególnie mocno dlatego, że też się niedługo żenię i też w Walii. Kto wie, czy nie będę następny?
– Proszę tak nie mówić! Nie ma co kusić losu.
– Jednakże tyle zbiegów okoliczności…
– Zbiegiem okoliczności jest także to, że ja i pan obaj mamy po dwa oczy. Gdyby to było takie proste, że ludzie na wojnie giną akurat według określonego porządku, już by ktoś go do tej pory rozpracował i wymyślił środki zaradcze. A na wojnie występuje splot tylu różnych czynników, że nie ma na to mądrego. Możemy robić tylko to, co najlepsze w danej sytuacji, czyli się modlić, żeby pan przeżył.
– To znaczy o to, żeby jakiś biedny łajdak, Hans albo Kurt, pragnąc zdobyć medal od cesarza, wyszedł prosto pod lufę mojego obserwatora? Nie powiem, żebym miał coś przeciwko.
Penrose uśmiechnął się lekko, najwyraźniej nie poczuł się urażony.
– Takie mamy czasy, panie kapitanie – przyznał. – Anglia oczekuje, że każdy… i tak dalej. Pana obowiązek jest akurat taki, żeby zestrzelić tego biednego łajdaka, a mój – w miarę możliwości zadbać, żeby się pan przy tym nie przeziębił.
– Właśnie. O tym też chciałem porozmawiać.
Znaleźli po drodze w miarę przyzwoitą restaurację i wstąpili na herbatę. W lokalu było pusto: pora roku i pogoda nie sprzyjały turystom, wojna zresztą też nie, tylko w kącie siedział jakiś łysy dżentelmen, po którym trudno się było spodziewać trzeźwości.
– Jak pan wie, panie inżynierze – przemówił Tony, kiedy kelner przyniósł herbatę – James zdołał mnie zainteresować pańską elektryczną bielizną. Mój obserwator jest z Cejlonu i ciągle mu zimno, mam też w dywizjonie pilota z Afryki…
– W sensie, że czarnego? – zdziwił się Penrose.
– Tak dobrze to jeszcze nie ma! Afrykaner z veldtu, jest nawet dowódcą eskadry. Wracając do tematu, uznałem, że jestem winien Jamesowi doprowadzenie tych testów do końca.
– To świetnie z pana strony. I jak wypadły? – inżynier zdradzał wyraźną fascynację.
Scolding położył teczkę na kolanach i wyjął plik powiązanych sznurkiem kartek.
– Moim zdaniem pomysł jest dobry, ale wymaga poprawek. Kalesony są zawodne i często się psują, coś się w nich przepala. Mój mechanik próbował usprawnić ten projekt, przywiozłem panu jeden egzemplarz z jego przeróbkami i do tego schemat.
– O, jestem panu niesamowicie wdzięczny, kapitanie – ucieszył się Penrose i od razu zaczął przeglądać raport z testowania swojego wynalazku.
– Wdzięczność należy się bosmanowi, który przy tym majstrował – odparł Tony. – No i jest jeszcze kwestia oparzeń.
Inżynier gwałtownie poderwał ku niemu wzrok.
– Były jakieś? Poważne? James się nigdy nie skarżył.
– On latał sterowcem, a samolot rozwija inne prędkości – wyjaśnił kapitan. – Główny problem wiąże się z dynamem. W normalnych warunkach wszystko idzie dobrze, ale w czasie pikowania, gdy maszyna z wielką prędkością leci w dół, wiatraczek kręci się tak szybko, że kalesony się przegrzewają. Wtedy albo całkiem wysiadają, albo zaczynają parzyć. Od kiedy jeden z moich ludzi wrócił dotkliwie poparzony, po prostu wyciągamy wtyczkę przy wchodzeniu w lot pikowy, ale w warunkach bojowych różnie może być.
Penrose wypił trochę herbaty, wbił wzrok w żyrandol.
– A więc sugeruje pan akumulator?
– Nie, za ciężki. A gdyby tak wbudować jakiś… nie wiem, bezpiecznik? Coś, co przerywa obwód po przekroczeniu pewnej temperatury? Nie jestem elektrykiem, nie wiem, czy tak się da.
– Wystarczy, że ja jestem, kapitanie – odparł Penrose życzliwie. – Widzę, że zabrał się pan do tego całkiem systematycznie. Zobaczę, co można zrobić, i akurat za jakiś miesiąc dostanie pan ulepszoną partię.
– Może w prezencie ślubnym? – rzucił beztrosko Tony i nagle sposępniał. – Zapraszałem Jamesa, żeby przyjechał z małżonką, a teraz…
– Nie chce pan, żeby się jedzenie zmarnowało? – w ustach inżyniera nie brzmiało to tak złośliwie, jak by mogło.
Scolding westchnął. Czuł się nieco niezręcznie.
– Wydaje mi się, jakbym miał wobec Jamesa jakiś dług. Zwłaszcza, że był przy tym, kiedy poznałem swoją narzeczoną. Jeśli wdowa po nim jest w takiej sytuacji, że nie powinna pozostawać sama… A z drugiej strony to oczywiste, że poza wszystkim innym, żałoba ma swoje prawa i pańska siostra może po prostu nie być w stanie…
– Podsunę jej tę myśl, ale razie należałoby jej dać trochę czasu, żeby doszła do siebie.
– A jeśli nie, to może chociaż pan, jako członek rodziny mego kolegi… Ja się bynajmniej nie zamierzam narzucać i proszę o wybaczenie, jeśli odniósł pan…
Z pewnym zagubieniem spojrzał na inżyniera, mając poczucie, że bredzi od rzeczy.
– Co pan gada, kapitanie! Mieliśmy wspólnego przyjaciela, współpracujemy przy jednym produkcie, więc jest to jakaś wspólna płaszczyzna, nieprawdaż? Że tak zapytam, gdzie się ten ślub miałby odbyć?
– W okolicach Caerphilly, w Dolinie Glamorgan. Zaraz po świętach.
Inżynier Penrose zgasił cygaro w popielniczce.
– Jestem zaszczycony, tym bardziej, że równy z pana chłop, ale akurat w grudniu, jak na złość, będę musiał siedzieć pod Londynem. Sam pan rozumie: zima, większy popyt na ciepłą bieliznę, a może akurat, z pańską pomocą, mój wynalazek w końcu wejdzie do produkcji seryjnej. Spodziewam się mieć duży ruch w interesie. Ale nic straconego, na pewno trafi się jeszcze okazja, żeby nadrobić okazje towarzyskie.


4 komentarze:

  1. Pochwyciła jego spojrzenie i naszminkowane usta zalśniły krwistym uśmiechem. - Albo poprawiała szminkę, albo miała tę od Kat von D, o której krążą legendy, bo nie wiem, jaka inna wytrzymałaby gorące półtorej godziny w łóżku. Żadna z takich, jakich ja używam, chętnie poznam tajemnice cycatej Claudette. No i Chinka z lokami, chyba się trochę musiała narobić przy kręceniu.
    Seksów to ostatnio w tym opku nie brakuje.
    LMAO, Traylor. Co tu się odpiernicza.
    Hahaha, dejcie miednice, bedzie rzygał.
    Tymczasem kapitan Scolding, zupełnie nieświadomy, jaki dramat rozgrywa się, rzekomo przez niego, we francuskim burdelu, stał przy balustradzie na molo w Brighton. - I to się nazywa mężczyzna porządny.
    A teraz zaczynały go ogarniać wątpliwości. - No weź.
    Ale coś mu nie grało. - Jak się nie chce ze mną spotkać, to niech mu lepiej zacznie szybko grać.
    Wykorzystał pierwszą nadarzającą się okazję, by pozbawić dziewczynę niewinności. - Toncio, zaręczam ci, dziewczyny w wieku Emilci wcale nie są takie niewinne, jak się wszystkim wydaje.
    No, trochę mnie wydarzeń ominęło, ale już jestem na bieżąco i tego postaram się trzymać. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że straszny szok przeżyłam wynióswłszy się z chałupy nareszcie, teraz jestem w niej znów i od października akademik, akademik, ale będę miała i do pracy, i na uczelnię tak bliziutko, że aż miło, rok doświadczenia w mieszkaniu bez mamusi za sobą i powinnam to jakoś wszystko lepiej ogarnąć. Ciumki i do następnego! No chyba że mi postanowisz na ten bełkot odpowiedzieć, to jeszcze tu wpadnę. ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Jeśli nie wiesz, co pisać - napisz seksy". Sie ciesz, że się bez jakiegoś yaoi obyło, jak dotąd. Claudette musiała poprawiać w trakcie, Angus i tak nie miał nastroju do zastanawiania się nad takimi technikaliami.
      Toncio, zaręczam ci, dziewczyny w wieku Emilci wcale nie są takie niewinne, jak się wszystkim wydaje. A Toncio na to: "Nawet jeśli nie są, to mnie i tak nie usprawiedliwia". (samoodraza level over 9000)
      Nadziewam się, że następny rozdział powstanie w miarę szybko, a nawet szybciej niż ten, ale w tym roku siedzę gdzieś w jaskini na wyspach Pacyfiku i wyciąga to ze mnie moce przerobowe w stopniu dotąd niespotykanym. Later!

      Usuń
    2. A co się mam cieszyć, że się obyło, nie miałabym nic przeciwko, wiesz, że mnie to w oczy ani nic innego nie razi.
      Bo to dobra szminka była.
      Okej, kupuję argument o samoodrazie, w sumie śmiechłam teraz. XD
      E. B. Sledge, Piekło Pacyfiku polecam, choć podejrzewam, że jak w temacie siedzisz, to nawet jak nie czytałeś, to na pewno słyszałeś. Mam swoją własną prywatną kopię i kocham ją jak własne dziecko.

      Usuń
    3. Nawet nie ma z kogo zrobić tego yaoi (był jeden potencjalny pairing, ale to już przeszłość). Chociaż dla prawdziwych tró yaoistek im bardziej niedopasowana i od czapy para, tym lepiej :D
      Siedzę w tej jaskini właściwie po przeciwnej stronie frontu... Do Sledge'a jeszcze nie udało mi się dotrzeć, choć oczywiście wiadomy serial obejrzany już dość dawno temu. Teraz bede się rozglądać się za wspomnieniami Martina Clemensa, brytyjskiego urzędnika z Wysp Salomona, który po japońskiej inwazji poszedł do dżungli i z grupą tubylców prowadził działalność rozpoznawczą (tzw. coastwatcher). Do tego jeszcze Hara z niszczyciela i Sakai z lotnictwa... Będzie co czytać. Ale nie wszystko na raz.
      A tymczasem muszę coś zrobić, aby Toncio nie był skazany na bliskie spotkanie z Ceramicznym Nożem™.

      Usuń