Sobota
29 kwietnia od samego rana była w Aberlogwyn dniem wytężonych
prac. Zaczęły się one zresztą już dwa dni wcześniej. Przez
ostatni rok u Knightów zdarzali się wprawdzie goście, Emily z
matką także jeździła do innych w odwiedziny, ale od jej wypadku
Aberlogwyn nie widziało jeszcze tylu ludzi jednocześnie, ilu miało
przybyć na popołudniowe przyjęcie urodzinowe.
Od rana Mildred Knight doglądała wszystkiego, biegała
wręcz z kuchni do salonu, z salonu do jadalni, z jadalni na
podwórze. Na przybycie gości wszystko musiało błyszczeć!
Należało starannie wysprzątać salon, wypastować podłogi,
wytrzepać dywany, przynieść odświętne obrusy i zastawę (osobną
na podwieczorek, osobną na obiad, a przecież jeszcze przewidziany
był deser), nastroić fortepian. Dla gości, którzy mieli zostać
na noc – w tym dla tajemniczego wujka Eugene’a i prawdopodobnie
nawet dla kapitana Scoldinga – uporządkowano pokoje gościnne. Ze
spiżarni wydobyte zostały marynaty, dżemy i inne przetwory. W
kuchni powstawały pasztety, pieczenie, ciasta i puddingi. Iris,
Hopper i kucharka nie wyrabiali się ze wszystkim, kuzynka Cordelia,
choć była w zasadzie gościem, w miarę możliwości pomagała w
różnych pracach, ale to i tak nie wystarczyło, więc pani Knight
pożyczyła od brata służącą i podkuchenną. Wuj Robert nie miał
nic przeciwko temu, gdyż sam był przecież zaproszony, a w czwartek
i piątek nie potrzebował służby, bo wybrał się polować na
rozlewiskach.
Na zewnątrz Evans woskował auto, którym miał odebrać
parę osób z dworca, a ogrodnik i jego dwaj pomocnicy doprowadzali
do porządku podwórze. Ogromny wilczarz Fangs, razem z całą budą,
przeprowadził się tymczasowo na północną stronę domu, żeby nie
straszyć gości. Drugi z psów, mały Petey, nie wymagał takich
środków ostrożności, zresztą Cordelia w czasie swego pobytu
całkiem go obłaskawiła: chodził teraz za nią po całej
posiadłości i domagał się smakołyków.
Emily
czuła się bardzo niezręcznie: wszyscy wokół się uwijali, a ona,
nawet gdyby chciała, przez swoje kalectwo niewiele mogła zrobić.
Najchętniej zniknęłaby na ten czas w starym parku, przesiedziała
w altanie i zajęła się poprawianiem powieści, ale niestety, sama
była przyczyną i poniekąd beneficjentką tego całego zamieszania.
Na szczęście szybko znalazło się dla niej zajęcie.
Pierwsza z gości, pani Sara Abrahams, przyjechała już w piątek,
bo przekonania nie pozwalały jej podróżować w sobotę. Do tej
pory panna Knight utrzymywała z nią tylko znajomość
korespondencyjną, która zrodziła się z prasowej polemiki o losach
okupowanej Belgii. Pani Abrahams, trzydziestokilkuletnia izraelitka
rodem z Antwerpii, była aktywną działaczką w środowisku
belgijskich uchodźców i uczestniczyła w różnych inicjatywach
dobroczynnych, choć nie doświadczyła niemieckiej okupacji na
własnej skórze. Do Wielkiej Brytanii przyjechała jesienią aż z
samego Konga, gdzie jej mąż służył w wojskach kolonialnych.
Emily martwiła się, czy ta znajomość, dobrze się
rozwijająca w wymianie listów, nie straci przy spotkaniu twarzą w
twarz. Wbrew jej obawom pani Abrahams okazała się bardzo
energiczną, pogodną osobą. Miała czarne włosy związane w kok, z
pojedynczym siwym pasmem na lewej skroni, nosiła okulary w
drucianych oprawkach, a przyjechała w przewiewnej kremowej sukni, w
kilku miejscach obszytej ciekawą, brązową koronką, wykonaną, jak
się zdawało, dość prymitywnie i niezdarnie, lecz egzotyczną i w
jakiś sposób fascynującą. Okazała się nieco uduchowiona i
ekscentryczna, ale nie w tak przerażający sposób jak ciotka Flora
ze Swansea. Chętnie wdawała się z panną Knight w odważne
dyskusje, oscylujące pomiędzy polityką, metafizyką i historiami z
życia rodzinnego.
- Niezależnie od tego, jakimi słowami zwracamy się do B-ga – w tym
słowie za każdym razem robiła zwarcie krtaniowe, aby uniknąć
łamania drugiego przykazania – musimy pamiętać o naszych
bliskich na wojnie. O pani ojcu w Mombasie i o moim chłopie w
dżungli. Szykują tam nową ofensywę, ale nie zapomniał mi
przysłać nowych koronek – mówiła pani Abrahams, gładząc
egzotyczne obszycie rękawa. – A pani, Emily, co dobrego ostatnio
ukochany przysłał?
Ciepłym
wiosennym popołudniem kapitan Scolding, w mundurze wieczorowym o
kroju zbliżonym do fraka, wyszedł przed budynek stacji kolejowej w
Caerphilly. Był już prawie u celu. Przez ostatnie tygodnie
Aberlogwyn urosło w jego myślach do rozmiarów Ziemi Obiecanej.
Niekiedy nachodziły go niepokoje, czy w ogóle będzie w stanie znów
się cieszyć obecnością Emily i kojącą atmosferą jej domu,
położonego na uboczu prowincji. Może wskutek minionych wydarzeń
za bardzo się zmienił? Lepiej było o tym nie myśleć, skupić się
na wspomnieniu jej spokojnych oczu, delikatnych palców kryjących w
sobie stanowczość, która budziła się dopiero wtedy, gdy panna
Knight brała w dłoń pióro… Już niedługo nie zabraknie mu
takich wrażeń, chyba tylko na widok subtelnej kostki nie będzie
mógł liczyć w tak gęstym towarzystwie.
-
W drogę wyruszałem sam, a na miejsce dojechało trzech –
powiedział, omiatając wzrokiem plac dworcowy.
-
To wprost cud, że każdemu z nas udało się dotrzeć w jednym
kawałku i po drodze nic się nie zdarzyło – odparł Henry
Vincent, ubrany równie uroczyście jak przyjaciel. – Jeżeli masz
coś przeciwko, my dwaj możemy jeszcze zawrócić.
-
Nawet o tym nie myśl! Jesteś zaproszony, szykują dla ciebie
miejsce przy stole.
-
Czym sobie na to zasłużyłem?
-
Ani chybi w którymś liście wspomniałem o tym, jakim wsparciem
byłeś dla mnie w tym trudnym okresie – stwierdził Scolding. –
A może po prostu byłoby skrajną nieuprzejmością, gdybyś
towarzyszył mi aż do Aberlogwyn, a potem zamknięto ci drzwi przed
nosem.
Ostatni
tydzień, pomiędzy Wielkanocą a przyjęciem urodzinowym, Scolding i
Vincent spędzili w podróży. Tony musiał przyznać, że ciągle
zmieniające się otoczenie nie pozwalało mu zanurzać się w
chandrze, czarne myśli nachodziły go coraz rzadziej. I to pomimo
faktu, że w ciągu tego tygodnia miał do wykonania dość smutną
misję, pojechał bowiem do Bedford złożyć wizytę siostrze
Matthewsa. Na miejscu jednak okazało się, że dwa dni wcześniej
Dunmore wpadł na ten sam pomysł.
Cały wieczór, aż do późnej nocy, przesiedział
Northumbryjczyk z Dorothy Matthews, pijąc likier migdałowy i
wspominając zmarłego przyjaciela, dopóki oboje kompletnie się nie
spili. Chyba tylko Opatrzności należało zawdzięczać, że nie
doszło pomiędzy nimi do czegoś więcej, zwłaszcza że za trzy
tygodnie Dorothy miała brać ślub. Na wieść o tym Dunmore znów
poczuł się zdruzgotany, nie tyle samym faktem, że siostra
przyjaciela wychodzi za mąż, co tym, że jej wybranek okazał się
dentystą. Z tej przyczyny następnego dnia Dunmore upił się
ponownie.
Kiedy do Bedford przyjechali Tony z Henrym, panna
Matthews, wciąż cierpiąca z powodu nadużycia likieru,
wysłuchała tego, co mieli do powiedzenia na temat jej brata.
Potem skierowała ich do najbliższej restauracji, gdzie Dunmore
urządził tymczasowe centrum dowodzenia. Po spotkaniu z kolegami
przyznał, że nie ma się gdzie podziać. Nie chciał wracać do
domu po koszu otrzymanym od panny Macnaughton, a biorąc pod uwagę
rozwój sytuacji z siostrą Matthewsa, nie miał też zamiaru
pozostawać w Bedford. Scolding i Vincent zdecydowali się więc
wziąć go do Walii. Co prawda Dunmore nie był do Aberlogwyn
zaproszony, sam jednak rozwiązał ten problem w prosty sposób,
proponując, że będzie robić za służącego.
-
Uważasz, że to się uda? – powątpiewał w dalszym ciągu
Vincent, stojąc na schodach dworca. – Wątpię, żeby uznali tam
za normalną sytuację, w której oficer i dżentelmen jest służącym
drugiego oficera.
-
Sądząc po listach, Emily jest dość świadoma społecznie.
-
Ale jej matka chyba nie zniesie takiej ekstrawagancji.
-
Cóż – stwierdził Tony – to i tak ma większe szanse
powodzenia, niż wtedy, gdy poszliśmy do zoo i Dunmore próbował
wejść bez biletu, udając lemura.
-
Co takiego?! Nigdy nie słyszałem.
-
Tak było. Jeszcze na wyspie Sheppey, gdy dopiero uczyliśmy
się latać i po służbie jeździliśmy do Londynu.
-
To znaczy co robił? Chodził na czworakach, wspinał się na drzewa?
-
Nic z tych rzeczy. Po prostu przy wejściu, zamiast kupić bilet,
powiedział: “Jestem nowy lemur i przyszedłem do pracy”.
Kapitan
Dunmore, w odróżnieniu od pozostałych ubrany nie wieczorowo, a w
codzienny mundur służbowy, wyszedł z dworca, objuczony walizkami.
-
A więc Walia! – zauważył z entuzjazmem. – Deszcz, owce i
jeszcze raz deszcz, litery w nazwach miejscowości można by losowo
pozamieniać i nikt by się nie zorientował, a wszyscy nazywają się
Jones, Evans albo Thomas i śpiewają w chórach. Czuję, że mi się
tu spodoba.
Na
oficerów nikt nie czekał. Musieli spędzić trochę czasu przed
dworcem, zanim pojawiło się auto, z którego wychynęło znajome
oblicze Evansa.
-
Trzech panów jest? – zapytał zdziwiony szofer.
-
Dwóch i pół – powiedział Scolding. – Otwórz bagażnik.
Do
Aberlogwyn napływali kolejni goście. Przyjechali Welshowie z
Ariadną – jej siostra Daphne nie mogła przybyć. Coultowie z
Merthyr Tydfil przywieźli syna Percy’ego i córkę Saffron w
żółtej sukni, dopasowanej bardziej do jej imienia niż do urody.
Przybyli zaprzyjaźnieni przedstawiciele lokalnej socjety, jak doktor
Cresnall z żoną i proboszcz z całą rodziną. Pojawił się,
oczywiście, sztabsrotmistrz Miakiszew w czerkiesce ze lśniącymi
pagonami i zdobionymi srebrem gazyrami, a także Ernie Griffith,
podczas gdy ojciec tego ostatniego dopiero wracał z polowania.
Przybył też, z pozdrowieniami od majora Knighta,
którego obowiązki trzymały w Afryce, jego przyjaciel, brygadier
William Eugene Grubb-Platt, czyli w skrócie wujek Eugene. Spośród
pozostałych wyróżniał się środkiem transportu, bo o ile inni
dotarli do dworu powozami lub rzadziej autami, on przyjechał
wierzchem na karym rumaku. Na prawej ręce wciąż miał opatrunek –
utrata trzech palców to poważna sprawa. Nie założył stroju
wieczorowego, bo zostawił go gdzieś w Mombasie, tylko idealnie
odprasowany mundur służbowy z czerwonymi brygadierskimi patkami i
kompletem odznaczeń.
-
Tyle lat… – powiedziała pani Knight z uznaniem. – Mąż często
pana wspominał, panie brygadierze.
-
Tak? – Grubb-Platt uśmiechnął się pod wąsem. – A cóż
takiego o mnie naopowiadał? Pewnie, że byłem w gorącej wodzie
kąpany i ani chwili nie mogłem dłużej usiedzieć na tył…
znaczy, na miejscu?
-
Mówił, że był pan bardzo śmiały i zawsze zgłaszał się na
ochotnika do najbardziej ryzykownych zadań – odparła gospodyni. –
Aż w końcu nagle kazał pan się przenieść w bezpieczniejsze
miejsce.
-
Bezpieczniejsze, a to dobre! – oficer zachichotał. – Przez jakiś
czas byłem doradcą w wojskach radży Manipuru, ale zabrałem się
stamtąd, bo mi się nudziło. Wie pani, gazety zawsze dużo piszą o
granicy północno-zachodniej, o górach, pustyni i tych dzikich
Afgańczykach z wielkimi nożami. Północno-wschodnia nie cieszy się
tak złą sławą, a to dlatego, że żaden dziennikarz przy zdrowych
zmysłach nie pakuje się do dżungli! Węże, pająki, pijawki i
bandy Kukisów… Proszę sobie wyobrazić: patrol, idzie się przez
dżunglę, a tu nagle wyłazi na panią taki jeden z włócznią na
wierzchu!
-
No tak… – odparła Mildred Knight drżącym głosem. – To
faktycznie musi być miejsce dla ludzi o nerwach jak końskie
postronki.
-
W ostatnim liście ojciec napisał, że przyjedzie, jak tylko śnieg
spadnie w Afryce – zaniepokoiła się Emily. – Miał na myśli
taką długą perspektywę czasową, czy raczej chodziło mu o
Kilimandżaro albo coś w tym rodzaju?
-
Jeszcze co innego – wyjaśnił wujek Eugene. – Gubernator
Niemieckiej Afryki Wschodniej nazywa się Schnee, czyli Śnieg. Kiedy
on padnie, to panny ojciec wróci.
Gdy
Tony wysiadł z auta na podwórzu przed werandą dworu, było przed
piątą. Słońce spoglądało z południowego zachodu, emanując
ciepłem. Scolding poczuł, jak napływa ono w głąb niego samego.
Choć był tu przedtem tylko raz, i to dawno, wszystko wyglądało
tak znajomo, jakby wyjechał dopiero wczoraj. Czego, a raczej kogo
brakowało w tym kojącym krajobrazie? Nie było słychać
szczekającego wielkiego brytana, ale to akurat lepiej. Poza tym –
Emily nie stała na werandzie tak jak wtedy. Musiała być w środku.
Za chwilę Tony przekroczy te drzwi i nadejdzie moment, na który
czekał od tylu miesięcy…
Stał, patrzył na wejście do dworu i nagle spostrzegł,
że nie może zrobić ani kroku naprzód. Pragnął tej chwili, ale
bał się jej, niespodziewanie odniósł wrażenie, że jest zupełnie
nieprzygotowany…
-
Idziemy – usłyszał za plecami dobitny głos Vincenta i ruszył
przed siebie.
Wkrótce znalazł się w znajomej sieni, na znajomych
dywanach, a witał go nienagannie odstrzelony Hopper, który wziął
od oficerów czapki. Dunmore, podążający na końcu, próbował
wcisnąć kamerdynerowi także walizki, ale ten nie miał już
wolnych rąk.
Pani
Knight z córką stały na wprost drzwi salonu i witały gości. W
środku było już sporo ludzi, ale kapitan Scolding nie miał głowy,
by się im dokładniej przyjrzeć, bo natychmiast jego wzrok
przyciągnęła Emily. Przy całej swej skromności i prostocie
stroju wyglądała tego wieczoru tak olśniewająco, że coś ukłuło
Tony’ego w sercu, nie mówiąc już o tym, że nie zwrócił uwagi
na nikogo innego. Miała na sobie suknię w kolorze kawy z mlekiem, z
koronkowymi aplikacjami, oraz białą bluzkę z jedwabnym żabotem.
Nieco pofalowane włosy modnie ułożyła, z pewną asymetrią na
lewą stronę. Było w niej coś uroczystego, ale w dalszym ciągu
była to ta sama Emily, która od roku stopniowo zagarniała kolejne
obszary jego serca. Gdyby nie wspierała się dyskretnie o mały
stolik, trudno byłoby zgadnąć, że coś z jej nogą jest nie w
porządku.
-
Dobry wieczór – powiedział w końcu.
-
Dobry wieczór, kapitanie. Nareszcie się doczekałam.
Sama
Emily na widok Tony’ego wpadła w radosną panikę. Była pewna, że
głos odmówi jej posłuszeństwa. Tak się nie stało, nieźle sobie
poradziła. Miała ochotę już, natychmiast rzucić mu się na
szyję, ale okoliczności temu nie sprzyjały. Może później, po
obiedzie.
Wymiana
spojrzeń trwała długo. Wtem do kapitana Scoldinga dotarło, że w
zasadzie powinien najpierw przywitać się z matką Emily, jako z
właściwą panią domu. Od razu przy wejściu taki nietakt! To po
prostu straszne… Zdawało mu się, że wyróżnia z szumu rozmów
czyjąś uwagę o “nieokrzesanych marynarzach”, lecz sama pani
Mildred nie skomentowała jego zachowania, przywitała go życzliwie
jak zawsze… Ale czy na pewno? Wyglądała na mniej entuzjastyczną
niż ostatnio. Może jednak jest urażona?
-
Porucznik Vincent – przedstawił przyjaciela, starając się
ignorować podszepty zwichrowanego umysłu. – Człowiek, dzięki
któremu w ogóle zdołałem tu dotrzeć.
Henry przywitał się uprzejmie. Czuł, że dobrze
wypełnił swoją misję. Przeprowadził Tony’ego przez czarne rafy
skryte w jego własnej duszy i doprowadził go na miejsce, do
prowincjonalnego dworu, który mógł się dla niego stać
złotokopułym pałacem rozkoszy.
-
A trzeci z panów? – upewniła się pani domu, spoglądając ponad
jego ramieniem.
-
To znany pani kapitan Dunmore, jest tu dość przypadkowo –
wyjaśnił Scolding, czując się niezręcznie. – Właściwie tylko
pomaga. Przyzwyczaiłem się, że mam dwóch skrzydłowych, więc…
-
O, dobry wieczór, pamiętam pana! – Mildred Knight rozpoznała
trzeciego z lotników. – Zapraszam!
-
Proszę na mnie nie patrzeć, mnie tu nie ma – odezwał się
Northumbryjczyk z pojednawczym uśmiechem.
-
Zapraszam, kapitanie! – matka Emily nie chciała słyszeć
sprzeciwu. – Zaraz znajdzie się jakiś taboret.
-
Nie chcę sprawiać kłopotu – rzekł Dunmore tonem, który, gdyby
nie okoliczności, można by nazywać uwodzicielskim. – Proszę mi
tylko pokazać, którędy do stajni, to się rozgoszczę.
-
Ależ niech się pan nie wygłupia! – spod uprzejmości pani Knight
błysnęła nagle żelazna determinacja. Gospodyni najwyraźniej
poczuła się dotknięta i postanowiła, że nie daruje niesfornemu
pilotowi swojej gościny, nawet jeżeli ma to oznaczać znalezienie w
szybkim tempie dodatkowego nakrycia…
Scolding
wreszcie rozejrzał się po salonie. Wnętrze było znajome,
większość gości jednak widział pierwszy raz w życiu. Niektóre
twarze budziły chyba jakieś skojarzenia, lecz nie mógł ich
należycie przyporządkować do żadnych nazwisk. Dopiero po chwili
rozpoznał znajomą postać – Fiodora Miakiszewa.
-
Na maszynie przyjechali? – upewnił się Rosjanin. – A my tu już
myśleli, że na samolocie!
-
Jesteśmy na urlopie – przypomniał Tony. – Nie daliby nam
samolotu.
-
Żal, no niczego nie podziałasz. Na pewno wy by wykonali
niezapomnime wrażenie, przyziemiając się na samolocie tam na
polach.
-
Może kiedyś, następnym razem…
-
Pomnę, jak mój drug, esauł Kamkow, pojechał raz nawiedzić pannę.
Przyskakał pod usadźbę w Podmoskowiu, ale tak już po niej
tęsknił, że nie chciało się jemu czekać, aż otworzą wrota,
więc wziął i prygnął przez płot.
-
Konno? – upewnił się Scolding.
-
Konieczno, i to nie sam, a z luzakiem, którego wiódł ze sobą.
Prosto w klomby!
-
Właśnie czegoś takiego bym się obawiał – stwierdził Tony. –
Z tutejszego podwórza nie byłoby najlepsze lądowisko.
Pani
Knight, wsparłszy dłonie na biodrach, rozejrzała się po salonie.
-
Jeszcze nie ma mojego brata – rzuciła do Scoldinga i jego
towarzyszy. – Przy odrobinie szczęścia będą panowie mieli
okazję zobaczyć go w wyjątkowej chwili, kiedy akurat nie jest
pijany jak lord.
-
Robert Alfredowicz ochocił się za zajcami – wyjawił
sztabsrotmistrz. – Dłużny był przyjechać na obiad, ale póki
jeszcze go niet.
Pani
Mildred wzięła na siebie misję zapoznawania nowo przybyłych z
tymi gośćmi, którzy zjawili się wcześniej. Zaczęła od –
pogrążonych właśnie w rozmowie – proboszcza i łysego
brygadiera armii. Gdy prowadziła Tony’ego ku tej dwójce, coś w
twarzy starszego oficera, w tym zawadiackie jasne wąsy, wydało się
kapitanowi dziwnie znajome…
Wojskowy spojrzał na nich i jego błękitne oczy
rozszerzyły się gwałtownie, jak gdyby zobaczył ducha. Scolding
nie mógł mu się dziwić, bo sam zareagował równie wielkim
zdumieniem, rozpoznawszy go z bliska.
-
A więc to pan? – odezwał się Grubb-Platt, a w jego głosie
zaskoczenie mieszało się z rozbawieniem. – No wiecie państwo,
jestem w szoku! Pani Knight mówiła o panu, ale myślałem, że żle
dosłyszałem nazwisko. Do głowy by mi nie przyszło, że spotkamy
się znowu w takich okolicznościach.
-
Abu Asifa – powiedział Tony. – Myślałem, że jest pan w
Darfurze.
-
O jasny gwint, pomyliłem drogę! – brygadier William Eugene
Grubb-Platt vel Abu Asifa alias wujek Eugene z rozmachem uderzył się
zdrową dłonią w czoło.
-
Panowie się znacie? – zapytała zdumiona pani Knight.
-
Spotkaliśmy się kiedyś – odparł Grubb-Platt. – Ale to
tajemnica.
-
Niesamowite – wykrztusił proboszcz.
-
I powiedzcie mi teraz, że wojna nie zbliża ludzi – stwierdził
brygadier. – Później, kapitanie, porozmawiamy o tym, gdzieśmy
przez ten czas bywali. Oczywiście w takim zakresie, w jakim wolno
nam o tym mówić!
Seria powitań trwała. Ariadnę Welsh pamiętał
Scolding z pierwszego, pechowego obiadu u Knightów, który zakończył
się krwawą jatką. Cordelia Harris natomiast tak biła po oczach
swą płomienną rudością, że kapitan mimowolnie spojrzał w
stronę, z której spodziewał się Dunmore’a, żeby zobaczyć, czy
zrobiła na nim wrażenie.
-
Czołem, panie kapitanie – pozdrowił go tyczkowaty
czternastolatek.
-
Panicz Ernest, jak sądzę? – Tony poczuł się nieco pewniej,
potrafiąc rozpoznać kolejną osobę.
-
Zgadza się – odparł kuzyn Emily. – Wyciągał mnie pan z wody,
jak się topiłem.
-
Czy przez ten czas nauczyłeś się może pływać?
-
A pewnie! – odparł Ernie poważnie. – Nie jestem tym samym
człowiekiem co dawniej. Jak Emily złamała nogę, to tatko dał mi
szlaban na powożenie, więc musiałem sobie znaleźć inną
rozrywkę.
-
A w szkole jak sobie radzisz?
-
Tam jest mniej okazji do pływania, ale zawsze się coś wymyśli.
Chciałem być kawalerzystą, ale chyba prędzej zostanę nurkiem.
Kawaleria i tak dzisiaj niepotrzebna.
I właśnie dlatego powinieneś zostać kawalerzystą, pomyślał Tony,
ale powstrzymał się przed wypowiedzeniem tego na głos. Będziesz
mieć większą szansę na przeżycie.
Wybiła piąta i nadszedł czas, aby udać się do
jadalni. Scolding, oczywiście, posłużył pannie Knight ramieniem.
Porucznik Vincent towarzyszył Saffron Coult, a Dunmore – Ariadnie
Welsh.
-
Dziękuję, że przyjechałeś – szepnęła Emily, gdy w kulturalny
sposób przekraczali próg jadalni.
-
To ja dziękuję, że mnie zaprosiłaś. Ty beze mnie jakoś sobie
dajesz radę, ja bez ciebie – nie bardzo.
-
Tęskniłeś za mną?
-
Potwornie – odparł Tony. Choć bardzo się starał, nie zawarł w
intonacji tego jednego słowa całego cierpienia, jakiego
przysparzała mu ostatnio nieobecność Emily.
Podano podwieczorek. U szczytu stołu siedziała sama
gospodyni, po bokach mając proboszczostwo i wujka Eugene’a. Dalej
goście rozmieszczeni byli zgodnie z wiekiem i rangą. Tony z
Vincentem zajmowali miejsca w połowie stołu. Naprzeciwko siedziała
Emily, flankowana przez panią Abrahams i Cordelię, na lewo od
której usadowiła się reszta panien. Na końcu stołu siedział
Ernie Griffith i kilkoro innych małoletnich gości. Dunmore, któremu
Hopper przyniósł taboret, także przysiadł gdzieś w tamtej
okolicy, ale pani domu surowo zaproponowała mu miejsce obok kolegów
z Royal Navy.
Jedno krzesło, między panem Welshem a Miakiszewem,
pozostawało puste. Dopiero dziesięć po piątej z sieni dobiegło
trzaśnięcie drzwiami, a po chwili do jadalni wgalopował imć
Robert Griffith.
-
Dobry wieczór wszystkim! – zawołał, zmierzając w stronę
wolnego krzesła.
-
Znowu się spóźniłeś? – zapytała pani Knight z przyganą.
-
Jak to “znowu”, siostro, już cały rok się nie spóźniałem na
tak uroczyste przyjęcie. Byłbym szybciej, ale pomyliłem drogę.
-
Bo pewnie znowu się opiłeś.
-
Robert Griffith nigdy nie pije na polowaniu! – obruszył się pan
na Roddbwlch. – Przedtem albo potem, to co innego. Rzeka wylała i
musiałem się przeprawiać.
Emily
dzieliła swoją uwagę między Tony’ego a panią Abrahams, kuzynki
i przyjaciółki. Saffron Coult robiła maślane oczy do Henry’ego
Vincenta, choć ten nie zwracał na nią szczególnej uwagi.
-
Nie podoba mi się ten ruski – mruczała Sara Abrahams, spoglądając
z niepokojem na Miakiszewa. – Pewnie miałby ochotę urządzić
sobie jakiś mały pogromik.
-
Znam Fiodora Andriejewicza od miesięcy, jest całkiem porządny –
odparła panna Knight.
-
Jest rosyjskim oficerem. To już wystarczy.
-
W perskiej służbie – uzupełnił Scolding.
-
Żydzi w Rosji to jak u nas Irlandczycy – stwierdziła Emily,
wykorzystując okazję zmiany tematu.
-
A nawet poniekąd Walijczycy – odparła pani Abrahams. – Też
mieliście kiedyś króla Dawida.
-
A gdyby tak państwo żydowskie założyć w Snowdonii?
-
Szkoda, że błogosławionej pamięci pan Herzl na to nie wpadł –
przyznała Belgijka. – Może trochę tu zimno, ale prawie wszędzie
byłoby lepiej niż w tym nieszczęsnym erecu, o który wszyscy robią
tyle szumu. Wiesz, moja droga, czego najbardziej żałuję?
Kilkanaście lat temu – pewnie nie pamiętasz, bo jeszcze byłaś
mała – prawie się udało z Ugandą. Miałabym rzut kamieniem do
wszystkich krewnych, ale twardogłowi się uparli i masz, będą
odbijać Turkowi Palestynę.
-
Tylko czy takie sąsiedztwo wyszłoby na dobre jednym i drugim? –
zapytała Cordelia.
-
Z pewnością możemy się sporo nauczyć od siebie nawzajem –
odparła pani Abrahams.
-
Na przykład?
-
Największym nieszczęściem chrześcijan jest to, że się zupełnie
oduczyliście mówić o uczuciach. Nie mówiąc już o czynnościach,
które towarzyszą ich wyrażaniu.
-
Bez przesady – sprzeciwił się Henry. – Mieliśmy Szekspira,
Johna Donne’a, lorda Byrona i wielu innych, którzy umieli mówić
o miłości w sposób niezwykły.
-
No właśnie, niezwykły! Bo to były wybitne indywidualności. A cóż
mają począć zwykli ludzie, którym na każdym kroku wmawia się na
ten temat jakieś straszne androny?
-
Jakiego rodzaju androny, jeśli można wiedzieć? – zapytał
Dunmore.
-
Potwornego! – stwierdziła Belgijka. – Na przykład, przyjęło
się uważać, że jedynie mężczyzna potrafi pożądać. A
tymczasem Talmud mówi, że kobieta odczuwa pożądanie dużo
silniej, za to znacznie lepiej nad nim panuje.
-
Bardzo słusznie! – zgodziła się Ariadna Welsh. – Mądrze gada
ten Talmud, kimkolwiek jest.
Kapitan
Scolding już dawno nie czuł się tak odprężony, zadowolony i na
swoim miejscu. Kanapki były doskonałe, konfitura może nieco
przyciężka, ale i tak wysokiej próby. Aż strach było myśleć,
co przygotowała pani Knight na właściwy posiłek. Na towarzystwo
też nie mógł narzekać.
A sama Emily? Patrzył na nią z drugiej strony stołu i
nie wychodził z zachwytu nad tym, jak pewnie się ona czuje w
inteligentnej rozmowie. Spośród uczestniczek dyskusji odzywała się
najrzadziej, ale zawsze trafnie. Gdyby tak jeszcze udało się
spędzić z nią choć trochę czasu, wyłącznie z nią…
Henry Vincent widział sprawy nieco inaczej. Gościnność
domu Knightów przypadła mu do gustu. Obserwując Emily, musiał
przyznać, że Tony’emu doprawdy się poszczęściło, a jej matka
także sprawiała wrażenie sympatycznej mimo pewnej zgryźliwości.
Nawet do służby domowej nie miał zastrzeżeń. Za to dostrzegł,
że panna Harris ukradkiem ku niemu zerka, i to coś za często. W
pewnym momencie czyjaś stopa pod stołem zaczęła, niby
przypadkiem, natrafiać na nogę Henry’ego. Porucznik zawstydzony
cofnął nogę, aby uniknąć tak krępującego kontaktu, lecz już
po chwili miękkie palce dotknęły jego goleni i na niej pozostały…
Zażenowany Vincent znów spojrzał na Cordelię, a ona podniosła
głowę znad talerza i zarzuciła nań gęste sieci swoich rzęs.
Henry posłał jej spojrzenie przepełnione, jak miał nadzieję,
bezbrzeżnym politowaniem, a gdy po kilku sekundach pojedynku
wzrokowego odwróciła głowę i jakby nigdy nic włączyła się na
nowo do dyskusji, odsunął się nieco z krzesłem, by wyjść poza
jej zasięg.
-
Zgadzamy się chyba – twierdziła tymczasem Emily – że w tym
temacie pozostaje wiele do zrobienia. I to powinna być praca
brytyjskich kobiet, skoro mężczyzn bardziej absorbuje to, co na
froncie.
-
Racja! – potwierdziła żarliwie Cordelia. – Kiedy w końcu wrócą
z wojny, nie będziemy tymi kobietami co dawniej!
-
Gadacie, jakbyście się naczytały Eleonory Partridge –
skomentowała córka proboszcza.
-
Jestem przekonana, że panna Partridge ma bardzo podobne poglądy –
odparła panna Knight, po czym zwróciła się do Tony’ego: – A
pan jak sądzi, kapitanie?
-
Panna Partridge? Jej felietony są raz lepsze, raz gorsze –
powiedział Scolding. – Kiedy ostatnio je śledziłem, raczej szło
ku lepszemu, ale od tamtej pory miałem dłuższą przerwę. Pisała
coś na ten temat?
-
Przyznam, że nie pamiętam – rzekła panna Knight, nagle
tajemniczo rozweselona. – Ale znając ją, z pewnością się
jeszcze wypowie. Zawsze podkreślała, jak wiele niedocenionej pracy
wkładają kobiety w to, by społeczeństwo się nie rozleciało.
Podwieczorek dobiegł końca, pozostała jeszcze ponad
godzina do prawdziwego posiłku. Towarzystwo zajęło się dyskusjami
w samorzutnie sformowanych gronach. Niektórzy panowie wyszli na
werandę zapalić, Mildred Knight wiodła rozmowę z jakimś
wujostwem, grupka panien obległa dość zdezorientowanego Vincenta.
Emily, wymieniwszy parę komplementów z doktorową Cresnallową,
podeszła do Tony’ego.
-
Wyjdźmy na świeże powietrze, póki jeszcze widno –
zaproponowała.
Cordelia
towarzyszyła im jako starsza kuzynka, pilnując, żeby nie doszło
do niczego gorszącego. W sieni Emily wzięła laskę z wieszaka,
chociaż nie było to konieczne, bo i tak Tony wziął ją pod rękę.
Na dworze było rześko, lecz wciąż w miarę ciepło, jeszcze nie
zaczęło ciągnąć wieczornym chłodem. Słońce stało nisko, już
wkrótce miało zazłocić firmament. Na ganku zgromadzili się
Miakiszew, wuj Robert i proboszcz. Od pierwszego z nich dym buchał
niczym z komina – zamiast kulturalnego tytoniu znów widać palił
piekielnie mocną machorkę, owiniętą w urywek “Glamorgan
Gazette”. Pani Coult przechadzała się po ogrodzie różanym,
ciągle jeszcze każącym czekać, aż pojawią się w nim pierwsze
aromatyczne pąki.
Emily
ze swym kapitanem, w asyście panny Harris, ominęli ogród i
skierowali się wprost do starego parku. Było jeszcze dość widno,
żeby się tam poruszać bez lampy.
-
Za każdym razem podziwiam Emily, jak jej się chce wędrować po tej
puszczy – rzekła Cordelia.
-
Gdybym nie wędrowała, już dawno by te alejki zarosły – odparła
panna Knight.
Spacerowali w wolnym tempie. Emily lekko utykała, jej
biodro z rzadka trafiało przy tym na Tony’ego. Ten ostatni czuł
wzruszenie tak silne, jakby serce mu napęczniało, nie pozwalając
zaczerpnąć pełnego oddechu. Był tu, znowu tu był. Dotarł na
miejsce, niby obce, a jednak tak bliskie. Emily była przy nim,
trzymał ją pod ramię i niczym się nie przejmował: ani bezlitosną
stalową lawiną, jaka przewalała się przez całą Europę, ani
wizją własnego ostatecznego uderzenia o powierzchnię morza, ani
obawami, że zaprzepaści wprawdzie niedoskonałą, ale jednak
największą miłość, jakiej kiedykolwiek doświadczył i na jaką
może nawet nie zasłużył. Tak, cieszył się tym, czego
doświadczał: orzeźwiającym chłodem popołudnia, szumem drzew i
miękkim jak kołdra półmrokiem, którym go ogarniały, odblaskiem
dojrzewającej zorzy na przezierającym pośród pni stawie, dobrym
towarzystwem we dworze… No i oczywiście tą skromną
wspaniałością, której dotyk uzdrawiał go, jak gdyby była
aniołem.
Kiedy byli już o niecałe sto jardów od starej altany,
Cordelia nagle przystanęła.
-
Tam jest strasznie – stwierdziła z figlarnym uśmiechem. – Dalej
nie idę.
Emily
skinęła głową i pociągnęła Tony’ego ku altanie.
-
Kiedy zostanę sławną pisarką – powiedziała – to któregoś
dnia wyremontuję to miejsce. Załatam dziurę w dachu i tak dalej.
Właściwie dach mogłabym naprawić już w tym roku, ale altana
wymaga więcej pracy.
Weszli
do środka, uważając na połamane stopnie; właśnie, to jeszcze
pilniejsze niż dach, pomyślała Emily. Uwolniła ramię z uścisku
kapitana, o własnych siłach podeszła do ławki i usiadła.
-
Co z Cordelią? – upewnił się Tony.
-
Stoi na warcie, żeby nikt nam nie przeszkadzał.
-
Sprytne – skomentował, dosiadając się do ukochanej.
-
Mówiła, że jesteś bardzo przystojny.
-
Gdyby mnie zobaczyła po walce z Beduinami, z sińcem na pół
twarzy, nie byłaby tak łaskawa.
-
Och, już kiedy o tym mówisz, wszystko zaczyna mnie boleć!
-
Przepraszam.
-
Nie ma za co, przecież to ze współczucia.
-
Swoją drogą – stwierdził Scolding, obrzucając wzrokiem oddalone
plecy i rude loki panny Harris – ona mi chyba próbowała
zbałamucić obserwatora.
-
Co? Przecież ma narzeczonego. Zresztą ostrzegałam ją, że Henry
jest równie kategorycznie wykluczony jak ty. Ech, Londyn…
Tony
lekko pogładził palce Emily, które tak uwielbiał. Przysunął się
do niej nieco, patrząc, czy jej twarz nie powie mu szybciej niż
słowa, że posunął się zbyt daleko.
-
A więc mamy krótką chwilę dla siebie, dopóki nie zawołają nas
na obiad – powiedziała i uścisnęła jego dłoń.
W
tym momencie serce przemówiło samo, zanim rozum zdołał dobrać
właściwe słowa. Jakoś tak się złożyło, że twarze obojga
równocześnie zbliżyły się do siebie, a usta zatonęły w sobie
nawzajem, dopiero teraz stopniowo odkrywając, jak bardzo były
siebie spragnione. Z każdą sekundą oboje odczuwali, że im dłużej
trwa bliskość między nimi, tym bardziej staje się
niewystarczająca. Tony utracił opory i otoczył Emily ramionami, a
ona, na ile starczało jej możliwości, starała się oburącz
zwisnąć na jego barkach. Wreszcie odchyliła się gwałtownie,
chwytając w dłonie twarz kapitana.
-
Tyle miesięcy… – westchnęła.
-
Byłoby ze mną zupełnie źle, gdyby nie twoje listy – wyznał
Scolding.
-
Cieszę się, że ci się przydały – odparła, czując, jak serce
prawie chce jej wyskoczyć z piersi. – Ja też czekałam z
utęsknieniem na każdy z twoich. Ale nawet listy nie dają takich
wrażeń jak prawdziwa bliskość, w sensie fizycznym…
Zorientowała się nagle, jak to mogło zabrzmieć.
Raptownie poczuła, że się czerwieni, choć chwilę wcześniej nie
miała oporów dyskutować o pożądaniu, i to w towarzystwie.
-
To może ty teraz mów, a ja się skupię na całowaniu –
zaproponowała, obracając w żart swą niezręczność. – Jak będę
miała coś ważnego do powiedzenia, napiszę ci w liście, dobrze
wiesz, że na piśmie lepiej mi się formułuje myśli.
-
Jesteś taka… niejednoznaczna.
-
Może tajemnicza? – Emily uśmiechnęła się. – Nic z tych
rzeczy, kapitanie. Jestem zwykłą kulawą panną, która próbuje
być intrygująca, a jak to jej wychodzi, to szkoda gadać.
-
Wiesz, kim naprawdę jesteś? Przypomnę ci. Jesteś dla mnie czystym
uosobieniem całego piękna, którego na tym świecie jest za mało.
-
Och, nikt tak nigdy do mnie nie mówi, jestem zupełnie nieodporna…
-
Nie chodzi mi wyłącznie o piękno fizyczne – sprecyzował
kapitan.
I znów zaczęli bombardować pocałunkami swe oblicza. Emily wtuliła
się w Tony’ego mocniej. Wyglądało na to, że ów poryw serca,
którego za każdym poprzednim razem wyczekiwała z coraz większym
zniecierpliwieniem, nareszcie nadszedł! Miała ochotę przetestować
tolerancję kapitana, siadając mu na kolanach, ale tego nie zrobiła,
jedynie jej prawa, nieszczęsna noga zahaczyła delikatnie o jego
łydkę.
-
Nie wiem czy wiesz, ale nie jesteś pierwszym kandydatem, który
wpadł w oko mojej matce – stwierdziła. – A jedynie pierwszym,
do którego sama coś poczułam. Paru innych już bywało u nas na
obiedzie, ale byli mi równie obojętni jak sieczkarnia w szopie.
Zresztą, za młoda wtedy byłam.
-
Po prostu dojrzałaś. Ja chyba też.
-
Właśnie! – zgodziła się panna Knight. – Muszę ci coś
wyznać. Początek naszej znajomości, nawet wtedy, kiedy pierwszy
raz tu przyjechałeś, był… rozczarowujący. Liczyłam, że
poczuję coś więcej, że porwie mnie wicher namiętności.
Wyrzucałam sobie, że coś robię źle, skoro i ty nie wydajesz się
porwany. Teraz wiem, że uczucie czasem musi dojrzeć. Zwykle to
mężczyźni nie potrafią czekać, co prowadzi do różnych
nieszczęść. A potem się okazało, że wcale nie byłeś
beznamiętny, tylko taki cierpliwy…
-
To prawda, spędzanie wielu godzin w monotonnej scenerii morza pomaga
wyrobić cierpliwość.
-
…A teraz już wiem bez cienia wątpliwości, że cię kocham –
stwierdziła z łatwością, która ją samą zaskoczyła.
Tony
wziął głęboki oddech, jakby ktoś wreszcie podniósł szlaban
zagradzający drogę z najgłębszych zakątków płuc. To się
działo naprawdę. To była miłość. Trzymając ją w ramionach,
czuł, jak zieleni się na nowo jego wyschłe serce.
-
Ja też cię kocham, ale w odróżnieniu od ciebie, nie jestem na
tyle utalentowany, żeby ci o tym powiedzieć w taki sposób, jak na
to zasługujesz – wyrzucił z siebie.
-
Nie przesadzaj, chwilę temu udało ci się coś zbliżonego.
Pocałunki,
jakie wymieniali, były tak słodkie, tak bezbrzeżnie pełne
prawdziwej światłości, że mogłyby trwać w nieskończoność.
-
Atas! – zabrzmiał teatralny szept Cordelii, ostrzeżenie, że ktoś
nadchodzi.
Oderwali się od siebie, rzucili ku przeciwnym krańcom
ławki. W oddali rozległ się szelest czyichś kroków po listowiu i
żwirze. Któż to się włóczy po chaszczach? Tony obejrzał się.
Dunmore, a jakże! Nie interesowało go to, co w altanie, podjął
rozmowę z panną Harris.
-
Pani niezwykłe włosy przypominają mi kogoś – doleciał do nich
fragment jego wypowiedzi. – Kogoś, kto, niestety, już nie żyje.
-
Ale zmyśla – powiedział Scolding półgłosem. – Przecież
Matthews nie był rudy.
Dalszy
ciąg rozmowy nie był zrozumiały z tej odległości, ale Cordelia
musiała chyba błyskawicznie spacyfikować Northumbryjczyka, bo
szybko zawrócił w stronę dworu.
-
Mamy jeszcze chwilę spokoju, nim podadzą do stołu – stwierdziła
Emily.
Kapitan
przez chwilę siedział w milczeniu, wsłuchując się w jej głos –
wcale niepodobny do głosu skowronka czy do czego tam głos
dziewczyny porównują poeci, niski i trochę jakby nienastrojony,
ale jakże kojąco ten głos na niego działał. Jeszcze raz dotknął
kolejno palców jej dłoni, chociaż nie musiał się upewniać, że
to wszystko dzieje się na jawie.
-
Czemuż moje palce tak przyciągnęły twoją uwagę? – zapytała
zaintrygowana.
-
Ponieważ są to wyjątkowo piękne palce, wręcz idealne, godne
wyrzeźbienia w alabastrze.
-
Ach, to bardzo miłe słowa – stwierdziła. – I dość rzadko
spotykane, nawet w książkowych romansach. A już w ogóle nigdy nie
słyszałam, żeby kiedykolwiek ktoś powiedział dziewczynie, że ma
ładne uszy.
-
Zademonstruj, to zaraz usłyszysz.
Zwiewnym
ruchem odsunęła włosy, odsłaniając w całości prawe ucho. Na
jego widok Tony po raz już kolejny tego wieczoru doświadczył
przypływu czułości.
-
Bardzo harmonijne – przyznał. – Pokaż jeszcze i drugie, a na
długo zapomnę o problemach.
Panna
Knight spełniła jego życzenie. Scolding delikatnie przesunął
palcem wzdłuż krawędzi jej ucha, a później złożył tam
pocałunek, w którym usiłował z jak największą delikatnością
zawrzeć całość uczucia, które nim targało tego wieczoru. Jak mu
wyszło, tak wyszło, ale Emily roześmiała się życzliwie.
-
Jeżeli jeszcze powiesz, że nie przeszkadza ci moja noga, to już w
ogóle osiągnę pełnię szczęścia.
-
Tu nie ma co przeszkadzać albo nie przeszkadzać. Tak cię po prostu
życie uformowało i ja cię kocham, czczę i wielbię w pełni tego,
jaka jesteś rzeczywiście.
-
Mam nadzieję, że już niedługo będziesz mieć mnóstwo okazji,
aby się naprawdę przekonać, jaka jestem.
Wtuliła
się w Tony'ego, a ten objął ją i spontanicznie ucałował w oko.
Przez ułamek sekundy sądziła, że ta pieszczota okaże się
niezbyt przyjemna, jednak jego usta musnęły jej rzęsę z taką
subtelnością, że poczuła, jak serce jej topnieje jeszcze
bardziej.
Przyzwyczaiła
się już myśleć o Tonym jako o swoim wymarzonym mężczyźnie,
zawsze jednak brała pod uwagę groźną ewentualność, że mogła
się okazać dla niego jedną z wielu. Ale on był tak czuły i tak
bardzo mu na niej zależało… Jak mogła tak mu nie dowierzać?
Wtedy po raz pierwszy pomyślała na poważnie o perspektywie
małżeństwa. Dotąd zdawało się jej to odległą przyszłością,
prawie fantastyką naukową, na tym etapie znajomości przesadą, ale
teraz zadawała sobie pytanie – czyż to nie wspaniała perspektywa
być z nim każdego dnia? A nawet, o zgrozo, każdej nocy?
-
Na Boga, zaraz się rozpłaczę ze szczęścia, jak Saffron –
wykrztusiła. – Ona jest tak uczuciowa, że aż strach. Jak jej
pudding nie smakuje, to płacze z rozczarowania, a jak smakuje, to ze
wzruszenia. Kiedyś pisała wiersze, ale jak prosiłam, żeby mi
jakiś przeczytała, to nigdy nie mogła doczytać do końca, zawsze
się rozpłakała w połowie.
-
Nabierasz mnie – nie dowierzał Tony.
-
Sam się przekonasz. Dziś trzyma się naprawdę nieźle, ale prędzej
czy później musi pęknąć, znam ją.
-
Pora się zbierać! – dobiegł z oddali półgłośny krzyk
Cordelii. – Na razie nikogo to nie obeszło, żeście poszli na
spacer, ale jeśli się spóźnicie, na pewno zauważą!
Kiedy
cała trójka wróciła do salonu, życie towarzyskie toczyło się w najlepsze. Ariadna Welsh, kusząco rozciągnięta na
rekamierze, flirtowała z synem proboszcza. Brygadier Grubb-Platt
prowadził z sztabsrotmistrzem Miakiszewem ożywioną dyskusję w
bardzo obcym języku, prawdopodobnie perskim. Henry opowiadał
Saffron Coult o tym, jak porucznik Davis uniknął śmierci dzięki
temu, że złamał rękę, a Saffron płakała ze współczucia.
-
No więc powiedział mi taką mądrość – do uszu Tony’ego
dotarł fragment wypowiedzi doktora Cresnalla. – Co jest
największym wrogiem kobiety? Majeranek. Tylko, do kroćset, nie
wiem, dlaczego niby…
Dunmore
szybko znalazł wspólny język z imć Robertem Griffithem: obaj byli
jednakowo niedopasowani, jednakowo wstawieni i, jakby to ujęła pani
na Aberlogwyn, dobrali się w korcu grochu. Rozmawiali właśnie o
myślistwie i Northumbryjczyk opowiadał wujowi solenizantki, jak
poszedł kiedyś z ojcem na polowanie.
-
Daję ojcu znak: patrz, tam za krzakiem! Na pewno jeleń!
Ojciec podrzuca dubeltówkę do oka, pif-paf – a tu zza krzaka
piętrowy bluzg! Coś jest nie tak, myślę sobie, nigdy w życiu nie
słyszałem, żeby jeleń tak parszywie klął. A ojciec do niego z
drugiej lufy, bo jeleń czy nie, o kulturę trzeba dbać! A potem się
okazało, że to był stary Moffatt.
-
Moffatt był jeleniem? – Griffith przyjrzał się oficerowi mętnym
wzrokiem.
-
Można to i tak ująć – przytaknął Dunmore. – Nic mu się nie
stało, takie tam draśnięcia, ale i tak podał nas do sądu.
Mildred Knight przyszła z jadalni i zapowiedziała, że
obiad zaraz zostanie podany.
-
A propos strzelania, coś mi się przypomniało – stwierdził
Griffith. – Pozwoli pan, Dunmore, na chwilę na zewnątrz?
Goście
zajęli miejsca, choć kilkorga jeszcze brakowało. Emily z ulgą
stwierdziła, że w razie czego to nie ona i Tony byliby parą, która
ściągnęłaby na siebie uwagę spóźnieniem. Iris i służąca z
Roddbwlch krzątały się wokół stołu.
- Jeszcze będzie deser – oznajmiła panna Knight, spoglądając na
swego kapitana z drugiej strony stołu. – Wieczór się mocno
przeciągnie.
Prawie wszyscy już przyszli, ale zanim przystąpiono do posiłku, z krzesła
podniósł się William Eugene Grubb-Platt.
-
Panie, panowie i oficerowie marynarki wojennej – zagaił. – Choć
każda okazja jest dobra, żeby zjeść, a przede wszystkim się
napić, zebraliśmy się tutaj, by świętować dwudzieste urodziny
naszej drogiej Emily, córki mego przyjaciela, który, niestety, nie
mógł dziś zobaczyć własnej córki, wchodzącej w tak poważny
okres życiowy, w którym powinny wkrótce nastąpić diametralne
zmiany, bo ze swymi dzielnymi Pusztunami bije Niemca w Tanganice.
Atena, o ile kiedykolwiek istniała, to bogini wojny i mądrości.
Nam dała to pierwsze, niech więc przynajmniej Emily udziela tego
drugiego. W dalszym ciągu. Za to i za nią wypijmy!
Zabierzcie mi tumblra, a zacznę komciać jak człowiek, a nie prawie miesiąc po fakcie. Przyznaję, przepadłam, ale kiedy wczoraj o drugiej w nocy złapałam się na niestrudzonym szukaniu kolejnych wydań Cine-Mundial, zorientowałam się, że to już czas. CZAS KOMCIA. UGABUGA!
OdpowiedzUsuńRobię odmianę, komciam po kolei.
ZACZYNAJĄC, tak z dupy, czy ja już wspomniałam kiedyś, że imię kuzynki Cordelii za każdym razem kojarzy mi się z wymarzonym imieniem Ani Shirley? Ile się tu nie pojawi, zawsze się na tym łapię. Taki fun fact.
URODZINY. EMILKA MA URODZINY 29 KWIETNIA. Zrobiłabym jej post urodzinowy na blogasku, gdyby była prawdziwa, tak to ostatnio na 27 robiłam dla Florence La Badie, ale został... Dosyć olany, PRZYZNAJĘ, bolało, narobiłam się nad nim. Ciekawe, czy Emilka widziała jakiś film z Florence La Badie? CZY EMILKA CHADZA DO KINA? Dobra, już się przymykam. :D
Latanie po chałupie w ogólnym chaosie i próby dopilnowania wszystkiego to tak bardzo pasuje do Mildred, aż ją widzę, jak pociska po dywanach. (Wygooglałam sobie wilczarza i padłam, ale wielki pies, nie miałam pojęcia.)
Emilka, nie czuj się niezręcznie, ty korzystaj, dziewczyno! Ja tam, jak znajome na studiach gadały, że one już nie idą na zajęcia, bo święta, bo trza piec, bo trza sprzątać, ja mówiłam, że pitole, wolę zajęcia niż siedzenie w kuchni. Znaczy, lubię myć podłogi, chyba tylko to mi w życiu wychodzi, ale bez przesady. Emilka, ty weź bądź sprytna. Altanka to bardzo dobry wybór i nie miej ty wyrzutów sumienia.
pani Sara Abrahams, przyjechała już w piątek, bo przekonania nie pozwalały jej podróżować w sobotę uwielbiam <3
Ej, ale nie powiedziałabym, że to było łamanie drugiego przykazania. :D Ale, tylko potwierdza to ekscentryczność i nadmierne uduchowienie Sary.
A pani, Emily, co dobrego ostatnio ukochany przysłał? MIŁOŚĆ SWĄ, A CO, ZAZDROSNA? Wybacz, musiałam. :D
Ciepłym wiosennym popołudniem kapitan Scolding, w mundurze wieczorowym o kroju zbliżonym do fraka Scolding w mundurze wieczorowym, me likey
Tony widzę, że się nie pierniczy, jak przychodzić na imprezę, to z odpowiednią obstawą, pochwalam, mam nadzieję, że obstawa się spisze i będzie wesoło.
Kapitan Dunmore, w odróżnieniu od pozostałych ubrany nie wieczorowo, a w codzienny mundur służbowy, wyszedł z dworca, objuczony walizkami. A podobno to kobiety mają dużo bagaży, hę? ;D
Ja tam myślę, że Walijczycy by się zorientowali, jakby im litery pozamieniać. Ostatnio tak mi doktor na angielskim powiedział (ja wiem, że mam 21 lat i znam jako-tako angielski tyle lat, że powinnam to wiedzieć, ale nie wiedziałam), że Anglik to by mi się zorientował, że nie jestem medżik inglisz, jakbym mu zajechała niepoprawnym szykiem zdania. NO NIE WIEDZIAŁAM. Albo wiedziałam, ale miałam gdzieś, kogo obchodzi, że czas ma być na końcu, a wcześniej leci miejsce? NO ANGLIKÓW OBCHODZI. (Już wracam do tematu.)
Mam nadzieję, że ten bagażnik to na bagaże, a nie na Dunmore'a. Zamknęli mnie kiedyś w bagażniku i nie było to przyjemne doświadczenie, ale przynajmniej od tamtej pory wiem, jak wygląda klaustrofobia.
córkę Saffron omójboże to imię <3 (podoba mi się jeszcze szalenie Safrona)
ta sama Emily, która od roku stopniowo zagarniała kolejne obszary jego serca. asdhkjg <3 I can't
Przeprowadził Tony’ego przez czarne rafy skryte w jego własnej duszy nie wiedziałam, że Tony jest taki emo :D
A mógł powiedzieć, że to lemur i przyszedł do pracy.
- Na maszynie przyjechali? – upewnił się Rosjanin. – A my tu już myśleli, że na samolocie! Uwielbiam, że Rosjanin mówi jak Rosjanin, NA MASZYNIE! Usadźba. Leżę tu, jest druga w nocy, a ja leżę, chociaż dywan mam miękki.
UsuńJezu, wiedziałam, że skądś tego gościa kojarzę... Czyli jeszcze nie jest tak źle z moją pamięcią.
Cordelia Harris natomiast tak biła po oczach swą płomienną rudością moja mama by cię zjadła za ten tekst. ;D Albo przynajmniej zabiła wzrokiem.
Zagraniczne cudzysłowy masz specjalnie?
Doskonałe kanapki - to się liczy. Tak, Tony. I jeszcze konfitura.
Się Cordelii nie dziwię, też bym wyrywała, co by się dało. W tym przypadku Henry'ego.
Tony to jest jednak romantyk w duszy. Jego wewnętrzne teksty rozczulają i rozwalają zarazem.
- Tam jest strasznie – stwierdziła z figlarnym uśmiechem. – Dalej nie idę. potwierdzam, wyjazd ze sceny
YES, MIŁOŚĆ
Ja pitolę, Dunmore. No jak cię tu nie uwielbiać, ty podrywaczu?
Piknie, więcej altanek i więcej takich scen. Henry już miał swój czas antenowy z Lindą, teraz trzeba się zająć Emilką i Tośkiem. Dajesz, wiem, że potrafisz.
Bym miała, to bym se trzasnęła kielicha za Emilkę, ale nie mam, to kończę, w ankiecie nie zaznaczam tym razem nic, bo nie potrafię zdecydować, o. I wybacz nieogarniętego komcia, ty mi dajesz wszystko jasno i na temat, ja już chyba do końca życia będę pierniczyć głupoty, nic nie poradzę. See ya!
Ogarnięty czy nieogarnięty, twój komeć jest zawsze solidnym zastrzykiem dla weny.
UsuńJeżu Borski, nie dość, że Cordelia ma tak na imię, jak Ania Shirley chciałaby mieć, to jeszcze jest (o wiele bardziej) ruda. To jest jedna z tych rzeczy, które dopiero teraz przyszły mi do głowy, a przedtem tyle czasu nie budziły żadnych skojarzeń... (Inna sprawa, że pierwotnie Cordelia miała być brunetką, ale już za dużo ciemnowłosych postaci w tym opku).
Jeśli o mnie chodzi, zdecydowanie wolę piec ciasta niż myć podłogi.
"Czy Emilka chadza do kina"? To doskonałe pytanie. Prawdę mówiąc, nawet nie wiem, gdzie było najbliższe kino w okolicy. Widzę tu jakieś pole do popisu dla Tony'ego. Być może.
Czasami wprowadzam się w klimat epoki i miejsca, czytając online "Glamorgan Gazette" z czasu wojny. Kilka razy zdarzyło mi się wziąć za błąd skanowania coś, co okazało się nazwą miejscowości (np. Heolycyw).
Saffron wzięła mi się najprawdopodobniej z Mellow Yellow Donovana, piosenki o jaraniu skórek od banana. Nie należy z tego wyciągać zbyt daleko idących wniosków, po prostu podoba mi się to imię.
No jak to nie wiedziałaś, że Tony jest emo, przecież sama postawiłaś taką diagnozę dwa rozdziały temu :D Ale Emily w końcu zaczyna mieć na niego dobroczynny wpływ. Byleby jej za szybko nie uciekł...
Nie wiem, co jest z tymi cudzysłowami, w Wordzie mam polskie, ale przy publikacji automatycznie zmieniają mi się na zagraniczne.
No to biorę się za następny rozdział...
Ha, rzeczywiście! No popatrz, co to potrafi przez przypadek wyjść, tego, że jeszcze ruda to już z Anią nie połączyłam. ;D Ale Ani potem te włosy chyba ściemniały pod kasztan/ona sobie ściemniała, że jej ściemniały. (Ty, ja tak mam z blond włosami. Wciskam komu się da. Ostatnio zauważyłam, że każdemu wrzuciłam jeszcze szarozielone oczy, potem zmieniałam jak dzika.)
Usuń(Za dużo paplania przy ciastach, mycie podłogi to mniej zachodu, a ja jestem leniwa.)
NIECH JĄ ZABIERZE DO KINA. Mogę polecić jakiś film, znam parę fajnych z tamtych czasów. ;D
(Jak lubisz sobie tak ogółem gazety poczytywać, to polecam yesterdays-print na tumblrze, publikuje z amerykańskich, ale można czasem paść.)
To już nieważne, czy jaranie skórek od banana, ważne, że imię ładne. :D
TY, RZECZYWIŚCIE. Ale tak tu ostatnio rzadko bywam, że zapomniałam. Ja często zapominam, co już powiedziałam albo się powtarzam, albo, co gorsza, sama sobie zaprzeczam. Taki typ nieogara. (Łańcuchem go do Emilki uwiążę, jak będzie trzeba.)
Ty, to niezły matrix. :D Mnie tylko dorzuca/zjada entery, rozpiernicza akapity i zmienia czcionkę, ale cudzysłowów mi jeszcze nie podmieniło.
BIERZ SIĘ. :D
Uwielbiam przeglądać gazety z tamtych czasów, ze swoich studiów jako jeden z najfajniejszych epizodów wspominam kwerendę do magisterki, polegającą na siedzeniu w bibliotece przy czytniku mikrofilmów i przewijaniu krakowskich gazet z ~1905 r. Rozmaitych ciekawostek obyczajowych udało mi się zebrać prawie drugie tyle, co materiałów do pracy :D
UsuńZa polecenie filmów będzie wdzięczność, nawet jeśli nie wiadomo jeszcze, do jakiego kina T&E pójdą. Emilka musi iść za ciosem, nie wiadomo, kiedy przydarzy jej się druga okazja, żeby spędzić z Tonym tyle czasu. (z Tośkiem, jeżu borski, z Tośkiem... Cóż, udało mi się przeżyć Henry'ego-"kochaną fasolkę", to i do tego jakoś przywyknę.) :DD
Akapity to swoją drogą, przy każdym rozdziale poprawiam je ręcznie, ale na cudzysłowy jeszcze nie udało mi się znaleźć metody.
Następne rozdziały będą pewnie krótsze, ale też i (oby) w mniejszych odstępach, bo mi tak przebieg fabuły dyktuje. Gorzej, że od pewnego momentu w przyszłości fabuła robi się dość bezkształtna i przyjdzie mi ją dopiero wyrzeźbić...
Dzień dobry!
OdpowiedzUsuńRozdział ten wygrał w naszej ankiecie na Rozdział miesiąca. Post z informacją o wynikach znajdziesz pod tym adresem.
Bardzo proszę o przesłanie mi rozdziału na podany adres e-mail do końca tygodnia :)
Pozdrawiam serdecznie,
Ayame
Katalogowo