Lipiec
tego roku był w Anglii wyjątkowo chłodny i deszczowy, z czego nie
cieszył się porucznik Vincent, marząc, by część obowiązków
służbowych pełnić w końcu na świeżym powietrzu, ani równie
ciepłolubny kapitan Roelofs. Zresztą prawie nikt nie wyglądał na
zadowolonego z tak chłodnego lata, jedynie Kanadyjczyk Nesbitt
sprawiał wrażenie, że taka pogoda mu nie przeszkadza.
Dni
były jednak, jak to w lipcu, długie, co oznaczało więcej czasu na
patrole lotnicze, jeżeli pogoda pozwalała. Lotnicy z Chopham latali
wprawdzie na krótki dystans, bo komandor podporucznik Filgate kazał
oszczędzać paliwo na wypadek ataku nieprzyjaciela, ale jeżeli nie
było deszczu, mgły czy silnego wiatru, to niektóre załogi
wylatywały nawet i po cztery razy dziennie.
Na
wybrzeżu Suffolk panował spokój, większość patroli mijała więc
rutynowo, bez niespodziewanych zdarzeń. Parę razy trzeba było
rozpoznać rejon, z którego doniesiono o dostrzeżeniu okrętu
podwodnego, ale okazywało się, że był to okręt brytyjski albo w
ogóle przywidzenie nazbyt nerwowych rybaków. Kiedy zaś ci ostatni
natknęli się na sztorm, hydroplany eskadry B wyruszały ratować
tonących. Raz tylko ogłoszono generalny alarm, kiedy do Chopham
dotarł meldunek na podstawie danych wywiadowczych, że niemiecki
sterowiec wyszedł z Wilhelmshaven w rejs do Anglii. Cały dywizjon
został postawiony w stan gotowości, ale ostatecznie nic z tego nie
wyszło. Po kilku godzinach na morzu zerwał się sztorm, więc nie
tylko samoloty nie mogły wystartować, lecz, na szczęście, i sam
zeppelin nie dotarł do celu. Widocznie zawrócił do portu albo
nawet nasiąknął wodą deszczową i opadł
do morza .
Scolding
i Vincent wylecieli na pierwszy patrol jeszcze przed śniadaniem.
Sami, gdyż Filgate zabronił patrolowania parami. Drugi samolot stał
w gotowości na pasie i miał startować dopiero w razie
zgłoszenia niebezpieczeństwa. Pary, klucze czy w ogóle większe
formacje podrywano raz w tygodniu w ramach ćwiczeń, a poza tym
wyłącznie w wypadku alarmu bojowego, czyli bardzo rzadko.
Tony nie krył rozgoryczenia z powodu odrzucenia przez
dowódcę dywizjonu metod wypracowanych przez niego w praktyce.
Filgate poświęcał bezpieczeństwo w imię oszczędności, choć
oficjalnie twierdził, że kieruje się właśnie względami
bezpieczeństwa. Człowiek ten nieprzychylnie patrzył na wszelkie
przejawy indywidualizmu i wyobraźni, a Scolding dochodził do
wniosku, że coraz bardziej się dusi pod jego rozkazami. Dlaczego
nie mógł znów wykonywać tajnych misji pod kierownictwem
kontradmirała Hilla?
Apogeum
nastąpiło przed tygodniem. Skoro dowódca odrzucił wniosek
kapitana Scoldinga o zaopatrzenie w spadochrony, Tony wraz z
Dunmore'em, Roelofsem i Crane'em zrzucili
się i z własnej kieszeni zakupili na początek trzy sztuki, aby
przynajmniej część personelu latającego miała większe szanse
przeżycia w razie wypadnięcia z samolotu. Gdy jednak spadochrony
dostarczono do Chopham, Filgate kazał je zamknąć na klucz w jednym
z magazynów, nie zaszczycając pomysłodawców nawet zdawkowym
wyjaśnieniem. Henry współczuł przyjacielowi, lecz niewiele był w
stanie poradzić.
We
czwartek rano porucznik Vincent był zresztą sam w niewyraźnym
nastroju. Wszystko za sprawą snu, w którym Henry znalazł się znów
na Cejlonie, i to jeszcze w jakich okolicznościach –przyjechał
z Lindą na obiad do rodziców. Była tam również Josephine, która,
o dziwo, nie miała żadnych pretensji, że jej narzeczony prowadza
się z inną kobietą, za to z jakiegoś powodu wciąż się czepiała
fioletowej sukni panny Dryden. W dodatku zwracała się do Lindy
„słonko”, co sprawiało jeszcze bardziej idiotyczne wrażenie:
„Nie, słonko, nie możesz chodzić w czymś takim”. W końcu
Linda nie wytrzymała presji i walnęła Josephine wazonem w głowę.
Wybuchła afera, po Lindę mieli przyjechać policjanci i Henry
czekał bezradnie, aż niosący ich na grzbiecie słoń wychynie z
dżungli… Ale nie wychynął, bo porucznik się obudził.
Sen pozostawił Vincenta w
stanie dziwnej i tęsknej dezorientacji. Mimo chłodnej pogody o
wiele bardziej brakowało mu Portsmouth niż Cejlonu, zresztą na
południowym wybrzeżu było ponoć cieplej niż w innych rejonach
Anglii. Wzbudzona senną wizją tęsknota wobec Lindy okazała się
jednak wręcz bolesna, bo choć często do siebie pisali i listy
nadchodziły co kilka dni, to wciąż nie było to samo, co znaleźć
się wprost w jej ramionach… Z drugiej strony nadeszło wspomnienie
rodzinnej plantacji. Rzędy herbacianych krzewów, wędrujące wśród
nich i pochylające się miarowo robotnice o równie herbacianej
cerze, wąsaty robotnik pokrzykujący na słonia… A do tego
wszystkiego jeszcze Josephine. Również i w jej przypadku nocny
majak nie był tym samym, co prawdziwa osoba, ale Vincent i tak czuł
się nieswojo. Ach, gdyby tak dostać w końcu urlop i wybrać się
na kilka dni do Portsmouth, dotyk ust najwspanialszej Lindy Dryden
uleczy go z wszelkich niepokojów…
Tony
posadził maszynę na fali biegnącej ku brzegowi i doprowadził ją
na niskich obrotach do pomostu. W oddali z prawej burty, tam, gdzie w
morze wbijał się falochron zbudowany z drewnianych belek,
Henry dostrzegł kilka poruszających się sylwetek. Spojrzawszy
przez lornetkę, rozpoznał, że to kwatermistrz Cornwell brodzi
wzdłuż falochronu w gumowcach, a towarzyszy mu kilku marynarzy z
żerdziami i bosakami.
Hydroplan
dobił do pomostu, Scolding i Vincent wysiedli, przekazując
maszynę mechanikom, którzy podczepili ją do żurawia i pod
kierunkiem bosmana Angusa zaczęli ustawiać pływakami na wózku.
Samolot musiał nieco wyschnąć, zanim odtoczą go do garażu.
Obaj
oficerowie udali się na śniadanie, rozpinając w drodze skórzane
półpłaszcze. Tony uniósł dłoń, pozdrawiając porucznika
Thorne-Stevensa, który siedział obok przygotowanego na pasie
startowym nieuporta. To właśnie on dyżurował na wypadek, gdyby
potrzebowali pomocy, a teraz mógł już iść na jednego. Na kolejny
patrol mieli się wybrać za dwie godziny Dunmore z Howlettem, po
nich Piet Roelofs z Crane'em, później zaś – Braeburn, z Borkerem
albo Reynoldsem.
Na
razie kapitan Thomas Dunmore zmierzał od dworu w kierunku świeżo
przybyłych kolegów. Nie miał czapki i wyglądał na zirytowanego.
– Co
się stało? – zapytał Scolding.
– Nie widzieliście
Cornwella?
– Chodził
po falochronie! – powiadomił Henry. – Chyba sprawdzał, czy nie
trzeba naprawić. A czego od niego chcesz?
– Dać mu
w mordę! – odrzekł Northumbryjczyk. – Żeby się nauczył, że
na herbacie się nie oszczędza! Kupił najtańszą możliwą i
będziemy teraz tygodniami chlać to syfistwo! Sam powiedz, Henry,
czy twoim zdaniem ten surogat herbaty nadaje się choćby do
wypychania krokodyli?
– Trzeba
złożyć reklamację – stwierdził Tony.
– Już
widzę, jak stary się zgodzi – parsknął Dunmore bez przekonania.
– Oczywiście
– zauważył Scolding. – Powie, że to strata czasu i że we
Flandrii, jak brakowało wody, parzyli kawę na końskich… nieważne
i jakoś to przeżył.
– On i ta
jego Flandria. Zupełnie jakby siedział w okopach, a nie był
lotnikiem, jeszcze dowódcą. Ja też byłem we Flandrii, jeszcze w
czternastym roku, i co z tego?
– Najwyżej
zamiast herbaty będziemy pić wino – uznał Tony i ruszył z
Vincentem w stronę dworu, żeby zjeść w końcu śniadanie.
– Jeżeli
przejdziemy na wino, na pewno się okaże, że ma sztych octowy! –
krzyknął za nimi Northumbryjczyk.
Czy Dunmore
ostatecznie policzył się z Cornwellem, tego ani jeden, ani drugi
nie wyjawił. Przed południem, gdy do bazy przyjechała z Felixstowe
ciężarówka z zaopatrzeniem, pierwszy z nich przygotowywał się do
patrolu, a drugi przeprowadzał inwentaryzację dostawy. Kapitan
Scolding wyszedł na śródokręcie, żeby się przekonać, co
przywieziono. Większość ładunku stanowił prowiant, ale osobno
marynarze z sekcji kwatermistrzowskiej wyładowywali na bok skrzynki
z napisem „Buckingham – pociski zapalające kal. 0,303”.
Przyjechała też najświeższa poczta, kiedy więc Tony wszedł do
salonu, zastał Vincenta i Borkera przy lekturze listów, a Braeburna
medytującego nad otwartą paczką.
– Prosiłem,
żeby przysłali mi skarpetki – powiedział syn pastora. – No i
przysłali, aż jedenaście.
– Masz
jedną w zapasie – stwierdził Vincent.
– Ale z
tych jedenastu tylko dwie są do pary i akurat te dwie są dziurawe.
– Było
coś do mnie? – zapytał Scolding.
– Dzisiaj
nic nowego.
– Dostaliśmy
nową amunicję zapalającą na balony i sterowce – oznajmił
kapitan. – Przypominam, że konwencje międzynarodowe zabraniają
używania nabojów zapalających bezpośrednio przeciw ludziom. Kiedy
Traylor wróci, trzeba mu powiedzieć, żeby patrzył, gdzie celuje.
– Widzieliście
tego ważniaka, co przyjechał? – zapytał Evan Borker. – Nie
podoba mie sie, jakiś ponury jegomość.
– Co
znowu? – zdziwił się Tony. – Nikogo nie widziałem.
– Komandor
podporucznik, poszedł od razu do dowódcy – wyjaśnił Braeburn. –
Spojrzenie miał jak blasfemia, aż mnie ciarki przeszły.
– Ano
właśnie. Normalny żandarm! – stwierdził Borker.
– Pewnie
mechanicy znowu narobili warchołu w Ipswich.
– A
pewnie! Jak się chłop za długo nie rozerwie, to mu durnoty, za
przeproszeniem, po głowie chodzą. Pamiętam, jednego razu na tyłach
w Boulogne…
Nagle
przyszedł starszy marynarz Leane, ordynans dowódcy dywizjonu.
Przystanął przed Tonym i zasalutował.
– Panie
kapitanie, dowódca chce pana widzieć – zameldował.
Pełen
złych przeczuć, Scolding udał się do kajuty Filgate'a. Oprócz
samego dowódcy zastał tam nieznajomego oficera. Mężczyzna ten,
odziany w nieskazitelnie biały letni mundur, miał pociągłą twarz
bez wyrazu i zimne, stalowoszare oczy. Siedział na krześle obok
biurka i palił papierosa.
– Kapitanie
– odezwał się Filgate – przyjechał do nas komandor
popodrucznik…
– Smith –
przedstawił się nieznajomy, choć Tony miał silne przeczucia, że
to nie jest jego prawdziwe nazwisko.
– Właśnie,
Smith z
kontrwywiadu.
Chciałby zadać panu kilka pytań. Zostawię was teraz samych.
Wbrew
swoim słowom nie wyszedł z kajuty, tylko udał się za
przepierzenie w głębi, gdzie znajdowała się jego sypialnia. Nie
był stamtąd widoczny, ale wszystko słyszał.
– Miło
pana poznać, kapitanie – powiedział ironicznie Smith. –
Chciałbym się dowiedzieć czegoś na temat Irlandczyków służących
w pana eskadrze.
– Obecnie
wiadomo mi tylko o jednym, i to nie w eskadrze, a w personelu bazy, bo kapitan Dunmore, wbrew pozorom, nie jest Irlandczykiem.
To starszy sanitariusz McNulty.
– Obecnie
– powtórzył Smith. – Mówi coś panu nazwisko Calum Flynn?
– Oczywiście!
– Tony poczuł się zaintrygowany. – To był jeden z moich
podwładnych. Co się z nim stało?
– Nie wie
pan?
– Gdybym
wiedział, nie zadałbym tego pytania. Zaginął bez wieści kilka
miesięcy temu.
Komandor
podporucznik wydmuchnął dym.
– Pański
podwładny, jak się okazało, był uczestnikiem wymierzonych w
panowanie Korony Brytyjskiej bandyckich rozruchów w Dublinie.
Staramy się wytropić jego współspiskowców.
Tony
spojrzał na oficera uważnie. Faktycznie, coś w jego spojrzeniu
budziło głęboki niepokój.
– Czy jest
pan pewien, że chodzi o tego samego Flynna, panie komandorze? Może
to przypadkowa zbieżność ? Pewne nazwiska często się powtarzają
wśród Irlandczyków.
– Bez
wątpienia. Wśród dowodów zabezpieczonych przez policję znalazła
się czapka marynarska z emblematem RNAS. A także kurtka z naszywką
mechanika lotniczego.
Wieści o
Flynnie wprawiły kapitana w zakłopotanie. Zapamiętał go jako
kogoś, kto zdawał się mieć dobre intencje, ale i tak pakował się
w kłopoty. Śledził oczywiście na bieżąco kwestię irlandzką,
tak, jak przedstawiano ją w prasie, nie odmawiał Irlandczykom
pewnych racji, lecz działalność polityczna to jedna rzecz, a walka
zbrojna – co innego. Zwłaszcza gdy człowiek występował z
bronią w ręku przeciwko władzy, której równocześnie służył
na wojnie przeciw komu innemu. Tony daleki był od stosowania mocnych
określeń typu „zdrada” (tym bardziej, że po długich rozmowach
z Emily skłonny był patrzeć na sprawy pod różnym kątem), lecz
pojęcie „konflikt interesów” wydawało mu się adekwatne.
– To
bardzo zasmucający obrót zdarzeń – przyznał.
Smith
spojrzał na niego uważnie.
– Zasmucający,
ponieważ?
– Starszy
mechanik Flynn miewał problemy z niesubordynacją, ale nie sprawiał
wrażenia kogoś, kto by sympatyzował ze skrajnymi organizacjami.
– Aha.
Jakiego typu problemy?
– W czasie
wychodnego miał tendencje do wdawania się w bójki z miejscową
ludnością, zazwyczaj na tle erotycznym.
– Co to są
„bójki na tle erotycznym”, na litość boską? – nawet w tym
momencie oblicze Smitha pozostawało kamienne, a jego głos
niewzruszony.
– Miejscowym
się nie podobało, że spoglądał pożądliwie na ich krewne –
wyjaśnił Scolding, usiłując zachować powagę, która, ku jego
przerażeniu, trochę mu się wymykała. – Albo że korzystał z…
pewnych usług bez płacenia, czy coś w tym rodzaju.
– I mimo
to zgłosił pan go do odznaczenia?
– Za to,
czym zasłużył w warunkach bojowych, nie za to, co robił po
służbie.
– Aha. –
Kontrwywiadowca strząsnął popiół do popielniczki. Wobec jego
kompletnie nieprzeniknionej twarzy Tony nie mógł się zorientować,
czy jego odpowiedzi są dla Smitha satysfakcjonujące, czy wręcz
przeciwnie. – A więc nie dostrzegł pan żadnych oznak
działalności wywrotowej starszego Flynna?
– Nie
przypominam sobie.
– To
proszę się skupić. Czy nie obracał się on w towarzystwie
budzącym podejrzenia? Może zauważono, jak bez wyjaśnienia
przebywał w pobliżu sprzętu łączności?
– O tym
również nic mi nie wiadomo. Zresztą, z kim on miałby tutaj
spiskować? Był w jednostce jedynym Irlandczykiem, od momentu
przybycia aż do urlopu, z którego nie wrócił.
– Mógł
przekazywać informacje nieprzyjacielowi – wyjaśnił Smith. –
Dla pana wiadomości, istnieją dowody, że Sinn Feinersi utrzymywali
kontakty z Niemcami.
– Tak czy
inaczej – stwierdził Scolding, nie patrząc na swego rozmówcę –
Flynn był mechanikiem, nie radiooperatorem. Zajmował się obsługą
samolotu.
– A w
samolocie znajduje się radiostacja, nieprawdaż?
– Owszem,
ale specjalność Flynna to cieśla-mechanik, a mój obserwator może
panu zaświadczyć, że nawet przy pełnym przeszkoleniu obsługa
naszych nadajników pokładowych to nie taka prosta sprawa. Poza tym
one są na dynamo, zasilane wiatraczkiem. Musiałby nadawać i
jednocześnie sobie dmuchać.
– Ach tak…
A może pamięta pan, czy w tym samym okresie w jednostce dochodziło
do wypadków niewyjaśnionego zaginięcia broni, amunicji czy innego
materiału wojennego?
– Nie
pamiętam nic takiego – powiedział Tony z zamyśleniem. –
Nie, chwilę! Kiedy stacjonowaliśmy na Malcie, pewnego dnia nie
mogłem się doliczyć przydziałowych nabojów do rewolweru.
– I co pan
z tym zrobił?
– Poszedłem
do magazynu po kolejną porcję.
– Aha.
Poszedł pan do magazynu. Nikomu pan nie zgłosił kradzieży
amunicji?
– Nie
podejrzewałem kradzieży, ktoś musiałby wejść przez okno do
zamkniętego pokoju. Sądziłem, że sam wykorzystałem te naboje na
strzelnicy.
– Ale nie
wiedział pan tego na pewno?
– Nie
byłem wówczas w najlepszej kondycji psychicznej.
– Aha –
potwierdził Smith. – Czy to pańska kondycja mogła sprawić, że
nie zauważył pan też żadnych objawów działalności wywrotowej?
– Prawdę
mówiąc, przy moim ówczesnym stanie, gdyby w odległości
dwudziestu jardów ode mnie nastąpiło powtórne przyjście
Chrystusa, również mógłbym tego nie zauważyć.
Smith
zaczął coś zapisywać w małym notatniku leżącym obok czapki.
– Krótko
mówiąc, nic pan nie widział i nic pan nie pamięta, poza tym, że
zginęły panu naboje, które może pan sam wystrzelał, a może
komuś niechcący oddał. Czy tak?
– Nie
powiedziałem, że oddałem.
– Ale mógł
pan, prawda?
– Nie,
panie komandorze. Nie mam odruchu dzielenia się amunicją, a już
szczególnie z ludźmi bez stopni oficerskich, którzy i tak nie
używają tego kalibru.
Oficer
kontrwywiadu zaciągnął się dymem, po czym zgasił papierosa i
schował notatnik do kieszeni.
– Dobrze,
tyle mi wystarczy – powiedział, po czym zwrócił się w stronę
przepierzenia. – Muszę już wracać, komandorze Filgate.
Dowódca
dywizjonu wyszedł i odprowadził Smitha do drzwi, nakazując
Tony'emu zostać jeszcze na chwilę. Kapitan miał złe przeczucia,
spodziewał się reprymendy. Już sama rozmowa z rzekomym Smithem nie
należała do przyjemnych, a teraz dowódca bez wątpienia wykorzysta
ją jako pretekst, by po raz kolejny zademonstrować swoje
niezadowolenie.
Filgate
wrócił po chwili i usiadł za biurkiem, nie zapraszając Tony'ego
na miejsce zwolnione przez gościa.
– Więc
okazuje się, że zadaje się pan z podejrzanymi osobnikami.
– Cóż,
panie komandorze – odparł kapitan. – Specyfika zawodu oficera
polega na tym, że człowiek często zadaje się z różnymi
osobnikami, na przykład gotowymi zabić kogoś albo i takich,
którzy już kogoś zabili.
– Poczucie
humoru się panu wyostrzyło, Scolding – syknął komandor. – A
ja nie potrzebuję od pana poczucia humoru! Ja potrzebuję
nienagannej służby!
– Na temat
mojej służby wszystkiego może się pan dowiedzieć z moich akt
personalnych, panie komandorze.
– Właśnie
je przejrzałem i dowiedziałem się, że jakiś czas temu korzystał
pan z pomocy lekarza psychicznego.
Tony wydał
z siebie ledwie słyszalne westchnienie.
– Nie będę
ukrywał, że kiedy się źle czuję, to idę do lekarza.
– Wynika z
tego taki wniosek – stwierdził dowódca groźnie – że przedtem
nie rozumiałem, dlaczego sprawia pan takie problemy. A teraz
już wiem. Pan jest po prostu niezrównoważonym człowiekiem!
– Być
może jestem – zgodził się Tony. – Ale nie wpływa to
niekorzystnie na moją służbę.
– To pan,
Scolding, sam niekorzystnie wpływa! – warknął Filgate. –
Zmuszony jestem wydać panu zakaz lotów, aż do odwołania.
– To
niemożliwe, dowodzę eskadrą – zaprotestował Scolding,
zaszokowany decyzją przełożonego.
– Dowództwo
nad eskadrą B obejmie tymczasowo kapitan Roelofs.
– Ale
właściwie na jakiej podstawie? Nie w mojej sprawie kontrwywiad
prowadzi dochodzenie.
– Reprezentuje
pan kompletny upadek ducha bojowego wśród poddanych Korony! Nie
będzie pan w takim stanie dowodzić formacją bojową. Przy biurku
powinien pan znaleźć wystarczająco dużo czasu, żeby się
zastanowić nad sobą. Odmaszerować!
***
Ciepłym
lipcowym wieczorem Linda Dryden wracała do domu.
Miała za sobą długą przechadzkę po parku.
W
ostatnim czasie lubiła chodzić na spacery. Nie tylko dla
sprzyjającej pogody, lecz również i dlatego, że spacer był jedną
z najtańszych rozrywek. Do drugiej z nich niezbędny był Henry
Vincent, a on, niestety, ciągle siedział w Suffolk.
Linda
marzyła, by wkrótce znów do niego pojechać, ale nie znajdowała
się w dobrej kondycji finansowej. Nawet w pełni sezonu teatr
płacił jej o wiele mniej, niż zasługiwała z racji
swojego talentu. To, co zarabiała, rozchodziło się na bieżąco,
jeśli nie liczyć skromnych oszczędności przeznaczonych na
przeżycie poza sezonem. O tej zaś porze roku zmuszona była chwytać
się innych możliwości, występując na imprezach
charytatywnych,
dla urlopowanych żołnierzy czy na rzecz propagowania pracy kobiet w
przemyśle. Zarobki były tu nad wyraz marne, ale świat nie kończył
się przecież na pieniądzach.
W
poprzednich latach wpadała czasem w oko jakiemuś lordowi,
przemysłowcowi czy innemu majętnemu obywatelowi. Zaczynały się
obiady, kolacje, a czasem nawet bogacz stawał się na jakiś czas
jej mecenasem, choć oboje doskonale wiedzieli, że nie o kwestie
artystyczne mu chodziło. Na krótką metę poprawiało to sytuację
finansową panny Dryden. Lecz do takich układów nie było powrotu,
od kiedy poznała porucznika Vincenta. To bez wątpienia była
prawdziwa miłość, a korzyści, jakie dawało to uczucie, nie
zrozumiałby nikt, kto choć raz nie był zakochany, podobnie jak
żaden nie-artysta nie mógłby pojąć, jak potężnym i
uzależniającym stanem była satysfakcja z dobrego występu czy
porywającego wykonania
trudnej arii. Tego nie dało się przeliczyć na funty i szylingi.
Ale
Henry nadal nie przyjeżdżał, choć gęsto pisał do niej listy.
Linda nie mogła wyjść z podziwu, jak słodki jej się wydaje po
tylu miesiącach. Z nikim jeszcze dotąd nie była tak długo i wcale
nie miała zamiaru przestawać. Na razie miała dla niego prezent.
Wróciwszy
do mieszkania, Linda w pierwszej kolejności poszła do pokoju.
Wyjęła z torebki ciężki przedmiot owinięty w płótno
i położyła na szafce nocnej, tuż obok oprawionej w ramkę
dużej fotografii, na której wraz z porucznikiem Vincentem siedzieli
na ławce, trzymając się za ręce.
Poprzedniego
dnia, na zaproszenie jednego z towarzystw dobroczynnych, panna Dryden
wystąpiła dla rannych, którzy wrócili z frontu.
Pamiętała,
jak Henry ubolewał, że po storpedowaniu okrętu przepadł jego
mauser, więc po recitalu postanowiła poszukać wśród słuchaczy,
czy któryś przypadkiem nie ma takiego pistoletu na zbyciu. Mausera
miał tylko jeden podporucznik saperów, który nie zamierzał go
sprzedawać. Za to ranny w głowę kapral z pułku Loyal North
Lancashire miał lugera P08. Przekonywał, że to szczytowe
osiągnięcie niemieckiej techniki rusznikarskiej, wcale nie gorsze
niż mauser. Po krótkich targach Linda odkupiła od kaprala pistolet
wraz z magazynkiem i dziewięcioma nabojami.
Poszły na to całe jej zarobki z ostatniego tygodnia, ale czego się
nie robi dla miłości? Miała nadzieję, że kiedy Henry w końcu
przyjedzie, to tak się jej odwdzięczy za ten prezent, żeby nie
miała potem siły podnieść się z łóżka.
Odwinęła
płótno, przyglądając się po raz kolejny śmiercionośnej klamce
z charakterystyczną ukośną kolbą. Może powinna rozejrzeć się i
za kaburą? Ale to już później. Na razie, po gorącym dniu,
należała jej się kąpiel.
Wypoczywając
w wannie, gdy letnia woda obmywała jej ciało – którego wielu
pożądało, ale teraz już tylko jeden był godzien – Linda
rozmarzyła się. Henry pisał, że nie wiadomo, kiedy będzie miał
urlop, ale gdyby tak przyszło mu do głowy zrobić jej niespodziankę
i przybyć bez zapowiedzi, do czego zresztą dała mu prawo,
obdarowując go drugim kompletem kluczy… Byłoby wspaniale.
Możliwe, że nie siedzieliby w Portsmouth. Zabrałaby go na krótkie
wakacje, do Eastbourne, Brighton czy Dover.
A może powinna sama do niego pojechać i przy okazji znaleźć we
wschodniej Anglii teatr albo operę, gdzie zaoferowaliby jej
wynagrodzenie bardziej godziwe niż w New Theatre Royal?
Z
przyjemnością snuła plany tego rodzaju, siedząc na skraju łóżka
i rozczesując umyte włosy. Za oknem już się ściemniało, więc
zasunęła zasłony i zapaliła lampę. Wyprawa
pochłonęłaby tyle jej oszczędności, że musiałaby jakoś
przebiedować do końca sierpnia i ewentualnie chwytać kolejne prace
na boku. Jednak byłaby to jakaś zmiana w jej życiu. Na lepsze czy
na gorsze, ale zawsze zmiana. Zresztą, czy mając u boku porucznika
Vincenta, można się spodziewać zmian na gorsze?
Nagle
rozległo się stukanie do drzwi. Serce Lindy zaczęło gwałtownie
bić, poczuła, jak brakuje jej oddechu. Czy to możliwe?
Rzeczywiście zrobił jej niespodziankę? Nie, raczej to nic
specjalnego, pewnie stróż albo któryś z sąsiadów. A może
jednak? Panna Dryden zerwała się z łóżka, szybko owinęła się
szlafrokiem, wsunęła pantofle i kłusem podbiegła ku wejściu.
Drżącymi rękoma przekręciła klucz w zamku, otworzyła drzwi…
– Co? –
wykrzyknęła zaszokowana. – Tylko nie ty!
Błagam, nie obrażaj się, ale ta sukienusia... Kompletnie nie nadaje się na bloga z opkiem. Nie wiem, co mnie bardziej boli, ten układ, te komentarze na tle takim samym, jak reszta bloga, wysuwane rozdziały, szerokość posta, czy to, że sobie muszę nocię na głównej rozwijać.
OdpowiedzUsuńA TAK BARDZIEJ MIŁO, BO ZACZĘŁAM Z GRUBEJ RURY, TO CZEŚĆ, zostałam uprzedzona, ale przychodzę nadrobić zaległości, bo tak jakby czas najwyższy. Obroniona, zakwalifikowana na magistra, mogę poświęcać się przyjemnościom.
Widzę, że na samym początku to chłopaki mają w końcu trochę lżej, to dobrze, chwila spokoju i oddechu im się przyda, bo wszyscy wiemy, że wrażeń to im w życiach nie brakuje. XDDD
Widocznie zawrócił do portu albo nawet nasiąkł wodą deszczową i opadł do morza . - Zabij mnie, że się czepiam, ale czy to nie czasem "nasiąknął"? Bo jest nasiąknąć, nie nasiąc.
Drugi samolot stał w gotowości na pasie i miał startować dopiero w razie zgłoszenia niebezpieczeństwa, Pary, klucze czy - Tu nie miało być kropki?
Tony nie krył rozgoryczenia z powodu odrzucenia przez dowódcę dywizjonu metod wypracowanych przez niego w praktyce. - Bo to cham i prostak jest, Tony, nie przejmuj się. Znamy takich, co bezpieczeństwo poświęcają dla oszczędności i zawsze potem kończą tak, że im nosa uciera, ale jakim kosztem!
Ahaha, padłam na śnie Henry'ego, on jest bezbłędny. Nie wiem czemu, ale nagle, po tych dwóch akapitach, zachciało mi się kolejnego wspomnienia/sceny z Henrym na Cejlonie. Sentyment ze swojego opka wyniosłam, bo o tych stronach pięknie da się pisać, ehhh.
Jak wyglądają skórzane półpłaszcze? Znaczy że takie krótsze, czy jak? Bo wpisałam sobie w google, ale nie jestem pewna, czy to to, a jestem CIEKAWA.
– Dać mu w mordę! – odrzekł Northumbryjczyk. - Kocham za te teksty <3 Ale zgadzam się, jestem rozpaskudzona, bo kupuję sobie Dilmah albo Teekanne (not sponsored, w sumie pewnie ktoś by powiedział, że to syf, ale dla mnie różnica jest) i jak ostatnio u koleżanki na kacu-mordercy piłam rano Minutkę, to mi było... Smutno. ALE NIE WYBRZYDZAŁAM, BO MNIE UGOŚCIŁA, nie jestem niewdzięczna. Herbata musi być porządna. Niech zrobią Boston Tea Party w ramach buntu :D.
– Panie kapitanie, dowódca chce pana widzieć – zameldował. - OMG, MAM SIĘ BAĆ? A tak w ogóle to mnie zawsze zastanawiały te białe letnie mundury, przecież to jest cholernie niepraktyczne.
OMG, SMITH, BOJĘ SIĘ. Co on chce od Irlandczyków? Bo nie wiem czemu, ale to mi zabrzmiało, jakby mu przeszkadzali.
AAAAAA JUŻ WIEM O CO CHODZI!!! To ten co sobie z pukawką biegał!
Bójki na tle erotycznym mnie umarły, nie wiem, czy będę w stanie się po tym podnieść. (Spoiler: będę, ktoś musi dokończyć komcianie.) To przesłuchanie robi się ostre.
RĘCE PRECZ OD TONY'EGO, FILGATE.
JAKI KURWA ZAKAZ LOTÓW?! (whhyyyyy)
O, Linda, przyznam, że spodziewałam się czegoś o Emilci, ale nie narzekam.
CO TO ZA CLIFFHANGER? Od kiedy to ty takie rzeczy robisz? XDDDDD Jestem gópia i kompletnie się nie domyślam, kto tam może stać za drzwiami, ale wiem, ze na pewno nie Henry, bo na niego by tak nie zareagowała. Może zaginiony Flynn? :D (żarcik, nawet nie pamiętam, czy Linda miała okazję go poznać, ale podejrzewam, że nie).
Dobra, to by było na tyle teraz. Rozdział na plus, sukienusia na minus, ale bez obrazy, stwierdziłam, że powiem prawdę, bo udawać, że nie widzę to głupio, bo zmiana generalna i kompletna, a udawać, że mi się podoba, to bez sensu, skoro mi bardzo źle z tym szablonem. ALE JAK TOBIE SIĘ PODOBA, TO MNIE TU NIE BYŁO. :D
Trzym się i do następnego ;P
Serdeczne dzięki za opinię na temat sukienusi i szkoda, że nie pojawiła się wcześniej, bo czekam na feedback od z górą miesiąca i nikt się jeszcze nie wypowiedział. Cóż, moje wątpliwości okazały się uzasadnione, ale trochę minie, zanim uda mi się wyciosać nową sukienusię, bo ostatnim razem zeszła mi na to porządna dniówka. W ostateczności wrócę do starego projektu (jeżeli mi go gdzieś nie wcięło).
UsuńDzięki też za wskazanie błędów, zaraz się poprawią.
Chodziło mi o półpłaszcze takie mniej więcej do połowy uda, już za długie na kurtki, a za krótkie na porządne płaszcze.
Teraz to i ja nabieram ochoty na kolejną scenę cejlońską. Co prawda do tego momentu fabuły zupełnie mi nie pasuje, ale może się pojawić na zasadzie odlotu.
Cliffhanger to też coś na zasadzie "and now for something completely different". Ostatecznie miało być jeszcze kiedyś zaskoczenie w tym opku - i jest :)
Teraz, po tym komciu, może jeszcze ujrzę wenę w wakacje.
Może zwyczajnie innym nie przeszkadza? Ja mam obsesję na punkcie grzebania w wyglądzie bloga, na tumblrze (na blogspocie zresztą też) ciągle coś podgrzebuję w kodzie, knocę, rozwalam pół szablonu, a potem w panice próbuję go naprawić (ale trochę się na tym nauczyłam kody rozumieć, więc w sumie XDDD). I to nie tak, że generalnie wszystko jest źle, wystarczyłoby sam główny post rozwinąć na całą stronę i przesunąć wszystko bardziej do lewej (bo nienawidzę mieć takiej pustej przestrzeni po tej właśnie stronie, rozprasza mnie to przy czytaniu).
UsuńAaaaa, takie. To dobra, dzięki, bo ja nie jestem w tych tematach, już czaję. :D
DO IT. To się fajnie tutaj czyta.
OMG, NO COŚ TY. BOŻE, WIEM. TO BĘDZIE ZUPEŁNIE NOWA POSTAĆ. Ktoś z przeszłości Lindy. MOŻE ONA JEST PODWÓJNĄ AGENTKĄ. WRÓG U BRAM?!!!!!
Komcie karmią wena, łuhu!
Skoro inni czytelnicy nie komentują w innych sprawach, to dlaczego mieliby akurat na temat szablonu? W każdym razie spróbuję wkrótce nad tym popracować.
UsuńMogą się wstydzić.
UsuńPomyśl, ja przecież nie mam wstydu. :D