Rozdział 59. Niemiły gość



Lipiec tego roku był w Anglii wyjątkowo chłodny i deszczowy, z czego nie cieszył się porucznik Vincent, marząc, by część obowiązków służbowych pełnić w końcu na świeżym powietrzu, ani równie ciepłolubny kapitan Roelofs. Zresztą prawie nikt nie wyglądał na zadowolonego z tak chłodnego lata, jedynie Kanadyjczyk Nesbitt sprawiał wrażenie, że taka pogoda mu nie przeszkadza.
Dni były jednak, jak to w lipcu, długie, co oznaczało więcej czasu na patrole lotnicze, jeżeli pogoda pozwalała. Lotnicy z Chopham latali wprawdzie na krótki dystans, bo komandor podporucznik Filgate kazał oszczędzać paliwo na wypadek ataku nieprzyjaciela, ale jeżeli nie było deszczu, mgły czy silnego wiatru, to niektóre załogi wylatywały nawet i po cztery razy dziennie.
Na wybrzeżu Suffolk panował spokój, większość patroli mijała więc rutynowo, bez niespodziewanych zdarzeń. Parę razy trzeba było rozpoznać rejon, z którego doniesiono o dostrzeżeniu okrętu podwodnego, ale okazywało się, że był to okręt brytyjski albo w ogóle przywidzenie nazbyt nerwowych rybaków. Kiedy zaś ci ostatni natknęli się na sztorm, hydroplany eskadry B wyruszały ratować tonących. Raz tylko ogłoszono generalny alarm, kiedy do Chopham dotarł meldunek na podstawie danych wywiadowczych, że niemiecki sterowiec wyszedł z Wilhelmshaven w rejs do Anglii. Cały dywizjon został postawiony w stan gotowości, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Po kilku godzinach na morzu zerwał się sztorm, więc nie tylko samoloty nie mogły wystartować, lecz, na szczęście, i sam zeppelin nie dotarł do celu. Widocznie zawrócił do portu albo nawet nasiąknął wodą deszczową i opadł do morza .
Scolding i Vincent wylecieli na pierwszy patrol jeszcze przed śniadaniem. Sami, gdyż Filgate zabronił patrolowania parami. Drugi samolot stał w gotowości na pasie i miał startować dopiero w razie zgłoszenia niebezpieczeństwa. Pary, klucze czy w ogóle większe formacje podrywano raz w tygodniu w ramach ćwiczeń, a poza tym wyłącznie w wypadku alarmu bojowego, czyli bardzo rzadko.
Tony nie krył rozgoryczenia z powodu odrzucenia przez dowódcę dywizjonu metod wypracowanych przez niego w praktyce. Filgate poświęcał bezpieczeństwo w imię oszczędności, choć oficjalnie twierdził, że kieruje się właśnie względami bezpieczeństwa. Człowiek ten nieprzychylnie patrzył na wszelkie przejawy indywidualizmu i wyobraźni, a Scolding dochodził do wniosku, że coraz bardziej się dusi pod jego rozkazami. Dlaczego nie mógł znów wykonywać tajnych misji pod kierownictwem kontradmirała Hilla?
Apogeum nastąpiło przed tygodniem. Skoro dowódca odrzucił wniosek kapitana Scoldinga o zaopatrzenie w spadochrony, Tony wraz z Dunmore'em, Roelofsem i Crane'em zrzucili się i z własnej kieszeni zakupili na początek trzy sztuki, aby przynajmniej część personelu latającego miała większe szanse przeżycia w razie wypadnięcia z samolotu. Gdy jednak spadochrony dostarczono do Chopham, Filgate kazał je zamknąć na klucz w jednym z magazynów, nie zaszczycając pomysłodawców nawet zdawkowym wyjaśnieniem. Henry współczuł przyjacielowi, lecz niewiele był w stanie poradzić.
We czwartek rano porucznik Vincent był zresztą sam w niewyraźnym nastroju. Wszystko za sprawą snu, w którym Henry znalazł się znów na Cejlonie, i to jeszcze w jakich okolicznościach –przyjechał z Lindą na obiad do rodziców. Była tam również Josephine, która, o dziwo, nie miała żadnych pretensji, że jej narzeczony prowadza się z inną kobietą, za to z jakiegoś powodu wciąż się czepiała fioletowej sukni panny Dryden. W dodatku zwracała się do Lindy „słonko”, co sprawiało jeszcze bardziej idiotyczne wrażenie: „Nie, słonko, nie możesz chodzić w czymś takim”. W końcu Linda nie wytrzymała presji i walnęła Josephine wazonem w głowę. Wybuchła afera, po Lindę mieli przyjechać policjanci i Henry czekał bezradnie, aż niosący ich na grzbiecie słoń wychynie z dżungli… Ale nie wychynął, bo porucznik się obudził.
Sen pozostawił Vincenta w stanie dziwnej i tęsknej dezorientacji. Mimo chłodnej pogody o wiele bardziej brakowało mu Portsmouth niż Cejlonu, zresztą na południowym wybrzeżu było ponoć cieplej niż w innych rejonach Anglii. Wzbudzona senną wizją tęsknota wobec Lindy okazała się jednak wręcz bolesna, bo choć często do siebie pisali i listy nadchodziły co kilka dni, to wciąż nie było to samo, co znaleźć się wprost w jej ramionach… Z drugiej strony nadeszło wspomnienie rodzinnej plantacji. Rzędy herbacianych krzewów, wędrujące wśród nich i pochylające się miarowo robotnice o równie herbacianej cerze, wąsaty robotnik pokrzykujący na słonia… A do tego wszystkiego jeszcze Josephine. Również i w jej przypadku nocny majak nie był tym samym, co prawdziwa osoba, ale Vincent i tak czuł się nieswojo. Ach, gdyby tak dostać w końcu urlop i wybrać się na kilka dni do Portsmouth, dotyk ust najwspanialszej Lindy Dryden uleczy go z wszelkich niepokojów…
Tony posadził maszynę na fali biegnącej ku brzegowi i doprowadził ją na niskich obrotach do pomostu. W oddali z prawej burty, tam, gdzie w morze wbijał się falochron zbudowany z drewnianych belek, Henry dostrzegł kilka poruszających się sylwetek. Spojrzawszy przez lornetkę, rozpoznał, że to kwatermistrz Cornwell brodzi wzdłuż falochronu w gumowcach, a towarzyszy mu kilku marynarzy z żerdziami i bosakami.
Hydroplan dobił do pomostu, Scolding i Vincent wysiedli, przekazując maszynę mechanikom, którzy podczepili ją do żurawia i pod kierunkiem bosmana Angusa zaczęli ustawiać pływakami na wózku. Samolot musiał nieco wyschnąć, zanim odtoczą go do garażu.
Obaj oficerowie udali się na śniadanie, rozpinając w drodze skórzane półpłaszcze. Tony uniósł dłoń, pozdrawiając porucznika Thorne-Stevensa, który siedział obok przygotowanego na pasie startowym nieuporta. To właśnie on dyżurował na wypadek, gdyby potrzebowali pomocy, a teraz mógł już iść na jednego. Na kolejny patrol mieli się wybrać za dwie godziny Dunmore z Howlettem, po nich Piet Roelofs z Crane'em, później zaś – Braeburn, z Borkerem albo Reynoldsem.
Na razie kapitan Thomas Dunmore zmierzał od dworu w kierunku świeżo przybyłych kolegów. Nie miał czapki i wyglądał na zirytowanego.
Co się stało? – zapytał Scolding.
– Nie widzieliście Cornwella?
– Chodził po falochronie! – powiadomił Henry. – Chyba sprawdzał, czy nie trzeba naprawić. A czego od niego chcesz?
– Dać mu w mordę! – odrzekł Northumbryjczyk. – Żeby się nauczył, że na herbacie się nie oszczędza! Kupił najtańszą możliwą i będziemy teraz tygodniami chlać to syfistwo! Sam powiedz, Henry, czy twoim zdaniem ten surogat herbaty nadaje się choćby do wypychania krokodyli?
– Trzeba złożyć reklamację – stwierdził Tony.
– Już widzę, jak stary się zgodzi – parsknął Dunmore bez przekonania.
– Oczywiście – zauważył Scolding. – Powie, że to strata czasu i że we Flandrii, jak brakowało wody, parzyli kawę na końskich… nieważne i jakoś to przeżył.
– On i ta jego Flandria. Zupełnie jakby siedział w okopach, a nie był lotnikiem, jeszcze dowódcą. Ja też byłem we Flandrii, jeszcze w czternastym roku, i co z tego?
– Najwyżej zamiast herbaty będziemy pić wino – uznał Tony i ruszył z Vincentem w stronę dworu, żeby zjeść w końcu śniadanie.
– Jeżeli przejdziemy na wino, na pewno się okaże, że ma sztych octowy! – krzyknął za nimi Northumbryjczyk.
Czy Dunmore ostatecznie policzył się z Cornwellem, tego ani jeden, ani drugi nie wyjawił. Przed południem, gdy do bazy przyjechała z Felixstowe ciężarówka z zaopatrzeniem, pierwszy z nich przygotowywał się do patrolu, a drugi przeprowadzał inwentaryzację dostawy. Kapitan Scolding wyszedł na śródokręcie, żeby się przekonać, co przywieziono. Większość ładunku stanowił prowiant, ale osobno marynarze z sekcji kwatermistrzowskiej wyładowywali na bok skrzynki z napisem „Buckingham – pociski zapalające kal. 0,303”. Przyjechała też najświeższa poczta, kiedy więc Tony wszedł do salonu, zastał Vincenta i Borkera przy lekturze listów, a Braeburna medytującego nad otwartą paczką.
– Prosiłem, żeby przysłali mi skarpetki – powiedział syn pastora. – No i przysłali, aż jedenaście.
– Masz jedną w zapasie – stwierdził Vincent.
– Ale z tych jedenastu tylko dwie są do pary i akurat te dwie są dziurawe.
– Było coś do mnie? – zapytał Scolding.
– Dzisiaj nic nowego.
– Dostaliśmy nową amunicję zapalającą na balony i sterowce – oznajmił kapitan. – Przypominam, że konwencje międzynarodowe zabraniają używania nabojów zapalających bezpośrednio przeciw ludziom. Kiedy Traylor wróci, trzeba mu powiedzieć, żeby patrzył, gdzie celuje.
– Widzieliście tego ważniaka, co przyjechał? – zapytał Evan Borker. – Nie podoba mie sie, jakiś ponury jegomość.
– Co znowu? – zdziwił się Tony. – Nikogo nie widziałem.
– Komandor podporucznik, poszedł od razu do dowódcy – wyjaśnił Braeburn. – Spojrzenie miał jak blasfemia, aż mnie ciarki przeszły.
– Ano właśnie. Normalny żandarm! – stwierdził Borker.
– Pewnie mechanicy znowu narobili warchołu w Ipswich.
– A pewnie! Jak się chłop za długo nie rozerwie, to mu durnoty, za przeproszeniem, po głowie chodzą. Pamiętam, jednego razu na tyłach w Boulogne…
Nagle przyszedł starszy marynarz Leane, ordynans dowódcy dywizjonu. Przystanął przed Tonym i zasalutował.
– Panie kapitanie, dowódca chce pana widzieć – zameldował.
Pełen złych przeczuć, Scolding udał się do kajuty Filgate'a. Oprócz samego dowódcy zastał tam nieznajomego oficera. Mężczyzna ten, odziany w nieskazitelnie biały letni mundur, miał pociągłą twarz bez wyrazu i zimne, stalowoszare oczy. Siedział na krześle obok biurka i palił papierosa.
– Kapitanie – odezwał się Filgate – przyjechał do nas komandor popodrucznik…
– Smith – przedstawił się nieznajomy, choć Tony miał silne przeczucia, że to nie jest jego prawdziwe nazwisko.
– Właśnie, Smith z
kontrwywiadu. Chciałby zadać panu kilka pytań. Zostawię was teraz samych.
Wbrew swoim słowom nie wyszedł z kajuty, tylko udał się za przepierzenie w głębi, gdzie znajdowała się jego sypialnia. Nie był stamtąd widoczny, ale wszystko słyszał.
Miło pana poznać, kapitanie – powiedział ironicznie Smith. – Chciałbym się dowiedzieć czegoś na temat Irlandczyków służących w pana eskadrze.
Obecnie wiadomo mi tylko o jednym, i to nie w eskadrze, a w personelu bazy, bo kapitan Dunmore, wbrew pozorom, nie jest Irlandczykiem. To starszy sanitariusz McNulty.
– Obecnie – powtórzył Smith. – Mówi coś panu nazwisko Calum Flynn?
– Oczywiście! – Tony poczuł się zaintrygowany. – To był jeden z moich podwładnych. Co się z nim stało?
– Nie wie pan?
– Gdybym wiedział, nie zadałbym tego pytania. Zaginął bez wieści kilka miesięcy temu.
Komandor podporucznik wydmuchnął dym.
– Pański podwładny, jak się okazało, był uczestnikiem wymierzonych w panowanie Korony Brytyjskiej bandyckich rozruchów w Dublinie. Staramy się wytropić jego współspiskowców.
Tony spojrzał na oficera uważnie. Faktycznie, coś w jego spojrzeniu budziło głęboki niepokój.
– Czy jest pan pewien, że chodzi o tego samego Flynna, panie komandorze? Może to przypadkowa zbieżność ? Pewne nazwiska często się powtarzają wśród Irlandczyków.
– Bez wątpienia. Wśród dowodów zabezpieczonych przez policję znalazła się czapka marynarska z emblematem RNAS. A także kurtka z naszywką mechanika lotniczego.
Wieści o Flynnie wprawiły kapitana w zakłopotanie. Zapamiętał go jako kogoś, kto zdawał się mieć dobre intencje, ale i tak pakował się w kłopoty. Śledził oczywiście na bieżąco kwestię irlandzką, tak, jak przedstawiano ją w prasie, nie odmawiał Irlandczykom pewnych racji, lecz działalność polityczna to jedna rzecz, a walka zbrojna – co innego. Zwłaszcza gdy człowiek występował z bronią w ręku przeciwko władzy, której równocześnie służył na wojnie przeciw komu innemu. Tony daleki był od stosowania mocnych określeń typu „zdrada” (tym bardziej, że po długich rozmowach z Emily skłonny był patrzeć na sprawy pod różnym kątem), lecz pojęcie „konflikt interesów” wydawało mu się adekwatne.
– To bardzo zasmucający obrót zdarzeń – przyznał.
Smith spojrzał na niego uważnie.
– Zasmucający, ponieważ?
– Starszy mechanik Flynn miewał problemy z niesubordynacją, ale nie sprawiał wrażenia kogoś, kto by sympatyzował ze skrajnymi organizacjami.
– Aha. Jakiego typu problemy?
– W czasie wychodnego miał tendencje do wdawania się w bójki z miejscową ludnością, zazwyczaj na tle erotycznym.
– Co to są „bójki na tle erotycznym”, na litość boską? – nawet w tym momencie oblicze Smitha pozostawało kamienne, a jego głos niewzruszony.
– Miejscowym się nie podobało, że spoglądał pożądliwie na ich krewne – wyjaśnił Scolding, usiłując zachować powagę, która, ku jego przerażeniu, trochę mu się wymykała. – Albo że korzystał z… pewnych usług bez płacenia, czy coś w tym rodzaju.
– I mimo to zgłosił pan go do odznaczenia?
– Za to, czym zasłużył w warunkach bojowych, nie za to, co robił po służbie.
– Aha. – Kontrwywiadowca strząsnął popiół do popielniczki. Wobec jego kompletnie nieprzeniknionej twarzy Tony nie mógł się zorientować, czy jego odpowiedzi są dla Smitha satysfakcjonujące, czy wręcz przeciwnie. – A więc nie dostrzegł pan żadnych oznak działalności wywrotowej starszego Flynna?
– Nie przypominam sobie.
– To proszę się skupić. Czy nie obracał się on w towarzystwie budzącym podejrzenia? Może zauważono, jak bez wyjaśnienia przebywał w pobliżu sprzętu łączności?
– O tym również nic mi nie wiadomo. Zresztą, z kim on miałby tutaj spiskować? Był w jednostce jedynym Irlandczykiem, od momentu przybycia aż do urlopu, z którego nie wrócił.
– Mógł przekazywać informacje nieprzyjacielowi – wyjaśnił Smith. – Dla pana wiadomości, istnieją dowody, że Sinn Feinersi utrzymywali kontakty z Niemcami.
– Tak czy inaczej – stwierdził Scolding, nie patrząc na swego rozmówcę – Flynn był mechanikiem, nie radiooperatorem. Zajmował się obsługą samolotu.
– A w samolocie znajduje się radiostacja, nieprawdaż?
– Owszem, ale specjalność Flynna to cieśla-mechanik, a mój obserwator może panu zaświadczyć, że nawet przy pełnym przeszkoleniu obsługa naszych nadajników pokładowych to nie taka prosta sprawa. Poza tym one są na dynamo, zasilane wiatraczkiem. Musiałby nadawać i jednocześnie sobie dmuchać.
– Ach tak… A może pamięta pan, czy w tym samym okresie w jednostce dochodziło do wypadków niewyjaśnionego zaginięcia broni, amunicji czy innego materiału wojennego?
– Nie pamiętam nic takiego – powiedział Tony z zamyśleniem. – Nie, chwilę! Kiedy stacjonowaliśmy na Malcie, pewnego dnia nie mogłem się doliczyć przydziałowych nabojów do rewolweru.
– I co pan z tym zrobił?
– Poszedłem do magazynu po kolejną porcję.
– Aha. Poszedł pan do magazynu. Nikomu pan nie zgłosił kradzieży amunicji?
– Nie podejrzewałem kradzieży, ktoś musiałby wejść przez okno do zamkniętego pokoju. Sądziłem, że sam wykorzystałem te naboje na strzelnicy.
– Ale nie wiedział pan tego na pewno?
– Nie byłem wówczas w najlepszej kondycji psychicznej.
– Aha – potwierdził Smith. – Czy to pańska kondycja mogła sprawić, że nie zauważył pan też żadnych objawów działalności wywrotowej?
– Prawdę mówiąc, przy moim ówczesnym stanie, gdyby w odległości dwudziestu jardów ode mnie nastąpiło powtórne przyjście Chrystusa, również mógłbym tego nie zauważyć.
Smith zaczął coś zapisywać w małym notatniku leżącym obok czapki.
– Krótko mówiąc, nic pan nie widział i nic pan nie pamięta, poza tym, że zginęły panu naboje, które może pan sam wystrzelał, a może komuś niechcący oddał. Czy tak?
– Nie powiedziałem, że oddałem.
– Ale mógł pan, prawda?
– Nie, panie komandorze. Nie mam odruchu dzielenia się amunicją, a już szczególnie z ludźmi bez stopni oficerskich, którzy i tak nie używają tego kalibru.
Oficer kontrwywiadu zaciągnął się dymem, po czym zgasił papierosa i schował notatnik do kieszeni.
– Dobrze, tyle mi wystarczy – powiedział, po czym zwrócił się w stronę przepierzenia. – Muszę już wracać, komandorze Filgate.
Dowódca dywizjonu wyszedł i odprowadził Smitha do drzwi, nakazując Tony'emu zostać jeszcze na chwilę. Kapitan miał złe przeczucia, spodziewał się reprymendy. Już sama rozmowa z rzekomym Smithem nie należała do przyjemnych, a teraz dowódca bez wątpienia wykorzysta ją jako pretekst, by po raz kolejny zademonstrować swoje niezadowolenie.
Filgate wrócił po chwili i usiadł za biurkiem, nie zapraszając Tony'ego na miejsce zwolnione przez gościa.
– Więc okazuje się, że zadaje się pan z podejrzanymi osobnikami.
– Cóż, panie komandorze – odparł kapitan. – Specyfika zawodu oficera polega na tym, że człowiek często zadaje się z różnymi osobnikami, na przykład gotowymi zabić kogoś albo i takich, którzy już kogoś zabili.
– Poczucie humoru się panu wyostrzyło, Scolding – syknął komandor. – A ja nie potrzebuję od pana poczucia humoru! Ja potrzebuję nienagannej służby!
– Na temat mojej służby wszystkiego może się pan dowiedzieć z moich akt personalnych, panie komandorze.
– Właśnie je przejrzałem i dowiedziałem się, że jakiś czas temu korzystał pan z pomocy lekarza psychicznego.
Tony wydał z siebie ledwie słyszalne westchnienie.
– Nie będę ukrywał, że kiedy się źle czuję, to idę do lekarza.
– Wynika z tego taki wniosek – stwierdził dowódca groźnie – że przedtem nie rozumiałem, dlaczego sprawia pan takie problemy. A teraz już wiem. Pan jest po prostu niezrównoważonym człowiekiem!
– Być może jestem – zgodził się Tony. – Ale nie wpływa to niekorzystnie na moją służbę.
– To pan, Scolding, sam niekorzystnie wpływa! – warknął Filgate. – Zmuszony jestem wydać panu zakaz lotów, aż do odwołania.
– To niemożliwe, dowodzę eskadrą – zaprotestował Scolding, zaszokowany decyzją przełożonego.
– Dowództwo nad eskadrą B obejmie tymczasowo kapitan Roelofs.
– Ale właściwie na jakiej podstawie? Nie w mojej sprawie kontrwywiad prowadzi dochodzenie.
– Reprezentuje pan kompletny upadek ducha bojowego wśród poddanych Korony! Nie będzie pan w takim stanie dowodzić formacją bojową. Przy biurku powinien pan znaleźć wystarczająco dużo czasu, żeby się zastanowić nad sobą. Odmaszerować!


***

Ciepłym lipcowym wieczorem Linda Dryden wracała do domu. Miała za sobą długą przechadzkę po parku.
W ostatnim czasie lubiła chodzić na spacery. Nie tylko dla sprzyjającej pogody, lecz również i dlatego, że spacer był jedną z najtańszych rozrywek. Do drugiej z nich niezbędny był Henry Vincent, a on, niestety, ciągle siedział w Suffolk.
Linda marzyła, by wkrótce znów do niego pojechać, ale nie znajdowała się w dobrej kondycji finansowej. Nawet w pełni sezonu teatr płacił jej o wiele mniej, niż zasługiwała z racji swojego talentu. To, co zarabiała, rozchodziło się na bieżąco, jeśli nie liczyć skromnych oszczędności przeznaczonych na przeżycie poza sezonem. O tej zaś porze roku zmuszona była chwytać się innych możliwości, występując na imprezach
charytatywnych, dla urlopowanych żołnierzy czy na rzecz propagowania pracy kobiet w przemyśle. Zarobki były tu nad wyraz marne, ale świat nie kończył się przecież na pieniądzach.
W poprzednich latach wpadała czasem w oko jakiemuś lordowi, przemysłowcowi czy innemu majętnemu obywatelowi. Zaczynały się obiady, kolacje, a czasem nawet bogacz stawał się na jakiś czas jej mecenasem, choć oboje doskonale wiedzieli, że nie o kwestie artystyczne mu chodziło. Na krótką metę poprawiało to sytuację finansową panny Dryden. Lecz do takich układów nie było powrotu, od kiedy poznała porucznika Vincenta. To bez wątpienia była prawdziwa miłość, a korzyści, jakie dawało to uczucie, nie zrozumiałby nikt, kto choć raz nie był zakochany, podobnie jak żaden nie-artysta nie mógłby pojąć, jak potężnym i uzależniającym stanem była satysfakcja z dobrego występu czy porywającego wykonania trudnej arii. Tego nie dało się przeliczyć na funty i szylingi.
Ale Henry nadal nie przyjeżdżał, choć gęsto pisał do niej listy. Linda nie mogła wyjść z podziwu, jak słodki jej się wydaje po tylu miesiącach. Z nikim jeszcze dotąd nie była tak długo i wcale nie miała zamiaru przestawać. Na razie miała dla niego prezent.
Wróciwszy do mieszkania, Linda w pierwszej kolejności poszła do pokoju. Wyjęła z torebki ciężki przedmiot owinięty w płótno i położyła na szafce nocnej, tuż obok oprawionej w ramkę dużej fotografii, na której wraz z porucznikiem Vincentem siedzieli na ławce, trzymając się za ręce.
Poprzedniego dnia, na zaproszenie jednego z towarzystw dobroczynnych, panna Dryden wystąpiła dla rannych, którzy wrócili z frontu.
Pamiętała, jak Henry ubolewał, że po storpedowaniu okrętu przepadł jego mauser, więc po recitalu postanowiła poszukać wśród słuchaczy, czy któryś przypadkiem nie ma takiego pistoletu na zbyciu. Mausera miał tylko jeden podporucznik saperów, który nie zamierzał go sprzedawać. Za to ranny w głowę kapral z pułku Loyal North Lancashire miał lugera P08. Przekonywał, że to szczytowe osiągnięcie niemieckiej techniki rusznikarskiej, wcale nie gorsze niż mauser. Po krótkich targach Linda odkupiła od kaprala pistolet wraz z magazynkiem i dziewięcioma nabojami. Poszły na to całe jej zarobki z ostatniego tygodnia, ale czego się nie robi dla miłości? Miała nadzieję, że kiedy Henry w końcu przyjedzie, to tak się jej odwdzięczy za ten prezent, żeby nie miała potem siły podnieść się z łóżka.
Odwinęła płótno, przyglądając się po raz kolejny śmiercionośnej klamce z charakterystyczną ukośną kolbą. Może powinna rozejrzeć się i za kaburą? Ale to już później. Na razie, po gorącym dniu, należała jej się kąpiel.
Wypoczywając w wannie, gdy letnia woda obmywała jej ciało – którego wielu pożądało, ale teraz już tylko jeden był godzien – Linda rozmarzyła się. Henry pisał, że nie wiadomo, kiedy będzie miał urlop, ale gdyby tak przyszło mu do głowy zrobić jej niespodziankę i przybyć bez zapowiedzi, do czego zresztą dała mu prawo, obdarowując go drugim kompletem kluczy… Byłoby wspaniale. Możliwe, że nie siedzieliby w Portsmouth. Zabrałaby go na krótkie wakacje, do Eastbourne, Brighton czy Dover. A może powinna sama do niego pojechać i przy okazji znaleźć we wschodniej Anglii teatr albo operę, gdzie zaoferowaliby jej wynagrodzenie bardziej godziwe niż w New Theatre Royal?
Z przyjemnością snuła plany tego rodzaju, siedząc na skraju łóżka i rozczesując umyte włosy. Za oknem już się ściemniało, więc zasunęła zasłony i zapaliła lampę. Wyprawa pochłonęłaby tyle jej oszczędności, że musiałaby jakoś przebiedować do końca sierpnia i ewentualnie chwytać kolejne prace na boku. Jednak byłaby to jakaś zmiana w jej życiu. Na lepsze czy na gorsze, ale zawsze zmiana. Zresztą, czy mając u boku porucznika Vincenta, można się spodziewać zmian na gorsze?
Nagle rozległo się stukanie do drzwi. Serce Lindy zaczęło gwałtownie bić, poczuła, jak brakuje jej oddechu. Czy to możliwe? Rzeczywiście zrobił jej niespodziankę? Nie, raczej to nic specjalnego, pewnie stróż albo któryś z sąsiadów. A może jednak? Panna Dryden zerwała się z łóżka, szybko owinęła się szlafrokiem, wsunęła pantofle i kłusem podbiegła ku wejściu. Drżącymi rękoma przekręciła klucz w zamku, otworzyła drzwi…
– Co? – wykrzyknęła zaszokowana. – Tylko nie ty!


5 komentarzy:

  1. Błagam, nie obrażaj się, ale ta sukienusia... Kompletnie nie nadaje się na bloga z opkiem. Nie wiem, co mnie bardziej boli, ten układ, te komentarze na tle takim samym, jak reszta bloga, wysuwane rozdziały, szerokość posta, czy to, że sobie muszę nocię na głównej rozwijać.
    A TAK BARDZIEJ MIŁO, BO ZACZĘŁAM Z GRUBEJ RURY, TO CZEŚĆ, zostałam uprzedzona, ale przychodzę nadrobić zaległości, bo tak jakby czas najwyższy. Obroniona, zakwalifikowana na magistra, mogę poświęcać się przyjemnościom.
    Widzę, że na samym początku to chłopaki mają w końcu trochę lżej, to dobrze, chwila spokoju i oddechu im się przyda, bo wszyscy wiemy, że wrażeń to im w życiach nie brakuje. XDDD
    Widocznie zawrócił do portu albo nawet nasiąkł wodą deszczową i opadł do morza . - Zabij mnie, że się czepiam, ale czy to nie czasem "nasiąknął"? Bo jest nasiąknąć, nie nasiąc.
    Drugi samolot stał w gotowości na pasie i miał startować dopiero w razie zgłoszenia niebezpieczeństwa, Pary, klucze czy - Tu nie miało być kropki?
    Tony nie krył rozgoryczenia z powodu odrzucenia przez dowódcę dywizjonu metod wypracowanych przez niego w praktyce. - Bo to cham i prostak jest, Tony, nie przejmuj się. Znamy takich, co bezpieczeństwo poświęcają dla oszczędności i zawsze potem kończą tak, że im nosa uciera, ale jakim kosztem!
    Ahaha, padłam na śnie Henry'ego, on jest bezbłędny. Nie wiem czemu, ale nagle, po tych dwóch akapitach, zachciało mi się kolejnego wspomnienia/sceny z Henrym na Cejlonie. Sentyment ze swojego opka wyniosłam, bo o tych stronach pięknie da się pisać, ehhh.
    Jak wyglądają skórzane półpłaszcze? Znaczy że takie krótsze, czy jak? Bo wpisałam sobie w google, ale nie jestem pewna, czy to to, a jestem CIEKAWA.
    – Dać mu w mordę! – odrzekł Northumbryjczyk. - Kocham za te teksty <3 Ale zgadzam się, jestem rozpaskudzona, bo kupuję sobie Dilmah albo Teekanne (not sponsored, w sumie pewnie ktoś by powiedział, że to syf, ale dla mnie różnica jest) i jak ostatnio u koleżanki na kacu-mordercy piłam rano Minutkę, to mi było... Smutno. ALE NIE WYBRZYDZAŁAM, BO MNIE UGOŚCIŁA, nie jestem niewdzięczna. Herbata musi być porządna. Niech zrobią Boston Tea Party w ramach buntu :D.
    – Panie kapitanie, dowódca chce pana widzieć – zameldował. - OMG, MAM SIĘ BAĆ? A tak w ogóle to mnie zawsze zastanawiały te białe letnie mundury, przecież to jest cholernie niepraktyczne.
    OMG, SMITH, BOJĘ SIĘ. Co on chce od Irlandczyków? Bo nie wiem czemu, ale to mi zabrzmiało, jakby mu przeszkadzali.
    AAAAAA JUŻ WIEM O CO CHODZI!!! To ten co sobie z pukawką biegał!
    Bójki na tle erotycznym mnie umarły, nie wiem, czy będę w stanie się po tym podnieść. (Spoiler: będę, ktoś musi dokończyć komcianie.) To przesłuchanie robi się ostre.
    RĘCE PRECZ OD TONY'EGO, FILGATE.
    JAKI KURWA ZAKAZ LOTÓW?! (whhyyyyy)
    O, Linda, przyznam, że spodziewałam się czegoś o Emilci, ale nie narzekam.
    CO TO ZA CLIFFHANGER? Od kiedy to ty takie rzeczy robisz? XDDDDD Jestem gópia i kompletnie się nie domyślam, kto tam może stać za drzwiami, ale wiem, ze na pewno nie Henry, bo na niego by tak nie zareagowała. Może zaginiony Flynn? :D (żarcik, nawet nie pamiętam, czy Linda miała okazję go poznać, ale podejrzewam, że nie).
    Dobra, to by było na tyle teraz. Rozdział na plus, sukienusia na minus, ale bez obrazy, stwierdziłam, że powiem prawdę, bo udawać, że nie widzę to głupio, bo zmiana generalna i kompletna, a udawać, że mi się podoba, to bez sensu, skoro mi bardzo źle z tym szablonem. ALE JAK TOBIE SIĘ PODOBA, TO MNIE TU NIE BYŁO. :D
    Trzym się i do następnego ;P


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serdeczne dzięki za opinię na temat sukienusi i szkoda, że nie pojawiła się wcześniej, bo czekam na feedback od z górą miesiąca i nikt się jeszcze nie wypowiedział. Cóż, moje wątpliwości okazały się uzasadnione, ale trochę minie, zanim uda mi się wyciosać nową sukienusię, bo ostatnim razem zeszła mi na to porządna dniówka. W ostateczności wrócę do starego projektu (jeżeli mi go gdzieś nie wcięło).
      Dzięki też za wskazanie błędów, zaraz się poprawią.
      Chodziło mi o półpłaszcze takie mniej więcej do połowy uda, już za długie na kurtki, a za krótkie na porządne płaszcze.
      Teraz to i ja nabieram ochoty na kolejną scenę cejlońską. Co prawda do tego momentu fabuły zupełnie mi nie pasuje, ale może się pojawić na zasadzie odlotu.
      Cliffhanger to też coś na zasadzie "and now for something completely different". Ostatecznie miało być jeszcze kiedyś zaskoczenie w tym opku - i jest :)
      Teraz, po tym komciu, może jeszcze ujrzę wenę w wakacje.

      Usuń
    2. Może zwyczajnie innym nie przeszkadza? Ja mam obsesję na punkcie grzebania w wyglądzie bloga, na tumblrze (na blogspocie zresztą też) ciągle coś podgrzebuję w kodzie, knocę, rozwalam pół szablonu, a potem w panice próbuję go naprawić (ale trochę się na tym nauczyłam kody rozumieć, więc w sumie XDDD). I to nie tak, że generalnie wszystko jest źle, wystarczyłoby sam główny post rozwinąć na całą stronę i przesunąć wszystko bardziej do lewej (bo nienawidzę mieć takiej pustej przestrzeni po tej właśnie stronie, rozprasza mnie to przy czytaniu).
      Aaaaa, takie. To dobra, dzięki, bo ja nie jestem w tych tematach, już czaję. :D
      DO IT. To się fajnie tutaj czyta.
      OMG, NO COŚ TY. BOŻE, WIEM. TO BĘDZIE ZUPEŁNIE NOWA POSTAĆ. Ktoś z przeszłości Lindy. MOŻE ONA JEST PODWÓJNĄ AGENTKĄ. WRÓG U BRAM?!!!!!
      Komcie karmią wena, łuhu!

      Usuń
    3. Skoro inni czytelnicy nie komentują w innych sprawach, to dlaczego mieliby akurat na temat szablonu? W każdym razie spróbuję wkrótce nad tym popracować.

      Usuń
    4. Mogą się wstydzić.
      Pomyśl, ja przecież nie mam wstydu. :D

      Usuń