Rozdział 55. Poważna lektura



Burza nie nadeszła nad wzgórza i doliny Glamorgan bez zapowiedzi. Niebo na zachodzie przybrało złowróżbnie atramentowy odcień, a monumentalne, ciemne kłębowiska chmur, miejscami w fantastyczny sposób podświetlone, przybrały kształty przedpotopowych behemotów i lewiatanów, zwiastujących nadejście apokalipsy. Najpierw w dusznym czerwcowym powietrzu zaczęły walić się na ziemię pierwsze ciężkie krople, a potem bezceremonialnie lunęło i już nie tylko wzgórza czy doliny, lecz w ogóle cały świat skrył się za białą zasłoną deszczu.
Emily siedziała na kanapie w salonie, zajęta szydełkowaniem. Czasami podnosiła głowę, spoglądając za okno, gdzie korony drzew starego parku szumiały i falowały jak ciemnozielone morze. Deszcz bębnił o szyby, szumiał na dachu, chlupotał w rynnach. Od czasu do czasu z dala dobiegał stłumiony ścianą wody grzmot. “Indra wali w gong” – tak mawiał ojciec, choć Mildred Knight krzywo patrzyła na męża, gdy nawiązywał do “tych hinduskich zabobonów”. Za oknem nic a nic nie zachęcało do wychodzenia, a zresztą nie było nawet takiej konieczności.
Szydełkowanie nie było ulubioną rozrywką Emily. Oczywiście, jakoś dawała sobie radę i z szydełkiem, drutami czy igłą, ale nikt jej właściwie do robótek nie zmuszał, więc nie miała szczególnej wprawy. W ostatnich jednak dniach tak tonęła w papierach i atramencie, że potrzebowała odmiany. Wprowadzanie poprawek w “Edykcie wielkiego peszwy”, notatki do ewentualnej drugiej powieści, korespondencja z wydawcą, redaktorem i “Modern Herald”, listy do Tony’ego… Musiała się w końcu zająć czymś innym, bo już matka zaczęła się niepokoić, że Emily tyle czasu siedzi w swoim pokoju i prawie nie widuje świata białego, pewnie chora z miłości.
Na pomysł zrobienia szalika dla kapitana Scoldinga wpadła jeszcze zimą, ale dopiero na początku czerwca zdecydowała się wcielić go w życie. Tego południa zupełnie jej nie szło, sploty układały się krzywo i nieforemnie. W którymś momencie panna Knight odłożyła robótkę na bok, otuliła się kocem i odchyliła głowę na oparcie kanapy. Przymykając oczy, chciała się tylko na chwilę odprężyć, a nawet nie spostrzegła, kiedy zasnęła.
Obudziła ją rozmowa dobiegająca z przedpokoju. Emily rozpoznała głosy matki i Cordelii Harris. Ta ostatnia właśnie wróciła z Cardiff, gdzie spędziła trzy dni: po dłuższym czasie siedzenia na wsi stęskniła się za wielkim światem, a poza tym narzekała na bóle pleców, więc musiała się wybrać do lekarza. Panna Knight z wysiłkiem podniosła się z kanapy i rzuciwszy okiem na zegar – okazało się, że przespała prawie półtorej godziny – powlekła się do przedpokoju przywitać kuzynkę.
– Nie bałaś się jechać w taką burzę? – pytała pani Mildred ze zdumieniem. – Przecież pioruny waliły jak z cebra!
– Udało się ją obejść bokiem, proszę cioci. Co prawda widziałam po drodze połamane drzewa, a za Caerphilly jedno nawet zatarasowało drogę i musieliśmy zrobić objazd. Ale teraz już nie pada tak mocno, może za godzinę się przejaśni.
– Oby! Trzeba będzie wysłać ogrodnika, żeby pozbierał gałęzie.
– Chłodny nam się zdarzył czerwiec, nieprawdaż? Pójdę się przebrać, a potem usiadłabym sobie przy kominku.
Pani Knight zawołała Iris i kazała jej trochę napalić. Zarządziła też herbatę i konfitury. Cordelia wkrótce zjawiła się w salonie, przebrana po podróży w lekką, miętowozieloną sukienkę. Od razu zajęła fotel najbliżej kominka, Hopper dostawił stolik i jeszcze dwa fotele, a potem poszedł do ogrodnika powiedzieć mu, że jest robota do wykonania.
– Powiedz, byłaś u lekarza? – zapytała Emily.
– Doktor Llewellyn mnie zbadał. Zapisał mi maść i powiedział, że muszę się oszczędzać, dźwigać mniej ciężarów. Masz pojęcie? Czy ja w ogóle wyglądam na kogoś, kto dźwiga ciężary?
– Dlaczego nie? Teraz się wiele mówi o pracy kobiet na roli.
– Daj spokój – roześmiała się Cordelia. – Po jednym dniu chodzenia za pługiem albo kopania ziemniaków wyglądałabym jak ostatni dzikus. To jest ciężka robota fizyczna!
– A myślisz, że mężczyznom w okopach jest lekko? Albo że wszyscy są czyści, schludni i gładko ogoleni, jak na pocztówkach?
– Wszystko jedno. W takiej formie, jak o tym piszą w gazetach, to mi się wydaje zupełnie niekobiece.
– Zależy dla kogo. Kobiety z ludu albo z klasy robotniczej od zawsze pracują równie ciężko jak mężczyźni. A jeśli raz na jakiś czas panna z wyższych sfer pomacha sobie łopatą, to wyjdzie jej to tylko na zdrowie! Sama bym się zgłosiła, gdybym nie była kaleką.
– Bój się Boga, Emily, co to za herezje? – wybuchnęła matka. – Znowu czytasz Eleonorę Partridge?
– To nie panna Partridge, proszę mamy, tylko zwykła kalkulacja. Jeżeli iluś tam mężczyzn zniknęło z przemysłu i rolnictwa, to ktoś ich musi zastąpić. Przecież nawet nasze gospodarstwo ma w ostatnich miesiącach niższe obroty. Dopiero co się mama zastanawiała, czy nie sprzedać paru owiec, bo robotników za mało, żeby wszystkie obrobić. To samo u wuja Roberta, a przecież jego i tak potraktowali ulgowo, bo hoduje konie dla wojska!
– Tfu, jeszcze tego by brakowało, żeby do Roddbwlch przysłali do roboty młode dziewczyny! – stwierdziła zaszokowana pani Knight. – Już i bez tego panuje tam stodoła i gomora! Miejmy nadzieję, że wojna się szybko skończy i nie będzie potrzeby stawiania wszystkiego na głowie.
– No właśnie – Emily zwróciła się do Cordelii. – Co mówią w Cardiff o sytuacji na frontach? Przywiozłaś może jakieś gazety?
Panna Harris istotnie miała ze sobą dziennik, który rozłożyła na stoliku.
– Była jakaś straszna bitwa na Morzu Północnym – stwierdziła poważnym tonem. – Podobno Royal Navy zmusiła Niemców do odwrotu, ale poniosła przy tym ciężkie straty. Pancernik “Queen Mary” wyleciał w powietrze z całą załogą!
Emily poczuła kłucie w piersi, zaczęło jej brakować tchu.
– Był tam ktoś z naszych? – wykrztusiła.
Cordelia przerzuciła strony gazety, utkwiła oczy w odpowiedniej kolumnie.
– Nie, z lotników wymieniony jest tylko jakiś Rutland.
– Rutland? To niedaleko Nottingham – zauważyła pani Mildred.
– Kapitan Rutland, nazwisko takie. Wykazał się męstwem. Całe szczęście, Emilko, że nasi narzeczeni na razie nie musieli się wykazywać, nieprawdaż?

Opowiedziawszy nowiny z wielkiego miasta Cardiff, Cordelia poszła odpocząć. Deszcz wkrótce przestał padać i Mildred Knight udała się na zewnątrz, by sprawdzić, jakie szkody poczyniła burza w posiadłości.
Emily wróciła do siebie na górę i zasiadła przy biurku. Zupełnie straciła ochotę do szydełkowania, za to w trakcie rozmowy z panną Harris przyszedł jej do głowy kawałek dialogu, który rozwiązałby kilka jej problemów za jednym zamachem. Dopisała go na przysłanym przez wydawcę maszynopisie powieści, tak jak wszystkie inne poprawki.
Ach, gdyby też w końcu sprawiła sobie maszynę do pisania… Fakt, udało jej się odłożyć pewną niewielką sumę dzięki uprzejmości “Modern Herald”, dostała też zaliczkę z wydawnictwa, ale sporą część swoich skromnych zarobków oddawała na fundusz pomocy belgijskim uchodźcom, a reszta schodziła na opłaty pocztowe i inne drobne wydatki. Odkładała sobie też pewną sumę jako nieoficjalny posag, oczywiście oprócz tego, który dostanie od matki.
Oderwała się od maszynopisu i wyciągnęła spod sterty innych papierów list, który poprzedniego dnia nadszedł od redaktora. William Skelton był sceptycznie nastawiony do pomysłu, który Emily ostatnio zasugerowała.

Być może ma Pani rację, że przetłumaczenie “Edyktu wielkiego peszwy” na hindustani zwiększyłoby wyniki sprzedaży. Obawiam się jednak, że krok taki mógłby zostać uznany za działalność wywrotową, zwłaszcza w obecnych wojennych czasach. Biali ludzie uwielbiają czytać o tym, jak bardzo są paskudni wobec innych ras, co najmniej tak samo jak o tym, że są wspaniałymi nosicielami kultury i cywilizacji. Lecz biada temu, kto do tych pierwszych wniosków chciałby przekonywać rasy podległe.

Poza tym redaktor Skelton wyrażał obawę, że jakkolwiek panna Knight zdradza wyraźny talent, to na drodze popularności “Edyktu” stoi potoczne przekonanie, że powieść awanturniczo-przygodowa jest gatunkiem mało kobiecym. Zastrzegając, że on sam tego poglądu nie podziela, ale prawa rynku są bezlitosne, sugerował więc przybranie przez autorkę pseudonimu. Emily nie miała nic przeciwko temu, w końcu pisanie pod pseudonimem do prasy nie było jej obce, ale teraz, u progu prawdziwej kariery, nie mogła się na żaden zdecydować.
Otworzyła szufladę. Przed paroma dniami doszła wreszcie do wniosku, że nie ma siły chodzić do altany za każdym razem, kiedy ma ochotę coś zanotować. Wiele spostrzeżeń uleciało jej w minionych miesiącach z pamięci tylko dlatego, że nie czuła się na siłach wyjść do starego parku i wygrzebać pamiętnik ze skórzanej torby wepchniętej do dołka pod ławką, albo też pogoda była do tego nieodpowiednia. Teraz spoczywał on w szufladzie biurka. Sądziła, że bezpiecznie: miała tam przecież tyle rozmaitych zapisków, że nikomu by się nie chciało w nich grzebać, a dla dodatkowego kamuflażu jej intymny zeszyt obłożony był identycznym pobeżowiałym papierem jak ten, którym wyścielono wnętrze szuflady.
Emily liczyła na to, że opisując swoje dzisiejsze problemy, wpadnie na ich rozwiązanie. Przebiegła wzrokiem ostatnie parę stron.

21 V. I znów czuję w całej jaskrawości, czym jest zakochanie. Człowiek nieustannie balansuje na cienkiej linie pomiędzy niebem a piekłem… Tonyyy!! Radości moja!
22 V. Pomiędzy miłością a zakochaniem istnieje pewna dyskretna różnica. Ta pierwsza jest jednym z najpiękniejszych zjawisk w ogóle, to drugie zaś jest chorobą umysłową. Osoby zorientowane w temacie (czytaj: Cordelia) twierdzą, że najlepszym lekarstwem na tę chorobę jest poznać obiekt westchnień bliżej.
26 V. Dziś widziałam w Abertillery pocztówki z zakochanymi siedzącymi na łódce, na murku, na huśtawce, z gołąbkami, łabądkami etc. Idiotyczne ponad wszelką miarę, ale i tak zaczęła mnie brać melancholia i (rzecz niesłychana!) zebrało mi się na płacz, więc kupiłam kilka sztuk. I co teraz z nimi począć? Najprościej byłoby coś napisać i wysłać do T.S., ale wystarczy już kompromitacji. Wiem! Wypiszę lewą ręką i porozsyłam imiennie do pismaków z “Modern Herald”, dałabym wiele, aby zobaczyć ich miny.
27 V. To się staje nie do wytrzymania. Ciągle o NIM myślę. O jego oczach, jego ustach, jego… Nie mogę tak dłużej. Chyba rzeczywiście komuś przyłożę kijem (zacznij od siebie, głupia dziewucho!)
28 V. Poszłam do altany przynieść pamiętnik, nie ma już sensu tak go ukrywać. Chodząc po starym parku, dostrzegam trasy naszych spacerów, potrafię je odtworzyć z dokładnością do jednego drzewa. To były piękne chwile, tylko my dwoje, drzewa i krzewy… Zupełnie jak Adam i Ewa. A w ogóle to skąd wiadomo, że Adam i Ewa mówili po angielsku – może mówili po walijsku?
29 V. Szósty wpis z rzędu i znowu o kapitanie S.? Strasznie monotonna się zrobiłam, więc lepiej nie będę na razie pisać. A pocztówkę mu wyślę i tak.

Nie dało się ukryć, że wkrótce po wyjeździe Tony’ego zaczęła potwornie tęsknić. To właśnie wtedy pani Knight nabrała podejrzeń, że córka zachorowała z miłości, zresztą całkiem trafnych. Sytuacja była kompletnie niedorzeczna, jakby Emily dopiero przed kilkoma dniami poznała kapitana i zakochała się w nim bez pamięci, a nie spędziła z nim właśnie blisko dwóch tygodni i nie planowała wspólnego życia! Ale jednak było jej bez niego tak źle, jak gdyby Scolding, wracając na wojnę, boleśnie oderwał część jej jestestwa i zabrał ze sobą. Dopiero kiedy do Aberlogwyn przyszedł pierwszy list, poczuła lekką ulgę. Za to przez czas “choroby” narobiła sobie zaległości w pracach i to właśnie dlatego w ostatnich dniach prawie nie opuszczała pokoju.
A gdyby tak pojechać do Londynu, żeby mieli z Tonym do siebie bliżej? Teraz, jako narzeczonym, uchodziło im trochę więcej. Wprawdzie w stolicy może być niebezpiecznie, ale i tak byłaby w komfortowej sytuacji w porównaniu z tym, co on musi przeżywać. Zresztą to wcale nie musi być Londyn. Skoro kapitan Scolding stacjonuje teraz w Norfolk, to można by poszukać nadmorskiego pensjonatu w tamtym regionie. Nie na długo, tylko na dwa-trzy tygodnie. Zrobić sobie małe wakacje, w końcu nadchodzi lato. Tylko czy matka się zgodzi?
– Przywiozłam ci prezent – odezwała się nagle Cordelia.
Na dźwięk jej głosu Emily prawie podskoczyła na krześle. Z głośnym trzaskiem zamknęła pamiętnik, odłożyła go pod blat i odwróciła się ku drzwiom. Kuzynka stała wsparta o framugę i patrzyła na pannę Knight z życzliwym rozbawieniem.
– O, to bardzo miło z twojej strony – odparła Emily. – Cóż to takiego?
Skoro zamierzasz się zajmować pisarstwem, mam dla ciebie prawdziwą literaturę, niech ci służy jako inspiracja.
Prezentem była książka kieszonkowego formatu, oprawiona w bladoróżowe płótno z tłoczonym złotymi literami tytułem: “Lawendowa pończocha”. Pełna złych przeczuć, Emily otworzyła ją na chybił trafił i po przeczytaniu zaledwie paru linijek poczuła, że się czerwieni. Potem otworzyła w innym miejscu, zamknęła ją równie ostentacyjnie jak przed chwilą pamiętnik i przygwoździła krewną wzrokiem do futryny.
– No co, droga Emilko? Czemu się tak na mnie gapisz, jakbyś zobaczyła TO?
– Co to, droga Cordelio, właściwie jest? – wykrztusiła Emily.
Panna Harris usiadła na łóżku, za plecami kuzynki.
– Świetna francuska powieść – wyjaśniła – o biednej wiejskiej dziewczynie, która wodzi za nos wszystkich mężczyzn w okolicy. No, między innymi za nos. Jest z niższej warstwy, ale wszystko i tak jej uchodzi na sucho. Doskonała lektura, bardzo inspirująca.
– Na jakiej podstawie uznałaś, że zainteresuje mnie… tego rodzaju twórczość?
– To naprawdę wciągająca książka, świetnie napisana. A w dodatku pokazuje bez ogródek, czego tak naprawdę pragną mężczyźni i w jaki sposób im to dawać, żeby zachować nad nimi kontrolę. Gorąco polecam, na pewno ci się przyda. Jako pisarce i jako kobiecie.
– Przeczytać mogę – przyznała z rezerwą panna Knight. – Ale to, o czym mówisz, ma się nijak do mojej pisaniny, jak i do życia osobistego.
– Ach, Emilko… Masz usta pełne haseł o poprawie sytuacji kobiet, cytujesz tę swoją pannę Partridge, a przecież można żyć prościej. Zamiast tracić czas i nerwy na walkę o to, czego mężczyźni i tak dobrowolnie nam nie dadzą, czyż nie lepiej pokierować nimi w taki sposób, żeby sami zagłosowali według naszej woli? Jeśli biały człowiek posłucha Hindusa, to prędzej takiego w garniturze niż w przepasce biodrowej. Z kobietami jest tak samo.
– No chyba nie oczekujesz ode mnie, żebym nosiła garnitur?!
– To taka metafora – odparła Cordelia. – W świecie mężczyzn musimy grać na zasadach stworzonych przez mężczyzn i wykorzystywać je do oporu. Wierzaj mi, że można na tym całkiem dobrze wyjść, i to z pełną satysfakcją.
– Tylko gdzie w tym wszystkim miejsce na przyjaźń?
– Przyjaźń? Między kobietą a mężczyzną? Naprawdę zabawna z ciebie dziewczyna. Wydaje ci się to możliwe?
– Moje doświadczenie wskazuje, że jak najbardziej.
– Twoje doświadczenie jest niewielkie. Właściwie go nie masz.
– Nie potrzebuję doświadczenia, kiedy mam Tony’ego.
Cordelia wybuchnęła nieopanowanym śmiechem z głębi samych trzewi, odrzucając głowę do tyłu. Wstała i podeszła do biurka.
– Właściwie ci trochę zazdroszczę – stwierdziła. – Kapitan Scolding to rzeczywiście mężczyzna nietuzinkowy i nie sądzę, żeby sprawiał ci zbytnie problemy. Ale na wszelki wypadek… przyda ci się trochę wiedzy teoretycznej.
Emily spojrzała wilkiem na kuzynkę .
– Radziłabym ci pilnować własnego narzeczonego.
– Ach, Ricky… Obawiam się, że już niebawem stanie się dla przeszłością.
– Co się stało? – zapytała wstrząśnięta Emily.
– Przestał być zabawny.

Kiedy Cordelia poszła w swoją stronę, Emily odstawiła “Lawendową pończochę” na regał, chowając ją w najgłębszym rzędzie. Nie odważyła się ponownie zajrzeć do książki, w obawie, że pod wpływem tej jakże pouczającej lektury na następnym spotkaniu z Tonym zacznie… zachowywać się niewłaściwie, przez co straci w jego oczach.
Kładąc się spać, rozmyślała o rozmowie z kuzynką. Czy Cordelia nie staje się bezczelna? Nie, przecież zawsze taka była! W dodatku jak dotąd wychodziło jej to na dobre. Czyżby idea damsko-męska zawarta w skandalicznej francuskiej powieści była jednak słuszna? Nie, droga kuzynko, pomyślała Emily, na nic twoje starania. Doskonale umiem się niewłaściwie zachować w obecności oficera Royal Navy! I to według własnego systemu, a nie jakimiś francuskimi metodami. Ty masz swoją filozofię życiową, ja mam swoją.
Rozpuściła włosy, położyła się do łóżka, a potem sięgnęła do szafki nocnej. Spomiędzy dwóch książek wyciągnęła portret Tony’ego. Przed odjazdem kapitan dał jej na pamiątkę to zdjęcie, zrobione u fotografa w Caerphilly w czasie długiego i szczęśliwego urlopu.
– Kocham cię – powtórzyła, jak co wieczór. – Najtrudniej powiedzieć to za pierwszym razem, potem już idzie z górki.
Zgasiła lampę i przytuliła się do ściany. Wolałaby Tony’ego, ale w tym momencie nie miała wyboru.



4 komentarze:

  1. Karolinko jeszcze żyje. Nie będę wciskać baji, że leżałam dwa miesiące w szpitalu, bo nie leżałam. Trochę nie miałam czasu, trochę miałam wstręt do życia, trochę mi się nie chciało i trochę sobie mówiłam, że jutro już na pewno coś zrobię. Zimowa depresja czy coś. Definitywnie powinnam zapadać w sen zimowy. #potwierdzoneinfo

    SPÓŹNIONA, ALE NADCHODZĘ.

    Wprowadzanie poprawek w “Edykcie wielkiego peszwy”, notatki do ewentualnej drugiej powieści - Ja ledwo jedno opko piszę, a ta już drugą powieść planuje. Emiluś, złote dziecko, jestem z ciebie dumna. <3
    pewnie chora z miłości. - Ale ze szczęśliwej, więc to dobrze!
    Tego południa zupełnie jej nie szło, sploty układały się krzywo i nieforemnie. - Hehehe, pamiętam, jak się uczyłam robić na drutach (szydełko zbyt ambitne). Nauczyłam się tylko pruć to, co zrobiła już moja babcia.
    po dłuższym czasie siedzenia na wsi stęskniła się za wielkim światem - To co ja mam powiedzieć, całe życie na wsi. :P
    Teraz się wiele mówi o pracy kobiet na roli. - Jako kobieta pracująca (od czasu do czasu, ale wciąż) na roli - mówcie. Pochwalam. Nienawidzę wykopków.
    Po jednym dniu chodzenia za pługiem albo kopania ziemniaków wyglądałabym jak ostatni dzikus. - Lol, zostaję jasnowidzem.
    to mi się wydaje zupełnie niekobiece. - Dziena.
    Przecież nawet nasze gospodarstwo ma w ostatnich miesiącach niższe obroty. - Ależ ta Emilka ogarnięta. Pochwalam. Moja krew.
    Już i bez tego panuje tam stodoła i gomora! - XDDDDDDD Dobre, zapamiętam sobie.
    Odkładała sobie też pewną sumę jako nieoficjalny posag - Uehehehe, I'M EXCITED!
    Dziennik intymny Emily - złoto. Przypomniał mi, że powinnam zniszczyć moje. Tak, zdecydowanie, tak trzeba.
    Lawendowa pończocha, umieram.
    – Nie potrzebuję doświadczenia, kiedy mam Tony’ego. - YASSSS, GIRL, POWIEDZ JEJ!
    Co za słodziaśny rozdział. Emilkę już chyba lubię totalnie, cała sympatia, jaką miałam do Lindy, przeszła mi teraz na Emkę i aż sama się sobie dziwię.

    Nadrobione. Aż mi lepiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tą zimową depresją musi coś być na rzeczy, bo u mnie też od początku roku kompletna susza, jeśli chodzi o pisanie. Może się w najbliższym czasie coś poprawi.
      a ta już drugą powieść planuje - no bo jak się idzie w profesjonały, to warto mieć jakiś długofalowy plan! XD
      Co jest nie tak z Lawendową pończochą? (nawiasem mówiąc, to jest tytuł, który mi się przyśnił).
      Trzymaj kciuki, żeby udało się mi w najbliższym czasie odzyskać wenę na jakimś przyzwoitym poziomie.

      Usuń
    2. Daj spokój, ta zima to się do niczego nie nadaje. Mam zamiar wrócić do nauki hiszpańskiego, więc spadam do Argentyny.
      U mnie z długofalowych planów na pisanie wychodzi tyle, że potem nic nie realizuję, ja tu Emilcię podziwiam!
      Wszystko jest tak z Lawendową pończochą. Umarła mnie, ale tak pozytywnie.
      Mogę za ciebie trzymać, ale kto będzie trzymał za mnie? :D

      Usuń
    3. No wiesz, ja na przykład dość regularnie sprawdzam, czy się na Tonopah nic nie pojawiło.

      Usuń