– A więc przed ślubem to całkowicie wykluczone? –
westchnęła Emily.
Siedziała
w głębokim fotelu, wpatrując się w ciemną sylwetkę po przeciwnej stronie
dębowego biurka, odcinającą się na tle błękitnego prostokąta nieba za oknem.
Właściciel dość ponurego gabinetu miał około sześćdziesięciu lat, dość tęgą
sylwetkę i staromodną, przystrzyżoną brodę. Spoglądał na Emily przez okulary w
mosiężnych oprawkach.
– Niestety, panno Knight – rozwiał jej wątpliwości.
– Do lutego powinna się pani uzbroić w cierpliwość.
– Nastawiłam się już na grudzień – stwierdziła Emily
rzeczowo, starając się uniknąć rozpaczy.
– Rozumiem, ale to siła wyższa – odrzekł uspokajająco
William Skelton. – Jeśli sterowiec
zrzucający bombę na drukarnię nie jest przykładem siły wyższej, to nie wiem, co
innego nim jest.
– Trudno się nie zgodzić, panie dyrektorze. Czy nie
da się przyspieszyć wydania w inny sposób?
– Obawiam się, że nie. Termin lutowy jest realny,
kiedy zawrzemy umowę z nową drukarnią, ale i tak pójdzie to szybciej niż
przywrócenie starej do użytku. Nawiasem mówiąc, inni nasi autorzy też się znaleźli
w takiej sytuacji, nie jest pani jedyna.
– Ale… kiedyś ta książka na pewno się ukaże?
Skelton
zdjął okulary i wskazał nimi kąt pomieszczenia.
– Widzi pani ten kosz? Ląduje w nim dziewięćdziesiąt
procent rękopisów, które do nas co miesiąc trafiają. Z pani książką jest inaczej,
i to wcale nie dzięki referencjom z „Modern Herald”. Nawet pisząc proste
historie dla prostych ludzi, warto mieć opanowane pewne podstawy, a pani ma
nawet więcej. Krytycy nie będą się bić w restauracjach o rozbieżności
interpretacyjne, ale paru tysiącom ludzi ta książka może sprawić przyjemność.
Emily nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nie znała się na rynku wydawniczym, nie miała
głowy do danych liczbowych i nie wiedziała, czy parę tysięcy to dużo, czy mało jak
na debiut.
– Dziękuję, panie dyrektorze. Jestem debiutantką,
więc nie do końca orientuję się w zwyczajach branży…
– W porządku, panno Knight. Nikt tu nie myśli, że
dopiero wczoraj wzięła pani pióro do ręki.
– Jeszcze raz za wszystko dziękuję.
– Będziemy panią informować listownie o rozwoju
sytuacji.
Po
rozmowie z dyrektorem Skeltonem Emily wyszła na ulicę. Wydawnictwo stawiało na
„proste historie dla prostych ludzi”, a więc musiała wyciąć z „Edyktu
wielkiego peszwy” najbardziej kontrowersyjne fragmenty o tematyce społecznej,
pozostawiając tylko dyskretne przytyki do europejskiego imperializmu. Może w
przyszłości, kiedy wyrobi sobie markę, pozwoli swoim poglądom społecznym
mocniej wybrzmieć. Na razie pracowała nad drugim tomem, w którym profesor Seap
miał trafić do Singapuru, ale na tym etapie nie musiała się szczególnie
spieszyć.
Ruszyła
przed siebie powolnym, nierównym krokiem, podpierając się parasolką. Od czasu wypadku
tylko raz była w Londynie. Powróciwszy do stolicy po raz pierwszy od dawna, nie
czuła się komfortowo. Teraz, po dwóch tygodniach, już się trochę przyzwyczaiła,
ale pierwsze dni były dla niej szokiem. To miasto było zbyt wielkie, działo się
w nim za dużo i za szybko. Przewalające się tłumy ludzi były wręcz
oszałamiająco ogromne. Dżentelmeni w restauracjach, klientki w sklepach,
robotnicy, włóczędzy, jakieś orkiestry, samochody, rowery, tramwaje… W Londynie
wrzało jak w piekielnym mrowisku i wojna niewiele tu zmieniła, choć dała się
dostrzec na każdym kroku. Wszędzie widziało się urlopowanych żołnierzy, na
ścianach wisiały patriotyczne plakaty i instrukcje postępowania na wypadek
nalotu. Mijając któryś szpital, zauważyła rozwieszony nad ulicą transparent z
napisem: „Zachowaj ciszę – ranni chcą odpoczywać”.
– No i jak było? – odezwała się Cordelia Harris.
Nadeszła z naprzeciwka,
ubrana w malachitową suknię, której barwa doskonale kontrastowała ze starannie
spiętymi rudymi włosami.
– Wydawca ma opóźnienie, bo mu drukarnię
zbombardowali – wyjaśniła kwaśno Emily. – Do lutego nie mam się co spodziewać,
że książka wejdzie na rynek. Nie będzie specjalnych prezentów dla gości
ślubnych.
– Może to i lepiej? Mniej egzemplarzy rozdasz za
darmo, to może więcej się sprzeda.
Poszły
na dworzec, trzymając się pod ramię. Emily cieszyła się, że już wszystko
załatwiła i może wracać do Southend-on-Sea, gdzie zgodnie z wcześniejszymi
planami wynajęły domek nad morzem, trzy pokoje z kuchnią.
Zdecydowanie wolała swoją głuchą
walijską prowincję niż wielkie miasto. Pani Knight jednak wstydziła się na
razie pokazywać córkę publicznie, choć sprawa incydentu na werandzie lorda
Conwaya w Pontyllaeth zakończyła się pomyślnie. Sąd wysłuchał zeznań wszystkich
uczestników i ukarał grzywną Davida Rhysa jako prowodyra awantury. Niższe kary
pieniężne ponieśli dwaj inni robotnicy rolni, brat lorda i jego lokaj, który próbował
szarpać Emily. Tymczasem sama panna i trzeci z zatrzymanych parobków zostali
oczyszczeni z zarzutów. Było jednak pewne, że notatka z rozprawy w najbliższych
dniach pojawi się w lokalnej prasie. Dlatego już następnego ranka Emily wraz z
Cordelią stały na peronie w Caerphilly, czekając na pociąg na wschód.
Po jakimś czasie panna
Knight przywykła do niespiesznego, wczasowego trybu życia. Raz na tydzień jeździła
z Cordelią do Londynu, by odwiedzić tamtejszą rezydencję Knightów. Sprawdzały,
czy wszystko jest w porządku, czy dach nie przecieka, a okien ktoś nie
powybijał. Panna Harris zaglądała do ogrodu, żeby nazbierać dzikiej róży, zaś
Emily robiła inwentaryzację swoich ubrań zalegających z szafach. Większość z
nich pochodziła jeszcze sprzed wypadku, więc należałoby oddać potrzebującym…
Większość czasu Emily
spędzała w Southend. Flagową atrakcją miasta było najdłuższe na świecie molo dla
spacerowiczów, ale okazało się ono za długie na jej kondycję. Nigdy nie zdołała
dojść do końca, choć robiła co najmniej cztery podejścia. Całymi dniami
przesiadywała na plaży, patrzyła na statki, a w jej głowie trwała wytężona
praca nad drugą powieścią. Co wymyśliła, wieczorem przelewała na papier. Chodziła
spać przed północą, podczas gdy Cordelia odnawiała swe londyńskie znajomości.
– Rumunia przystąpiła do wojny. Jeszcze jeden kraj
wplątał się w to szaleństwo! – westchnęła Emily znad gazety, gdy już wróciły do
domu. Chwilę wcześniej ścienny zegar wybił drugą po południu.
– Ja nawet nie wiem, gdzie ta Rumunia – przyznała
panna Harris, po raz kolejny tego dnia rozczesując swe imponujące łany roztopionej
miedzi. – Gdzieś koło Serbii?
– Mniej więcej.
– Kto by spamiętał te wszystkie bałkańskie
państewka… Wiesz, że Lillian Marsh jest w mieście? Zastanawiam się, czy nie
złożyć jej wizyty.
– To już jak uważasz – odparła Emily, nie zastanawiając
się zbyt długo, kim właściwie może być Lillian Marsh. – Wiesz, że ja dzisiaj
nie mogę.
– Wiem – odparła prowokacyjnie Cordelia. – I mam
szczerą nadzieję, że to nie wymówka, tylko dzisiejszego wieczoru naprawdę będziesz
mieć zajęcie.
Panna Knight przytaknęła
nieśmiało. Wyjazd z Aberlogwyn chyba jej wyszedł na zdrowie. Oderwała się
trochę od codzienności – spokojnej, ale trochę zbyt monotonnej. Właściwie mogłaby
wtedy wyjechać byle gdzie – do Holyhead, Brighton albo Bath – ale za okolicami
Londynu przemawiał fakt, że mogłaby się wtedy rozmówić z wydawcą. I była jeszcze
jedna rzecz…
Wkrótce
po opuszczeniu szpitala Tony Scolding pojechał do Eastbourne, gdzie spędził dwa
dni. Głęboka rana w ramieniu, zadana fragmentem kątownika, który odłamał się ze
szkieletu niemieckiego sterowca, jeszcze nie całkiem się zagoiła. Lekarze
zrobili, co mogli, teraz trzeba było po prostu czekać. Tony nosił rękę na
temblaku i starał się ją oszczędzać. Pilotaż był wykluczony, więc bez problemu kapitan
dostał urlop zdrowotny.
Dywizjon, przetrzebiony po walce
z zeppelinem, pozostawił pod opieką Arthura Braeburna. Teraz, gdy zabrakło
Filgate’a, kapitan Scolding był w jednostce najstarszy stopniem i
doświadczeniem. Z jednej strony oznaczało to, że mógł się cieszyć sporą
autonomią. Wysyłał raporty do Felixstowe, a bezpośrednio podlegał Fastly’emu,
komendantowi Chopham, który i tak zajmował się właściwie tylko gospodarką, łataniem
dziur w ogrodzeniu i wypuszczaniem psa na wydmy. Z drugiej strony – była to odpowiedzialność,
na którą Scolding nie czuł się gotowy. Zamierzał jakoś zreorganizować
jednostkę, postarać się o uzupełnienia i w bardziej wydajny sposób podzielić personel
naziemny, ale to później. Teraz był na urlopie i miał nie myśleć o służbie.
Wieści
o przyjeździe Emily do podlondyńskiego kurortu przyjął z radością bliską
euforii. W swoich listach panna Knight nie ukrywała, że wybrała Southend przede
wszystkim ze względu na niego, sam też nie zamierzał tracić czasu i ruszył tam
prosto z rodzinnego Eastbourne. Zanim jeszcze przybył na umówiony podwieczorek,
zajrzał do kwiaciarni i kazał wykonać skromny bukiet czerwonych i lawendowych róż,
a potem dorzucić jeszcze ze dwie lilie i wszystko oprószyć kwiatami powoju. Bukiet
okazał się mniej poręczny, niż myślał, jedną ręką było mu trudno go nosić.
Przez moment kapitan zastanawiał się, czy nie dać zarobić dostawcy, ale
ostatecznie wziął bukiet pod pachę lewej ręki, skoro i tak nie mógł za bardzo nią
machać.
Pod
wskazanym adresem zastał piętrowy ceglany domek ze spadzistym dachem,
posadowiony przy skarpie, z której rozciągała się perspektywa plaży i morza. Emily
siedziała na leżaku przed domem, czytając książkę. Ubrana była w sukienkę w
kolorze ametystu i szeroki letni kapelusz. Scolding starał się podejść
stosunkowo cicho, żeby dostrzegła go dopiero z bliska.
Gdy dochodził do furtki,
panna Knight odchyliła się na oparcie, kładąc książkę na kolanach. Powoli zwróciła
głowę w jego stronę. Jej przymrużone oczy szeroko się otworzyły, a twarz
rozświetlił uśmiech, na którego widok Tony poczuł się jak przeszyty trójzębem i
musiał się przytrzymać murowanego słupa ogrodzeniowego, żeby nie stracić
równowagi.
– Tony! – Emily zerwała się z leżaka i wyraźnie
utykając, podeszła do furtki.
Scolding
odzyskał równowagę i przekroczył próg. Panna Knight najchętniej natychmiast
padłaby mu w ramiona, ale na razie ograniczyła się do ciepłego uściśnięcia jego
przedramienia. Kapitan nie bez trudu wyciągnął bukiet spod pachy i wręczył jej zdecydowanym
ruchem.
– To dla mnie? – zapytała oszołomiona. – Ojej… nie
musiałeś, przecież wiesz, że ja cię i tak…
– A dla mnie nie będzie kwiatów? – odezwała się nagle z
udawaną urazą Cordelia, pojawiając się w drzwiach domu.
– Proszę! – Emily oderwała jedną z lawendowych róż i
podała kuzynce, która od razu wplotła kwiat we włosy.
– Panna Harris? – zapytał Scolding oficjalnie.
– Tak, odpoczywamy we dwie – odparła Emily. – Mama
starała się nakłonić Fiodora Andriejewicza, żeby z nami pojechał i miał
baczenie, ale szkoli teraz yeomanów w jeździe konnej i wymówił się manewrami.
– Jesteśmy nowoczesnymi kobietami, damy sobie radę –
dorzuciła Cordelia. – Chodźcie na herbatę, gołąbki.
Zniknęła
we wnętrzu domu, ale Tony i Emily nie spieszyli się zbytnio, woleli się
najpierw nacieszyć swoim widokiem.
– Twoja ręka… – z niepokojem wskazała na temblak.
– Taki już urok mojej pracy.
– Bardzo cię boli?
– Jest dużo lepiej, niż było z początku, ale
niestety, nie wybiorę się z tobą na przejażdżkę łódką. Zupełnie się nie nadaję
do wiosłowania.
Roześmiała się pogodnie, już bez dawnej nieśmiałości. Wzięła Tony’ego pod zdrową rękę i
zaprowadziła do środka.
Salon
był urządzony skromnie, ale ze smakiem, miał miętowe tapety i komplet orzechowych
mebli. Kapitan Scolding powiesił czapkę na wieszaku i usiadł na jasnozielonej
otomanie. Jego głowa znalazła się w strudze światła wpadającej przez okno.
– O, kapitanie, twe włosy lśnią jak roztopione złoto
w słońcu Albionu! – wypaliła Emily.
– Dziękuję – odparł Tony lakonicznie.
Cordelia wybuchnęła
śmiechem, a sama panna Knight poczuła, jak płoną jej uszy. To był spontaniczny
przypływ jakiegoś szaleństwa. Serce kłuło ją na myśl, że chyba nie ostatni tego
dnia…
Panna
Harris wyszła zaparzyć herbatę, a jej kuzynka usiadła obok narzeczonego. Emily
poczuła się już na tyle ośmielona, że przytuliła się dyskretnie biodrem i
wzięła kapitana za rękę. Musnęła ustami jego policzek, a Tony zrewanżował się
pocałunkiem w skroń.
– Od dawna tu jesteś? – zapytał.
– Już dwa tygodnie. Mama wysłała mnie na wczasy od
razu po rozprawie.
– Ja też miałem problemy – wyznał Scolding. –
Postępowanie dyscyplinarne.
– O Boże – westchnęła. – Czy to zaszkodzi twojej
karierze?
– Prawdę mówiąc, bardziej mnie obchodził kawałek
żelaza w ramieniu niż zarzuty. Kiedy leżałem w szpitalu, zgromadzili się ludzie,
których zdanie coś znaczy, i radzili, czy mają mnie zdegradować za działanie wbrew
rozkazom przełożonego, czy awansować, bo te rozkazy były idiotyczne.
– No i co uradzili?
– Postanowili mnie mianować dowódcą całego dywizjonu, głównie dlatego, że nie było nikogo, kto by się bardziej nadawał.
Właściwie jest to nagroda i kara równocześnie.
Emily
otworzyła usta, przez moment miała ochotę znów go pocałować, ale musiała zadać jedno
z pytań, na które bała się odpowiedzi.
– Jak długo możesz zostać? – wykrztusiła wreszcie.
– A jak długo byś chciała?
– Powinnam powiedzieć, że na zawsze, ale z tym muszę
jeszcze parę miesięcy poczekać.
– W takim razie jakieś trzy dni, jeśli nie będę dla
ciebie obciążeniem.
Weszła
Cordelia, niosąc tacę z dużym imbrykiem herbaty, trzema filiżankami i
talerzykiem ciastek.
– Może pan spać w moim pokoju, kapitanie –
oznajmiła, stawiając herbatę na stole. – Ja się przeniosę do Emilki.
– Ciebie i tak przeważnie wieczorami nie ma –
zauważyła Emily, po czym zwróciła się do Tony’ego. – Jak kot, bez przerwy wychodzi
z domu i nie wiadomo, gdzie się włóczy.
– Nie wiadomo? – obruszyła się panna Harris. –
Przecież ci mówiłam, że idę się zobaczyć z Lillian Marsh. Do lunaparku, a potem
na odczyt.
Usiadła
w fotelu naprzeciwko narzeczonych. Przez jakiś czas przypatrywała im się
kontemplacyjnie, wreszcie pociągnęła łyk herbaty.
– Co za świetny widok, chętnie bym was chociaż
naszkicowała. Czuję między wami coś… jakby prawdziwe szczęście. Aż zazdroszczę,
też bym tak chciała.
– Nie ma pani przypadkiem narzeczonego, Cordelio? –
przypomniał sobie Scolding.
– Teoretycznie tak. Łobuz dał nogę i się nie odzywa,
jestem niepocieszona.
– Dał nogę? – powtórzyła Emily. – Mówiłaś, że sama go
musisz odstawić, bo przestał być zabawny.
– Przestał być zabawny, ponieważ dał nogę – sprecyzowała
Cordelia i niespodziewanie zmieniła temat. – A co tam słychać u porucznika
Vincenta, kapitanie?
– Smutny – odparł Scolding. – Jego śpiewaczka jakoś ostatnio
nie odpisuje na listy.
– Czyżby to koniec wielkiej, gorącej miłości? –
zmartwiła się Cordelia. – Może zasługiwałby na nową szansę? Z kimś, komu się w
ostatnim czasie też nie układa?
– Nie sądzę – stwierdził Tony. – Jego wybranka na
pewno ma dużo pracy, albo poczta nawaliła. Oni sprawiają raczej wrażenie pary
idealnej.
– Błąd, kapitanie. To wy z Emilką jesteście parą
idealną.
– Wystarczy! Od prawienia komplementów dziś jestem ja!
Po
podwieczorku wyszli we troje na spacer: dwoje narzeczonych i panna Harris,
która miała pilnować, żeby przy ludziach przyzwoicie się zachowywali,
przynajmniej teoretycznie. Sprawę lekko komplikowało kontuzjowane ramię
Tony’ego, przez co Emily musiała go trzymać z drugiej strony. W konsekwencji
kapitan Scolding w trakcie spaceru bacznie wypatrywał starszych stopniem
oficerów, aby zawczasu ich omijać, bowiem ukochana wsparta na jego prawej ręce nieco
utrudniała oddawanie honorów.
Zmierzyć
się z wielkim molem postanowili dopiero nazajutrz, a tym razem poszli na promenadę.
Scolding starał się nie myśleć za wiele, tylko przeżywać: szum wiatru,
ciepło słońca, palce Emily na swoim nadgarstku, dźwięki miasta… Na tym chyba,
między innymi, polegało szczęście, na możliwości niezakłóconego odbierania wrażeń
zmysłowych. Kiedy mijali stoisko z prasą, w nagłówkach mignęły Tony’emu niezbyt
pogodne informacje z frontów, na przykład, że w Afryce generał Smuts ruszył na
Taborę, a pod Tarańcem gdzieś na wschodzie wojska niemieckie z ciężkimi stratami
zatrzymały rosyjskie natarcie, ale w tym momencie to się nie liczyło.
Emily też była szczęśliwa. Czuła się wprost upojona
obecnością mężczyzny, który był jej bliski, a już niebawem miał się stać
jeszcze bliższy, włącznie z… Niezależnie od dość szerokiej wiedzy teoretycznej,
która niekoniecznie czyniła z niej specjalistkę, do tego jeszcze wzbogaconej mądrościami
Cordelii – niezwykle było myśleć o Tonym w taki sposób. Było to niezwykłe i
niewłaściwe, ale czy na pewno obmierzłe?
Spacer
nie trwał długo, bo Scolding był trochę zmęczony podróżą, a i panna Knight
wolała raczej posiedzieć z nim w domu. Wrócili więc, usiedli w salonie i
rozmawiali przy kolejnej herbacie i konfiturach. Tony postanowił nie mówić o
służbie, ale czasem wdawał się w anegdoty o towarzyszach z jednostki. Narzeczeni
cieszyli się swoją obecnością, rozmawiając o czymkolwiek: o Walii, o
Eastbourne, o ponurej sławy stacji kolejowej Landi Kotal, gdzie kończyło się
panowanie białego człowieka, o przygotowaniach ślubnych, o krzewie dzikiej róży
w ogrodzie londyńskiej rezydencji, o curraghu – okrągłej brezentowej łodzi, w której
wuj Robert polował na króliki, o Eleonorze Partridge i o książce, którą miała
wydać Emily.
– Przepraszam was najmocniej – odezwała się w pewnym
momencie Cordelia – ale muszę wyjść, czekają na mnie. Kapitanie, proszę uważać
na Emilkę, zrobiła się ostatnio dość nieprzewidywalna.
Po chwili już jej nie było, zostali w domu we dwoje.
Panna Knight napotkała pytające spojrzenie Tony’ego.
–
Pewnie wróci dopiero nad ranem – stwierdziła. – No i dobrze, nie potrzebujemy
nikogo, żeby nas niańczył.
Późnym wieczorem kapitan Scolding
siedział w pokoju na piętrze. Przed południem Cordelia przeniosła większość
swoich rzeczy do sypialni Emily, a podczas jego obecności spać miała również
tam, za parawanem, o ile w ogóle jakimś przypadkiem nie miałaby co robić na
mieście. Została tylko sztaluga z niedokończonym pejzażem ujścia Tamizy. Kapitan
przyglądał się jej przez chwilę. Nie znał się specjalnie na sztuce, ale musiał
przyznać, że panna Harris miała oko do szczegółów. Co za artystyczna jakaś ta
rodzina, może i młody Ernie odkryje jakiś inny talent oprócz pakowania się w
kłopoty…
– Tony? – dobiegł
go nagle niepewny głos z drugiego pomieszczenia. – Chyba powinieneś to
zobaczyć.
Zerwał się i natychmiast wybiegł,
zaniepokojony. Co się stało? Dobrze, że Emily nie została sama tej nocy.
Wparował do jej pokoju i pierwsze, co ujrzał… W ułamku sekundy gwałtownie odskoczył na korytarz i z
bijącym sercem skrył się za framugą.
O Boże, za szybko przyszedł i zobaczył ją… odkrytą! Teraz na pewno
będzie na niego zła! Oparł dłonie i czoło o ścianę, drżał cały. Widok kobiecej
nagości nie był dla niego szczególnie szokujący, w końcu odbył kiedyś rejs
dookoła świata. Ale tu chodziło właśnie o nią… Emily, władczyni jego marzeń, nadal
mimo wszystko wydawała mu się eteryczna, zupełnie jakby widział tylko jej wzniosłą
duszę, swojego anioła stróża, którego nie powinny profanować podszepty
cielesnego instynktu. Za każdym razem sobie powtarzał, że nie powinny.
– No, gdzie mi tam uciekłeś? – usłyszał jej wołanie.
– Mogę już wejść? – upewnił się.
– Cały czas możesz!
Poczuł pulsowanie krwi i
zakręciło mu się w głowie, ale mężnie wkroczył do pokoju. Emily siedziała na
łóżku, właściwie leżała na boku, podparta ramieniem. Otaczały ją miękkie fałdy rozchylonego
koronkowego peniuaru, pod którym miała tylko prostą białą halkę, taką od
pasa. Scolding zdawał sobie sprawę, że gapi się na nią bezkarnie i bezczelnie, ale nie mógł oderwać
wzroku. Nie wiedział też, na co bardziej niewłaściwie jest patrzeć: na piersi bezbronnie
odsłonięte przed jego spojrzeniem, na prawą stopę pod kątem, którego nienaturalność
dopiero teraz Tony pojął w całej jaskrawości, czy może na twarz, aby Emily nie
odczytała targających nim uczuć z jego własnego lica.
– Chodź do mnie, Tony – przemówiła łagodnym tonem i
wyciągnęła do niego rękę.
Podszedł kilka kroków,
zaczepił czubkiem buta o dywan i skrzywił się cierpiętniczo, ale to nic nie
znaczyło wobec pełnej wspaniałości ciała Emily. Była anielsko piękna. Nie
mąciła tego nawet głęboka blizna w kształcie odwróconej litery „r”, trzy cale
poniżej prawej piersi. Kapitan odważył się wreszcie spojrzeć ukochanej w oczy. Nie
była kimś, kto ulega pod naciskiem mężczyzny, żadnego nacisku zresztą nie było.
Jej obnażenie było jej własną decyzją i świadczyło o ogromnym zaufaniu. Tak
ogromnym, że chyba nie zasługiwał.
– Po wypadku – stwierdziła przepraszająco, śledząc
jego spojrzenie.
– Blizny to kronika życia, zapisana na naszym ciele
– wyrwało się Tony'emu i machinalnie przesunął końcami palców po czole, gdzie
miał bliznę od uderzenia w szybę.
Emily roześmiała się.
– Znowu robisz się poetyczny – powiedziała.
– Bo jesteś jeszcze piękniejsza, niż myślałem – wyrzucił
spontanicznie.
Panna
Knight wyglądała, jakby miała całą sytuację pod kontrolą, ale sama też czuła w środku
potężny orkan namiętności, łatwopalną mieszaninę czułości, podniecenia i lęku
przed nieznanym. Gdy kapitan znalazł się już blisko, ujęła jego dłoń i
przyciągnęła ku sobie. Z impetem usiadł na skraju łóżka, a wtedy go przytuliła.
Miała granitową pewność, że ją kocha, ale pozostawała jeszcze jedna kwestia.
– Tony – odezwała się z szaleńczo bijącym sercem. –
Czy ty… mnie pożądasz?
– Tak, ale… – odpowiedział bez namysłu. – To znaczy,
od zawsze uważam cię za kogoś godnego wyższych uczuć i nie wydaje mi się
właściwe…
– Daj spokój, kapitanie. Cóż może być wyższego i
bardziej właściwego od wspólnego dążenia do szczęścia? Doceń mnie w końcu jako
kobietę z krwi i kości!
Doceniałbym cię całą noc, gdyby nie towarzyszyło temu poczucie popełniania
świętokradztwa, pomyślał Tony, rozdarty wewnętrznie, ale na głos tego nie
powiedział. Nie mógł, bo jeszcze w tej samej chwili zaczął ją całować.
Emily nie przypuszczała dotąd, że jej znajomość z
kapitanem może osiągać jeszcze wspanialsze wyżyny, lecz nie miała już ochoty wyciągać
z ukochanego każdego skrawka inicjatywy. Zarzuciła Tony’emu ramiona na szyję,
przyciągając go do siebie. Całowała tak mocno, że kapitan kilka razy po prostu
tracił dech.
W końcu Tony się rozluźnił, opuścił zdrową rękę i dotknął talii Emily. Ciepło i
aksamitna gładkość jej skóry doprowadzały go do szaleństwa. Nagły spazm bólu, promieniującego
z rany lewego ramienia, ostrzegł go, aby nie zapędzał się zbytnio, ale jednocześnie
kontrastowo podkreślił jego szczęście. Na moment Scolding oderwał się od ust
narzeczonej, spojrzał w jej łagodne oczy, lecz chwilę później to ona
zainicjowała kolejne pocałunki. Delikatnie zaczepił palcami o materiał halki i
zsunął w dół, odsłaniając urokliwą sinusoidę biodra. W jego dotyku Emily czuła wielką opiekuńczość, jakby chciał ulżyć jej kończynom,
tak łatwo się męczącym od nierównego chodu, choć tyle czasu już minęło od
wypadku. Dłoń, z palcami wciąż wsuniętymi za skraj halki, przesunęła się ku jej
brzuchowi i zsunęła materiał o pół cala niżej. Wtem Tony poczuł palce panny
Knight na swojej dłoni.
– Jeszcze nie czas – powiedziała.
– Przepraszam.
Poczuł się trochę zdeprymowany.
Cofnął rękę, jakby nie wiedział, co z nią zrobić, pytająco spojrzał Emily w
twarz.
– No, kapitanie? – zapytała zalotnie. – Jesteś bardziej czuły, niż myślałam. Od pasa w górę
możesz wszystko.
Z pewną dozą nieśmiałości
Tony nachylił się do niej. Ucałował ucho, potem przeszedł ku szyi i obojczykowi.
Pragnął niżej, ale nie miał odwagi. Emily jednak znów wykazała inicjatywę,
podciągając się nieco w górę. Przyjemność i poczucie szczęścia zapierały jej
dech, miała wrażenie, że serce niebawem rozsadzi jej pierś. Była podwójnie
szczęśliwa: dzięki bliskości ukochanego mężczyzny i z poczucia, że sama na tę
bliskość zapracowała. To był jej kapitan, którego sama pokochała, sama zaprosiła,
sama zaciągnęła do łóżka i sama wkrótce stanie z nim przed ołtarzem…
Pogładziła
Tony’ego po włosach, przyciągnęła ku sobie za ramię. Próbowała rozwiązać mu
krawat i rozpiąć koszulę, ale ręce tak się jej – i jemu – trzęsły, że nic z
tego nie wychodziło.
– Spędziłam noc w areszcie, Tony – wyszeptała mu do
ucha, prawie łkając z ekscytacji. – Stanęłam przed sądem. Co gorsza, jestem już
prawie pisarką. Matka wstydzi się ze mną pokazywać w towarzystwie. Zrobiłam
ostatnio tyle niewłaściwych rzeczy, że jedna więcej mi nie zaszkodzi.
– Kocham cię i pragnę, Emily – powiedział,
spoglądając jej w oczy. – Tylko proszę, uważaj na moją rękę.
– Ja muszę uważać na twoją rękę, ty na moją nogę –
odparła. – Tak czy inaczej, efekty mogą być ciekawe.
Wyciągnęła
dłoń i zgasiła lampę.
WYROBIŁAM SIĘ W MNIEJ NIŻ MIESIĄC, VIVA LA JA!
OdpowiedzUsuńAle żeby nie było, mam dobre powody (którymi od razu się pochwalę, no bo czemu by i nie). Najpierw wzięłam zaczęłam magisterkę, w ten sam dzień wyprowadziłam się do miasta wielkiego wojewódzkiego z wyczesanego pomnika słynnego Rzeszowa iiiiiiiii jeszcze ruszyłam dupsko i znalazłam pracę, do której chodzę już dwa tygodnie bez załamania psychicznego, to z mojej strony naprawdę dużo. Nie brzmi jak dużo, ale dużo. WIĘC DLATEGO NIE MOGŁAM SKOMCIAĆ WCZEŚNIEJ, ale już zaczęłam mieć wyrzuty sumienia, więc JEZDEM.
– Jeśli sterowiec zrzucający bombę na drukarnię nie jest przykładem siły wyższej, to nie wiem, co innego nim jest. - XD, umarłam. Dobrze się zaczyna :D
inni nasi autorzy też się znaleźli w takiej sytuacji, nie jest pani jedyna. - O JAK MNIE TAKIE GADANIE DENERWUJE. Słuchaj, chodzę do tej pracy od dwóch tygodni, jestem tam najmłodsza i przychodzi starsza ode mnie babeczka i pyta w nauczycielskim "No, i jak tam?" a ja tak żartem "wszystko jest przeciwko mnie", a ona, jak do skończonej durnej dziuni "NIE TY PIERWSZA I NIE TY OSTATNIA". Po cholerę, babo, pytasz, jak masz zamiar się wymądrzać?
OMG, ma Emilka rozmach, już drugi tom trzaska! You go, girl.
były dla niej szokiem. To miasto było zbyt wielkie, działo się w nim za dużo i za szybko. Przewalające się tłumy ludzi były - Aj, trochę się brzydko powtarzasz.
Większość z nich pochodziła jeszcze sprzed wypadku, więc należałoby oddać potrzebującym…
Większość czasu - Aj.
Wieści o przyjeździe Emily do podlondyńskiego kurortu przyjął z radością bliską euforii. - BĘDZIE SPOTKANIE NAD MORZEM? (pun intended)
wszystko oprószyć kwiatami powoju. - Powój to jest chwast cholerski. Ja to bym nie chciała bukietu z chwastem, ale Emilka jest słodziaśna, więc pewnie i tak doceni gest.
– O, kapitanie, twe włosy lśnią jak roztopione złoto w słońcu Albionu! – wypaliła Emily. - W słowach mojej współlokatorki: co ty pierdolisz?
– A jak długo byś chciała? - O TY, FLIRCIARZU.
Zmierzyć się z wielkim molem - Przez sekundę myślałam, że im się wielki mól w szafie zalęgnął.
– No i dobrze, nie potrzebujemy nikogo, żeby nas niańczył. - ALEŻ TEN TONY SIĘ NAM ROZKRĘCA.
O Boże, za szybko przyszedł i zobaczył ją… odkrytą! - A IWAN GROŹNY ZABIŁ WŁASNEGO SYNA, BO JEGO ŻONA POKAZAŁA MU SIĘ W DWÓCH KOSZULACH NOCNYCH ZAMIAST CZTERECH, Toncio, nie rób głupot, to tylko kawałek cycka, zobaczysz w swoim czasie więcej.
Emily, władczyni jego marzeń, nadal mimo wszystko wydawała mu się eteryczna, zupełnie jakby widział tylko jej wzniosłą duszę, swojego anioła stróża, którego nie powinny profanować podszepty cielesnego instynktu. - Wybacz, ale to jest takie podniosłe, że aż mnie cringe uderza XD
JEZUS MARIA, BĘDĄ SEKSY? Toż ja nie jestem gotowa!
ŁO MATKO, to gaszenie światła to chwyt prawie jak z Truman Show :D.
PODSUMUJĘ TAK: tego żem się nie spodziewała. Zdecydowanie żem się nie spodziewała. O MATKO DROGO. Jak ja się bardzo tego nie spodziewałam.
Jak ja po takim rozdziale mam iść spać?
Już po raz drugi (pierwszy był w lutym) wstrzeliłaś się z komentarzem akurat w mój wyjazd do Wrocławia, dlatego odpowiadam dopiero teraz, po powrocie.
UsuńGratuluję "dobrych powodów" i od razu mówię, że w tym momencie i tak nie mam weny na kolejny rozdział. Albo dopiero zaczynam mieć, ale tylko na pół. Czy jakoś tak.
W słowach mojej współlokatorki: co ty pierdolisz? - ano wpadła w żargon, trochę jej się maniera pisarska rzuca na mowę, osobliwie w chwilach silnych wzruszeń emocjonalnych.
Wielki mól w szafie to byłby zaiste niespodziewany twist fabularny, na coś takiego w tym konkretnym opku na pewno by nikt nie był gotowy.
Co do podniosłości i krindżu - Tony wydaje się mocno zinhibitowany pod względem emocjonalnym i takie są właśnie tego skutki.
Ee tam Truman Show, taki efekt to już Heniek Sienkiewicz stosował... Ale lepsze to niż metoda rodem z polskiego filmu, czyli "odjazd kamery w górę, na obraz z jeleniem wiszący nad łóżkiem".
No ale to podsumowanie to jest właściwie na plus czy na minus?
To się nazywa talent :D.
UsuńNie wiem, też tak masz, że najpierw jest problem, żeby napisać rozdział z seksami, a potem jest jeszcze większy problem co napisać w rozdziale po seksach? Bo ja tak mam i szukam przyjaciół.
A, ja nie mam wzruszeń, to dlatego jej nie czuję. Sorry, Emilko.
Tony to jest w ogóle mistrz krindżu, ale takiego w sumie dobrego XD.
JELENIE NA RYKOWISKU
(Właściwie to na plus.)
Akurat pisanie seksów przychodzi mi dość swobodnie, tyle że podobnie jak w scenach bitewnych, to się pisze "na żywo", trudno cokolwiek zaplanować :D Największy problem to doprowadzić fabułę do takiego momentu, żeby te seksy miały sens (chociaż kusiłoby napisać kiedyś seksy w momencie idiotycznym z punktu widzenia fabuły - i niech się bohaterowie jakoś potem z tego wyplączą). Używam nawet określenia "dopisywanie fabuły do seksów" i w początkach Brawego dręczyły mnie obawy, że to opko to jest właśnie taka cienizna, jak dopisywanie fabuły do seksów, tyle że nawet bez seksów.
UsuńWracając do tematu: akurat jeżeli chodzi o ten moment, to wątki romansowe mam z grubsza zaplanowane (o ile się bohaterowie nie zerwą z łańcucha), ale za to nie bardzo soobrażam, co oprócz nich...
Zacznij kiedyś fabułę od seksów i spróbuj bohaterów z tego wyplątać.
UsuńEkhem, ja właśnie zaczęłam pisać nowe opko (póki co mam zapał początkującego i trzaskam co zaplanowałam) i powiem ci, że moja dewiza to pochui mi fabuła, skoro mam romans.
A tak w ogóle, to te opka, twoje i moje, żyją już właściwie własnym życiem, więc czym tu się przejmować? Zawsze się coś wymyśli ;D