W połowie
maja do bazy marynarki wojennej w Devonport przybił transportowiec
idący z Morza Śródziemnego. Wśród różnych ładunków,
które wyładował na nabrzeżu, znalazł się nieco sfatygowany
hydroplan Short 184. Na wieść o tej dostawie bosman George
Angus natychmiast udał się tam ze swoimi ludźmi.
– Pierzyna
kandego! – zauważył zaskoczony. – Przecież to jest maszyna
Dunmore’a! Że też im się jeszcze chciało…
Samolot
kapitana Dunmore’a, zwany “Pearl”, jako jedyny wyszedł w miarę
cało ze storpedowania HMS “Evelyn”, a nawet odegrał ważną
rolę w sprowadzeniu pomocy. Później, kiedy zdruzgotana eskadra
wylądowała na Rodos, mechanicy doprowadzili go do porządku, ale od
tamtej pory nastały tygodnie poniewierki i mieszkania kątem
w Devonport, w stanie ciągłej niepewności. Hydroplan
tymczasem w podobny sposób obijał się gdzieś po
Śródziemnomorzu i teraz nagle, całkiem nieoczekiwanie, wrócił do
jednostki, ledwo Angus zdołał na nowo zorganizować swoich
mechaników po wyjątkowo długim urlopie.
– Pewnie
stał tam u nich, kurzył się i zajmował miejsce – powiedział
Tim Pegg, podchodząc do maszyny – no to wsadzili go na pierwszą
lepszą jednostkę w tym kierunku i tak trafił w końcu do nas.
– Jest
poprawa – dodał Ron Boswell, oglądając poszycie kadłuba. –
Przynajmniej jedną maszynę już mamy. Będzie coś z niej jeszcze,
bosmanie?
–
Zapuścisz silnik, to zobaczymy – stwierdził szef
mechaników. – W każdym razie roboty nam nie braknie.
Short
stał nad wodą, miał skrzydła złożone równolegle do kadłuba i
wyglądał na dość przykurzonego. Mechanicy obeszli hydroplan
dookoła, żeby zorientować się w sytuacji.
– Karabiny
pozabierali – zauważył smętnie Boswell, wskazując ogołoconą
obrotnicę w kokpicie obserwatora i pusty wysięgnik z prawej
burty przy stanowisku pilota. – Chyba uznali, że się im
przydadzą.
– No
to zupełnie jak Driscoll i Holwell – odrzekł Angus. – Też ich
przyszli i zabrali.
–
Porucznikowi Vincentowi brakuje pewności siebie –
zauważył Dave Upton.
– Daj
spokój – skontrował Ron. – Chłopak się stara, jak może,
dopóki dowódca nie wróci.
– No,
ja nie mówię, robi całkiem wiele, tylko szkoda, że tamtym nie dał
rady się postawić. “Opossum”, też coś!
– Dość
klachania! – przerwał Angus. – Do roboty!
Samolot
trzeba było przetransportować z nabrzeża na kawałek placu
wśród zabudowań bazy, który eskadra lotnicza wygospodarowała
jako własny. Problem polegał na tym, że maszyna przybyła z Rodos
bez wózka pozwalającego toczyć ją po lądzie. Boswell wpadł na
karkołomny pomysł, żeby prześlizgać “Pearl” na miejsce po
deskach nasmarowanych naftą czy przynajmniej masłem, ale bosman nie
potraktował go poważnie. Przez moment rozmyślał o zbudowaniu
odpowiedniego urządzenia z kilku desek i kół od roweru, a potem
posłał Avery’ego do intendentury po wózek, na którym
magazynierzy przewozili ciężkie pakunki.
Ostatecznie więc udało się przeciągnąć hydroplan
na plac i można było wziąć się do przeglądu. Mechanicy
rozłożyli i zablokowali skrzydła, Tim Pegg zajrzał do silnika,
a tymczasem Angus z pomocą Boswella naprawiał ogon. Usterzenie
było nieco poobijane, najpewniej z powodu nieostrożnego obchodzenia
się z samolotem w czasie transportu.
Kapitan
Dunmore dość szybko się dowiedział, że jego maszyna została
sprowadzona do bazy, więc niebawem zjawił się na placu. Wysłuchał
sprawozdania Angusa, podszedł do shorta. Z początku w jego oczach
błyszczał złowieszczy entuzjazm, ale nieco przygasł, gdy
Northumbryjczyk się zorientował, że nie ma karabinów, zwłaszcza
tego z prawej burty.
– Co
się stało z uzbrojeniem? – zapytał niezadowolony.
– Tak
już przywieźli – wyjaśnił bosman Angus. – Trzeba się będzie
postarać o nowe, panie kapitanie.
Dunmore
przygryzł wargę.
– Będę
teraz chciał mieć karabin na górnym płacie, a nie z boku –
zapowiedział. – Jak tylko jakiś dostaniemy, zamontujcie go tam.
Najlepiej ruchomy, na szynie, żeby można było przeładowywać bez
wstawania.
Raz
jeszcze z wyraźnym bólem rzucił okiem na burtę.
– Który
jest malarzem? – zapytał.
– Malarz
nie wrócił z urlopu – wyjaśnił Angus. – A co jest do
zrobienia?
– Macie
mi to zamalować – Dunmore wskazał skinieniem napis “Pearl” na
burcie. – I napiszcie zamiast tego “Cordelia”.
Kiedy oficer odszedł, Angus udał się do budynku,
gdzie w jednym z pomieszczeń urządził warsztat. Potrzebował dwóch
puszek farby: jasnej khaki do zamalowania starego napisu
i ciemnozielonej do wykonania nowego. Po dłuższej chwili
odszukał jeszcze odpowiednie pędzle, rozpuszczalnik i szablony do
malowania liter. Wrócił na zewnątrz ku samolotowi i spojrzał z
zamyśleniem na swoją uszczuploną trzódkę.
– No
i nie wrócił Flynn – westchnął. – Bez niego jak bez ręki.
– W
Dublinie była jakaś większa rozróba – rzekł Tim Pegg. – To
na pewno jego robota.
Bosman
spojrzał na niego poważnie.
–
Pieronie, może i masz rację – powiedział. – Coś
mi się zdaje, że to był rychtyk taki rodzaj rozróby, w jaką on
by się wpakował…
Następnego dnia Tony wrócił z urlopu do Devonport.
Nie było mu łatwo opuścić Aberlogwyn, gdzie zaznał ostatnio tak
wiele szczęścia i poczuł się właściwie jak u siebie w domu.
Ciągle wspominał nieświadomie urzekające spojrzenie Emily, jej
długie i smukłe palce czy słodki balast jej obecności przy jego
lewym ramieniu, gdy wspólnie spacerowali – poczucie, które Tony
szybko zaczął traktować jako całkiem naturalne… Nie, nie było
łatwo, ani jemu, ani jej. Urlop jednak dobiegał końca, należało
wrócić do jednostki, a przyczyną ogólnego szacunku, jakim
cieszył się kapitan Scolding, nie było przecież niepoważne
traktowanie służby.
Obawiał się, że pod jego nieobecność wszystko się
rozsypie. Tak się jednak nie stało, a wśród budynków jednostki
nie dostrzegł żadnych śladów rozkładu, chaosu, rozprzężenia
i bachanaliów, jakich czasami się obawiał, leżąc u Knightów
w ciemnym pokoju gościnnym. Wszystko wydawało się pod kontrolą i
w porządku.
W końcu przyszedł do swego prowizorycznego “biura
oficera lotniczego”. Od razu zauważył kilka różnic. Miejsce
materaca zajęło składane łóżko polowe, na którym spał właśnie
biały kot z czarnym ogonem. Na widok Tony’ego podniósł
głowę i zmierzył go bezczelnym i niewychowanym spojrzeniem
zielonych oczu. Na parapecie stały doniczki z begoniami, a na
ścianie wisiał obraz przedstawiający zwiewną nimfę ukrywającą
się przed ścigającym ją faunem w porośniętych bluszczem
ruinach świątyni, wśród połamanych kolumn. Blat biurka pokrywały
sterty posortowanych dokumentów, a za samym biurkiem siedział Henry
Vincent.
– Dzień
dobry, poruczniku.
Henry podniósł głowę znad dokumentów.
– Boże,
jesteś! – zauważył z radością, wstając z miejsca.
– Cóż,
nie myślałeś chyba, że zostanę w Walii na stałe? Swoją drogą,
świetnie urządziłeś pokój.
– Z myślą o tobie tchnąłem trochę życia w te ściany, mam nadzieję,
że ci się podoba.
Scolding
podszedł do łóżka i wyciągnął rękę do kota, który
początkowo wzdrygnął się na widok nieznajomego, ale ostatecznie
dał się pogłaskać i nawet nie ugryzł.
– To
ten, o którego się kłócili Braeburn z Traylorem?
– Ten sam – potwierdził Vincent. – Nie myśl, że specjalnie trzymam
go tu pod kluczem, żeby się nie spierali. Raz jest, raz go nie ma,
jak to kot.
– Wszyscy
wrócili z urlopu?
– Z
personelu latającego tak – zauważył Cejloński Storczyk z
zakłopotaniem. – Ale mamy braki w naziemnym. Flynn nie
dojechał, a Framptona i Driscolla zgarnęli mi ludzie z HMS
“Opossum”.
– Jak
to zgarnęli?
– Po
prostu. Uznali, że potrzebują uzupełnień, więc przyszli
i zabrali. Rozbój w biały dzień!
– Och,
daj spokój, i tak nie mamy pracy dla tylu mechaników.
– Może
masz rację… – westchnął Henry. – Lepiej mi powiedz, jak się
miewasz.
– Coraz
lepiej. Do pełni formy brakuje mi tylko latania.
– To
mam dla ciebie dobrą wiadomość. Wczoraj wróciła maszyna
Dunmore’a. Mechanicy pracowali nad nią cały dzień i rano Dunmore
wykonał próbny lot. Powiedział, że sprawuje się całkiem dobrze.
Dostaliśmy też parę beczek paliwa.
– Naprawdę? Muszę sprawdzić sam. Gdzie moje rzeczy?
– Wiszą na haku, tam koło drzwi.
Tony spojrzał w tamtą stronę. Rzeczywiście, skórzany
płaszcz, pilotka i reszta ubioru do lotów wisiały na ściennym
wieszaku, którego przed urlopem jeszcze nie było.
– Widzę,
że świetnie sobie tutaj radzisz. Może to ty powinieneś być
dowódcą eskadry.
– Bez przesady – sprzeciwił się Vincent. – Wyniosłem z domu doświadczenie w
zarządzaniu gospodarstwem, ale w warunkach bojowych bym sobie nie
poradził. Cała rzecz w tym, żebyśmy wzajemnie się uzupełniali,
nieprawdaż?
Podszedł
do Tony’ego i serdecznie go uściskał.
– Cieszę
się, że wracamy do obiegu. A przede wszystkim, że ty wracasz.
Odwzajemniwszy
przyjacielski uścisk, Scolding zarzucił na siebie płaszcz.
– O
ile powrotem do obiegu można nazwać powrót do tkwienia w jednym
miejscu i czekania, aż dowództwo sobie o nas przypomni –
zauważył.
– To
nie potrwa długo, Tony – stwierdził Henry z przekonaniem. –
Dostaliśmy nie tylko zapas paliwa, ale w dodatku uzupełnienia.
Wyraźnie chcą w nas zainwestować.
– Kapitalnie! Ilu?
– Dwóch obserwatorów. Będziesz teraz leciał?
– Na krótko, może ze dwadzieścia minut. Chcę na nowo wzbić się w
powietrze, żeby mieć poczucie, że wszystko wraca na swoje miejsce.
– Dobrze. Jak wrócisz, zajrzyj do kantyny, oficjalnie przekażę ci obowiązki.
Tony dopiął płaszcz, założył pilotkę, po czym skierował się do
wyjścia. Zatrzymał się jednak w drzwiach i spojrzał jeszcze na
Henry’ego.
– W grudniu biorę ślub – powiedział. – Chcę ciebie jako drużbę.
Mechanicy
przyjęli powrót dowódcy z entuzjazmem i przekonaniem, że od teraz
coś się zacznie naprawdę dziać. George Angus złożył kapitanowi
sprawozdanie z ogólnej sytuacji od czasu, gdy wrócił ze swego
krótszego niż u innych urlopu, a potem przystąpił do
przygotowywania maszyny.
Short
po remoncie był już sprawdzony i chodził bez zarzutu. Obsługa
dopełniła paliwa, sprawdziła, czy przyrządy wyregulowane, a potem
przyszło ściągnąć samolot na nabrzeże i zepchnąć go do wody
po pochylni. Kapitan Scolding tak dalece nie mógł się doczekać
lotu, że sam uczestniczył w przestawianiu maszyny, pchając ją za
skrzydłem od prawej burty. Gdy zaś short zsunął się z wózka i
gładko osiadł na spokojnej fali basenu portowego, Tony dynamicznym
skokiem dostał się na płat, a z niego do kabiny. Mało brakowało,
a wybuchnąłby idiotycznym śmiechem na widok napisu “Cordelia”,
wykonanego w pośpiechu na burcie. Panna Harris musiała zrobić na
Northumbryjczyku nie byle wrażenie.
Wreszcie
w siodle. Wreszcie udaje się w przestworza, na razie tylko na
moment, na próbę. Gogle na oczy, poprawić szalik, który dostał
od Emily w prezencie zaręczynowym, poprawić rękawice. Ktoś
z marynarzy kręci śmigłem, silnik zaskakuje… Do przodu!
Hydroplan,
sunąc po falach, oddalił się od nadbrzeża. Scolding patrzył w
bok na zacumowane przy pirsie kutry, do przodu przez wirujące
śmigło, i czuł, jak wewnątrz niego samego też coś wiruje.
Ściągnął wolant i oderwał się od powierzchni wody.
Tak! Nareszcie w powietrzu! Kapitan poczuł szum krwi w
skroniach, poczuł też przypływ euforii graniczącej trochę z
upojeniem, a trochę z szaleństwem. Nie był do końca pewien, czy
brnąca w prawo wskazówka na tablicy przyrządów pokazuje rosnące
obroty silnika, czy jego galopujący puls.
Skorygował
kurs, przeleciał nad urządzeniami portowymi i skierował się na
centrum Plymouth. Kilka razy wcześniej latał już maszyną
Dunmore’a, ale był nieprzyzwyczajony, jakby chodził w cudzych
butach. Każdy samolot miał swoje narowy, na przykład “Pearl”,
obecnie zwaną “Cordelią”, zdaniem Tony’ego za bardzo
przechylała się na prawo, ale teraz tego nie dostrzegał – czy to
dlatego, że brakowało niesymetrycznie zamontowanego uzbrojenia, czy
po prostu ogarniała go ekstaza lotu.
Na
moment przemknęło mu przez głowę poczucie winy, że poleciał
sam, nie zabrał w powietrze Henry’ego. Szybko doszedł do wniosku,
że to nawet lepiej, bo miał zamiar latać jak wariat, choćby po
to, żeby sprawdzić, czy jeszcze tak umie. Przeleciał wichrem nad
dachami i ulicami Plymouth. Zdecydowanie wszystko było widać lepiej
niż zza biurka! Zobaczył strzelistą iglicę katedry św.
Bonifacego i spontanicznie obniżył prędkość, schodząc aż
na dwieście stóp. Przemknął koło wieży, zaglądając w
ostrołukowe neogotyckie okno. Zdawało mu się nawet, że
uśmiechnęło się tam do niego spiżowe oblicze dzwonu. Wykręcił
ostry zwrot połączony z beczką i minął katedralną
wieżę od drugiej strony. Tak, manewry wokół nieruchomych obiektów
nadal świetnie mu wychodziły.
Tony
wzbił się znowu na cztery tysiące, śmignął nad dworcem
kolejowym i poleciał na północny wschód, poza miasto, ku rzece
Tamar, tworzącej w pobliżu Plymouth potężne rozlewisko. To były
widoki: zielone pola, przecinające je błękitne wstęgi, pstrokata
plama miasta w miejscu, gdzie wstęgi te łączyły się z morzem. Po
jakimś czasie skręcił na południe, zgodnie z jej nurtem.
A więc, jeśli Henry się nie mylił, wkrótce znowu
znajdą się w strefie działań. Ciekawe, dokąd ich teraz rzucą.
Do Dunkierki? Oby nie na Ocean Indyjski – tak wielkiej odległości
od Emily by nie zniósł. Ach, gdyby tak jeszcze Emily zabrać kiedyś
na podniebną przejażdżkę! Z pewnością kiedyś się przydarzy
okazja, a może i lepsze samoloty do tej pory skonstruują.
Na razie leciał nad lśniącą niwą rozlewiska. Z
lewej burty miał Devon, z prawej – Kornwalię, a daleko z przodu i
w dole jego oczom ukazał się wtem Royal Albert Bridge, żelazny
most kolejowy, który pół wieku wcześniej przerzucił przez Tamar
sławny Isambard Kingdom Brunel. Genialne dzieło genialnego umysłu…
W głowie Tony’ego pojawiła się pewna, nie tak genialna myśl.
“Nie, nie zrobisz tego!” – odezwał się z paniką głos
wewnętrzny. “Jak to nie zrobię?” – sam sobie odpowiedział i
odepchnął wolant od siebie.
Short obniżał wysokość, a Royal Albert Bridge stawał
się coraz większy, coraz szerszy i coraz bliższy, jego żelazne
łuki tchnęły zimnym monumentalizmem. Gdyby kapitan Scolding źle
wymierzył odległość – a nie mógł nurkować zbyt ostro, bo
wtedy w ogóle straciłby kontrolę nad sterami – razem z maszyną
roztrzaskałby się o jego imponującą konstrukcję. Półtora
miesiąca wcześniej taka perspektywa wydawałaby mu się całkiem
kusząca – ale nie miał wtedy samolotu. Teraz to co innego…
Tony leciał prosto na most, zastanawiając się, czy
nie powinien był jednak zabrać ze sobą Vincenta, który lepiej od
niego by wszystko wyliczył, a najpewniej po prostu wybiłby mu ten
pomysł z głowy – ale nie zszedł z kursu. Uda się czy nie?…
Ile tam w ogóle jest stóp od lustra wody?
Przeszedł go dreszcz, lecz nie ustąpił z kursu, choć
stalowy gigant Brunela dominował nad nim coraz bardziej,
przesłaniając sobą cały horyzont. Na sekundę Scoldinga ogarnął
cień, po bokach z hukiem przeleciały masywne ceglane podpory.
Zrobił to! Przeleciał pod mostem! Nie dotykając rzeki pływakami!
Tony wpadł w tak wielką, pozarozumową radość, że
kilka razy odbił się od powierzchni wody, jego short wykonał
idiotyczne, kangurowate podskoki. Na litość Boską, pomyślał,
zmieniam się w Dunmore’a…
Wtedy dostrzegł prosto na swoim kursie barkę idącą w
górę rzeki. Bezbłędnie wykonał gwałtowny, lecz precyzyjny zwrot
w lewo, zwiększając przy tym wysokość. Zręczną sinusoidą
uniknął zderzenia do wtóru niesłyszalnych z tej odległości
przekleństw załogi. Teraz już miał całkowitą pewność, że
wcale nie był jeszcze do niczego!
Kiedy kapitan Scolding wrócił do bazy, czuł pełne
satysfakcji zmęczenie. Angus i mechanicy zajęli się maszyną, a
Tony odetchnął chwilę na nabrzeżu, rozpiął płaszcz i nieco
chwiejnym, lecz zdecydowanym krokiem udał się do kantyny
oficerskiej.
Eskadra zajmowała stół pod ścianą z prawej, na
której zawieszona była granatowa kotara z namalowanym od szablonu
orłem w locie. Scolding zastanawiał się, czy to też pomysł
Henry’ego. Wszyscy byli na miejscu: Dunmore, Vincent, Braeburn,
Traylor oraz dwaj inni, których kapitan nie znał.
– …No i było tak, że wisiałem za nogę, a oni na dole kręcili się ze
złym psem – opowiadał Dunmore.
– Dzień
dobry! – odezwał się Scolding.
Northumbryjczyk
odwrócił się gwałtownie w stronę głosu.
– Oto
wasz nowy dowódca, panowie! – zawołał z emfazą.
Jeden z nowych obserwatorów nazywał się Charles
Howlett i był ryży. Włosy miał nie kasztanowate, jak Dunmore, nie
miedziane, jak na przykład broda George’a Angusa, nie ogniście
rude jak panna Pearl Macnaughton albo Cordelia Harris, lecz po prostu
ryże jak rozgotowana marchew. Jego cera była jasnoróżowa, nieco
piegowata. W cywilu pracował jako nauczyciel geografii, a do RNAS
wstąpił na ochotnika.
Drugi, Evan Borker, miał prostą, ludową twarz o
wydatnych policzkach i do niedawna musiał nosić wąsy, bo nad górną
wargą miał dwudniowy zarost, jakby jeszcze się nie przyzwyczaił,
że również i tam powinien się golić. Był dopiero
midszypmenem, ale w żadnym razie nie żółtodziobem: zdążył
już dwukrotnie zostać ranny we Flandrii przed dwoma laty. Służył
wówczas w 11. Pułku Huzarów (Księcia Alberta), a kiedy front się
ustabilizował i Borker, jak wielu kawalerzystów, nie miał co robić
– postanowił wstąpić do RNAS.
A
więc jesteśmy w komplecie – stwierdził Tony po dokonaniu
prezentacji.
– No
tak – zauważył Dunmore. – Czterech pilotów, trzech
obserwatorów i jeden samolot to rzeczywiście komplet.
– Przed
storpedowaniem też nas tylu było – odparł Henry. – Jako jedyny
ocalałem spośród tamtych obserwatorów. Tylko samolotów mieliśmy
więcej.
– Poza
tym to właściwie norma, że jest więcej ludzi niż sprawnych
maszyn – dodał Braeburn.
– Tak
se myślę, panowie – odezwał się Evan Borker z akcentem, przez
który nie wpuszczono by go do przyzwoitego towarzystwa – że jak
nas przydzielili do waszej eskadry, to pewnie niezadługo nas gdzieś
znowu rzucą, nie? Nie po to się przenosiłem, żeby dalej siedzieć
na tyłku, kiedy inni przelewają krew.
Porucznik
Traylor spojrzał na byłego huzara z niechęcią graniczącą z
obrzydzeniem.
– Chyba
nie macie za dużo doświadczenia praktycznego? – zapytał.
–
Spokojnie, Godricu – rzekł Dunmore. – Mamy jeszcze
dość czasu, żeby się dotrzeć. Jako lotnicy powinniśmy przecież
być jedną wielką rodziną.
–
Oczywiście – zgodził się Braeburn. – Na przykład
Traylor jest w niej tym wujkiem, którym się straszy dzieci, że
przyjdzie i je zabierze.
– Nie,
to ja nim jestem – zaprzeczył Northumbryjczyk, zanim porucznik
Traylor zdążył odpowiedzieć na zaczepkę.
Tony
z zamyśleniem spojrzał na nowych podwładnych.
– W
porządku – zdecydował. – Dziś po południu lecą Braeburn i
Borker, a jutro rano Dunmore z Howlettem. O przydziale innych
obowiązków porozmawiamy później.
Wydawało
się, że sprawa uzupełnień jest już całkiem załatwiona. Po
obiedzie Scolding wrócił do siebie, usiadł za biurkiem i zajął
się całą nagromadzoną pod jego nieobecność korespondencją i
innymi dokumentami. Wkrótce później przyszedł do niego Henry.
Dostał właśnie list od Lindy i chciał przekazać od niej
pozdrowienia dla kapitana.
–
Zabierzesz ją? – zapytał Tony. – Na mój ślub?
– A
kogo innego miałbym? – odpowiedział porucznik Vincent z
rozbawieniem, w którym przebłyskiwała autoironia. – Jak ją
wystarczająco uprzejmie poproszę, to nawet wam zaśpiewa.
– Panie
kapitanie? – rozległ się zza drzwi głos porucznika Howletta.
– Co
się stało? – Scolding wychylił się, by spojrzeć w jego stronę.
Nowy
obserwator wszedł powoli do pomieszczenia, wyglądał na nieco
zakłopotanego.
–
Chciałbym zapytać… – przemówił – czy mój
przydział do kapitana Dunmore’a będzie już na stałe?
– Cóż,
poruczniku – odparł Tony. – Załogi powinny być zgrane, więc
pilotów z obserwatorami dobiera się na stałe, ale teraz,
kiedy mamy nierówną liczbę jednych i drugich, konieczne są pewne
odstępstwa. A skąd takie pytanie?
– Pozwolę
sobie zauważyć – stwierdził ostrożnie Howlett – że kapitan
Dunmore jest odrobinę… niepokojący.
– Nie
da się ukryć – Henry Vincent włączył się do rozmowy. –
Kiedy zobaczy Niemca, to wpada w szał. Lewe oko zapada mu się w
głąb czaszki, a prawe wypływa na kołnierz, więc sam rozumiesz,
że obserwator jest absolutnie niezbędny.
Howlett
spojrzał na niego z cieniem przerażenia w oczach.
– Henry
nieco przesadził – skomentował Scolding – ale wyglądasz
ogólnie na rozsądnego człowieka, a Dunmore potrzebuje właśnie
kogoś takiego, dla równowagi.
– Ach.
Rozumiem – odparł ryży obserwator, wciąż nieco zmieszany, i
strzelił obcasami. – Proszę o wybaczenie.
– Dasz
sobie radę – pocieszył go Tony. – W końcu byłeś
nauczycielem, szaleństwo ci nieobce. I dosyć już tego formalizmu,
zostaw go dla admirała.
Minęło
kilka godzin. Braeburn rzeczywiście poleciał na rutynowy morski
patrol maszyną Dunmore’a, zabierając ze sobą Evana Borkera –
wyraźnie podekscytowanego, jakby przed lotem pokrzepił się w
kantynie. Scolding, uporawszy się ze sprawami bieżącymi, opisywał
w liście do Emily swój powrót do jednostki, kiedy nagle w drzwiach
jego biura stanął jakiś nieznany mu dotąd marynarz, chyba
administracyjny.
– Starszy
marynarz Laity – przedstawił się. – Pilna wiadomość do
dowódcy oddziału lotniczego.
– Jam
jest – odpowiedział Tony. – W czym rzecz?
Marynarz
przekazał mu kopertę, zasalutował i wyszedł. Na kopercie podane
było tylko stanowisko adresata, brakowało nadawcy. Scolding z
niecierpliwością wyjął ze środka kartkę. Czyżby właśnie
nadeszły nowe rozkazy? Tak, to ma sens, najpierw odzyskał samolot i
dostał nowych obserwatorów, a teraz rzucą go gdzieś bliżej
strefy frontu. Nareszcie!
A jednak nie… To była wiadomość od komendanta bazy. Zakazywał
latania w pobliżu wieży katedralnej, bo proboszcz przez
umyślnego przekazał skargę, że to już trzeci raz tego dnia.
Łiiiii nowy rozdział! I wracamy do bazy! Nie powiem, jaram się. :)
OdpowiedzUsuńStęskniłam się za całą załogą bardzo, i cieszę się, że widocznie nadal po przerwie "czujesz" te postaci. A z drugiej strony też jest miło zobaczyć, że się troszkę wszystko zmieniło (jak wystrój u Tony'ego - nb Henry się bawi w wystrój wnętrz lvl expert? :D w sumie, tego się właśnie spodziewałam.
Czy Dunmore _na pewno_ chce zmiany imienia swojej maszyny? A co jak będzie musiał za chwilę zmienić jeszcze raz, nie przeszkadza mu to? :D Cudowne zaufanie do siebie i świata gość ma.
Nowe nabytki osobowe zapowiadają się ciekawie, dynamika między znanymi nam drugoplanowymi postaciami się ma szansę trochę (mocno) przetasować.
Świetne jak zawsze opisy lotu! Ja też tęskniłam za samolotami w tym opku, Tony, ja też... Panowie są zakochani, ja rozumiem (#mamtaksamo), ale popracować też trzeba czasem. ;)
Zapowiedź ślubu brzmi tyleż pozytywnie, co złowieszczo, przyznać muszę, ale może ja po prostu wszędzie widzę nadchodzącą zgubę? :P
W każdym razie jestem szczęśliwa, że pojawił się rozdział, i że zebraliśmy chłopaków z powrotem w robocie.
...
#wcalesięniemartwięoFlynna #wcaleawcalegojużmentalniegoniewpisałamnalistęofiartegoopka #zresztąjakmiałobysięskończyćorgazinowaniePowstaniawielkanocnego #ech #toznaczyzakładamżenawetjeślisięwykaraskałtoprzecieżitakniewróci #możesięmylę? #noaleitakmismutno.
M.
Cieszę się, że wrażenia pozytywne, bo z mojej strony po napisaniu tego rozdziału totalna anhedonia. Trudno było się przestawić z romansu z powrotem na życie w jednostce. A jeszcze nowe postacie to zawsze nowe ryzyko... Ale jak to mówią, who dares wins.
UsuńWitam. Lepiej późno, niż wcale, prawda?
OdpowiedzUsuń– Macie mi to zamalować – Dunmore wskazał skinieniem napis “Pearl” na burcie. – I napiszcie zamiast tego “Cordelia”. - AHAHAHAHAHAHAH <3
Następnego dnia Tony wrócił z urlopu do Devonport. - JEST I TONCIO, NASZ KAPITAN!
Nie było mu łatwo opuścić Aberlogwyn - hue hue, no ja myślę, teraz będzie mógł odczuwać pod tym względem porozumienie dusz z Henrym, obaj mają dziewczyny <3 (Przyznaję, że zostałam rozpieszczona do granic możliwości tymi słodkimi miłosnymi rozdziałami i teraz trudno wrócić mi do szarej rzeczywistości.)
Urlop jednak dobiegał końca, należało wrócić do jednostki - właśnie, tak z ciekawości, ile oni mieli tego urlopu w sumie? Nie orientuję się kompletnie ile i jak często można było wtedy i na takim stanowisku dostać, a żem po ludzku ciekawa jest.
– Boże, jesteś! – zauważył z radością, wstając z miejsca. - FRIENDS FOREVER, CO ZA RADOŚĆ!!! <3
– Cóż, nie myślałeś chyba, że zostanę w Walii na stałe? - Po ślubie zostaniesz. Tak myślę. Tak bym chciała. (Takie jest moje życzenie)
obraz przedstawiający zwiewną nimfę ukrywającą się przed ścigającym ją faunem w porośniętych bluszczem ruinach świątyni, wśród połamanych kolumn - jeszczepin-up girls nie wynaleźli, ale mógł sobie jakąś Annę Held, Ivy Close albo Ellaline Terriss przypiąć, ale nie, to Henry jest, on zawsze musi jakieś nimfy odwalić :D
– Po prostu. Uznali, że potrzebują uzupełnień, więc przyszli i zabrali. Rozbój w biały dzień! - Zalecam kurs coachingu i bycie bardziej asertywnym (Żarcik, nie ma większego zła niż coaching.)
Cała rzecz w tym, żebyśmy wzajemnie się uzupełniali, nieprawdaż? - TAK <3
– W grudniu biorę ślub – powiedział. – Chcę ciebie jako drużbę - YEEEEEEEEES, to jest kontent, po jaki tu przyszłam! (Jestem baba i lubię romanse, wybacz, że nie dość doceniam twój wkład w realia wojenne i ogółem realia epoki, ale na końcu to się i tak zawsze sprowadza do tego, że siedzę i kibicuję romansującym parkom.) PRZYJDĘ ŁAPAĆ BUKIET.
Na moment przemknęło mu przez głowę poczucie winy, że poleciał sam, nie zabrał w powietrze Henry’ego. - Pyśki <3
Do Dunkierki? - Wiem, że to jeszcze do TEJ Dunkierki kawał czasu i to nie ta wojna, ALE BYŁAM NA DUNKIERCE W KINIE I BOŻE JAKI TAM BYŁ ŁADNY BLONDI PILOT (nie Tom Hardy, ten drugi) OMG OMG OMG.
Uuuuuu, nowe nabytki! A Evan to jedno z moich ulubionych męskich imion!
Chyba jeszcze bardziej bez sensu niż zwykle, ale chyba już się można przyzwyczaić, że gadam dużo i bez sensu i jeszcze więcej używam emotek. LEPSZE EMOTKI NIŻ KROPKI NIENAWIŚCI. :D Dobra, to by chyba było wszystko dziś, zwijam manatki i spadam (chciałabym powiedzieć, że pisać pracę, ale kogo ja oszukuję, heheh).
Taak, ostatnie miłosne rozdziały rzeczywiście były dość absorbujące - miejmy nadzieję, że w "nowym sezonie" uda mi się utrzymać poziom. Nadziewam się też, choć bez większej pewności, że może uda mi się publikować nieco częściej niż ostatnio.
UsuńTego urlopu wyszło jakieś 2-3 tygodnie, panowie byli w mocno uprzywilejowanej sytuacji, bo stacjonowali w samej Anglii, a na dodatek mieli już ładne parę miesięcy służby bez przerwy (bo ostatnio to chyba trochę wolnego dostali na Boże Narodzenie, co to je Henry spędził u Lindy). W przypadku Tony'ego, o ile mi się nic nie pokręciło, dochodziły jeszcze wskazania lekarskie. Generalnie sytuacja brytyjskich wojennosłużaszczych była gorsza niż np. Francuzów, bo mieli dalej do domu - ale znowuż Anglicy, logicznie rzecz biorąc, powinni mieć lżej od Australijczyków czy Kanadyjczyków.
Gdyby Henry miał wybierać z tych trzech wymienionych, to wybrałby Ellaline Terriss, ale w tym przypadku chodziło mu o pejzaż i elementy pseudostarożytne.
W Dunkierce podczas WW1 była jedna z największych baz RNAS, chyba największa na kontynencie. Jeśli dobrze pamiętam, całe skrzydło, samoloty i sterowce i nawet przez pewien czas pododdział pancerny. Teoretycznie chłopcy mogliby się tam gdzieś zabłąkać, czemu nie.
Miłosne rozdziały już chyba to do siebie mają, że absorbują. I autora, i czytelniczki (a zwłaszcza te, które żyją dla romansów, tak, mówię o sobie, chyba już przestanę się oszukiwać, lolz). A mnie ostatnio tak czas przez palce przelatuje, że nawet nie wiadomo, kiedy to od rozdziału do rozdziału mija.
UsuńEj, to dzięki za wyjaśnienia, dopytuję się ostatnimi czasy u osób, które się znają, bo, ekhem, zabrałam się za wskrzeszanie mojego martwego opka i tak na zapas sobie zbieram informacje. A kogo w sumie o takie rzeczy pytać, jak nie ciebie. (wujka google, hehehe)
A pejzaż sjreżas, nie samą sztuką człowiek żyje... Nie no, ogarniam, Henry ma dusze artysty (tylko ja lubię z niego śmieszkować). Ale gratuluję mu gustu, też wybrałabym Ellaline Terriss (fun fact, to ona jest ze swoją córką na tym słynnym zdjęciu, które wszystkie strony żyjące ze zbierania różnych rzeczy z internetu publikują, kiedy kopiują od kogoś artykuł o tym, że kiedyś ludzie też uśmiechali się do zdjęć).
JA NIE PRZECZĘ, mogli, tylko się dopytuję. Jak zwykle. Bom ciekawska. (Pamiętam jak raz w podstawówce pani od polskiego nie wytrzymała i kazała mi przestać zadawać za dużo pytań. Zostało mi do tej pory.)
*ponury śpiew* Martwe opko kruuuki dzioobioooo... Swoją drogą, cały czas mam jeszcze do przeczytania najnowszy rozdział Tonopah Kate, ino że ostatnio mi się przytrafiła silna harówa i nie było kiedy.
UsuńSpoko, jeżeli nasuną ci się jakiekolwiek pytania podczas lektury - you're welcome :) Nawet jeśli nie będę znać odpowiedzi.
WEŹ Z TYMI KRUKAMI, to nie jest śmieszne! (Dobra, jest, przyznaję, ale to zostaje między nami XD)
UsuńLUZIK ARBUZIK, wpadaj jak masz czas i ochotę. Ja akurat mam trochę luzu, bo rektorskimi zarzucili na przyszły (w sumie to już obecny) tydzień, więc na uczelni jestem tylko we wtorek i to jedynie żeby oddać teczkę z praktyk i pójść na gramatykę.
A swoją drogą, już mnie ktoś pyta o wielki finał. A ja się dobrze czuję z tymi bohaterami, z ciągnięciem tej historii i zamierzam ją jeszcze ciągnąć. Pewnie trochę przeginam, ale cóż.
UsuńCIĄGNIJ NAWET I DO STU ROZDZIAŁÓW, osobiście nie mam nic przeciwko. :D (Będzie twoje dzieło życia!)
UsuńNajbardziej to się boję, że w którymś momencie przestanie mnie to bawić... Albo zacznę pisać co innego i to mnie wciągnie, a Brawy pójdzie w odstawkę.
UsuńNevermind, mam już jakieś 40% nowego rozdziału.