Mildred
Knight powoli szła alejką, żwir poważnie chrzęścił jej pod pantoflami. Była
skupiona, zadumana, odziana w suknię z czarnego jedwabiu, przyozdobioną
onyksami, oraz szeroki kapelusz. Dwa kroki za nią podążał wierny sługa Hopper,
też na czarno. W klapie jego marynarki błyszczały dwa medale, które zakładał
tylko ze szczególnych okazji.
Mildred
rozejrzała się. Większość zgromadzonych również przyoblekła się w czerń, co w
żadnym stopniu nie dziwiło, chociaż niektórzy z mężczyzn nosili zieleń tak
ciemną, że bliską czerni, a kilku było nawet w czerwonych i granatowych
mundurach galowych. Pochmurni, zasmuceni, tu i ówdzie rozlegał się szloch. Dwie
kobiety zmierzające ku wyjściu miały na twarzach czarne woalki, ale z ich
ruchów można było wyczytać, że są kompletnie zdruzgotane, jakby zsunęła się na
nie posępna lawina.
Pod
dużym, rozłożystym wiązem, który rósł przy cmentarnym murze, skryła się przed
słońcem grupa żałobników. Pani Knight ominęła ich w milczeniu, jej uszy
pochwyciły tylko rzucone ponurym tonem zdanie: „Tak, strata młodego życia to
zawsze wielki smutek, nawet w takich czasach jak te”.
Od
grupy pod drzewem oderwała się kobieta o pociągłej, zbeżowiałej twarzy
(zdecydowanie powinna zmienić puder), z pasmami siwizny w kasztanowatych włosach.
Pani Knight rozpoznała swoją daleką kuzynkę, Lydię Whitlock.
- Och, Mildred – powiedziała
Lydia. – Właśnie niedawno się zastanawiałam, co u ciebie słychać, miałam nawet
pisać. Szkoda, że spotykamy się w takich okolicznościach…
- Ano szkoda – odparła pani
Knight obojętnym tonem. Pani Whitlock była jej daleka nie tylko pod względem
pokrewieństwa.
- Przykro mi z powodu Emily –
dodała Lydia.
- Ach, nie ma o czym gadać –
skrzywiła się Mildred, wyminęła kuzynkę i przekroczyła cmentarną bramę, by
pójść do samochodu i niezwłocznie wrócić do stolicy.
Kilka
godzin później znalazła się już w przedsionku swej londyńskiej rezydencji. Na
spotkanie wyszła jej pokojówka Iris, ukłoniła się poważnie, odebrała kapelusz i
zniknęła.
Pani Knight
nie była w mieście od kilku miesięcy, a i teraz wpadła jedynie na parę dni, przywożąc
jedynie czwórkę służących (Hoppera, Iris, szofera i kucharkę). Na miejscu, w
Aberlogwyn, pozostało kilka osób odpowiedzialnych za bieżące utrzymanie
majątku, reszta dostała wychodne. Dworu miał doglądać wuj Robert, o ile
oczywiście nie zapił z sztabsrotmistrzem Miakiszewem: ci dwaj doskonale się
dogadywali.
Na tak krótki
pobyt nie było nawet sensu zdejmować pokrowców z większości mebli; niektórych
pokojów Mildred wręcz nie otwierała. W domu panowała cisza, którą podkreślało jedynie
miarowe, spokojne tykanie kilku zegarów. Hopper zawsze nakręcał je z samego
rana, ledwo tylko wstał, a zanim zabrał się do innych prac. Dzisiaj, mimo że
nie było takiej potrzeby, także wykonał tę czynność, kierując się najwyraźniej
wewnętrznym poczuciem obowiązku. Szkoda, że nie przyszło mu do głowy, żeby
nastawić wszystkie na tę samą godzinę.
- Już po wszystkim - westchnęła
smutno pani Knight. Słońce wciąż stało wysoko, bezlitośniąc ludzi i przyrodę
swoimi promieniami, lecz w salonie zaciągnięte szafirowe zasłony zapewniały półmrok,
w którym jedne smutne myśli tonęły, lecz inne się z niego wyłaniały.
- Niedługo chyba powinnyśmy wrócić
do Walii – zauważyła Emily.
Siedziała
w puszystym, granatowym fotelu, ubrana w lekką beżową sukienkę. Chociaż na
zewnątrz panował upał, nogi miała przykryte kocem. Popijała herbatę z
konfiturami, która stała na wiklinowym stoliczku przy fotelu.
- W jakim stanie jest Daphne? –
zapytała matkę zatroskana.
- Odchodzi od zmysłów. Z Ariadną
też chyba nie najlepiej. Dobrze, że tam nie pojechałaś, dla twojej wrażliwości
byłoby to aż nadto.
- Całkowita słuszność, mamo – przyznała
Emily głuchym, nienaturalnym tonem.
- A jak z tobą, dziecko? Nie
miałaś czasem nawrotu?
- Nie, proszę mamy. Ostatnio
nawroty to nie mój największy problem.
Narzeczony
Daphne Welsh, podporucznik artylerii polowej, został ciężko ranny na froncie.
Trafił do szpitala w Anglii, ale wkrótce zmarł z odniesionych ran. Dla obu
sióstr Welsh był to ogromny cios. Fakt, że młody oficer przynajmniej, w
odróżnieniu od wielu innych, spocznie w rodzinnych stronach nieopodal Reading,
stanowił dość marne pocieszenie. Było oczywiste, że na pogrzeb przybędzie ktoś
od Knightów, z dawna zaprzyjaźnionych (a podobno nawet jakoś tam
spowinowaconych) z Welshami. Pani Mildred istotnie się stawiła, w odróżnieniu
od jej córki. Jednych żałobników to zaskoczyło – w końcu Daphne i Ariadna
należały do jej najbliższych przyjaciółek – ale inni nie wykazywali
szczególnego zdziwienia.
Podobnie
było zresztą w przypadku biednej Lottie. Emily przyjaźniła się z nią na tyle,
na ile panna może się przyjaźnić ze służącą, a jednak w jej ostatnim pożegnaniu
nie wzięła udziału. To dlatego, że Emily w ogóle nigdy nie chodziła na
pogrzeby. Nawet po śmierci ciotki Myrtle, matki Erniego, nie pojawiła się na
cmentarzu. Towarzystwo plotkowało, jednak już sama Mildred Knight dawno doszła
do wniosku, że nie można na to nic poradzić.
Teraz
Emily miała jeszcze więcej pretekstów, żeby nie pojawiać się nie tylko na
pogrzebach, ale w ogóle w towarzystwie. Do pretekstów tych należało złamanie
nogi w trzech miejscach z przemieszczeniem, pęknięcie kości biodrowej i
złamanie jeszcze dwóch żeber. Z drugiej strony – i tak nieźle wylądowała. Mogła
przecież skręcić kark, uderzyć głową o pniak czy przydrożny kamień albo zostać
sparaliżowana…
Kiedy
nieprzytomną, połamaną Emily przewieziono chłopską furą z powrotem do
Aberlogwyn, Ernie Griffith dostał od ojca takie lanie, że przez dwa tygodnie
nie był w stanie normalnie siedzieć, a co dopiero powozić czy tym bardziej jeździć
wierzchem. Emily doskonale zdawała sobie sprawę, że to on i tylko on ponosił
winę za wypadek, lecz mimo wszystko było jej żal kuzyna i czuła smutek z powodu
dotkliwej kary, jaka go spotkała. Mógł ją zabić przez swoją głupią brawurę! A
jednak współczuła mu, bo była dziewczyną nadzwyczaj łagodnego serca.
W
każdym razie ból, jaki odczuwało siedzenie młodego panicza, pod żadnym względem
nie mógł się równać z bólem połamanych kości. Emily spędziła wiele tygodni
unieruchomiona w łóżku, przyjmując lekarstwa, których działanie jednak czasem
ustępowało, a wtedy z bólu gryzła poduszkę. Nawet w tych chwilach, gdy nie
bolało, gips i bezczynność doprowadzały ją do szaleństwa. Całe szczęście, że
mogła chociaż czytać książki…
- Na podwieczorku będzie doktor
Cresnall z doktorową Cresnallową – przypomniała matka, wyciągając ją z
zamyślenia. - Załóż coś eleganciejszego, może być ta ciemnozielona suknia z
Bath.
- Ciemnozielona? Nie ma mowy! –
sprzeciwiła się Emily. – Za wąska! Muszę się jak najszybciej pozbyć wszystkich
wąskich spódnic i sukien, zostawić tylko te rozkloszowane. Zaniosę biednym albo
jeszcze lepiej, oddam naszej Mary.
- Mary? A gdzież by ona miała
chodzić w takich sukniach! To przecież żona ogrodnika, w towarzystwie się nie
pokaże, a tylko raz-dwa zniszczy…
Emily
nie zamierzała polemizować z matką. Wstała, pragnąc iść na górę. Ciągle jeszcze
nie była całkiem przyzwyczajona, za bardzo wsparła ciężar ciała na prawej nodze
i straciła równowagę. W ostatniej chwili gwałtownie przytuliła zagłówek fotela, dzięki czemu utrzymała się w
pionie, jednak potrąciła stolik, a ten runął. Filiżanka, spodek i cukiernica z
trzaskiem wylądowały na podłodze, a ciemna plama z herbaty gwałtownie
zaanektowała część dywanu.
- No tak… – Emily zacisnęła zęby.
– Jestem do niczego.
- Nie mów tak, proszę – skarciła
ją matka. – Tak w ogóle, chyba musimy
urządzić ci sypialnię na parterze, żebyś nie musiała utykać po schodach.
- To niekonieczne – zauważyła
dziewczyna. – A może i szkodliwe. Zawsze się gdzieś trafią jakieś schody, więc
im szybciej dojdę do wprawy w ich forsowaniu, tym lepiej. Już dzisiaj rano nie było
ze mną najgorzej, nie uważa mama? Laskę w ogóle zostawiłam na górze, poręcz mi
wystarczyła.
- Lepiej się naucz chodzić o
lasce! – ofuknęła ją matka. – Dziewczynie z dobrego domu nie przystoi trzymać się
płotu, jak ostatniemu pijakowi.
Emily
weszła na piętro, udała się do swojego pokoju i zaczęła przetrząsać szafę. Parę
ubrań było tam całkiem nowych: kupiła je za poprzedniego pobytu w Anglii, a
jedną nawet uszyto na miarę. Jeszcze nie miała okazji ich założyć. I nie
założy, bo ten fason słabo współgra z jej świeżo nabytą ułomnością. W sumie
strata czasu i pieniędzy, o ile naprawdę ich komuś nie odda. Tak, to całkiem
rozsądne rozwiązanie. Może ogrodniczka Mary rzeczywiście nie bardzo miałaby
dokąd się stroić, ale Emily spokojnie znalazłaby kilka przyjaciółek w gorszej
sytuacji materialnej. Trzeba tylko tak to urządzić, żeby nie wyglądało na
jałmużnę…
Opadła
nagle na łóżko, które skrzypnęło pod nią smętnie, a do wtóru sprężyn z piersi
Emily wyrwało się zmęczone westchnienie. Czasami nie wytrzymywała. Gdy już
mogła wyjść z łóżka, w pierwszych tygodniach świadomość nowych ograniczeń była
dla niej nie do zniesienia. Teraz było już lepiej, ale i tak czasami zwątpienie
spadało na nią znienacka niczym drapieżny raróg, odbierając ochotę do
czegokolwiek. Akurat w czasie, kiedy miała nadzieję, że wreszcie coś się
zacznie dziać, że będzie kimś i osiągnie coś, musiał się jej przydarzyć
wypadek, który skazał ją na trzymanie się blisko domu. Nawet jeśli sama
podejmie starania, żeby się wyrwać, matka przygniecie ją swoją troską i
opiekuńczością, a Emily nie będzie w stanie uciec.
W
dodatku jeszcze, ledwie nastrój Emily zaczął się poprawiać, nadeszły wieści z
frontu. Batalion ojca został przerzucony do Flandrii; listy majora Knighta były
optymistyczne, lecz jego córka była co dzień pełna obaw – znalazł się przecież
na pierwszej linii, a lokalna prasa wciąż publikowała nekrologi oficerów
poległych na kontynencie… A potem nastąpił jeszcze bliższy kontakt ze śmiercią.
Tragedia Daphne doprowadziła do sytuacji, w której pani Mildred z córką
znalazły się w końcu tutaj. Emily nawet nie próbowała sobie wyobrażać tego bólu
duchowego, jaki przeżywały teraz obie siostry Welsh (Ariadna była bardzo zżyta
z Daphne, choć nikt przy zdrowych zmysłach nie posądziłby ich o to, że dzielą
się jednym mężczyzną).
Jakby tego
było mało, felietony Eleonory Partridge w „Modern Herald” były od kilku tygodni
nad wyraz słabe. Kontrowersyjne, lecz przewrotnie podane poglądy zastąpiło
filozofowanie za pomocą siekiery i przechwałki, że gdyby postawić autorkę na
czele sztabu generalnego, to sama by tę wojnę wygrała. Zupełnie nie taka panna
Partridge, jak ją sobie wyobrażała Emily. Na pierwszy rzut oka wyglądało to tak,
jakby felietonistkę ktoś podmienił.
Emily
koniecznie musiała napisać w tej sprawie do redakcji. Miała tylko nadzieję, że
jadąc na pocztę, nie złamie tym razem drugiej nogi… Torebki, którą miała przy
sobie tamtego dnia, nie udało się znaleźć. Przynajmniej pocieszała ją
świadomość, że list, który wówczas wiozła, nie wpadł w niepowołane ręce…
Gdy
przyjechał doktor Cresnall z doktorową Cresnallową, Emily dotrzymała im towarzystwa,
a nawet zagrała na żyrafie kilka popularnych melodii. Starała się prezentować
pogodę ducha i wychodziło jej całkiem sprawnie. W pewnym momencie jednak udawanie,
że wszystko jest w porządku, dało jej się we znaki, więc wyszła powiedzieć kucharce,
żeby szykowała deser. Doktor obserwował Emily, gdy wychodziła, i trochę go to zmartwiło.
Miała na sobie szeroką szafirową suknię, jednak problemów z chodzeniem nie była
w stanie zamaskować, zwłaszcza przed czujnym okiem lekarza.
- Pani Knight – powiedział
Cresnall. – Jestem wprawdzie internistą, nie chirurgiem, ale nawet ja widzę, że
ten, kto nastawiał pani córce nogę, spatałaszył sprawę. Kto to był?
Mildred
Knight spuściła wzrok.
- Emily była w ciężkim stanie,
musieliśmy szybko znaleźć kogoś, kto by ją poskładał. No więc kazałam posłać po
doktora Rogersa, bo on często miewa do czynienia ze złamaniami…
- Czy ten Rogers jest ortopedą? –
Cresnall zaczął coś podejrzewać.
Zapadło
milczenie i dopiero po chwili pani Knight odpowiedziała:
- Weterynarzem.
- No tak… – westchnął lekarz. –
To wiele wyjaśnia.
- Często jeździ do mojego brata, a
właściwie do jego kuców. I nasz Hopper jeszcze pomagał – dodała pani domu. –
Był trębaczem na wojnie burskiej.
- Co to ma do rzeczy? – zdziwiła
się doktorowa Cresnallowa.
- Muzykanci na polu bitwy służą
jako sanitariusze – wyjaśnił doktor. – Jak by nie było, widzę, że popełniono
parę błędów. Obawiam się, że Emily raczej będzie do końca życia chodzić o lasce...
Przez
cały dzień pani Knight zajęta była a to pogrzebem, a to podwieczorkiem. Dopiero
gdy doktorostwo pojechali, znalazła wreszcie chwilę, żeby przejrzeć pocztę,
która przyszła na londyński adres.
- Ciotka Georgina zaprasza nas za
dwa tygodnie – mruknęła. – Pisze, że koniecznie chciałaby cię znów zobaczyć, bo
podobno wyładniałaś.
Emily,
słysząc ostatnie słowo, wybuchnęła niepowstrzymanym śmiechem.
- Wyładniałam! A to dobre! Ciotka
Georgina ma jakieś przestarzałe informacje. Sądzę, że chce się tylko napawać,
że jej Margaret nie jest taka jak ja.
- Nie wiem, co się z tobą dzieje
– odpowiedziała matka. – Dawniej nie byłaś taka zgryźliwa.
- Nagłe wypadnięcie z wozu należy
do zdarzeń, które zmieniają ludzi – odrzekła Emily. – Czasem dość zasadniczo. Oczywiście,
wszyscy zdają się nie zauważać, że ciągle jeszcze potrzebuję odpoczynku. Mam biegać
na wszystkie spotkania rodzinne, i to na jednej nodze.
- Ten kalambur jest średnio udany
– stwierdziła sucho Mildred Knight.
- Jak i moje życie - odparła
Emily.
- Nie waż się tak mówić! – oburzyła
się matka. – Mogłoby cię przecież już nie być…
- Ale niech mama spojrzy realnie.
Dokąd ja z taką nogą wyjdę? Ani za mąż, ani do pracy.
- Bój się Boga, dziecko! Do
jakiej pracy? Nasz majątek wystarczy na to, żebyś nie musiała pracować.
- A bo to wiadomo, czy po wojnie
jeszcze będą majątki?
- Znowu czytałaś pannę Partridge?
– zapytała Mildred Knight z dezaprobatą. – Że też władza nie weźmie w końcu za
kark tych wszystkich felietonistów, którzy mieszają ludziom w głowie.
- Czytałam – przyznała się Emily.
– Ale nie podobało mi się tym razem.
- Wreszcie zmądrzewasz! –
ucieszyła się jej matka. – A co do zamążpójścia, znajdziemy ci odpowiedniego
kawalera. Na szczęście nasze dochody póki co wystarczają, żeby nikt nie
odrzucił cię wyłącznie z powodu twojego stanu zdrowia.
- Ja tam bym wolała, jeśli już
koniecznie muszę, żeby ktoś chciał mnie bez względu na mój majątek – odrzekła
Emily, starając się zachować obojętny ton. – I nawet bez względu na moją nogę.
Matka
podeszła do stolika, nalała sobie i córce kompotu.
- Już ty się nie martw –
stwierdziła uspokajającym tonem. – W dzisiejszych czasach mnóstwo wartościowych
mężczyzn można spotkać chociażby w armii i flocie. Sama wymieniłabym ci bez
trudu kilkanaście nazwisk.
- No, to jest jakiś pomysł –
przyznała Emily. – Jakby jeszcze on, nie daj Boże, stracił nogę na wojnie, to
razem będziemy mieć całą sprawną parę nóg.
Oczy
pani Knight rozszerzyły się w szoku.
- Co w ciebie wstąpiło, Emily!
Takie obscena opowiadać...!
- Mama wybaczy, ale nie rozumiem.
Może moje słowa były szorstkie, z pewnością można je nawet uznać za
niegrzeczne, ale dlaczego niby obsceniczne?
- Już ty dobrze wiesz, dlaczego! –
pani Mildred pogroziła palcem. – Nie strugaj Greka!
- Przepraszam – Emily spuściła
wzrok, chociaż, dalibóg, nie wiedziała, jakie skojarzenia wywołała w matce. –
Ciągle jeszcze nie mogę dojść do siebie…
***
Emily
biegnie nasłonecznioną łąką w stronę lasu. Zielony krenelaż drzew staje się
coraz bliższy. Córka Knightów to dość żywiołowe dziecko. Matka zawsze ją
upomina, że gonitwy po okolicy nie są odpowiednią rozrywką dla młodej damy, ale
ojciec patrzy przez palce, a stara niańka czasem wręcz pochwala. W końcu ktoś
musi mieć oko na małego Erniego od Griffithów, a żeby go upilnować, trzeba za
nim nadążyć… Starsza o trzy lata kuzynka nadaje się do tego znakomicie. Tu, u
dalszych krewnych w Snowdonii, Erniego wprawdzie nie ma, ale jest łąka. I las.
Emily
wydaje się rozwinięta nad wiek. Od kiedy w wieku trzech lat nauczyła się
czytać, spędza dużą część dnia wśród książek. Słowo drukowane inspiruje ją
niekiedy do oryginalnych zabaw. Układa więc swoje lalki w szeregu wzdłuż
ściany, jedną sadza na środku pokoju, na głowę wkłada koronkową serwetkę,
chwyta tłuczek do mięsa podkradziony kucharce – i bawi się w sąd. Później
służące w najróżniejszych miejscach domu – szafach, kuchni, spiżarni – znajdują
lalki skazane na karę więzienia. Skoro więc mała Emily tak długo siedzi w
czterech ścianach, kto by mógł jej mieć za złe, że na dworze zdaje się dostawać
wariacji?
A
zatem Emily przekracza granicę lasu. Wokół niej omszałe pnie, rozłożyste
paprocie, gęsta ściółka liści. Dziewczynka rusza przed siebie, zaciekawiona.
Przyroda przyciąga ją. Emily wypatruje ptaków wśród drzew, omija wystające
gałęzie.
I
wtedy widzi kruka. Duży, czarny ptak przelatuje obok, schodząc do lądowania,
składa skrzydła i biegnie po ściółce w stronę kępy krzaków. Emily, wiedziona
ciekawością, postanawia pójść za nim.
Teraz
Emily zostaje pochwycona w żelazne szpony strachu. „Nie idź tam!” - krzyczy do
młodszej wersji siebie, wiedząc, co się zdarzy, co musi się zdarzyć. Ale mimo
wszystko idzie dalej. Co tam może być? Pewnie sarna.
Ale
to nie sarna. Nie, to nie była sarna, nie była, nie była, nie była…
Emily
obudził jej własny krzyk. Zerwała się z łóżka z trzepoczącym sercem, koszula
była wilgotna od potu. Wokół był mrok. Szybko rzuciła się w prawo, ku szafce
nocnej, zapaliła lampę. Ciemność wycofała się do kątów i w nich czyhała.
Dziewczyna przez dłuższy czas wpatrywała się w te mroczne przyczółki, próbując
wypatrzyć w nich nieprzyjaciela nastającego na jej spokojny sen, ale nic nie
zauważyła. Dobrze wiedziała, na logikę, że nic tam przecież nie ma, ale ta
świadomość nie pomagała jej.
To
się znowu stało… Jeszcze tylko tego brakowało do kompletu. Od kiedy była małą
dziewczynką, prześladował ją ten koszmar. Wracało do niej to, co się zdarzyło,
gdy miała osiem lat, jednak za każdym razem inaczej. I za każdym razem
straszniej. ON sięgał po nią, pragnął ją dopaść… Spodziewała się, że czas przyniesie poprawę. Kiedy TO się
wydarzyło, Emily nabawiła się także lęku przed lasami, ale przez lata oswoiła
go i przezwyciężyła, stary, zdziczały park w Aberlogwyn stał się jej
przyjacielem. Ale nie ze wszystkim była w stanie sobie poradzić. A teraz
wystarczyła sama rozmowa o pogrzebie, aby koszmar wrócił…
Emily
rozejrzała się. Zegar pokazywał drugą w nocy (wiedziała, że to właściwa
godzina, bo sama go nastawiła). Dom był pogrążony w ciemności i miękkiej ciszy.
Matka z pewnością już spała. Nie musiała się chyba martwić o to, czy Hopper
oddaje się wszeteczeństwu z żeńską częścią służby, bo żadne podejrzane odgłosy
o tym nie świadczyły. Cóż, widocznie jest dyskretny.
Odrzuciła
kołdrę i ostrożnie podciągnęła koszulę nocną. Prawa noga była krótsza od lewej chyba
o dwa cale i lekko wykrzywiona, jakby się skurczyła. Ale to jeszcze nie koniec.
Najgorsze było to, że od kiedy poskładali jej nogę, stopa pozostawała
skrzywiona w prawo (chyba o jakieś dziesięć stopni – Emily nigdy nie przyszło
do głowy tego zmierzyć), nie dało się postawić jej równolegle do lewej.
- Oto, czym jestem – powiedziała
dziewczyna w ciemność. – Kaleką. Pokraką. Dawniej wbiegałam po schodach w
okamgnieniu, a teraz każdy stopień to osobny wysiłek.
Da
sobie radę. Musi tylko przejść ten chwilowy kryzys. Jak kiedyś powiedział Ernie,
patrząc na jej zmagania z kulami w pierwszych tygodniach po wyjściu z łóżka –
pirat u Stevensona w ogóle nie miał jednej nogi, a był sprawniejszy niż
niejeden zdrowy.
- Długa Emily Silver – westchnęła panna Knight.
Chciała
spokojnie zasnąć, tak, aby koszmar nie wrócił. Myśleć o czymś przyjemnym...
Albo o kimś. Kapitan Scolding? Sama nie wiedziała, dlaczego tak bardzo się
przywiązała do człowieka, którego widziała dwa razy w życiu, ale myśli o Tonym
uspokajały ją. Wyobrażała sobie, jak oboje siedzą w starej altanie w
Aberlogwyn, słońce pada im na twarze przez dziurę w dachu. Marzyła o tym, jak
opowiada kapitanowi o swoim życiu, a on z zainteresowaniem słucha… Przy nim mogłaby
się stać tak rozmowna, jak nigdy wcześniej.
Wtedy,
po tamtym strasznym wydarzeniu, kiedy Emily poszła ze Scoldingiem do ogrodu i
przeżyła na jego oczach załamanie, mógł powziąć błędne przekonanie, że jest ona
jakąś straszną beksą. A przecież na co dzień się tak nie zachowywała. Ani łzy,
na przykład, nie uroniła, kiedy jej powiedziano, że będzie kaleką, tylko
zaczęła się zastanawiać, w jaki sposób od tej pory zmieni się jej życie. To, że
nie była taka sprawna jak jeszcze wiosną, irytowało ją, wprawiało w
przygnębienie, ale w żadnym razie nie płakała. Ale pierwsze wrażenie można
zrobić tylko raz, a każde sprostowanie tylko ściąga większą uwagę na błąd,
którego dotyczy. Czy Emily ma szansę to odrobić?
A
może ten człowiek jest jej dobrym duchem? Erniego uratował, jej też próbował
pomóc, a że się mu wtedy nie udało, to nie jego wina, skąd przecież miał
wiedzieć o TYM? Może warto kontynuować tę znajomość? Oj, nie tylko do „Modern
Herald” będzie musiała jutro napisać. Natura nie znosi próżni, więc Tony z pewnością
przez te miesiące zdążył już sobie zwerbować jakąś narzeczoną, ale…
Przykryła
się kołdrą, zgasiła lampę i powoli osunęła się w spokojny sen, kołysana wspomnieniem mężczyzny, którego prawie nie znała.
Dzieńdoberek, mamy dziś piękny dzień, wiaterek piździ jak cholera, więc zamiast wyjść do ludzi wpadam tutaj i komentuję. Ostrzegam: jak zawsze będzie dużo nieogaru.
OdpowiedzUsuńTym początkiem, to Ty chciałaś nas, zacnych czytelników, wkręcić, nie? Powiem ci, że prawie dałam się naciąć, ale potem coś mi nie styknęło i sobie myślę: no nie, przecież by tego nie zrobiła. To by było zbyt brutalne i zresztą bezsensowne, bo Emily ma być wielką tró loff Tony'ego (tak, ja tak sobie wymyśliłam i będę płakać, jak zrobisz inaczej, ale do niczego Cię nie przymuszam, żeby nie było). Tak więc: ciekawa próba, ale nie ze mną takie numery, mam 18 lat, za stara jestem, żeby się dać nabrać (hashtag: dorosłość, gorąca osiemnastka, starośćnieradość, takadorosła).
No i potem mamy wreszcie te wyczekane fragmenty, w których Emily może nam się trochę bardziej pokazać - dla mnie to dalej mało, bo bym w sumie chciała jeszcze więcej o niej (a jednocześnie i więcej Tony'ego, to jest nie do pogodzenia), ale jako-tako jestem usatysfakcjonowana. Przede wszystkim dlatego, że Mildred to fajna babka, a potem dlatego, że Emily nie jest głupia, podoba mi się, jak ona się wypowiada. Nie będę Ci tu cytować, bo wiesz, że co napisałaś, ale jest dobrze. Bardzo dobrze nawet, Karolinka approves.
Nie ogarniam ni w ząb, o co z tym snem chodzi, aczkolwiek jeśli to ma być w przyszłości wątek do rozwinięcia, to jestem bardzo na tak!
I wiesz, takie rozmyślanie o miłości swojego życia (hehehe, wybacz, nie mogę inaczej) przed snem jest baaaaardzo romantyczne. Fakt, że ja i romantyczność to dwie rzeczy, które kompletnie się nie łączą, aczkolwiek lubię o tym czytać. WIĘCEJ, DAJ MI WIĘCEJ. Nie chcę, żebyś czuła się w jakikolwiek sposób nagabywana czy terroryzowana, ale za dłuższe rozdziały też bym się nie obraziła. ;*
Nareszcie jesteś! :D Ten rozdział budził moje szczególne wątpliwości, zatem cieszę się, że - przynajmniej w Twojej opinii - Emily nie wyszła mi jednak beznadziejnie. No i Mildred jest fajna, co tu dużo mówić. Zwłaszcza jej średnio frasobliwe podejście do frazeologii... Sen był próbą przywołania Strasznej Traumy z Dzieciństwa, oczywiście będzie w przyszłości jakoś tam rozwinięty.
UsuńW ogóle ostatnio był taki czas, że wskutek różnych rozmyślań ukształtował mi się nieco lepiej wątek romansowy, postać Emily nabrała rumieńców, tak że BĘDZIE WIĘCEJ! Chociaż trochę potrwa, zanim się to w pełni rozwinie, bo przecież jest jeszcze Tony, no i jego koledzy też zasługują na trochę czasu antenowego :)
Z długością rozdziałów różnie bywa, jedni czytelnicy chcą dłuższe, inni krótsze... Staram się trzymać w okolicy 10 stron przeliczeniowych :D
Serdecznie pozdrawiam!
Trochę mi to zajęło, fakt, ale tydzień to, jak na mnie, i tak niezły wynik. :)
UsuńW sumie nie wpadłam na to, że sen może mieć jakikolwiek związek z przeszłością Emily, ale teraz, gdy mi to wyjaśniłaś, jestem jeszcze bardziej ciekawa, jak to rozwiniesz!
To się cieszę, że będzie więcej, bo te 10 stron jakoś strasznie szybko mi mija, jeśli chodzi o tę historię. To chyba wina twojego stylu, jest taki lekki, przystępny i nieprzesadzony, lubię go przeogromnie. Chyba jeszcze nie miałam okazji Ci tego powiedzieć.
Trzymam za słowo. :)