Odjeżdżając
z Aberlogwyn, Henry Vincent niemal fizycznie czuł, że z jego barków
zniknął ogromny ciężar. Nie trzeba już było tak bardzo
zamartwiać się o Tony'ego. Emily zrobiła na poruczniku jak
najlepsze wrażenie i mógł być pewien, że przez najbliższe dni
to ona zadba o jego przyjaciela. Sama też będzie potrzebować
pomocy, dając kapitanowi Scoldingowi pole do popisu, aby nie
wykończyło go jego potężne poczucie obowiązku.
- Trzeba
przyznać, że świetnie się bawiłem – stwierdził Dunmore, gdy
siedzieli już w pociągu, a jego koła dudniły im pod butami.
- Mimo że
tamten dzierżawca uderzył cię po kieszeni za twój wybryk z armatą? –
zapytał Henry.
- Bez
kosztów nie ma prawdziwej zabawy! – uznał Northumbryjczyk z
niekłamaną satysfakcją. – Tylko ta panna Harris… Taka piękna,
a ze mną w ogóle nie chciała gadać. Jakaś nieprzystępna.
- Co
takiego? Odniosłem zupełnie przeciwne wrażenie.
- No
właśnie. Że do ciebie panny lgną, to nic dziwnego, ale dlaczego
wszystkie rude wspaniałości ignorują mnie?
- Ona i tak
ma narzeczonego – zauważył Vincent. – I podobno jest to jeden z
naszych. To znaczy pilot z RNAS.
- Może
Traylor? – Dunmore wypuścił z siebie groteskowy chichot. –
Wyobrażasz sobie?
- Nie jest
to niemożliwe, w końcu Traylor cały czas się przechwala
narzeczoną. I ciągle opowiada, że pojechał ją odwiedzić, a jej
nie było.
- Wcale się
jej nie dziwię.
-
Odstawiliśmy Tony'ego w dobre ręce i mamy jeszcze dwa tygodnie –
porucznik zmienił temat. – Co zamierzasz?
- Muszę się
porządnie połajdaczyć przed końcem urlopu. W końcu nie wiadomo,
dokąd nas teraz wyślą.
- Mało ci
tej whisky od pani Knight? Jeszcze rano byłeś bliski umarcia.
- Samo picie
to jeszcze nie jest prawdziwe łajdaczenie się.
Kiedy
dotarli do Bristolu, Dunmore poszedł w miasto, by zrealizować swój
obmierzły plan.
Henry tymczasem półtorej godziny czekał na kolejny pociąg.
Wieczorem udało mu się wysiąść na dworcu w Portsmouth.
Niedzielny
wieczór nie obfitował w możliwości rozrywki, ale zawsze można
było pójść coś zjeść. Decyzja przyszła Henry'emu tym łatwiej,
że umówił się z Lindą na obiad, tradycyjnie w restauracji hotelu
Speedwell. „Historyczny” stolik, przy którym się poznali, był
tym razem zajęty, Vincent usiadł więc przy sąsiednim. Wpatrywał
się beznamiętnie w lampy, obrazy na ścianach, twarze innych gości,
i czekał.
Ale Linda
nie przychodziła, choć minęła już wyznaczona godzina. Na pewno
coś jej wypadło, trzeba było poczekać. Henry nie miał powodu do
obaw – porę spotkania ustalił z Lindą dość luźno, biorąc pod
uwagę, że może, na przykład, przyjechać do Portsmouth z
opóźnieniem. Im dłużej jednak czekał, tym bardziej się
niepokoił. A może jednak nie przyjdzie? Może jego wyznanie o
Josephine ją zniechęciło?
- Czy
chciałby pan już coś zamówić, poruczniku? – usłyszał nagle
głos nad swym lewym ramieniem.
Henry
uniósł głowę i ku swemu zaskoczeniu dostrzegł obok blondynkę z
długimi warkoczami. Miała na sobie granatową jedwabną suknię,
ozdobioną misternymi haftami wykonanymi
złotym bajorkiem. Nie dał się zwieść. Zanim jeszcze rozpoznał twarz, zdradziła ją
charakterystyczna intonacja, z jaką mówiła „poruczniku”.
- Lindo,
twoje włosy… –
przemówił zdumiony.
-
Oskalpowałam Adelę! – zawołała panna Dryden, aż jakiś
mężczyzna przy sąsiednim stoliku się obejrzał. – Nie, żartuję,
założyłam perukę, żeby cię zaskoczyć, ale się nie dałeś.
-
Nie bez przyczyny jestem obserwatorem – zauważył Cejloński
Storczyk.
Linda
dosiadła się, zajmując krzesło naprzeciwko niego.
- Nie muszę
chyba mówić, jak bardzo mi cię brakowało przez te trzy dni?
-
Przypuszczam, że wprost strasznie.
- Ale
wiedziałam, że szybko wrócisz. Jesteś już na dobre w moich
sidłach, poruczniku.
Jej
stwierdzenie nie było gołosłowne. Henry
poczuł, jak pod stołem jego noga dostaje się w żelazny uścisk…
Zrobiło mu się gorąco, gotów był nawet posunąć się
do poluzowania kołnierzyka.
- Tyle na
razie musi mi wystarczyć – Linda uśmiechnęła się szelmowsko. –
Przeklęte normy społeczne!
Doczekali
się w końcu kelnera i zamówili dwudaniowy obiad.
- Czemu ze
wszystkich restauracji w Portsmouth chodzimy akurat do tej, w której
nie podają wina? – zapytał Henry.
- Z
sentymentu – stwierdziła panna Dryden, trzepocząc rzęsami. – A
o wino się nie martw, dziś go nam jeszcze nie zabraknie.
W
oczekiwaniu na zamówienie opowiedziała o swoim ostatnim angażu.
Okazało się, że w New Theatre Royal nawaliła
jedna z głównych aktorek i w piątek
dyrektor przekonał Lindę, by zagrała Titanię
w „Śnie nocy letniej” Szekspira. Premiera jeszcze się nie
odbyła. Na próbach wszyscy mówili, że panna Dryden wypada całkiem
dobrze, lecz ona sama patrzyła na swoją kreację bardziej
krytycznie. Zawsze wolała operę niż dramat, a śpiew, a nie grę
aktorską, uważała za swoje właściwe powołanie, ale niedawno
przydarzyły jej się spore wydatki i potrzebowała pieniędzy.
Po jakimś
czasie kelner w końcu przyniósł obiad. Choć Henry od wyjazdu z
Aberlogwyn właściwie nic nie jadł, nie od razu rzucił się na
posiłek. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w Lindę,
podziwiając, z jaką gracją pije herbatę i jak ślicznie przeżuwa.
Po chwili zaczął jeść, w przerwach snując opowieść o tym, jak
eskortował Tony'ego na urodziny jego wybranki. Panna Dryden słuchała
z zainteresowaniem.
- Jestem z
ciebie naprawdę dumna – powiedziała, gdy opowiedział o decyzji,
by pozostawić kapitana Scoldinga na dłużej w rękach ukochanej.
- To jest
Royal Navy, moja droga – odparł Vincent. – Wspieramy jedni
drugich. We wszystkim. A Tony w towarzystwie Emily był tak
szczęśliwy, że po prostu nie miałbym sumienia zapakować go z
powrotem do samochodu.
- Kiedy
przyprowadziłeś go na obiad, jakoś było po nim widać, że
cierpi. Mówisz, że jest poprawa?
- I to
widoczna gołym okiem.
- Powinniśmy
się kiedyś spotkać wszyscy razem, we czwórkę. Towarzysze broni i
damy ich serc.
- Pod
pewnymi względami wszyscy czworo jesteśmy towarzyszami broni.
- Trudno się
nie zgodzić… – stwierdziła Linda, uroczo wspierając podbródek
na splecionych dłoniach. – Skoro już mianowałam się damą
twojego serca, powinnam ci jeszcze dać jakiś podarunek, który
będzie ci o mnie stale przypominał. Na razie przyjmij to.
Przesunęła
coś po blacie w jego kierunku. Henry przyjrzał się. Były to dwa
klucze na żelaznym kółku. Pytająco spojrzał na Lindę.
- To od
mieszkania – wyjaśniła. – W razie urlopu nie masz gdzie się
podziać na stałym lądzie, więc traktuj je jako swoje. Przychodź,
kiedy chcesz, nawet jeśli mnie akurat nie będzie. To nie prośba,
to rozkaz.
- Lindo –
wykrztusił oszołomiony Vincent – proponujesz, żebyśmy…
zamieszkali razem?
- Coś w tym
rodzaju! – panna Dryden szeroko się uśmiechnęła. – Wiem, że
moja propozycja jest obcesowa, ale nic na to nie poradzę, taka już
moja natura.
- Ale to
jakoś tak dziwnie… – Henry nagle poczuł, jak w jego wnętrzu
zakłopotanie przepycha się z ekscytacją.
- Najdroższy
poruczniku, wyczyniałeś już ze mną rzeczy, których mogłaby mi
pozazdrościć połowa obywatelek Imperium Brytyjskiego od Aberdeen
do Singapuru, a teraz nagle się wstydzisz?
- Wtedy
byłem gościem – porucznik Vincent skonkretyzował swoją
niepewność. – A na stałe to jakby co innego.
- To moi
dawni wielbiciele byli gośćmi – odrzekła z naciskiem. – I
nigdy nie pozwalałam im o tym zapominać. A ty powinieneś czuć się
u mnie jak w domu. Moje mieszkanie jest mniejsze od Cejlonu i nie tak
słoneczne, ale zadbam o to, żeby przynajmniej było gorąco. Ten
duży jest od bramy, żebyś dozorcy głowy nie zawracał.
- Jak długo…
mogę zostać? – zapytał lekko zdezorientowany Henry.
- Na zawsze!
– oznajmiła rozpromieniona. – Chyba że, oczywiście, po wojnie
postanowisz wrócić do Josephine i wziąć się ostro za obdarzanie
swoich rodziców całą drużyną wnuków. Ale w takim razie będę
musiała znaleźć was i popełnić zbrodnię z zazdrości. A chyba
nie chcesz, żeby twoja Linda trafiła do więzienia?
- Raczysz
sobie żartować – obruszył się Henry. – Nic mnie z nią nie
łączy poza machinacjami moich i jej rodziców. Nawet nie wiem, jaki
jest jej ulubiony kolor.
- A wiesz
chociaż, jaki jest mój? – zapytała zalotnie.
- Purpurowy - wypalił Vincent bez namysłu, choć właściwie nigdy się nad
tym nie zastanawiał.
- Znasz mnie
lepiej niż ja sama! – zachichotała. – Nie mogę się doczekać,
kiedy mi przypomnisz, jak głęboko już zdążyłeś mnie poznać.
Henry
spojrzał w jej rozświetloną z radości twarz.
- Czy
mógłbym się nie zgodzić w takich okolicznościach?
-
Spróbowałbyś, teraz, kiedy wreszcie kupiłam nowe zasłony, akurat
pod kolor twoich oczu!
- Gratuluję
sukcesu – rzekł Vincent, pamiętając, że wymiana zasłon była
wydatkiem, który planowała już od dawna.
- Ale nie
traktuj mojego zaproszenia jako oświadczyn – dodała Linda. – Po
prostu chcę cię mieć blisko siebie. A poza tym, czyż sama w
sobie, bez żadnych ceremonii, nie jestem wystarczająco wspaniała?
-
Najwspanialsza – odparł Henry zgodnie z ustalonym rytuałem.
Ich twarze,
spragnione wzajemnej obecności, zbliżyły się do siebie. Vincent
ani się spostrzegł, gdy jego wiedzione miłosnym magnetyzmem usta
zatonęły w karminowych wargach panny Dryden. Chłonął z nich
zmysłowy żar tak łapczywie, jakby rozłąka trwała trzy lata, a
nie trzy dni. Przechylał twarz w jedną i drugą stronę, pragnąc
skosztować Lindy pod nieco innym kątem; ocierali się przy tym
nosami. Linda nasycała swe pocałunki pełnią gorącej ekstazy,
unosiła się na jej falach, wprost frunęła, zapewniając
ukochanego w bardzo bezpośredni sposób o swych uczuciach. Ale
ciągle było jej mało, do rozszalałych warg dołączył gorący
język, pieszcząc żywiołowo usta Henry'ego. Odruchowym gestem
złapała go za głowę. Porucznik sięgnął pod stół, chwycił
Lindę za kostkę i przyciągnął ku sobie, aż krzesło zgrzytnęło
po podłodze.
-
Przepraszam państwa – rozległ się głos – ale to jest,
niestety, porządny lokal.
Oderwali
się od siebie gwałtownie, równocześnie spoglądając na kelnera.
- Ach tak? –
zapytała kpiąco panna Dryden, odgarniając za ucho kosmyk blond
peruki. – A ja myślałam, że z tą waszą „wstrzemięźliwością”
chodzi tylko o alkohol.
- Niestety –
kelner wyglądał na równie zakłopotanego jak porucznik Vincent –
dla ogólnego nastroju byłoby dobrze, gdyby… gdyby zechcieli
państwo uprzejmie wyjść.
Kiedy
zapłacili rachunek i znaleźli się na ulicy, Henry'emu, choć niby
wyszedł z porządnego lokalu, trochę kręciło się w głowie. Z
jednej strony rozpaliły go pocałunki Lindy, a z drugiej czuł
wielkie rozczarowanie, że ta chwila czystej namiętności, tym
gorętszej, że z konieczności skoncentrowanej na ustach, została
nagle tak bezceremonialnie przerwana.
- Co za
niemożliwy lokal – rzuciła panna Dryden przez zęby. – Żadnego
szacunku dla bohatera wojennego!
- Tym razem
trochę nas jednak poniosło – odparł Henry.
Zażenowanie
mieszało się w nim z poczuciem rozbawienia, ostatecznie jednak to
drugie zwyciężyło i nie był w stanie opanować wesołości.
Linda tak samo, równocześnie z nim, wybuchnęła śmiechem, wprost
zgięła się wpół i wsparła na wiernych ramionach Vincenta.
Zdecydowanym ruchem ściągnęła perukę, odsłaniając swe czarne
loki, tym razem starannie spięte.
- Nie martw
się, takie już życie artystki – powiedziała, krztusząc się
tłumionym śmiechem. – Czasem biorą mnie za ladacznicę i
zaczepiają, zwłaszcza kiedy się zapomnę i wychodzę na ulicę w
teatralnym kostiumie. Ale ja jestem w połowie Włoszką i w zęby
dać umiem!
- Co robimy?
– zapytał Henry.
-
Najchętniej coś jeszcze bardziej niewłaściwego.
- Dobry
pomysł.
- Mam nawet
na myśli kilka możliwości – Linda uśmiechnęła się
łobuzersko. – Chcesz obejrzeć nowe zasłony?
Henry leżał
w łóżku i obserwował koronkowe cienie, jakie rzucała na sufit
firanka w bladym świetle ulicznej lampy. Pościel wyglądała,
jakby huragan się po niej przetoczył, a porucznik Vincent ten
huragan właśnie tulił do siebie. Obejmował ramieniem plecy Lindy,
jej głowa spoczywała na jego piersi. Było dziesięć po pierwszej.
Nowe zasłony miały ładny kolor, nawet po ciemku.
- Zabierzesz
mnie kiedyś na Cejlon? – mruknęła miękko.
- Na razie
się tam nie wybieram. Z rodzicami jestem w nie najlepszych
stosunkach.
-
Zaiste, pewnie by się nie ucieszyli, gdybym dała na plantacji taki
koncert jak przed chwilą.
-
Chyba że poszlibyśmy nad rzekę – stwierdził Henry, bawiąc się
jej włosami. – Ty byś się kąpała, a ja bym pływał dookoła
i chronił cię przed krokodylami.
Zachichotała,
wyciągnęła dłoń i dotknęła dwoma palcami jego nosa.
-
Przecież nie musimy ich odwiedzać. Kiedy
już będę śpiewaczką tak sławną, na ile zasługuję, przyjadę
na tournée
do Kolombo, Dżafny czy jakie tam jeszcze miasta macie.
-
Trincomalee, Nuwara Eliya, Kandy… Nie, Kandy lepiej nie, za blisko
domu. A znowu w okolicach Trincomalee można się natknąć na
sama wiesz kogo.
-
Nie wiem, Henry… – przyznała panna Dryden, nietypowo zawstydzona
– ale czasami o tym za dużo myślę. Trochę mnie nawet cieszy, że
mam coś w rodzaju rywalki. Jakby to było potwierdzenie, że dobrze
wybrałam. A może po prostu lubię trudne wyzwania.
-
Jeśli koniecznie chcesz mieć rywalkę, mogę ci opowiedzieć o
pewnej egzaltowanej pannie, której niezgrabnych zalotów
doświadczałem w Walii. Byleby tylko to nie była Josephine. Chcę o
niej zapomnieć jak najszybciej.
-
Przepraszam, nigdy wcześniej nie przeżywałam czegoś podobnego. Do
czego ty mnie doprowadzasz, poruczniku…
Uniosła
się na łokciach i ucałowała pierś Henry'ego w miejscu, gdzie
przed chwilą spoczywał jej policzek. Vincent sięgnął po biodra
Lindy, próbując przyciągnąć ją bliżej swej twarzy.
- Gdybyś
mnie nawet zostawił, pewnie jakoś bym to zniosła – powiedziała.
– Żyłabym dalej, szybko, olśniewająco i krótko jak meteor, bo
serce by mi pękło przy pierwszej próbie wejścia na oktawę
dwukreślną.
- Nie mam
zamiaru cię zostawić. Nigdy.
- Nie
boję się obcych kobiet – oznajmiła żarliwie. – Jako artystka
mogę stać się każdą z nich, ale żadna z nich nigdy nie stanie
się mną.
Henry
wplótł
palce w jej zachwycające loki.
-
Z Cejlonem możemy się na razie wstrzymać, ale chętnie zabiorę
cię do Włoch. Może do twojej Werony?
Linda lekko
zachichotała, przeciągnęła się w sposób budzący w Vincencie
dreszcz.
-
W Weronie to znów ja nie chcę się pokazywać – oznajmiła. –
Nagrabiłam sobie, dziewczęciem będąc. Ale do Wenecji czy
Mediolanu – z przyjemnością! Chciałabym, żebyś zobaczył mnie
kiedyś na deskach La Scali. Którejś pięknej nocy…
-
A gdybyś tak najpierw rzuciła na kolana Covent Garden? –
zaproponował Henry.
-
To znakomity pomysł. Ale niech najpierw zeppeliny przestaną latać,
boję się jeździć do Londynu.
- Możemy
jeszcze spróbować ze Szkocją. Nie ma tam krokodyli!
- W
odróżnieniu od Londynu – dodała Linda. – Nie będzie ci zimno
tam na wrzosowiskach?
- Z tobą?
Nigdy w życiu. Ciepło jest tam, gdzie jesteś ty.
Dwa tygodnie po fakcie, ale jestem. Oprócz lenistwa nie mam dziś nic na swoje usprawiedliwienie, ale ja tak wszystko ostatnio męczę, czytam jeszcze książkę do licencjatu i tkwię od tygodnia na 315 stronie, a gdzie to do 800, żeby to skończyć i ogarnąć rosyjską wersję? Nie wyglądało to tak tragicznie, jak wybierałam temat.
OdpowiedzUsuńOK, LET'S GET DOWN TO BUSINESS (to defeat the Huns...)
Nie trzeba już było tak bardzo zamartwiać się o Tony'ego. -Ja bym tego emo z oka nie spuszczała jednak jeszcze trochę, już dowiódł swoim nocnym spacerkiem i turlaniem się po krzakach (powiesz, że się nie turlał, ale ja wiem, że się turlał i dlatego zeszlajał)
Aaaaa to czekaj, Toncio zostaje u Emilki? OJEJ!
- Bez kosztów nie ma prawdziwej zabawy! – uznał Northumbryjczyk z niekłamaną satysfakcją. - Powiadają, że jak się bawić to się bawić, drzwi w..., okna wstawić.
Nie wiem co ci się robi z myślnikami, jedne masz dłuższe od drugich. Wcześniej tego nie zauważyłam, więc to się chyba tutaj przytrafiło. Czy one są takie same, a mi się mieni przed oczami? Czy to tak ma być, a ja żyję w błędzie i sama sobie źle zapisuję, tylko nikt mi jeszcze nie powiedział? (tak wiele pytań)
Traylor cały czas się przechwala narzeczoną. I ciągle opowiada, że pojechał ją odwiedzić, a jej nie było - Czyli kija ma, a nie narzeczoną. :D
- Odstawiliśmy Tony'ego w dobre ręce i mamy jeszcze dwa tygodnie – porucznik zmienił temat. - TONCIO DWA TYGODNIE Z EMILKĄ? Będą z tego dzieci, oj będą. Zacznę już odkładać na baby shower.
„Historyczny” stolik, przy którym się poznali, był tym razem zajęty - CHAMSTWO W PAŃSTWIE, jak to tak
Może jego wyznanie o Josephine ją zniechęciło? - Overthinking to cichy morderca
- Czy chciałby pan już coś zamówić, poruczniku? – usłyszał nagle głos nad swym lewym ramieniem. - JEDNĄ LINDĘ PROSZĘ
Eeee, ale że Linda w dwóch warkoczach? W warkocze to się dziewczynki czeszą, a nie kobiety i to jeszcze w którym, 1916 roku? Nie leży mi ten fryz.
zdradziła ją charakterystyczna intonacja, z jaką mówiła „poruczniku”. - hue hue hue
zauważył Cejloński Storczyk. - spadam z krzesła, kiedy to określenie się pojawia
Pięć linijek dalej jestem i czuję, że będą dzisiaj seksy.
A Tony w towarzystwie Emily był tak szczęśliwy, że po prostu nie miałbym sumienia zapakować go z powrotem do samochodu. - Uehehehehe.
- Lindo – wykrztusił oszołomiony Vincent – proponujesz, żebyśmy… zamieszkali razem? - Oszołomiony, no nie udawaj, Heniu, nie udawaj.
Ci to zawsze skończą w łóżku. Nie narzekam, żeby nie było, wciąż kibicuję, ale teraz między nimi było tak ślicznie, że aż brakuje jakiegoś dramatu. (W tym momencie pewnie przewalasz oczami, myśląc, że mi to nigdy nie dogodzi. :D) Ale nie jesteś tutaj od tego, żeby mi dogadzać, moje życzenie oczywiście nie jest rozkazem. No, Toncio i Emilka razem, Henio i Linda też, jakie śliczne obrazki w tym rozdziale (PISIONT, a ja tu przylazłam gdzieś przed dwudziestym chyba), przeczuwam, że czy bym jęczała, czy nie, to jakaś drama dla wyrównania będzie prędzej czy później. Póki co niech sobie leżą w łóżkach i się kochają, kochajmy się wszyscy w ten radosny czas. :D See ya.
PS Zmaściłam coś przy pisaniu tego komcia, jak sobie kopiowałam i wklejałam, więc jest trochę bardziej bez sensu niż zwykle. (Wszystkim, którzy wątpili, udowadniam: DA SIĘ. :D)
UsuńSkoro trafił się mały jubileusz, do wyboru było zaordynować coś epickiego (ale ostatnie rozdziały i tak były na wysokim poziomie i trudno byłoby je przeskoczyć), albo dowalić jeszcze trochę słodyczy, tym razem u Henry'ego i Lindy. Tyle że nie czuję jakiejś szczególnej satysfakcji z tego rozdziału.
UsuńMyślniki staram się mieć normalne, ale od kiedy się okazało, że Blogspot sam z siebie zmienia mi polskie cudzysłowy na zagraniczne i pomniejsza rozmiar czcionki - już wolę nie kombinować.
Słusznie, że te warkocze nie pasują, bo tę perugę Linda zwinęła z teatru :D Żarty jej się trzymają...
Bez przesady z tymi dziećmi, bo Tony zawsze jeszcze może się wykazać heroiczną powściągliwością. Anyways, kolejnego rozdziału należałoby się spodziewać w sierpniu.
Blogspot cię nie lubi, przykro mi to stwierdzić. Znaczy mi na Originie odpiernicza straszne numery, a na Kate o dziwo nie. Ale Oridżin stoi od tak dawna, że już w sumie zapomniałam, to przepraszam, że się ciebie czepiam.
UsuńA, bo ja już poszłam daleko myślami i mi się wydawało, że Linda chciała być glamour i super wyglądać z tą peruką, nie zaczaiłam. (Pora spania, Karolinko.)
*planuje baby shower* Ani. Mi. Się. Waż.
A tak serio, to Emilcia jeszcze za młoda, żeby jej dzieci robić, Toncio z przyzwoitości powinien się przed ślubem powstrzymać, zresztą, on jest na takie numery za porządny. Prędzej Henio by coś strzelił. Albo Dunmore. O, po tym to by się można było czegoś takiego spodziewać.
Nie przypominaj mi o sierpniu. ;D
Dzień dobry!
OdpowiedzUsuńNie bardzo wiem, gdzie powinnam pisać, by Cię nie urazić – tu czy w spamie. Ostatecznie zdecydowałam się na pisanie pod rozdziałem, żebyś nie przegapiła mojego komentarza. Może mnie za to nie zabijesz ;)
Wczoraj na Katalogowo obchodziliśmy piąte urodziny strony i z tej okazji zorganizowałyśmy losowanie tematyczne, biorąc pod lupę blogi, które zgłosiły do reklamy swoje rozdziały w roku 2017. Z przyjemnością informuję, że losowanie wygrało właśnie Twoje opowiadanie, z związku z czym będziemy je reklamować przez najbliższe pół roku.
Szczegółowe informacje możesz znaleźć w tym poście.
Przy okazji przypominam, że organizujemy konkurs literacki, może Cię to zainteresuje :)
Pozdrawiam cieplutko
Ayame
Katalogowo