Rozdział 51. Majowi narzeczeni



W poniedziałek rano Tony’emu dokuczał tępy ból z tyłu głowy. Nie był zbyt silny, ale i tak zniechęcał do wstawania, kryjąc w sobie obietnicę czegoś gorszego. Scolding leżał więc i patrzył w sufit, zastanawiając się, czy większego cierpienia przyczyni mu wstanie, czy dalsze trzymanie głowy na poduszce.
W pewnym momencie z dołu dobiegły go dźwięki muzyki. Ktoś grał na pianinie, moderato, z uczuciem, ale dość bałaganiarsko. Nie dbał o czystość dźwięków, ignorował fałsze, jakby nie przejmował się ewentualnymi słuchaczami. Tony od razu pomyślał o Emily. Gra dla siebie, pewnie rozmyśla o jakichś ważnych sprawach. Nikt jej nie słyszy, tylko on sam, bo są dla siebie stworzeni. To odczucie wprawiło go, mimo bólu głowy, w dobry nastrój, więc postanowił jeszcze trochę poleżeć.
Ostatecznie jednak kapitan zszedł na śniadanie. Choć w zasadzie starał się przyjść jak najwcześniej, żeby spędzić parę chwil z ukochaną lub przynajmniej wymienić kilka zdań z jej matką, to okazało się, że zjawił się w salonie jako ostatni. Przy stole siedziały nie tylko pani Knight z córką, ale jeszcze Cordelia i pani Abrahams.
Emily rzuciła mu na powitanie łagodny uśmiech, od którego ból głowy wprawdzie nie minął, ale na chwilę dało się o nim zapomnieć. Kątem oka Tony dostrzegł, że klapa pianina była podniesiona. Stanął przy swoim krześle, ale wstrzymał się z siadaniem.
– Dzień dobry, kapitanie – przywitała się Mildred Knight. – Dzień zapowiada się dość ciepły, ale widziałam też już chmury od zachodu. Jak pan myśli, będzie dzisiaj padać?
– Od mojego przyjazdu było ładnie, ale nie miałbym nic przeciwko, gdyby pod wieczór spadł jakiś deszcz – odparł Scolding. – Nawiasem mówiąc, od dawna podejrzewałem, a teraz wiem już na pewno, że bez pani córki moja egzystencja jest niemożliwa.
– Słucham? – pani Knight nie była pewna, czy dobrze usłyszała.
– Nie mogę bez niej żyć – sprecyzował Tony, idąc za ciosem. – I nie będę bez niej żyć.
Odpowiedziało mu przedłużające się milczenie.
– Jeszcze raz, kapitanie – odezwała się wreszcie. – Czy dobrze rozumiem, że prosi mnie pan o rękę mojej córki?
– Taką już mamy rodzinną tradycję, że nie porywamy narzeczonej bez konsultacji z jej rodziną. Poza tym nawet nie umiem wystarczająco dobrze jeździć konno, żeby praktykować ten wschodni zwyczaj.
Cordelia i pani Abrahams spoglądały na niego z mieszaniną szoku i zachwytu. W jaki sposób patrzyła Emily – nie miał odwagi sprawdzić.
– Jestem… – wykrztusiła pani Knight, chwytając się nagle za kołnierzyk. – Będzie pan łaskaw chwilę poczekać, kapitanie, bo jakoś słabo… Irisss…
Iris nie było nigdzie w pobliżu, za to szybko pojawił się niezawodny Hopper i podał pani sole trzeźwiące. Z wolna Mildred Knight wróciła do siebie.
– Szkoda, że przedwczoraj pan nie powiedział – rzekła wreszcie nieco zmętniałym głosem. – Upiekłoby się dwa zające jednym strzałem, a tak przyjdzie niedługo urządzać drugie przyjęcie…

Zaraz po śniadaniu pani Abrahams stwierdziła, że musi się spakować przed wyjazdem, a Cordelia poszła jej w tym pomóc. Tak więc pozostawiły w salonie Emily z matką i Tonym, pozwalając im omówić niektóre sprawy. Należał do nich, rzecz jasna, termin ślubu.
– Boże Narodzenie będzie w sam raz – uznała pani Knight. – Akurat wystarczy na wszystkie przygotowania.
– Racja, proszę mamy – odparła Emily. – Nie ma sensu specjalnie przedłużać narzeczeństwa.
– Najlepiej by było – powiedział Tony – gdybym najpierw awansował na komandora podporucznika, co by trochę poprawiło moją sytuację materialną. Przy pomyślnych wiatrach nie powinno to zająć dłużej niż do końca roku.
– To bardzo roztropnie z pana strony, kapitanie. Proszę tylko nie zapomnieć skreślić paru słów do ojca Emily. Dziś do niego napiszę, możemy wysłać nasze listy razem.

Wkrótce potem Mildred Knight poszła na piętro, do gabinetu męża, który de facto był jej gabinetem. Od lat to właśnie ona prowadziła interesy Aberlogwyn, gdy mąż służył w Indiach i gdzie indziej – ostatnio w Afryce Wschodniej. Z nastaniem maja miała wiele pracy. Należało podliczyć poprzedni miesiąc i dobrze zaplanować sprawy gospodarcze na następny. Czekało ją też, oczywiście, napisanie listu do męża. O wybitych szybach nie chciała myśleć, miała tylko nadzieję, że jej niesforny brat nie zapomni naprawić tego, co zepsuł. Przed południem miała jeszcze w planach objazd posiadłości, wizytę u dzierżawców…
A tu nagle zaręczyny. Nie ma co, poważne przedsięwzięcie. Pani Knight wciąż była nieco roztrzęsiona na myśl, że przyszłość jej córki zarysowała się wreszcie wyraźniej. Miała już dość tych wszystkich kombinacji Emily, która najchętniej by w nieskończoność udawała, że to zwykła znajomość, choć tylko ślepy by nie zauważył jej jagnięcych oczu na widok kapitana Scoldinga. Ten zaś potwierdził, że jest porządnym dżentelmenem, zwłaszcza jak na oficera Royal Navy.
Jeśli za termin przyjąć Boże Narodzenie, to do ślubu zostało pół roku. Wydaje się długo, ale minie, jak z bicza trzasł. A taki ślub to nie byle co, przygotowania sporo potrwają, zwłaszcza teraz, kiedy jest wojna i różnych rzeczy brakuje, trzeba specjalnie szukać. Urodziny Emily to był konkretny wydatek, niedługo przyjdzie wystawić przyjęcie zaręczynowe… Nawet jeżeli skromne – to znowu będą koszty, trzeba odłożyć. Całe szczęście, że kapitan Scolding ogłosił swój zamiar na początku miesiąca, zatem pani Knight mogła od razu, przy okazji comiesięcznych rachunków, wprowadzić niezbędne korekty w swoich planach finansowych.

Tymczasem pani Abrahams pojechała do miasta, a Emily z kapitanem i Cordelią Harris postanowili dotrzymać jej towarzystwa. Belgijka opowiadała, z jak ogromnymi trudnościami wiązało się jeżdżenie do kogokolwiek w odwiedziny, kiedy mieszkała w Kongo. Za jej plecami Scolding i Emily wprost pływali w ekscytacji, nawet na siebie nie patrząc, tylko dyskretnie się trzymając za ręce.
Panna Knight była oszołomiona, wręcz upojona i bardzo szczęśliwa. Jej uczucie do Tony’ego rozwijało się tak długo i stopniowo, a tu nagle od trzech dni zdarzenia zdawały się biec z prędkością konia wyścigowego. Nie miała nic przeciwko temu, a nawet pragnęła więcej i więcej… Jedyne, czego jej jeszcze brakowało, to wreszcie paru chwil z Tonym na osobności. Czuła się wprost niesamowicie, sama nie przypuszczała, że może mieć w sobie aż tyle energii. Pragnęła, aby Tony jak najczęściej był przy niej, chciała spędzać z nim czas, opowiadać mu o tym, co jest dla niej ważne, przedstawiać swoją wizję świata – i co nie mniej istotne, chciała także, aby ją całował.
Scolding tymczasem nie do końca dowierzał w to, co go spotkało. Jeszcze dwa tygodnie wcześniej miał wrażenie, jakby stał na samym dnie głębokiej, ciemnej studni i jedyne, co widział przez niewielki otwór wysoko nad sobą, to ponure chmury burzowe – a teraz wręcz wzlatywał sercem ponad księżyc. Miał poczucie, że nie ma już w ogóle żadnych problemów i nawet gdy z wielkim żalem przyjdzie mu opuścić Aberlogwyn, to i tak siła miłości będzie mu towarzyszyć, choćby miano go rzucić do Afryki.
Mimo wszystko starał się oszczędnie okazywać emocje. Ach, jakże idiotycznie musi wyglądać szczęśliwy człowiek w oczach kogoś, kto nie ma pojęcia, z czego się on tak cieszy! A cieszył się nie tylko z obecności u boku kobiety, która wedle wszystkich znaków na niebie i ziemi była dla niego idealna – ale też z tak prostej rzeczy jak krajobraz. Tony wyglądał przez okno, podziwiając rozległą błękitną łąkę, na której majestatycznie pasło się pierzasto-kłębiaste stado, a jego złoty pasterz rzucał ciepłe promienie na dół, gdzie po zielonym, pofalowanym niebie goniły beczące obłoki.
– Piękne chmury dzisiaj – zauważyła Emily. – Jakie one właściwie są z bliska?
– Zimne, wszystko zasłaniają… – odpowiedział. – Nie lubię latać przy dużym zachmurzeniu.
Dotarli do Caerphilly na kwadrans przed odjazdem pociągu. Na peronie pani Abrahams serdecznie uścisnęła pannę Knight.
- Obyśmy się znowu spotkały już w czasie pokoju – przemówiła z uczuciem. – Europa będzie potrzebować takich kobiet jak pani, Emily.
Potem spojrzała z uśmiechem na Tony’ego.
- Proszę o nią dbać, kapitanie! – nakazała. – Tak jak ona o pana dba! Zresztą, co ja będę gadać, jest pan przecież człowiekiem na poziomie. Na wasz ślub pewnie mnie nie wpuszczą, ale wyślę wam trochę koronek, będą w sam raz do sukni, nieprawdaż?
Odjechała, a narzeczeni, wciąż nie mogąc się nacieszyć swoim nowym statusem, poszli na miasto w towarzystwie Cordelii.
Mieli do wykonania ważne zadanie: zdobyć pierścionek zaręczynowy. Caerphilly było małym, górniczym miasteczkiem, a w okolicy raczej nie wydobywano diamentów, zatem nie należało zakładać, że w biżuterii będzie można przebierać. Tony tak się przejął całą misją, że w razie, gdyby w mieście nie udało się znaleźć nic odpowiadającego gustowi Emily, był zdecydowany zabrać ją do Cwmbran czy nawet Cardiff. Panna Knight musiała uspokajać ukochanego, twierdząc, że w czasie wojny wybrzydzanie jest nieprzyzwoitością.
Nie było jednak potrzeby jechać do innego miasta, gdyż u jubilera Jonesa udało im się znaleźć złoty pierścionek ozdobiony kwiatem o płatkach z szafiru i z brylantem pośrodku. Na szczupłej dłoni Emily prezentował się elegancko, lecz nie ostentacyjnie. Gdy jednak wyszli na ulicę, wydawało się jej, że przyciąga on spojrzenia przechodniów jak latarnia. Miała wrażenie, że ludzie się gapią: a cóż to kulawa panna ze wzgórz ma na palcu? Czy to możliwe, że będzie wychodzić za mąż? Bo oczywiście po obecności u jej boku oficera Royal Navy, którego na pewno co niektórzy już z nią widzieli wcześniej, absolutnie nie można było się tego domyślić… Ano tak, odpowiadała im w myślach Emily, może i kuleję, ale mam się na kim wesprzeć!
Wkrótce zaprowadziła Scoldinga na pocztę, gdzie odebrała korespondencję z poste restante. Kiedy urzędnik w okienku podał jej dużą, szarą kopertę, poczuła żywsze bicie serca. Wydawnictwo! Chyba się nie rozmyślili i nie odsyłają jej tekstu z powrotem…? Jeszcze jedna emocja w tych kilku dniach!
Przed otwarciem koperty powstrzymała się jednak aż do posiłku. Wczesnym popołudniem poszli we trójkę do restauracji. Zajęli stolik i złożyli zamówienie. To szaleństwo, pomyślała, zaraz po urodzinach kolejna okazja do świętowania.
Zdecydowanym ruchem rozdarła gruby, szary papier. Wewnątrz był rękopis jej książki z uwagami naniesionymi na marginesach. Pobieżnie przerzuciła niektóre strony. Na widok dopisków prawie czuła ból, choć uważała je za słuszne: po prostu nie mogła sobie wybaczyć, że dopuściła się jakichś błędów.
– Czy to jest ta książka o profesorze, który jeździ po różnych krajach i szuka rzadkich zabytków? – zapytał Tony.
Cordelia Harris spojrzała najpierw na niego, a potem na kuzynkę. W jej oczach zaskoczenie mieszało się z zachwytem.
– Czyż ona nie jest zdolna, kapitanie?! – zauważyła z szerokim uśmiechem.
– Nigdy w to nie wątpiłem, ale mam nadzieję, że wkrótce przekonam się naocznie.
Emily lekko się zarumieniła.
– Za bardzo cię kocham, żeby pokazywać ci moje dzieło w wersji tak niedopracowanej. Wiesz, mimo wszystko jestem debiutantką. Już mi redaktor wytknął, co zrobiłam źle, zajmie mi trochę czasu, zanim to wszystko opracuję…
Zajrzała do listu, który był załączony do rękopisu. Redaktor, William Skelton (może współwłaściciel wydawnictwa, ale raczej jakiś jego krewniak), oceniał powieść na ogół pozytywnie, ale twierdził, że autorka w paru miejscach zanadto się zagalopowała.
– Napisał, że profesor Seap jest dobrze zbudowany jako postać, ale za dużo gada – streściła treść listu kuzynce i… no, nie bój się tego słowa… narzeczonemu. – A inni bohaterowie znów zanadto uproszczeni. I w ogóle nie mogę się zdecydować, czy piszę powieść przygodową, czy coś poważniejszego, z komentarzem społecznym. Jestem w pół drogi.
- Może przesadza – zasugerował Tony.
- Nie – odparła panna Knight w zamyśleniu, przeglądając list. – Ten mój profesor naprawdę za dużo ględzi… Co takiego? Antagonista jest bankierem z City, a on mi go każe przerobić na niemieckiego przemysłowca, to jestem w stanie zrozumieć rozumiem, ale… Jak on śmie sugerować, że powinnam złagodzić dygresje na tematy społeczne! Przecież tym się właśnie moja książka miała wyróżniać z całej masy powieści awanturniczych!
– Tematy społeczne? – zaciekawiła się Cordelia. – Niedługo będziesz drugą Eleonorą Partridge!
Emily roześmiała się, jakby kuzynka powiedziała coś naprawdę zabawnego.
– Założenie jest takie, że pewien indyjski peszwa wydał edykt nadający kobietom takie same prawa jak mężczyznom, ale przeciwnicy szybko go zgładzili i skazali na zapomnienie. I teraz profesor Seap wyrusza na poszukiwanie ostatniej istniejącej tablicy, na której został on wyryty…
– Naprawdę było coś takiego? – zdziwił się kapitan.
– Trochę puściłam wodze fantazji – przyznała, znów zerkając do listu. – Ale, jak tak patrzę, to chyba raczej nie spodobały mu się uszczypliwości profesora wobec naszego panowania w Indiach.
Spojrzała na Tony’ego, uśmiechając się nieśmiało – zdała sobie sprawę, że na dobrą sprawę nie wiedziała, jakie jest jego zdanie na ten temat.
– To niech je wygłasza kto inny – zaproponował. – Może ten jego służący.
– Teldrup Chokpa?
– Oczywiście. Dla bardziej ograniczonych czytelników bądzie to bredzenie prymitywnego Azjaty, nierozumiejącego cywilizacji, za to drudzy przyznają mu rację jako “szlachetnemu dzikusowi”, a odpowiednie przesłanie i tak pójdzie w świat.
– To jest… całkiem dobry pomysł! – ucieszyła się panna Knight. – Będę miała mnóstwo roboty przez następne wieczory, więc przypomnij mi czasem o sobie…

Kiedy pod wieczór znaleźli się z powrotem w Aberlogwyn, matki nie było we dworze. Iris twierdziła, że pani Knight jeszcze nie wróciła z objazdu. Może siedziała u Enceladusa Jonesa, oglądając straty spowodowane przez urodzinowy salut, a może inny z dzierżawców zatrzymał ją na poczęstunek. Służąca poinformowała też, że był tu pan Griffith i kazał powtórzyć, że szklarza umówił na wtorek.
– Trochę mnie głowa boli – stwierdziła Cordelia, dotykając czoła. – Pójdę się położyć.
Weszła na ganek i szybko zniknęła w drzwiach, zabierając ze sobą Iris.
Było jeszcze ciepło i pogodnie, lecz od zachodu na horyzoncie majaczyły ciemnogranatowe chmury. Po przeciwnej stronie drogi, daleko za bramą, Mary, żona ogrodnika, wieszała pranie. Lekki powiew niósł z dala ledwie słyszalne beczenie widmowych owiec.
Postanowili jeszcze się przejść i odetchnąć świeżym powietrzem. Stary park wydawał się najlepszym wyjściem: zostawili tam wystarczająco wiele uczuć, aby za każdym razem wracać z przyjemnością. Nie ruszyli jednak do altany, lecz skręcili boczną ścieżką w inną stronę. Emily radziła sobie bez laski, wsparta na ramieniu Scoldinga, do niego zaś dotarło, że to jest właściwe dla niego miejsce. W każdym razie jedno z dwóch.
– No i czyż nie jest pięknie, kapitanie? – zapytała w przypływie radosnej ekscytacji. Wysunęła się lekko naprzód, ciągnąc go za rękę.
– To niesamowite, Emily – odpowiedział. – Czuję się szczęśliwy, właściwie bez przerwy. To wyłącznie dzięki tobie.
– Opowiedz o tym! – poprosiła, czując, jak gwałtownie brakuje jej w piersi miejsca na oddech.
– Przez tamte tygodnie dużo myślałem o tym, jak mi było źle. A teraz nic! Cieszę się chwilą. Przywróciłaś mnie do życia!
– Tony… – westchnęła, wtulając się w niego, a on musnął ustami jej czoło.
Stali tak przez dłuższą chwilę, jakby się bali, że jeśli znów oderwą się od siebie, jakaś siła nie pozwoli im zetknąć się znów. Wreszcie ruszyli dalej.
Pośród drzew prześwitywało niebo odbite w powierzchni stawu, skierowali się więc właśnie w tamtą stronę. Staw był niewielki, lecz dodawał parkowi uroku. Po przeciwnej stronie stała nawet ławka, od dawna zdezelowana, może nawet spróchniała – gdyby kochankowie tam usiedli, zarwałaby się pod nimi bez wątpienia. Lecz oni stanęli na brzegu, gdzie trawnik łagodnie opadał ku tafli wody, a z niej patrzyły ich nieco rozedrgane sobowtóry. Dwoje ludzi cieszących się swoim towarzystwem: oficer marynarki i początkująca pisarka…
– A więc jesteś moim narzeczonym – stwierdziła Emily, mocniej ściskając jego rękę. – Dziwnie to brzmi, nie mogę się przyzwyczaić.
– Wolałaś, kiedy byłem nie do końca wiadomo kim? Teraz wszystko będzie inaczej. Może nawet nie będę musiał udawać, że mieszkam u twojego wuja.
– Masz rację, narzeczonym wolno więcej. Możemy się nawet trzymać za ręce przy ludziach!
Podniosła dłoń i z zamyśleniem spojrzała na pierścionek.
– Młoda dziewczyna jest jak polny kwiat – stwierdziła. – Rośnie swobodnie i wszyscy zachwycają się jej pięknem, a mało kto się zastanawia, czy nie ma ona właściwości leczniczych, może się przyda do farbowania tkanin, a może po prostu jest trująca. A potem przychodzi mężczyzna, zrywa jej niewinność i od tej pory stoi ona u niego w wazonie.
– Nigdy dotąd nie patrzyłem na to w ten sposób… Ale jeśli już, wolałbym cię mieć w doniczce.
– Ach, to takie miłe z twojej strony. Od dawna pragnęłam zostać kimś, zanim, jak każda porządna panna, wyjdę za mąż. Wygląda na to, że jednak nie zdążę.
– Już udało ci się zostać pisarką.
– Ale nie wiadomo, czy przed świętami zdążą mnie wydrukować. Jeśli to się uda, mam ochotę dać książkę z autografem na pamiątkę każdemu z gości ślubnych. Oby zostały mi potem jeszcze jakieś egzemplarze do sprzedania.
Mocniej ścisnęła jego dłoń, spoglądając na korony drzew dookoła.
– Chciałabym udowodnić sobie i światu, że umiem sama na siebie zarobić, ale tu nie chodzi tylko o pieniądze. Pisanie sprawia mi coś więcej niż przyjemność. Jedyne, co może się z tym równać, to chyba… bycie z tobą.
Tony z czułością spojrzał w oczy jej odbiciu w stawie.
– Mam tak samo, jeśli chodzi o latanie. Kiedy poczuję prędkość i wysokość, zapominam o całym świecie. Przez ostatnie tygodnie najbardziej przygnębiało mnie to, że tkwiliśmy w Devonport bez samolotów, czekając nie wiadomo na co. Gdybym tak choć na kwadrans wzbił się w powietrze… Może nie miałabyś wtedy ze mną takich problemów w urodziny.
– Jesteś jak Anteusz, tylko na odwrót – zauważyła panna Knight. – On tracił siły, kiedy odrywał się od ziemi, a ty je zyskujesz. A ja to chyba jestem… – wyciągnęła do przodu swą prawą, zdeformowaną nogę – …Hefajstosem.
– Hefajstosem i Afrodytą w jednym.
– Teraz to już przesadziłeś! – zawołała z żartobliwym oburzeniem.
Energicznie się odsunęła, choć ciągle nie puszczała jego dłoni – lecz przy tym straciła równowagę na nierównym gruncie. Scolding usiłował ją łapać, ale skończyło się na tym, że oboje wylądowali na trawniku: ona z butem od cal od krawędzi wody, on prostopadle do niej. Podniosła się do pozycji siedzącej i trochę otrzepała.
– Rozmawialiśmy o lataniu, a upadliśmy – zauważyła. – Czy to nie jakiś znak?
– Znak tego, że powinienem tu zostać – powiedział kapitan, wspierając się na łokciu. – Na trawie, nad wodą… Później wyjadę, ale to później. Teraz mamy cały czas dla siebie.
– Na pewno spędzimy go owocnie! Jest tyle rzeczy, których możemy się nawzajem uczyć – stwierdziła Emily, pełna entuzjazmu. – Na przykład, ty mnie nauczysz strzelać, a ja ciebie – wyszywać.
– Nie wiem, czy to się nam przyda. Raczej nie masz tu do kogo strzelać, a znów ja umiem sobie przyszyć guzik, a do wszystkiego innego w marynarce mamy krawców. Zresztą niewielka sztuka, kto właściwie nie umie przyszyć guzika?
– Na pensji miałam koleżankę, która nie umiała. W ogóle miała drewniane ręce i niczego nie potrafiła prosto przyszyć ani uciąć. Dziewczyny jej nie lubiły i bez przerwy się na niej wyżywały. Jako jedyna trzymałam się z nią bliżej, choć była nieokrzesana i mnie też złościła. Chyba jakoś wyczuwałam, że jestem tak samo na uboczu jak ona. Nie wiem, co teraz robi, doszły mnie słuchy, że została zakonnicą.
– To trochę smutne… – uznał Scolding. – A może jednak nie? Może właśnie tam było jej wreszcie dobrze?
Panna Knight ostrożnie przysunęła się bliżej.
– A co ty byś zrobił, gdybym poszła do zakonu?
Tony zawahał się przed odpowiedzią – przecież nie mógł powiedzieć, że umarłby z rozpaczy.
– Musiałbym pewnie… zostać organistą, albo czymś takim.
– A jak wyglądałabym w habicie?
– Można to sprawdzić. Na wojnie potrzeba pielęgniarek, a one noszą podobne stroje.
Emily zaśmiała się.
– Chyba żartujesz! Musiałabym patrzeć na krew i na u… u… umierających ludzi. I nie mogłabym schować się w kątku, tylko właśnie wtedy musiałabym poświęcać tym nieszczęśnikom wszystkie swoje siły. Nie starczyłoby ich na długo… Poza tym wojskowe pielęgniarki muszą chłopów jak dęby dźwigać na własnych plecach – to nie dla mojej powykręcanej nóżki. Trudno o mniej odpowiedni ode mnie materiał na siostrę miłosierdzia.
– Akurat miłosierdzia ci nie brakuje.
– Bez przesady, to tylko wobec ciebie. Gdyby, czysto teoretycznie, nasze losy potoczyły się inaczej i poznałabym nie tak wspaniałego mężczyznę, a on by mi w czymkolwiek uchybił, to… poznałby mnie od złej strony. Czasami wydaje mi się, że nawet matka może już mieć dość.
– Myślę, że nawet twoją złą stronę z czasem bym pokochał – wyznał kapitan. – Im lepiej cię znam, im bliżej ciebie jestem, tym bardziej pragnę być jeszcze bliżej. Zwłaszcza po tym, co przeżyłem ostatnio.
Emily objęła go ramieniem, przytulając się już otwarcie. Tony zareagował odruchowo: szybkim ruchem uniósł ją w górę i posadził sobie na kolanach.
– Oooch, czuję się taka zepsuta! – wyznała z satysfakcją. – Jeden krok bliżej do zostania prawdziwą pisarką!
Zaczęła go całować: dziko, zachłannie, chociaż przez ostatnie dwa dni miała do tego więcej okazji niż kiedykolwiek wcześniej i chętnie z nich korzystała. Scolding objął ukochaną w talii, przyciągnął do siebie mocniej, poddając się jej pocałunkom. Kochał ją i nic nie mógł na to poradzić, a zresztą nie było takiej potrzeby.
Spleceni w namiętnym uścisku przesiedzieli nad stawem małą nieskończoność, nawet nie zauważyli, jak niebo pociemniało. Do porządku przywołały ich zimne krople, lądując z impetem na karku czy dłoniach. Emily oderwała się od Tony’ego zaledwie na tyle, by zobaczyć, jaka jest sytuacja – a była coraz poważniejsza. Opad był przelotny, lecz za to intensywny. Tafla stawu przemieniła się w poletko efemerycznych iglic, deszcz szumiał w koronach drzew, a nawet, bezczelny, okładał ciężkimi kroplami Tony’ego i ją samą.
– Szybko! – zawołała. – Schowajmy się gdzieś!
Scolding podniósł się i pomógł też wstać pannie Knight. Deszcz się wzmagał, ordynarnie kołysząc drzewami, na ziemię padały krople przefiltrowane przez ich gałęzie, niosąc ze sobą czasem liście i szpilki. Emily nie była w stanie szybko się poruszać, więc Tony spontanicznie wziął ją na ręce. Od altany dzieliła ich niemała odległość, lecz zaniósł ją tam zgoła biegiem i dwa razy omal się nie potknął. W końcu jednak dostarczył narzeczoną pod zadaszenie, posadził na ławce.
– Bardzo zmokłaś? Skoro już jestem na nogach, to pobiegnę po parasol – zaoferował. – Albo każę wstawić herbatę.
– Nie, nie odchodź… – powiedziała, chwytając go za rękaw.
Kiedy zamykał oczy, tonąc w szumie deszczu i w jej najdroższych ustach, przyszło mu do głowy, że właściwie już wyzdrowiał.




4 komentarze:

  1. Guten Abend, ciastka przynoszę (własnej roboty, co z tego, że pierwszą blaszkę przypaliłam!). Kruche, cynamonowe, lubię mieć co robić, jak jem po nocach (to odwraca uwagę od poczucia winy) NO TO OPKO.
    W poniedziałek rano Tony’emu dokuczał tępy ból z tyłu głowy. - Kac morderca nie ma serca. Chory Tony to typowy przykład chorego faceta (bez obrazy), leży i cierpi. Cierpi bardzo.
    Ktoś grał na pianinie, moderato, z uczuciem, ale dość bałaganiarsko. - Zabiłabym, jakby mnie łeb bolał, a ktoś by napierniczał na pianinie.
    Nikt jej nie słyszy, tylko on sam, bo są dla siebie stworzeni. - Romantiko
    Ostatecznie jednak kapitan zszedł na śniadanie. - YASSS, Tony jest już prawdziwą bohaterką opka! Jestem z niego dumna.
    Dzień zapowiada się dość ciepły, ale widziałam też już chmury od zachodu. Jak pan myśli, będzie dzisiaj padać? - Prognoza na dziś: będzie hełsko. BO CZEMU NIE.
    nie miałbym nic przeciwko, gdyby pod wieczór spadł jakiś deszcz - A NIE MÓWIŁAM, ŻE BĘDZIE HEŁSKO? I mokro.
    – Nie mogę bez niej żyć – sprecyzował Tony, idąc za ciosem. – I nie będę bez niej żyć. - Umieram.
    Ten zaś potwierdził, że jest porządnym dżentelmenem, zwłaszcza jak na oficera Royal Navy. - JA TEŻ POTWIERDZAM.
    Jej uczucie do Tony’ego rozwijało się tak długo i stopniowo, a tu nagle od trzech dni zdarzenia zdawały się biec z prędkością konia wyścigowego. - A był to koń pełnej krwi angielskiej i nosił imię "Can't Wait" :D
    eszcze dwa tygodnie wcześniej miał wrażenie, jakby stał na samym dnie głębokiej, ciemnej studni i jedyne, co widział przez niewielki otwór wysoko nad sobą, to ponure chmury burzowe - EMO
    Tony wyglądał przez okno, podziwiając rozległą błękitną łąkę, na której majestatycznie pasło się pierzasto-kłębiaste stado, a jego złoty pasterz rzucał ciepłe promienie na dół, gdzie po zielonym, pofalowanym niebie goniły beczące obłoki. - Pojechałeś z tymi opisami. :D (Cirrocumulusy, pisałam maturę z geografii [śmiechu warte], kij, że w połowie uznałam, że już mi się nie chce i se poszłam.)
    Miała wrażenie, że ludzie się gapią: a cóż to kulawa panna ze wzgórz ma na palcu? - A to ci wyszło, jakbym słyszała moją ciotkę-plotkarę, naczelna rozgłośnia we wsi.
    Na widok dopisków prawie czuła ból, choć uważała je za słuszne: po prostu nie mogła sobie wybaczyć, że dopuściła się jakichś błędów. - Pjona, Emilko. Za każdym, kur dwanaście, razem.
    oceniał powieść na ogół pozytywnie - THAT'S MY GIRL! Flower power! Girl power! Yassss.
    – A co ty byś zrobił, gdybym poszła do zakonu?
    Tony zawahał się przed odpowiedzią – przecież nie mógł powiedzieć, że umarłby z rozpaczy.
    - A czemu nie? Przecież jest emo.
    EH, ZAKOCHAŃCE. All you need is love, love is all you need i co człowieku poradzisz? :D
    Kończę chyba. Nie było za bardzo czego przeżywać w tym rozdziale, ale to dobrze, raz na jakiś czas należy się wszystkim przerwa od nadmiaru emocji. Gute Nacht!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, rozdziały się robią coraz bardziej bezproblemowe, trzeba coś z tym zrobić...
      Tony cierpi bardzo, bo uważa, że w skali wszechświata jego cierpienie znaczy zbyt mało, żeby się kłopotać jakimś przeciwdziałaniem. Ale pobyt na wsi już mu wychodzi na zdrowie.
      Ech, geografia, jedna z nielicznych niedostatecznych w mojej karierze wiązała się z kartkówką z chmur. Ale znajomością słowa "cirrus" udało mi się błysnąć już we wczesnej podstawówce, nic dziwnego, że powszechnie uważano, że coś ze mną jest nie tak.
      Dlaczego nie mógł powiedzieć? Bo remember, ona jest wrażliwa na pewne tematy.
      Dobra, w kwestii ciągu dalszego rozciąga się teraz przede mną szeroki step, trochę czasu minie, zanim go zagospodaruję.

      Usuń
    2. Widzę właśnie :D Może po wojnie, jak wszyscy przeżyją i dostaną szczęśliwe zakończenia (można się już śmiać), zamieszka sobie z Emilcią na wsi? Pas startowy mogą zrobić w ogrodzie czy coś, a hangar przy jeziorku.
      A znasz to? Gdy cirrusy są na niebie, to pogoda wnet się... (Żeby nie było, w moim liceum tego nie uczyli, to tekst z renomowanego rzeszowskiego liceum :D)
      Ale emo... Psujesz mi zabawę.
      No popatrz, u ciebie step, a u mnie pustynia! Stepy akermańskie może jeszcze? Bo u mnie nie byle co, sama Mojave!

      Usuń
    3. Jest tak, że pobyt w górskim uzdrowisku pozwolił mi z grubsza zaplanować kolejne, bo ja wim, 15 rozdziałów, ale to i tak jeszcze bardzo ogólny zarys i nie wiadomo, dokąd dolecimy.

      Usuń