W poniedziałek rano Tony’emu dokuczał tępy ból z
tyłu głowy. Nie był zbyt silny, ale i tak zniechęcał do
wstawania, kryjąc w sobie obietnicę czegoś gorszego. Scolding
leżał więc i patrzył w sufit, zastanawiając się, czy
większego cierpienia przyczyni mu wstanie, czy dalsze trzymanie
głowy na poduszce.
W pewnym momencie z dołu dobiegły go dźwięki muzyki.
Ktoś grał na pianinie, moderato, z uczuciem, ale dość
bałaganiarsko. Nie dbał o czystość dźwięków, ignorował
fałsze, jakby nie przejmował się ewentualnymi słuchaczami. Tony
od razu pomyślał o Emily. Gra dla siebie, pewnie rozmyśla o
jakichś ważnych sprawach. Nikt jej nie słyszy, tylko on sam, bo są
dla siebie stworzeni. To odczucie wprawiło go, mimo bólu głowy, w
dobry nastrój, więc postanowił jeszcze trochę poleżeć.
Ostatecznie jednak kapitan zszedł na śniadanie. Choć
w zasadzie starał się przyjść jak najwcześniej, żeby spędzić
parę chwil z ukochaną lub przynajmniej wymienić kilka zdań z jej
matką, to okazało się, że zjawił się w salonie jako ostatni.
Przy stole siedziały nie tylko pani Knight z córką, ale jeszcze
Cordelia i pani Abrahams.
Emily rzuciła mu na powitanie łagodny uśmiech, od
którego ból głowy wprawdzie nie minął, ale na chwilę dało się
o nim zapomnieć. Kątem oka Tony dostrzegł, że klapa pianina była
podniesiona. Stanął przy swoim krześle, ale wstrzymał się z
siadaniem.
– Dzień
dobry, kapitanie – przywitała się Mildred Knight. – Dzień
zapowiada się dość ciepły, ale widziałam też już chmury od
zachodu. Jak pan myśli, będzie dzisiaj padać?
– Od
mojego przyjazdu było ładnie, ale nie miałbym nic przeciwko, gdyby
pod wieczór spadł jakiś deszcz – odparł Scolding. – Nawiasem
mówiąc, od dawna podejrzewałem, a teraz wiem już na pewno, że
bez pani córki moja egzystencja jest niemożliwa.
– Słucham?
– pani Knight nie była pewna, czy dobrze usłyszała.
– Nie
mogę bez niej żyć – sprecyzował Tony, idąc za ciosem. – I
nie będę bez niej żyć.
Odpowiedziało
mu przedłużające się milczenie.
– Jeszcze
raz, kapitanie – odezwała się wreszcie. – Czy dobrze rozumiem,
że prosi mnie pan o rękę mojej córki?
– Taką
już mamy rodzinną tradycję, że nie porywamy narzeczonej bez
konsultacji z jej rodziną. Poza tym nawet nie umiem wystarczająco
dobrze jeździć konno, żeby praktykować ten wschodni zwyczaj.
Cordelia
i pani Abrahams spoglądały na niego z mieszaniną szoku i zachwytu.
W jaki sposób patrzyła Emily – nie miał odwagi sprawdzić.
– Jestem…
– wykrztusiła pani Knight, chwytając się nagle za kołnierzyk. –
Będzie pan łaskaw chwilę poczekać, kapitanie, bo jakoś słabo…
Irisss…
Iris
nie było nigdzie w pobliżu, za to szybko pojawił się niezawodny
Hopper i podał pani sole trzeźwiące. Z wolna Mildred Knight
wróciła do siebie.
– Szkoda,
że przedwczoraj pan nie powiedział – rzekła wreszcie nieco
zmętniałym głosem. – Upiekłoby się dwa zające jednym
strzałem, a tak przyjdzie niedługo urządzać drugie przyjęcie…
Zaraz
po śniadaniu pani Abrahams stwierdziła, że musi się spakować
przed wyjazdem, a Cordelia poszła jej w tym pomóc. Tak więc
pozostawiły w salonie Emily z matką i Tonym, pozwalając im
omówić niektóre sprawy. Należał do nich, rzecz jasna, termin
ślubu.
– Boże
Narodzenie będzie w sam raz – uznała pani Knight. – Akurat
wystarczy na wszystkie przygotowania.
– Racja,
proszę mamy – odparła Emily. – Nie ma sensu specjalnie
przedłużać narzeczeństwa.
–
Najlepiej by było – powiedział Tony – gdybym
najpierw awansował na komandora podporucznika, co by trochę
poprawiło moją sytuację materialną. Przy pomyślnych wiatrach nie
powinno to zająć dłużej niż do końca roku.
– To
bardzo roztropnie z pana strony, kapitanie. Proszę tylko nie
zapomnieć skreślić paru słów do ojca Emily. Dziś do niego
napiszę, możemy wysłać nasze listy razem.
Wkrótce
potem Mildred Knight poszła na piętro, do gabinetu męża, który
de facto był jej gabinetem. Od lat to właśnie ona prowadziła
interesy Aberlogwyn, gdy mąż służył w Indiach i gdzie indziej –
ostatnio w Afryce Wschodniej. Z nastaniem maja miała wiele pracy.
Należało podliczyć poprzedni miesiąc i dobrze zaplanować sprawy
gospodarcze na następny. Czekało ją też, oczywiście, napisanie
listu do męża. O wybitych szybach nie chciała myśleć, miała
tylko nadzieję, że jej niesforny brat nie zapomni naprawić tego,
co zepsuł. Przed południem miała jeszcze w planach objazd
posiadłości, wizytę u dzierżawców…
A
tu nagle zaręczyny. Nie ma co, poważne przedsięwzięcie. Pani
Knight wciąż była nieco roztrzęsiona na myśl, że przyszłość
jej córki zarysowała się wreszcie wyraźniej. Miała już dość
tych wszystkich kombinacji Emily, która najchętniej by w
nieskończoność udawała, że to zwykła znajomość, choć tylko
ślepy by nie zauważył jej jagnięcych oczu na widok kapitana
Scoldinga. Ten zaś potwierdził, że jest porządnym dżentelmenem,
zwłaszcza jak na oficera Royal Navy.
Jeśli za termin przyjąć Boże Narodzenie, to do ślubu
zostało pół roku. Wydaje się długo, ale minie, jak z bicza
trzasł. A taki ślub to nie byle co, przygotowania sporo potrwają,
zwłaszcza teraz, kiedy jest wojna i różnych rzeczy brakuje, trzeba
specjalnie szukać. Urodziny Emily to był konkretny wydatek,
niedługo przyjdzie wystawić przyjęcie zaręczynowe… Nawet jeżeli
skromne – to znowu będą koszty, trzeba odłożyć. Całe
szczęście, że kapitan Scolding ogłosił swój zamiar na początku
miesiąca, zatem pani Knight mogła od razu, przy okazji
comiesięcznych rachunków, wprowadzić niezbędne korekty w swoich
planach finansowych.
Tymczasem pani Abrahams pojechała do miasta, a Emily z
kapitanem i Cordelią Harris postanowili dotrzymać jej towarzystwa.
Belgijka opowiadała, z jak ogromnymi trudnościami wiązało się
jeżdżenie do kogokolwiek w odwiedziny, kiedy mieszkała w Kongo. Za
jej plecami Scolding i Emily wprost pływali w ekscytacji, nawet
na siebie nie patrząc, tylko dyskretnie się trzymając za ręce.
Panna Knight była oszołomiona, wręcz upojona i bardzo
szczęśliwa. Jej uczucie do Tony’ego rozwijało się tak długo i
stopniowo, a tu nagle od trzech dni zdarzenia zdawały się biec z
prędkością konia wyścigowego. Nie miała nic przeciwko temu, a
nawet pragnęła więcej i więcej… Jedyne, czego jej jeszcze
brakowało, to wreszcie paru chwil z Tonym na osobności. Czuła się
wprost niesamowicie, sama nie przypuszczała, że może mieć w sobie
aż tyle energii. Pragnęła, aby Tony jak najczęściej był przy
niej, chciała spędzać z nim czas, opowiadać mu o tym, co jest dla
niej ważne, przedstawiać swoją wizję świata – i co nie mniej
istotne, chciała także, aby ją całował.
Scolding tymczasem nie do końca dowierzał w to, co go
spotkało. Jeszcze dwa tygodnie wcześniej miał wrażenie, jakby
stał na samym dnie głębokiej, ciemnej studni i jedyne, co
widział przez niewielki otwór wysoko nad sobą, to ponure chmury
burzowe – a teraz wręcz wzlatywał sercem ponad księżyc.
Miał poczucie, że nie ma już w ogóle żadnych problemów i nawet
gdy z wielkim żalem przyjdzie mu opuścić Aberlogwyn, to i tak siła
miłości będzie mu towarzyszyć, choćby miano go rzucić do
Afryki.
Mimo wszystko starał się oszczędnie okazywać emocje.
Ach, jakże idiotycznie musi wyglądać szczęśliwy człowiek w
oczach kogoś, kto nie ma pojęcia, z czego się on tak cieszy! A
cieszył się nie tylko z obecności u boku kobiety, która wedle
wszystkich znaków na niebie i ziemi była dla niego idealna – ale
też z tak prostej rzeczy jak krajobraz. Tony wyglądał przez okno,
podziwiając rozległą błękitną łąkę, na której
majestatycznie pasło się pierzasto-kłębiaste stado, a jego złoty
pasterz rzucał ciepłe promienie na dół, gdzie po zielonym,
pofalowanym niebie goniły beczące obłoki.
– Piękne
chmury dzisiaj – zauważyła Emily. – Jakie one właściwie są z
bliska?
– Zimne,
wszystko zasłaniają… – odpowiedział. – Nie lubię latać
przy dużym zachmurzeniu.
Dotarli do Caerphilly na kwadrans przed odjazdem
pociągu. Na peronie pani Abrahams serdecznie uścisnęła pannę
Knight.
-
Obyśmy się znowu spotkały już w czasie pokoju – przemówiła z
uczuciem. – Europa będzie potrzebować takich kobiet jak pani,
Emily.
Potem
spojrzała z uśmiechem na Tony’ego.
-
Proszę o nią dbać, kapitanie! – nakazała. – Tak jak ona o
pana dba! Zresztą, co ja będę gadać, jest pan przecież
człowiekiem na poziomie. Na wasz ślub pewnie mnie nie wpuszczą,
ale wyślę wam trochę koronek, będą w sam raz do sukni,
nieprawdaż?
Odjechała,
a narzeczeni, wciąż nie mogąc się nacieszyć swoim nowym
statusem, poszli na miasto w towarzystwie Cordelii.
Mieli
do wykonania ważne zadanie: zdobyć pierścionek zaręczynowy.
Caerphilly było małym, górniczym miasteczkiem, a w okolicy raczej
nie wydobywano diamentów, zatem nie należało zakładać, że w
biżuterii będzie można przebierać. Tony tak się przejął całą
misją, że w razie, gdyby w mieście nie udało się znaleźć nic
odpowiadającego gustowi Emily, był zdecydowany zabrać ją do
Cwmbran czy nawet Cardiff. Panna Knight musiała uspokajać
ukochanego, twierdząc, że w czasie wojny wybrzydzanie jest
nieprzyzwoitością.
Nie było jednak potrzeby jechać do innego miasta, gdyż
u jubilera Jonesa udało im się znaleźć złoty pierścionek
ozdobiony kwiatem o płatkach z szafiru i z brylantem pośrodku.
Na szczupłej dłoni Emily prezentował się elegancko, lecz nie
ostentacyjnie. Gdy jednak wyszli na ulicę, wydawało się jej, że
przyciąga on spojrzenia przechodniów jak latarnia. Miała wrażenie,
że ludzie się gapią: a cóż to kulawa panna ze wzgórz ma na
palcu? Czy to możliwe, że będzie wychodzić za mąż? Bo
oczywiście po obecności u jej boku oficera Royal Navy, którego na
pewno co niektórzy już z nią widzieli wcześniej, absolutnie
nie można było się tego domyślić… Ano tak, odpowiadała im w
myślach Emily, może i kuleję, ale mam się na kim wesprzeć!
Wkrótce zaprowadziła Scoldinga na pocztę, gdzie
odebrała korespondencję z poste restante. Kiedy urzędnik w okienku
podał jej dużą, szarą kopertę, poczuła żywsze bicie serca.
Wydawnictwo! Chyba się nie rozmyślili i nie odsyłają jej tekstu z
powrotem…? Jeszcze jedna emocja w tych kilku dniach!
Przed otwarciem koperty powstrzymała się jednak aż do
posiłku. Wczesnym popołudniem poszli we trójkę do restauracji.
Zajęli stolik i złożyli zamówienie. To szaleństwo,
pomyślała, zaraz po urodzinach kolejna okazja do świętowania.
Zdecydowanym ruchem rozdarła gruby, szary papier.
Wewnątrz był rękopis jej książki z uwagami naniesionymi na
marginesach. Pobieżnie przerzuciła niektóre strony. Na widok
dopisków prawie czuła ból, choć uważała je za słuszne: po
prostu nie mogła sobie wybaczyć, że dopuściła się jakichś
błędów.
– Czy
to jest ta książka o profesorze, który jeździ po różnych
krajach i szuka rzadkich zabytków? – zapytał Tony.
Cordelia
Harris spojrzała najpierw na niego, a potem na kuzynkę. W jej
oczach zaskoczenie mieszało się z zachwytem.
– Czyż
ona nie jest zdolna, kapitanie?! – zauważyła z szerokim
uśmiechem.
– Nigdy
w to nie wątpiłem, ale mam nadzieję, że wkrótce przekonam się
naocznie.
Emily
lekko się zarumieniła.
– Za
bardzo cię kocham, żeby pokazywać ci moje dzieło w wersji tak
niedopracowanej. Wiesz, mimo wszystko jestem debiutantką. Już mi redaktor
wytknął, co zrobiłam źle, zajmie mi trochę czasu, zanim to
wszystko opracuję…
Zajrzała
do listu, który był załączony do rękopisu. Redaktor, William
Skelton (może współwłaściciel wydawnictwa, ale raczej jakiś
jego krewniak), oceniał powieść na ogół pozytywnie, ale
twierdził, że autorka w paru miejscach zanadto się zagalopowała.
– Napisał,
że profesor Seap jest dobrze zbudowany jako postać, ale za dużo
gada – streściła treść listu kuzynce i… no, nie bój się
tego słowa… narzeczonemu. – A inni bohaterowie znów zanadto
uproszczeni. I w ogóle nie mogę się zdecydować, czy piszę
powieść przygodową, czy coś poważniejszego, z komentarzem
społecznym. Jestem w pół drogi.
-
Może przesadza – zasugerował Tony.
-
Nie – odparła panna Knight w zamyśleniu, przeglądając list. –
Ten mój profesor naprawdę za dużo ględzi… Co takiego?
Antagonista jest bankierem z City, a on mi go każe przerobić na
niemieckiego przemysłowca, to jestem w stanie zrozumieć rozumiem,
ale… Jak on śmie sugerować, że powinnam złagodzić dygresje na
tematy społeczne! Przecież tym się właśnie moja książka miała
wyróżniać z całej masy powieści awanturniczych!
– Tematy
społeczne? – zaciekawiła się Cordelia. – Niedługo będziesz
drugą Eleonorą Partridge!
Emily
roześmiała się, jakby kuzynka powiedziała coś naprawdę
zabawnego.
– Założenie
jest takie, że pewien indyjski peszwa wydał edykt nadający
kobietom takie same prawa jak mężczyznom, ale przeciwnicy szybko go
zgładzili i skazali na zapomnienie. I teraz profesor Seap wyrusza na
poszukiwanie ostatniej istniejącej tablicy, na której został on
wyryty…
– Naprawdę
było coś takiego? – zdziwił się kapitan.
– Trochę
puściłam wodze fantazji – przyznała, znów zerkając do listu. –
Ale, jak tak patrzę, to chyba raczej nie spodobały mu się
uszczypliwości profesora wobec naszego panowania w Indiach.
Spojrzała
na Tony’ego, uśmiechając się nieśmiało – zdała sobie
sprawę, że na dobrą sprawę nie wiedziała, jakie jest jego zdanie
na ten temat.
– To
niech je wygłasza kto inny – zaproponował. – Może ten jego
służący.
– Teldrup
Chokpa?
– Oczywiście.
Dla bardziej ograniczonych czytelników bądzie to bredzenie
prymitywnego Azjaty, nierozumiejącego cywilizacji, za to drudzy
przyznają mu rację jako “szlachetnemu dzikusowi”, a odpowiednie
przesłanie i tak pójdzie w świat.
– To
jest… całkiem dobry pomysł! – ucieszyła się panna Knight. –
Będę miała mnóstwo roboty przez następne wieczory, więc
przypomnij mi czasem o sobie…
Kiedy
pod wieczór znaleźli się z powrotem w Aberlogwyn, matki nie
było we dworze. Iris twierdziła, że pani Knight jeszcze nie
wróciła z objazdu. Może siedziała u Enceladusa Jonesa, oglądając
straty spowodowane przez urodzinowy salut, a może inny z dzierżawców
zatrzymał ją na poczęstunek. Służąca poinformowała też, że
był tu pan Griffith i kazał powtórzyć, że szklarza umówił
na wtorek.
– Trochę
mnie głowa boli – stwierdziła Cordelia, dotykając czoła. –
Pójdę się położyć.
Weszła
na ganek i szybko zniknęła w drzwiach, zabierając ze sobą Iris.
Było jeszcze ciepło i pogodnie, lecz od zachodu na
horyzoncie majaczyły ciemnogranatowe chmury. Po przeciwnej stronie
drogi, daleko za bramą, Mary, żona ogrodnika, wieszała pranie.
Lekki powiew niósł z dala ledwie słyszalne beczenie widmowych
owiec.
Postanowili jeszcze się przejść i odetchnąć świeżym
powietrzem. Stary park wydawał się najlepszym wyjściem: zostawili
tam wystarczająco wiele uczuć, aby za każdym razem wracać z
przyjemnością. Nie ruszyli jednak do altany, lecz skręcili boczną
ścieżką w inną stronę. Emily radziła sobie bez laski, wsparta
na ramieniu Scoldinga, do niego zaś dotarło, że to jest właściwe
dla niego miejsce. W każdym razie jedno z dwóch.
– No
i czyż nie jest pięknie, kapitanie? – zapytała w przypływie
radosnej ekscytacji. Wysunęła się lekko naprzód, ciągnąc go za
rękę.
– To
niesamowite, Emily – odpowiedział. – Czuję się szczęśliwy,
właściwie bez przerwy. To wyłącznie dzięki tobie.
– Opowiedz
o tym! – poprosiła, czując, jak gwałtownie brakuje jej w piersi
miejsca na oddech.
– Przez
tamte tygodnie dużo myślałem o tym, jak mi było źle. A teraz
nic! Cieszę się chwilą. Przywróciłaś mnie do życia!
– Tony…
– westchnęła, wtulając się w niego, a on musnął ustami jej
czoło.
Stali
tak przez dłuższą chwilę, jakby się bali, że jeśli znów
oderwą się od siebie, jakaś siła nie pozwoli im zetknąć się
znów. Wreszcie ruszyli dalej.
Pośród drzew prześwitywało niebo odbite w
powierzchni stawu, skierowali się więc właśnie w tamtą stronę.
Staw był niewielki, lecz dodawał parkowi uroku. Po przeciwnej
stronie stała nawet ławka, od dawna zdezelowana, może nawet
spróchniała – gdyby kochankowie tam usiedli, zarwałaby się pod
nimi bez wątpienia. Lecz oni stanęli na brzegu, gdzie trawnik
łagodnie opadał ku tafli wody, a z niej patrzyły ich nieco
rozedrgane sobowtóry. Dwoje ludzi cieszących się swoim
towarzystwem: oficer marynarki i początkująca pisarka…
– A
więc jesteś moim narzeczonym – stwierdziła Emily, mocniej
ściskając jego rękę. – Dziwnie to brzmi, nie mogę się
przyzwyczaić.
– Wolałaś,
kiedy byłem nie do końca wiadomo kim? Teraz wszystko będzie
inaczej. Może nawet nie będę musiał udawać, że mieszkam u
twojego wuja.
– Masz
rację, narzeczonym wolno więcej. Możemy się nawet trzymać za
ręce przy ludziach!
Podniosła
dłoń i z zamyśleniem spojrzała na pierścionek.
– Młoda
dziewczyna jest jak polny kwiat – stwierdziła. – Rośnie
swobodnie i wszyscy zachwycają się jej pięknem, a mało kto się
zastanawia, czy nie ma ona właściwości leczniczych, może się
przyda do farbowania tkanin, a może po prostu jest trująca. A potem
przychodzi mężczyzna, zrywa jej niewinność i od tej pory stoi ona
u niego w wazonie.
– Nigdy
dotąd nie patrzyłem na to w ten sposób… Ale jeśli już,
wolałbym cię mieć w doniczce.
– Ach,
to takie miłe z twojej strony. Od dawna pragnęłam zostać kimś,
zanim, jak każda porządna panna, wyjdę za mąż. Wygląda na to,
że jednak nie zdążę.
– Już
udało ci się zostać pisarką.
– Ale
nie wiadomo, czy przed świętami zdążą mnie wydrukować. Jeśli
to się uda, mam ochotę dać książkę z autografem na pamiątkę
każdemu z gości ślubnych. Oby zostały mi potem jeszcze jakieś
egzemplarze do sprzedania.
Mocniej
ścisnęła jego dłoń, spoglądając na korony drzew dookoła.
– Chciałabym
udowodnić sobie i światu, że umiem sama na siebie zarobić, ale tu
nie chodzi tylko o pieniądze. Pisanie sprawia mi coś więcej niż
przyjemność. Jedyne, co może się z tym równać, to chyba…
bycie z tobą.
Tony
z czułością spojrzał w oczy jej odbiciu w stawie.
– Mam
tak samo, jeśli chodzi o latanie. Kiedy poczuję prędkość i
wysokość, zapominam o całym świecie. Przez ostatnie tygodnie
najbardziej przygnębiało mnie to, że tkwiliśmy w Devonport
bez samolotów, czekając nie wiadomo na co. Gdybym tak choć na
kwadrans wzbił się w powietrze… Może nie miałabyś wtedy ze mną
takich problemów w urodziny.
– Jesteś
jak Anteusz, tylko na odwrót – zauważyła panna Knight. – On
tracił siły, kiedy odrywał się od ziemi, a ty je zyskujesz. A ja
to chyba jestem… – wyciągnęła do przodu swą prawą,
zdeformowaną nogę – …Hefajstosem.
–
Hefajstosem i Afrodytą w jednym.
– Teraz
to już przesadziłeś! – zawołała z żartobliwym oburzeniem.
Energicznie
się odsunęła, choć ciągle nie puszczała jego dłoni – lecz
przy tym straciła równowagę na nierównym gruncie. Scolding
usiłował ją łapać, ale skończyło się na tym, że oboje
wylądowali na trawniku: ona z butem od cal od krawędzi wody, on
prostopadle do niej. Podniosła się do pozycji siedzącej i trochę
otrzepała.
–
Rozmawialiśmy o lataniu, a upadliśmy – zauważyła.
– Czy to nie jakiś znak?
– Znak
tego, że powinienem tu zostać – powiedział kapitan, wspierając
się na łokciu. – Na trawie, nad wodą… Później wyjadę, ale
to później. Teraz mamy cały czas dla siebie.
– Na
pewno spędzimy go owocnie! Jest tyle rzeczy, których możemy się
nawzajem uczyć – stwierdziła Emily, pełna entuzjazmu. – Na
przykład, ty mnie nauczysz strzelać, a ja ciebie – wyszywać.
– Nie
wiem, czy to się nam przyda. Raczej nie masz tu do kogo
strzelać, a znów ja umiem sobie przyszyć guzik, a do wszystkiego
innego w marynarce mamy krawców. Zresztą niewielka sztuka, kto
właściwie nie umie przyszyć guzika?
– Na
pensji miałam koleżankę, która nie umiała. W ogóle miała
drewniane ręce i niczego nie potrafiła prosto przyszyć ani uciąć.
Dziewczyny jej nie lubiły i bez przerwy się na niej wyżywały.
Jako jedyna trzymałam się z nią bliżej, choć była nieokrzesana
i mnie też złościła. Chyba jakoś wyczuwałam, że jestem tak
samo na uboczu jak ona. Nie wiem, co teraz robi, doszły mnie słuchy,
że została zakonnicą.
– To
trochę smutne… – uznał Scolding. – A może jednak nie? Może
właśnie tam było jej wreszcie dobrze?
Panna
Knight ostrożnie przysunęła się bliżej.
– A
co ty byś zrobił, gdybym poszła do zakonu?
Tony
zawahał się przed odpowiedzią – przecież nie mógł powiedzieć,
że umarłby z rozpaczy.
–
Musiałbym pewnie… zostać organistą, albo czymś
takim.
– A
jak wyglądałabym w habicie?
– Można
to sprawdzić. Na wojnie potrzeba pielęgniarek, a one noszą podobne
stroje.
Emily
zaśmiała się.
– Chyba
żartujesz! Musiałabym patrzeć na krew i na u… u… umierających
ludzi. I nie mogłabym schować się w kątku, tylko właśnie wtedy
musiałabym poświęcać tym nieszczęśnikom wszystkie swoje siły.
Nie starczyłoby ich na długo… Poza tym wojskowe pielęgniarki
muszą chłopów jak dęby dźwigać na własnych plecach – to nie
dla mojej powykręcanej nóżki. Trudno o mniej odpowiedni ode mnie
materiał na siostrę miłosierdzia.
– Akurat
miłosierdzia ci nie brakuje.
– Bez
przesady, to tylko wobec ciebie. Gdyby, czysto teoretycznie, nasze
losy potoczyły się inaczej i poznałabym nie tak wspaniałego
mężczyznę, a on by mi w czymkolwiek uchybił, to… poznałby mnie
od złej strony. Czasami wydaje mi się, że nawet matka może już
mieć dość.
– Myślę,
że nawet twoją złą stronę z czasem bym pokochał – wyznał
kapitan. – Im lepiej cię znam, im bliżej ciebie jestem, tym
bardziej pragnę być jeszcze bliżej. Zwłaszcza po tym, co
przeżyłem ostatnio.
Emily
objęła go ramieniem, przytulając się już otwarcie. Tony
zareagował odruchowo: szybkim ruchem uniósł ją w górę i
posadził sobie na kolanach.
– Oooch,
czuję się taka zepsuta! – wyznała z satysfakcją. – Jeden krok
bliżej do zostania prawdziwą pisarką!
Zaczęła
go całować: dziko, zachłannie, chociaż przez ostatnie dwa dni
miała do tego więcej okazji niż kiedykolwiek wcześniej i chętnie
z nich korzystała. Scolding objął ukochaną w talii, przyciągnął
do siebie mocniej, poddając się jej pocałunkom. Kochał ją i nic
nie mógł na to poradzić, a zresztą nie było takiej potrzeby.
Spleceni
w namiętnym uścisku przesiedzieli nad stawem małą nieskończoność,
nawet nie zauważyli, jak niebo pociemniało. Do porządku przywołały
ich zimne krople, lądując z impetem na karku czy dłoniach. Emily
oderwała się od Tony’ego zaledwie na tyle, by zobaczyć, jaka
jest sytuacja – a była coraz poważniejsza. Opad był przelotny,
lecz za to intensywny. Tafla stawu przemieniła się w poletko
efemerycznych iglic, deszcz szumiał w koronach drzew, a nawet,
bezczelny, okładał ciężkimi kroplami Tony’ego i ją samą.
– Szybko!
– zawołała. – Schowajmy się gdzieś!
Scolding
podniósł się i pomógł też wstać pannie Knight. Deszcz się
wzmagał, ordynarnie kołysząc drzewami, na ziemię padały krople
przefiltrowane przez ich gałęzie, niosąc ze sobą czasem liście i
szpilki. Emily nie była w stanie szybko się poruszać, więc Tony
spontanicznie wziął ją na ręce. Od altany dzieliła ich niemała
odległość, lecz zaniósł ją tam zgoła biegiem i dwa razy omal
się nie potknął. W końcu jednak dostarczył narzeczoną pod
zadaszenie, posadził na ławce.
– Bardzo
zmokłaś? Skoro już jestem na nogach, to pobiegnę po parasol –
zaoferował. – Albo każę wstawić herbatę.
– Nie,
nie odchodź… – powiedziała, chwytając go za rękaw.
Kiedy
zamykał oczy, tonąc w szumie deszczu i w jej najdroższych ustach,
przyszło mu do głowy, że właściwie już wyzdrowiał.
Guten Abend, ciastka przynoszę (własnej roboty, co z tego, że pierwszą blaszkę przypaliłam!). Kruche, cynamonowe, lubię mieć co robić, jak jem po nocach (to odwraca uwagę od poczucia winy) NO TO OPKO.
OdpowiedzUsuńW poniedziałek rano Tony’emu dokuczał tępy ból z tyłu głowy. - Kac morderca nie ma serca. Chory Tony to typowy przykład chorego faceta (bez obrazy), leży i cierpi. Cierpi bardzo.
Ktoś grał na pianinie, moderato, z uczuciem, ale dość bałaganiarsko. - Zabiłabym, jakby mnie łeb bolał, a ktoś by napierniczał na pianinie.
Nikt jej nie słyszy, tylko on sam, bo są dla siebie stworzeni. - Romantiko
Ostatecznie jednak kapitan zszedł na śniadanie. - YASSS, Tony jest już prawdziwą bohaterką opka! Jestem z niego dumna.
Dzień zapowiada się dość ciepły, ale widziałam też już chmury od zachodu. Jak pan myśli, będzie dzisiaj padać? - Prognoza na dziś: będzie hełsko. BO CZEMU NIE.
nie miałbym nic przeciwko, gdyby pod wieczór spadł jakiś deszcz - A NIE MÓWIŁAM, ŻE BĘDZIE HEŁSKO? I mokro.
– Nie mogę bez niej żyć – sprecyzował Tony, idąc za ciosem. – I nie będę bez niej żyć. - Umieram.
Ten zaś potwierdził, że jest porządnym dżentelmenem, zwłaszcza jak na oficera Royal Navy. - JA TEŻ POTWIERDZAM.
Jej uczucie do Tony’ego rozwijało się tak długo i stopniowo, a tu nagle od trzech dni zdarzenia zdawały się biec z prędkością konia wyścigowego. - A był to koń pełnej krwi angielskiej i nosił imię "Can't Wait" :D
eszcze dwa tygodnie wcześniej miał wrażenie, jakby stał na samym dnie głębokiej, ciemnej studni i jedyne, co widział przez niewielki otwór wysoko nad sobą, to ponure chmury burzowe - EMO
Tony wyglądał przez okno, podziwiając rozległą błękitną łąkę, na której majestatycznie pasło się pierzasto-kłębiaste stado, a jego złoty pasterz rzucał ciepłe promienie na dół, gdzie po zielonym, pofalowanym niebie goniły beczące obłoki. - Pojechałeś z tymi opisami. :D (Cirrocumulusy, pisałam maturę z geografii [śmiechu warte], kij, że w połowie uznałam, że już mi się nie chce i se poszłam.)
Miała wrażenie, że ludzie się gapią: a cóż to kulawa panna ze wzgórz ma na palcu? - A to ci wyszło, jakbym słyszała moją ciotkę-plotkarę, naczelna rozgłośnia we wsi.
Na widok dopisków prawie czuła ból, choć uważała je za słuszne: po prostu nie mogła sobie wybaczyć, że dopuściła się jakichś błędów. - Pjona, Emilko. Za każdym, kur dwanaście, razem.
oceniał powieść na ogół pozytywnie - THAT'S MY GIRL! Flower power! Girl power! Yassss.
– A co ty byś zrobił, gdybym poszła do zakonu?
Tony zawahał się przed odpowiedzią – przecież nie mógł powiedzieć, że umarłby z rozpaczy. - A czemu nie? Przecież jest emo.
EH, ZAKOCHAŃCE. All you need is love, love is all you need i co człowieku poradzisz? :D
Kończę chyba. Nie było za bardzo czego przeżywać w tym rozdziale, ale to dobrze, raz na jakiś czas należy się wszystkim przerwa od nadmiaru emocji. Gute Nacht!
No tak, rozdziały się robią coraz bardziej bezproblemowe, trzeba coś z tym zrobić...
UsuńTony cierpi bardzo, bo uważa, że w skali wszechświata jego cierpienie znaczy zbyt mało, żeby się kłopotać jakimś przeciwdziałaniem. Ale pobyt na wsi już mu wychodzi na zdrowie.
Ech, geografia, jedna z nielicznych niedostatecznych w mojej karierze wiązała się z kartkówką z chmur. Ale znajomością słowa "cirrus" udało mi się błysnąć już we wczesnej podstawówce, nic dziwnego, że powszechnie uważano, że coś ze mną jest nie tak.
Dlaczego nie mógł powiedzieć? Bo remember, ona jest wrażliwa na pewne tematy.
Dobra, w kwestii ciągu dalszego rozciąga się teraz przede mną szeroki step, trochę czasu minie, zanim go zagospodaruję.
Widzę właśnie :D Może po wojnie, jak wszyscy przeżyją i dostaną szczęśliwe zakończenia (można się już śmiać), zamieszka sobie z Emilcią na wsi? Pas startowy mogą zrobić w ogrodzie czy coś, a hangar przy jeziorku.
UsuńA znasz to? Gdy cirrusy są na niebie, to pogoda wnet się... (Żeby nie było, w moim liceum tego nie uczyli, to tekst z renomowanego rzeszowskiego liceum :D)
Ale emo... Psujesz mi zabawę.
No popatrz, u ciebie step, a u mnie pustynia! Stepy akermańskie może jeszcze? Bo u mnie nie byle co, sama Mojave!
Jest tak, że pobyt w górskim uzdrowisku pozwolił mi z grubsza zaplanować kolejne, bo ja wim, 15 rozdziałów, ale to i tak jeszcze bardzo ogólny zarys i nie wiadomo, dokąd dolecimy.
Usuń